Autor : Henning Mankell
Rok wydania : 2014
Wydawnictwo : W.A.B
Liczba stron : 352
Tytul oryginalu : Minnet av en smutsig angel
Od Bregmana do Margueza
Ze wzgledu na ograniczenia jezykowe na kazda nowa ksiazke Henninga Mankella( rowniez na tlumaczenia starszych ) musialam dlugo czekac i za kazdym razem wiazalo sie to z wielka niecierpliwoscia. Seria powiesci o Kurcie Wallanderze, jest moim zdaniem najlepsza w swoim gatunku i innym autorom ciezko bedzie dotrzymac Mankellowi pola, a przescigniecie go wydaje mi sie niemozliwe. Rowniez na "Wspomnienia brudnego aniola", chociaz wiedzialam ze bedzie to pierwsza w dorobku autora powiesc historyczno-obyczajowa ( pomijajac nowele "Mozg Kennediego") czyli cos zupelnie innego od mrocznych skandynawskich kryminalow, nie moglam sie doczekac. Niestety juz po pierwszych kilkudziesiecu stronach wiedzialam, ze ta powiescia Mankell strzelil sobie w stope. Opowiesc o Hannie Renstrom jest zwykla, nudnawa powiescia obyczajowa, ktora pomimo wielkiej sympatii dla autora, po prostu ciezko sie czyta. W pewnym sensie powiesc ta to katalog roznic wyrastajacych na podlozu rasowo podzielonego spoleczenstwa : bogaci biali kolonisci kontra uciskana lokalna ludnosc, bestialcy mezczyzni kontra zahukane czarne prostytutki i wiele podobnych wariacji, ktorych glownym tematem jest kolonizacja. Wydawaloby sie, ze w temacie tym kryje sie wielki potencjal poniekad nawet dla realizmu magicznego. Jednak tutaj Mankell nas zawodzi. Zamiast rzeczowego spojrzenia na problem dostajemy odrealniona powiesc. To tak jakby wziac pierwszego lepszego bohatera z zimnego i skutego lodem planu filmowego Ingmara Bergmana i umiescic go w goracej, zmyslowej, magiczno-realistycznej scenerii z powiesci Gabriela Garcii Marqueza. To sie po prostu nie moglo udac.

Moim zdaniem najslabsza strona powiesci byla sama postac glownej bohaterki. Zupelnie dla mnie zrozumiale bylo to , ze Hanna miala problemy z dostosowaniem sie do nowych warunkow, poniewaz autor zostawil ja na pastwe losu.Nie dosc, ze nie miala zadnych przyjaciol,co w Afryce, gdzie nowy bialy jest sensacja i kazdy wali do niego drzwiami i oknami bylo wprost nieprawdopodobne. to jeszcze pozbawiona jest poczucia humoru, a bez tego nie moze dostrzec ironii, w ktore obfituje jej zycie. Ponadto Mankell usuwa ja z wiekszosci akcji, czynia z niej biernego obserwatora. Mieszka na zboczu za miastem i przez lornetke obserwuje rozgrywajace sie wydarzenia. Gdy wybucha bunt nie bierze w nim udzialu jest tylko obserwujacym z daleka swiadkim. Przypuszczam, ze inni autorzy postawiliby ja w samym centrum zdarzen.
Jedynym stworzeniem, z ktorym Hanna ( Vel Ana Branco ) zdaje sie utrzymywac jakikolwiek kontakt jest Carlos, szympans , pol czlowiek- pol malpa noszacy ludzkie ubrania, liczacy pieniadze i czasami dzielacy z Hanna lozko (!). Carlos jest oczywiscie symbolem, jednak czego, tego nie dalo mi sie odgadnac. Jedyna wskazowka, ktora dostalam od autora byly slowa Hanny : " Byc moze widze Carlosa jako odbicie siebie samej".
Niestety w powiesci tej wogole nie wyczuwalam szczegolnego klimatu kolonialnej Afryki. Powodem tego byl przypuszczalnie brak inncych bohaterow, a jesli juz jakies postaci sie pojawialy to raczej epizodycznie, bardziej jak cienie niz postaci z krwi i kosci. Jak pisalam wyzej niemozliwoscia sie dla mnie wydaje by mloda, blondwlosa kobieta, nie wzbudzila sensacji na afrykanskim ladzie. W koncu Lourenco Marquez nie bylo jakas wielka aglomeracja i z pewnoscia nowa twarz musialaby wywolac nielada poruszenie. Tutaj nie dosc, ze nikt sie nia nie interesuje to na dodatek wiele osob nawet o niej nie slyszalo. Wiem, ze temat appartheidu i kolonizacji jest bliski pisarzowi dlatego zastanawia mnie co go sklonilo do napisana powiesci, w ktorej cala uwaga skupiona jest na glownej bohaterce , kiedy wokol niej dzieje sie tyle krzywd i niesprawiedliwosci. Z jednej strony mialam wrazenie, ze Hanna chce pomoc , a z drugiej ze niczym sie nie rozni od innych wyzyskujacych czarna sila robocza bialych. Wszystko co robila wydawalo mi sie sztuczne, niedociagniete. Nawet sam obraz Afryki, nie wydawal mi sie za bardzo afrykanski. Brakowalo tego upalu, wilgoci, dzikosci.
Kazdy kto czytal powiesc Jamesa Joyca "Stad do wiecznosci" doskonale wie jak bawia sie klienci burdelu. Wszedzie na swiecie jest tak samo , wszedzie oprocz O Paraiso. Tutaj nie ma ani spiewu, ani smiechu czy tancow, nie ma tej radosci zycia, ktora sie w takich miejscach wyczuwa - a jesli jest to autor to skrzetnie przed nami ukrywa. Wlasnie o takich detalach mysle, kiedy pisze, ze brak mi w ksiazce realizmu.

Chcialabym te ksiazke traktowac jako probe rozliczenia sie z kompleksami, ktore pozostaly w europejczykach po okresie kolonizacji, jednak nie potrafie. Zdarzalo mi sie czytac pozycje, przy ktorych lzy mi sie laly z oczu strumieniami lub reportarze, ktore mnie wzruszaly do glebi. Tutaj nie odczulam kompletnie nic. Czytajac o tragediach czarnych ludzi nie potrafilam sie z nimi zzyc poniewaz zupelnie nic o nich nie wiedzialam, jedyne na co mnie bylo stac to wspolczucie.
Jesli musilabym znalezc w powiesci jakis ukryty watek to stawialabym na samotnosc. Dla mnie to wlasnie o niej byla ta powiesc. O samotnosci i tesknocie za wolnoscia i domem. Hanna z dala od Szwecji czula sie zagubiona i samotna podobnie jest setki afrykanczykow, ktorzym biali odebrali miejsce do zycia.
Oj ciezko sie czytalo te ksiazke, i z czystym sumieniem moge przyznac, ze doczytalam do konca tylko ze wzgledu na sentyment do autora. Osobiscie jedna zabojstwo czy nawet dwa dodalyby jej wiecej smaczku. A tak dostalam, nudna powiesc obyczajowo-biograficzna, z mnostwem zbednych opisow i introspekcji oraz bardzo rozlazla i plytka fabula. Radze autorowi wrocic do gatunku w ktorym sie najlepiej odnajduje, do kryminalow. Wtedy moge przysiac ze bede czytac z otwartymi ustami.
Tym razem 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz