"Niewinna żona" Amy Lloyd

"Niewinna żona" Amy Lloyd

     Czy słyszeliście kiedyś o syndromie sztokholmskim? Jest to stan psychiczny, który pojawia się głównie u ofiar porwań lub u zakładników i wyraża się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami, która je uprowadziły. Choć w "Niewinnej żonie" nikt nikogo nie porywa, a główny sprawca wszystkie zła, wydaje się być przypadkową ofiarą systemu sprawiedliwości, tak nie mogłam się oprzeć wrażenie , że ten szczególny "stan umysłu" łączący ofiarę ze sprawcę, jest głównym tematem tej powieści. Jeszcze nigdy nie czytałam książki, której główna bohaterka zakochuje się w mężczyźnie osadzonym w więzieniu, który skazany został za wielokrotne morderstwo. Czy wy też czujecie, jakie to jest dziwne i poniekąd przerażające? Koniecznie musiałam się dowiedzieć, czy uczucie, które ich połączyło zwyciężyło? Czy da się żyć z osobą, do której już na zawsze przyczepiono etykietkę? Czy ktoś, kto całe życie spędził w więzieniu, będzie potrafił się odnaleźć w zmienionej rzeczywistości? Jak widać książka ta stawia przed nami wiele ważnych pytań. Jeśli chcecie poznać na nie odpowiedź to nie wahajcie się i biegnijcie do księgarni.

Kochasz go. Ufasz mu. Dlaczego więc się boisz? Dwadzieścia lat temu Dennis Danson został aresztowany i trafił do więzienia za brutalne morderstwo. Jego historia stała się tematem filmu dokumentalnego, który rozpętał burzę w sieci. Internauci dążą do prawdy i uwolnienia niesłusznie skazanego człowieka. Mieszkająca w Anglii Samantha ma obsesję na punkcie sprawy Dennisa. Zaczyna korespondować z nim, dając się zwieść jego urokowi i pozornej życzliwości. Wkrótce potem postanawia porzucić dotychczasowe życie, by wyjść za niego za mąż i walczyć o to, by wyszedł na wolność. Kiedy działania przynoszą zamierzony skutek, Samantha zaczyna odkrywać nowe szczegóły z jego życia, które stawiają niewinność jej męża pod znakiem zapytania. Jednak jak skonfrontować swoje podejrzenia, jak porozmawiać o tym z mężem, skoro nie chce się poznać prawdy?

Czy zdarzyło wam się kiedyś być w związku na odległość? Albo zakochać się w kimś przez internet? Muszę przyznać, że ja swojego męża poznałam właśnie w grze internetowej, i po raz pierwszy spotkaliśmy się ze sobą, kiedy byliśmy już całkowicie zadurzeni. Oczywiście rzeczywistość mogła wszystko negatywnie zweryfikować, jednak szczęśliwie nam przydarzył się różowy scenariusz i jesteśmy ze sobą do dziś. Bohaterka naszej powieści znajduje się w podobnej sytuacji. Ona również poznaje miłość swojego życia "na papierze", jednak w przeciwieństwie do mojego męża, nie jest on wolnym człowiekiem lecz skazanym na elektryczne krzesło więźniem, zabójcą kilku kobiet, których ciał do tej pory nie odnaleziono. Kiedy dowiedziałam się, kim tak naprawdę jest Dennis, poczułam na rękach gęsią skórkę. Owszem czytałam o tym, że siedemnastolatek został skazany pomimo braku wystarczających dowodów winy i sprzecznych zeznań świadków, jednak gdzieś w podświadomości czułam, że nawet jeśli jest niewinny, to fakt, że dwadzieścia lat swojego dorosłego życia spędził w więzieniu, musiało negatywnie wpłynąć na jego psychikę. Poza tym, moja babcia często powtarzała, że w każdym kłamstwie jest ziarenko prawdy. Z jednej strony potrafiłam zrozumieć zakochaną Samanthę, w końcu sama wierzę w wirtualną miłość na odległość, z drugiej to jak się zachowywała wprawiało mnie w spore zażenowanie. Czy normalna osoba, rzuca pracę i wyjeżdża na drugi koniec świata, tylko po to by zaangażować się w uwolnienie z więzienia "niewinnego" mordercy? Czy normalna osoba, bierze w zakładzie karnym ślub, wiedząc że nigdy nie dotknie pana młodego? A nawet nie będzie mogła go powąchać? W tekście znajduje się jeden dialog pomiędzy Samathą a Carrie, producentką filmu o Dennisie, w którym ta pierwsza mówi, że zawsze zachowuje się poważnie i zdroworozsądkowo? Czytając ten fragment po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Moim zdaniem nic, absolutnie nic w zachowaniu Samanthy, nie było zdroworozsądkowe. Była ona typową zdesperowaną, zakompleksioną dziewczyną, która zrobiłaby wszystko byle tylko znaleźć sobie chłopaka, męża, kogoś kto nawet jeśli jej nie pokocha, to zdecyduje się z nią być. Już na wstępie dowiadujemy się, że Samantha ukrywa przed światem wydarzenie z przeszłości, które jest doskonałym przykładem na to, z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Ja od samego początku wiedziałam, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, zastanawiałam się tylko jak bardzo ma niepoukładane w głowie, do czego może się posunąć w imię miłości. Choć to Dennis miał być tutaj czarnym charakterem, to w moim odczuciu, rola ta przypadła jego młodej żonie. Wraz z rozwojem fabuły, rozwijała się również jej obsesja. Muszę przyznać, iż czekałam na to, aż zdesperowana bohaterka niczym Alina sięgnie po noż i zabije Balladynę. W końcu czego się nie robi z miłości?

Na samym początku myślałam iż "Niewinna żona" to książka o pomyłkach sądowych i niesprawiedliwie wymierzonej karze śmierci. Spodziewałam się połączenia prozy Johna Grishama ze scenariuszem filmu "Życie za życie", w którym Kevin Spacey czeka na krzesło elektryczne (jeśli nie oglądaliście tej produkcji, to koniecznie musicie nadrobić zaległości). Okazało się jednak, że naszych bohaterów poznaliśmy akurat w momencie, kiedy sprawy ruszyły do przodu. Znalezione zostały bowiem nowe dowody i nowi świadkowie, oraz sprawca który oczyścił Dennisa z zarzutów, dzięki czemu mężczyzna, mógł wyjść na wolność. Amy Lloyd dała nam możliwość obserwowania człowieka, który po dwudziestu latach zamknięcia w klatce, powrócił na łono społeczeństwa. Zapewne każdy z was zna przypadek  Tomasza Komendy, który został niesłusznie skazany za zgwałcenie i późniejsze zamordowanie 15-letniej Małgosi z Jelcza-Laskowic. Mężczyzna spędził w więzieniu 18 lat swojego życia. Dziś prokuratura sprawdza, czy była to zwykła pomyłka czy zbrodnia sądowa. Podobnie było z bohaterem naszej książki. Czytając o wszystkich spreparowanych dowodach winy, niewiarygodnych świadkach oraz ignorowanych przesłankach świadczących o niewinności aresztowanego, zastanawiałam się jakim cudem Dennis trafił na "zieloną milę". W takich przypadkach widać jak wielką władzę mają ławnicy, a przecież są tylko ludźmi.
Kiedy główny bohater książki wyszedł na wolność, zobaczył świat zupełnie inny od tego jaki zostawił za murami więzienia. Popatrzcie na to tak. Jeszcze 20 lat temu, telefony komórkowe należały do rzadkości, Internet dochodził tylko do wybranych a serwisy społecznościowe dopiero zaczęły się pojawiać. Lata dwutysięczne z "dziś" dzieli przepaść, zarówno psychologiczna jak i technologiczna. Przez ten czas wykształcił się całkiem nowy "rodzaj" człowieka jako istoty wirtualnej. Teraz wyobraźcie sobie osobę, która przez te dwadzieścia lat, kiedy my się uczyliśmy robienia selfie i tweetowania, czytała książki i ćwiczyła na siłowni, dla której "nowoczesny" świat był niedostępny. Kiedy otworzyły się bramy więzienia, wszystko było dla niej nowe. Dennis musiał się uczyć obsługi dotykowych ekranów, włączania iPhona i korzystania z bankowości internetowej. Zmienił się również język, w którym pojawiło się mnóstwo neologizmów chociażby taki hashtag. Muszę przyznać, że byłam zszokowana tym jak długą drogę pokonaliśmy od czasów trzepaka i przyblokowej piaskownicy. Cieszę się, że autorka zwróciła mi na to uwagę, gdyż na co dzień nie myślę o tym, jakie przemiany się w nas dokonują, jak powoli przenosimy swoje życie w "wirtual". Dziś nie liczy się to co o nas powiedzą, tylko co o nas napiszą . Rządzi facebook, instagram i Tweeter, bez nich jesteś nikim. Dziś byle jaki bloger może stać się influencerem.

Muszę przyznać, iż zupełnie inaczej wyobrażałam sobie zakończenie tej książki. Stawiałam na to, że to postać Samanthy odegra tutaj większą i bardziej znaczącą rolę. Okazało się jednak, że koniec był do przewidzenia i autorka niczym nas nie zaskoczyła. Oczywiście nie znaczy to, że finish był zły, był po prostu taki jakich oczekuje czytelnik thrillerów. Mi osobiście zabrakło tutaj oryginalności. Momentami, gdzieś tak od trzech czwartych książki, miałam wrażenie iż autorka gdzieś się strasznie śpieszy. Pewne tropy zostały urwane, wątki niedokończone i do samego końca nie udało mi się poznać motywów, które kierowały mordercą. Tak naprawdę nadal nie wiem co takiego się wydarzyło w tym małym miasteczku, ba, nawet nie wiem czy morderca był jeden czy też cała szajka. Jeśli potraktujecie tę powieść jako kryminał, to możecie poczuć się lekko zawiedzeni, jeśli jednak przeczytacie ją jako thriller psychologiczny, którego głównym wątkiem, jest toksyczna miłość, to myślę iż będziecie zadowoleni. Z takimi "freakami, jeśli już tak kochamy neologizmy, jakimi są nasi bohaterowie, już dawno się nie spotkałam. Muszę przyznać, iż nie wiem kogo bałam się bardziej, zdesperowanej Samanthy czy niedostępnego i tajemniczego Dennisa.

"Niewinna żona",  jest debiutem literackim, i doświadczeni czytelnicy z pewnością to zauważą. Amy Lloyd miała świetny pomysł, poradziła sobie z warsztatem i stylem, udało jej się mnie zainteresować, jednak nie obyło się bez niedociągnięć. Troszkę nie mogłam uwierzyć w stworzonych przez autorkę bohaterów, byli zbyt naiwni, szaleni, zdesperowani i bezmyślni. Nie mogłam dać wiary, że można kogoś skazać bez stuprocentowego dowodu winy. Również zakończenie nieco mnie rozczarowało. Z drugiej strony książkę przeczytałam na jednym posiedzeniu, skłoniła mnie do myślenia a zarazem dostarczyła mnóstwa rozrywki i emocji. Więc jak, czytać czy dać sobie spokój? Jak najbardziej czytać! Ja wierzę w to, że jak damy szansę debiutantom to odwdzięczą się nam kolejną, lepszą i bardziej dopracowaną, książką.


Tytuł : "Niewinna żona"
Autor : Amy Lloyd
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 3 lipca 2019
Liczba stron : 400
Tytuł oryginału : The Innocent Wife 



Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Świat miniony" Tom Sweterlitsch

"Świat miniony" Tom Sweterlitsch

     Zaledwie kilka wyrazów, który pojawiły się na okładce "Świata minionego" wystarczyły, bym poczuła podniecenie i przemożną chęć sięgnięcia po ten tytuł . Były to słowa: morderstwo, koniec ludzkości oraz podróże w czasie. Dodatkowo fakt, że jeden z moich ulubionych autorów science fiction, Blake Crouch, napisał parę zachęcających słów na temat tej powieści, sprawił że pokusa była jeszcze większa. I oczywiście nie mogłam wyjść z podziwu dla projektantów i grafików, którzy stworzyli tak piękną i sugestywną okładkę. Można więc śmiało powiedzieć, że sama oprawa tej książki zadziałała zarówno na moją wyobraźnię oraz zmysł estetyczny. A w środku było jeszcze lepiej. Muszę przyznać, iż nie spodziewałam się że trafię na tak dobrą książkę w momencie, kiedy rynek wydawniczy przesycony jest dziełami tego gatunku, a każda kolejna powieść, po którą sięgam, jest nieudaną kopią poprzedniej. Tym razem Tom Sweterlitsch, stworzył coś oryginalnego i nowego  które choć przyrównywane jest do "Incepcji" czy znakomitego filmu z Bradem Pittem "12 małp", to jednocześnie jest niczym powiew świeżości.

Agentka specjalna Shannon Moss zostaje wyznaczona do rozwiązania sprawy zamordowania rodziny członka Navy SEAL i odnalezienia jego zaginionej córki. Odkrywa, że żołnierz był astronautą na pokładzie USS Waga, statku, który prawdopodobnie przepadł w najciemniejszych otchłaniach Głębokiego Czasu. Moss uważa, że do zbrodni mogły doprowadzić powiązania żołnierza SEAL z przyszłością.

Czy zastanawialiście się kiedyś nad definicją literatury "science fiction"? Czym tak naprawdę jest ten gatunek literacki, jak go najlepiej opisać, co go charakteryzuje. Choć przeczytałam setki książek zaliczanych do tej kategorii literackiej, spotkałam się z wieloma  próbami analizy tego nurtu, to do tej pory nie natknęłam się na ani jedną spójną wizję dotyczącą fantastyki naukowej. Dziś zarówno wydawcy, jak i pisarze i czytelnicy, zbyt pochopnie wrzucają powieści do worka z etykietką "science fiction". Wystarczy troszkę "nieznanych" technologii, wypady w przyszłość, sztuczna inteligencja czy nieznane choroby i już mamy do czynienia z czymś co wymyka się racjonalizacji i naukowemu poznaniu, czyli jest niczym innym jak bujdą na resorach, bajką, legendą czyli jednym słowem fantastyką. Myślę, że twórcy tacy jak Asimov czy Lem, gdyby zobaczyli co dziś zalicza się do gatunku science fiction, złapaliby się za głowę, przecież większość z tego nie ma kompletnie nic wspólnego z nauką, wizjonerstwem czy postępem, który był tak charakterystyczny dla książek z lat 60-tych czy 80-tych. No dobrze, więc co takim razie powinna"mieć" książka, by można było zaliczyć ją do gatunku science fiction? I czy "Świat miniony" warunki te spełnia? Okazuje się, że Tom Sweterlitsch doskonale się zna na tym co robi i z pewnością nie rozdrażnił by mistrzów. Po pierwsze zawarte w utworach science fiction wizje futurologiczne są pozbawione z reguły znamion cudowności a w fabule przestrzega się zasad prawdopodobieństwa. Zastanawiam się ilu z was czytało książki wspomnianego już wcześniej Stanisława Lema. Ci, którzy je znają, z pewnością zauważyli że autor ten był mistrzem w przewidywaniu w którym kierunku podąży ludzkość oraz co też nowego wymyślimy. Był prawdziwym wizjonerem. Oczywiście to, czy Tom Sweterlitsch ma szósty zmysł, będzie bardzo ciężko zweryfikować przez najbliższych kilkadziesiąt lat, jednak jego teorie i wynalazki, są jak najbardziej prawdopodobne. Co roku odkrywamy coraz większy obszar kosmosu, poznajemy nowe planety, badamy czarne dziury i ciała niebieskie. Choć większość z nich, ze względu na słabe technologie, nadal jest dla nas zagadką, to można przypuszczać iż naukowcy przyszłego pokolenia, zdobędą wiedzę, która jest dla nas niedostępna. Dziś po Marsie wędruje pojazd zbierający próbki i wysyłający obrazy na ziemię. Kto wie czy za sto, lub dwieście lat, nie zaczniemy budować bazy na czerwonej planecie? A może stworzymy orbitalną stację kosmiczną gdzie zamieszkają ludzie? Scenariusz "Świata minionego" choć zatrważający, nie wydaje się nieprawdopodobny. Autor uważa iż z Kosmosu, zbliża się do ziemie zagrożenie, które nazywane jest Terminusem. Ma ono zabić całą ludzkość i zniszczyć naszą planetę. Ludzie będą ginąć na krzyżach (przynajmniej chrześcijanie) i płonąć na stosach. Co prawda nie do końca zrozumiałam religijnego wymiaru tej apokalipsy, jednak to stwarza tylko dobrą okazję, by jeszcze raz przeczytać tę rewelacyjną książkę by odkryć kolejne, ukryte dno. 
Kolejną cechą, która powinna posiadać książka science fiction to neologizmy związane z pojawieniem się nowych technologii. Tych mamy tutaj całe zatrzęsienie. Bardzo się cieszę , że autor postanowił wprowadzić skróty bo czytanie o kwantowo-tunelowanych nonocząsteczkach, mogłoby być męczarnią dla naszych oczu. 
I ostatnią ważną (bo tych mniej ważnych jest jeszcze sporo) cech literatury fantastycznej, jest przesłanie, które jest zarazem ostrzeżeniem, przed tym jaki wpływ na bohaterów oraz cały nasz świat, ma rozwój technologiczny i nasze działania. Tutaj sprawa jest prosta : zginiemy wszyscy. Oczywiście grupka ludzi stara się sprawić by tak się nie stało, jednak gatunek ludzki zabije nic innego jak własna ciekawość i żądza wiedzy, nawet tej zakazanej. 

Muszę przyznać, iż niezbyt często głównym bohaterem, szczególnie jeśli chodzi o literaturę fantastyczną, jest kaleka. Zazwyczaj nasi protagoniści są ludźmi (lub stworzeniami) w sile wieku, obdarzonymi masą talentów, zdrowiem czy nadnaturalną siłą. Nawet jeśli autorzy nie robią tego specjalnie, to często udaje im się stworzyć postaci na miarę superbohaterów. Tym razem mamy okazję poznać bohaterkę, która jest z pewnością jedną z najbardziej oryginalnych sylwetek, jakie spotkałam w ostatnich latach. Shannon Moss jest inwalidką. Podczas jednego ze szkoleń doznała odmrożenia nogi, które zakończyło się amputacją kończyny, ze względu na postępującą gangrenę. Moss nosi protezę, która momentami utrudnia jej normalne funkcjonowanie. Bardzo się cieszę, iż autor zwrócił uwagę na problemy ludzi niepełnosprawnych. Cieszę się, iż nie stworzył technologicznego cyborga , któremu odrosła noga lub też nosi protezę, która zachowuje się jak normalne ciało. A przecież mógł, gatunek science fiction udźwignie wszystko. Jednak nasza bohaterka ma sztuczną kończynę, która ją uwiera, którą musi zostawiać poza łazienkę a do tego wydziela nieprzyjemny zapach. I jak widać przyszłość nie przyniesie w tym kierunku wielkich zmian. Ja osobiście polubiłam naszą agentkę i już po kilku pierwszych stronach stała się dla mnie wzorem do naśladowania. Owszem była pokrzywdzona przez los, owszem momentami było jej ciężko jednak nie poddawała się, była subordynowana i czekała na rozkazy swoich przełożonych. Jest to kobieta, która nie ma rodziny ani życia osobistego, jest całkowicie poświęcona pracy, jednak pogodziła się z losem "wędrowcy w czasie i przestrzeni". Kiedy wsiada do statku, który ma ją zabrać powiedzmy dwieście lat w przód, tu na Ziemi, minie zaledwie kilka minut , jednak ona sama spędzi w innej, prawdopodobnej wersji przyszłej rzeczywistości, miesiące a może nawet lata. Wróci starsza, z siwymi włosami i głębokimi zmarszczkami. W końcu okaże się, iż wygląda starzej niż własna matka. I jak to wszystkim wyjaśnić? Chociażby kochankowi , który zasypiał przy dwudziestoletniej piękności a budzi się przy zmęczonej życiem czterdziestolatce? Praca Moss wymaga poświęceń i ona była na nie gotowa. Zapewne każdy pracodawca marzy o takim pracowniku. 
Teraz, już po przeczytaniu książki, zaczęłam się zastanawiać czy tajemnica jakim są podróże w przyszłość, stacja kosmiczna po "mrocznej stronie Księżyca" (oglądaliście może "Iron Sky"?) byłyby możliwe przez do ukrycia przed opinią publiczną. Fabuła książki toczy się w Stanach Zjednoczonych, co pozwala mi sądzić, iż tylko ten kraj opanował nowoczesną technologię umożliwiającą skoki w przyszłość. A co z resztą świata? Czy powiedzmy Rosjanie czy Chińczycy, nie widzę regularnie latających statków na księżyc i z powrotem? Czy nie podejrzewają, iż "coś jest na rzeczy"? Tom Sweterlitsch jest Amerykaninem więc to może stąd wzięła się ta "megalomania"? Oczywiście żartuję, jednak chciałam przypomnieć, że duża część fabuły toczy się w czasach nam współczesnych, a nawet wcześniej, gdzie reszta świata nadal funkcjonowała i wbrew pozorom miała się dobrze. I nawet latali w Kosmos ;)

"Świat miniony" jest książką, której nie da się odłożyć choć na chwilę, i przestać o niej myśleć. Oczywiście czasami jest to nieuniknione, jednak w takich przypadkach od razu zaczynamy tęsknić, zastanawiać się i pisać własne scenariusze na zakończenie, a przewidzenie tego co się wydarzy, jest niestety umysłową ekwilibrystyką. No wyobraźcie sobie kochani, że macie do czynienia z grupą ludzi, którzy mogą podróżować zarówno w przyszłość jak i w przeszłość, i tam szukać swoich odpowiedzi? Pomyślcie jak bardzo zmieniła by się kryminalistyka, gdybyśmy mogli od razu sprawdzić postępy w śledztwie powiedzmy za 6 miesięcy? Ilu ludzi moglibyśmy uratować? Ile żyć ocalić? Bo nie zapomnijcie, że książka Sweterlitscha, pomimo fantastycznej scenerii, nadal jest intensywnym kryminałem do którego dodano makabryczne elementy gore. Nadal mamy zagadkę, którą należy rozwikłać a nasza "uprzywilejowana" bohaterka, zamiast przynieść odpowiedzi z przyszłości, natrafia na spisek, który może zaważyć na życiu całej ludzkości. Zapowiada się ciekawie prawda? A jeśli dodamy do tego świetny warsztat autora oraz doskonałe wykonanie to mamy gwarantowany przepis na sukces. 

Kiedy zbliżałam się do końca lektury, zaczęłam żałować iż "Świat miniony" to samodzielna książka a nie część większego cyklu. Nie chciałam się rozstawać z bohaterami, których zdążyłam polubić i ich coraz to nowymi odsłonami. Autorzy science fiction często wpadają w pułapki, które zastawia na nich ten niewdzięczny i trudny gatunek. Często  filozofują i zbyt mocno skupiają się na stronie naukowej powieści sprawiając, że dla zwykłych zjadaczy chleba, staje się ona niezrozumiała,
czasami tajemnica jest zbyt oczywista lub postacie nazbyt przezroczyste. Szczęśliwie Sweterlitsch nie złapał się w żadną z tych pułapek. Powieść to działa zaskakująco dobrze zarówno jako dzieło science fiction jak i nowoczesny thriller.  te dwa gatunki wzajemnie się uzupełniają i wzajemnie nadrabiają ewentualne wady. "Świat miniony" to jedna z lepszych książek po które sięgnęłam w tym roku, być może zawędruje nawet do mojej pierwszej dziesiątki "The best of 2019". Gorąco polecam a ja muszę nadrobić zaległości i przeczytać poprzednią książkę autora. Podobno też jest świetna. 


Tytuł : "Świat miniony"
Autor : Tom Sweterlitsch
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 4 czerwca 2018
Liczba stron : 416
Tytuł oryginału : The Gone World


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html
 
"Zranić marionetkę" Katarzyna Grochola

"Zranić marionetkę" Katarzyna Grochola

     Jakiś czas temu będąc z wizytą u rodziców, zmuszona zostałam do obejrzenia jednego odcinka tasiemca "Na wspólnej". No dobrze, może nie przykuto mnie do kaloryfera i kazano gapić się w telewizor, jednak moja mama lubi decybele, więc nie szło uciec przed głosami bohaterów, więc jak już słuchałam to chociaż chciałam wiedzieć, do kogo należy głos. Trafiłam akurat na scenę w której dwóch gówniarzy, podkłada śpiącemu (chyba bezdomnemu) mężczyźnie, bomby hukowe, jednocześnie nagrywając całe zdarzenie na komórkę. Właśnie wtedy dowiedziałam się o istnieniu takiego zjawiska jak patostreamy- czyli postowanie szeroko pojętej patologii w mediach społecznościowych. Muszę przyznać, że nie początku nie mogłam w to uwierzyć. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że od kiedy na yt da się zarobić, to w sieci pojawiło się mnóstwo śmieci, jednak nie wiedziałam, że nasze społeczeństwo posunie się do tego, by "lajkować" przemoc. Kiedy jedna z moich koleżanek wspomniałam mi o najnowszej książce Grocholi, w której autorka porusza temat tego zjawiska, nie mogłam się powstrzymać i postanowiłam ją przeczytać, licząc że dowiem się więcej. I dowiedziałam...a teraz jestem przerażona, bo scenariusz jaki stworzyła autorka, jest niestety bardzo prawdopodobny. A może nawet się już zdarzył?

Warszawa, tu i teraz. W luksusowym apartamencie odnalezione zostaje ciało znanego biznesmena. Po oględzinach miejsca zdarzenia policja ogłasza, iż było to samobójstwo. Gdy jednak wkrótce dochodzi do kolejnych tajemniczych zgonów, śledczy muszą wziąć pod uwagę, że za wszystkim może stać morderca. Sprawę prowadzi Natan, doświadczony policjant, jeden z ostatnich mężczyzn z zasadami, i przydzielona mu przez policyjną „górę” młoda antropolożka Weronika, pisząca pracę doktorską na temat samobójstw. Obydwoje zmagają się z demonami przeszłości, a nowe śledztwo zaprowadzi ich w rejony, których nawet nie byliby w stanie sobie wyobrazić.

Nazwisko Grochola, kojarzy mi się z łzawymi romansami, sztampowymi powieściami obyczajowymi i ogólnie pojętą literaturą kobiecą. Więcej na temat tej autorki z pewnością usłyszelibyście od mojej mamy zamiast od mnie, gdyż nie jestem fanką tego gatunku. Jednak kiedy dowiedziałam się, że pisarka postanowiła wypuścić się na głębokie wody, porzucić swoją zonę komfortu, i zacząć na przeciwnym biegunie literackim, to nie poczułam nic innego tylko wielki szacunek. Nie każdy się bowiem odważy na tak ryzykowny krok, szczególnie w czasach, kiedy konkurencja jest ogromna.  Katarzyna Grochola miała jednak coś, co nieco ułatwiło jej start, a tym czymś było znane i szanowane nazwisko. Wiadomo, że wierne czytelniczki i tak się poświęcą i przeczytają a pisząc coś nowego autorka zyskała szansę na zyskanie nowych fanów. Muszę przyznać, że ja dałam się przekonać. Mało tego, uważam iż "Zranić marionetkę" było jednym z lepszych, oryginalnych i przerażających thrillerów psychologicznych jak czytałam. Aż nie mogłam uwierzyć w to, że wyszło spod pióra autorki, która jeszcze kilka lat temu pisała o miłości, zdradach, rozstaniach i wiejskich dworkach. 
"Zranić marionetkę" to książka, w której wszystko mamy podane jak na tacy, znamy nawet mordercę. Pewnie teraz pomyślicie, że to trochę kiepsko, gdyż ominie nas element zaskoczenia, jednak nic bardziej mylnego. Fakt, że wiemy kto morduje i wiemy też dlaczego nic nie zmienia. Nadal książka jest pełna zwrotów akcji, ślepych zaułków i ciągle się pojawiających nowych motywów i tematów. Mamy tutaj do czynienia ze wspomnianym już patrostreamingiem, pedofilią, przemocą domową czy korupcją. Jak widać autorka nie boi się szokować. Zresztą sam wątek skrzywdzonej w dzieciństwie przez ojca kobiety, która zakłada stronę internetową, gdzie znajduje ofiary przemocy w rodzinie, którym stara się w "niekonwencjonalny" sposób pomoc, zasługuje na medal. Jako wielbicielka kryminałów i pasjonatka thrillerów psychologicznych, bardzo rzadko trafiam na coś co może mnie zaskoczyć. Tym razem Grochola wspięła się na wyżyny swojej wyobraźni (bo nie wiem czy może być jeszcze lepiej) i stworzyła dzieło, które przez kilka godzin trzymało mnie w napięciu, dodam że to były te godziny przeznaczone na sen. Od tej książki po prostu nie da się oderwać. Kiedy już już wiemy co się wydarzy, Pani Kasia zmienia zdanie i znowu zaczyna meandrować, porzuca jeden temat na koszt drugiego, tworzy nieprawdopodobne zwroty akcji, którymi zaskakuje czytelnika. Zaskoczył mnie jedynie koniec książki. Zaskoczył i jednocześnie rozzłościł. To właśnie tam, dwójka naszych głównych bohaterów zastanawia się co ma zrobić, wtedy kiedy ja z góry wiedziałam co jest słuszne, Co TRZEBA zrobić, by świat stał się lepszy.

Zastanówmy się chwilkę nad dzisiejszą młodzieżą. Na wstępie chciałam zaznaczyć, że sama nie byłam aniołkiem, wracałam do domu pijana, popalałam trawkę i zdarzyło mi się parę incydentów w które zaangażowana była również policja. Jednym słowem byłam rozrabiaką. Jednak przejście po rozpadającym się moście, wrzucenie koleżance do plecaka śmierdzące jajko czy podłożenie gumy na siedzenie nauczycielki, nijak się ma do tego co wymyślają dzisiejsi nastolatkowie. Wydawanie odgłosów pierdzenia już nie śmieszy, teraz trzeba nagrać jak się robi kupę. Każdy z was zapewne oglądał komedie z serii "American pie"? To chciałam wam powiedzieć, że również i one są już passe. Smutna prawda jest taka, że dzisiejsza młodzież już nie chce rozrabiać jak my kiedyś. Oni chcą zaistnieć, zdobyć szacunek i poważanie. I oczywiście zrobić to w sposób jak najmniej obciachowy i oryginalny. A co jest oryginalne? Okazuje się, że to co szokuje, jest z pogranicza norm społecznych, jest brutalne i "świeże". Stąd właśnie się wzięły patostreamy. Są one odpowiedzią na modę i popyt. Dzisiejsi młodzi ludzie, nie tylko chcą być najlepsi, lubiani i sławni, chcą również móc sobie powiedzieć " popatrzcie są ludzie bardziej świrnięci ode mnie". Żyjemy w świecie gdzie nie ma tabu, w świecie znikających więzi społecznych, gdzie ludzie już nie potrafią ze sobą rozmawiać. Liczy się tylko "lajk", "kciuk w górę" czy liczba wyświetleń. Mało nas obchodzi kto lajkuje i ogląda, ważne by zdobyć kolejne unikatowe IP. Do tej pory myślałam, że w "zabawę w patostreamy" bawią się dzieci i młodzież z rodzin albo patologicznych właśnie, albo takich w których jest znikoma władza rodzicielska. Książka Grocholi pokazuje jednak, że jest zupełnie inaczej. Nie ważne jak wychowują nas rodzice, czy spędzają z nami czas czy też puszczają samopas, czy kontrolują czy dają wolną rękę, najważniejsze jest jednak otoczenie, które będzie nas oceniać i osądzać czyli koledzy ze szkolnej ławy i podwórka. Wiadomo przecież, że w oczach rodziców nigdy nie będziemy przegrywami, jednak jeśli taka etykietka trafi do nas w szkole, to nasza kariera towarzyska jest skończona. A jak wiadomo człowiek jest istotą społeczną i musi być otoczony przez innych by czuć własną niezależność.
Chcąc sprawdzić, skąd Pani Kasia, ma tak doskonałą wiedzę na temat młodzieży, postanowiłam zgooglować jej sylwetkę. Byłam bardzo zaskoczona kiedy dowiedziałam się, że ma córkę, Dorotę Szelągowską, która prowadzi jeden z moich ulubionych programów telewizyjnych na temat wystroju wnętrz. Co prawda Pani Dorotka ma już ponad 30 lat i wygląda na aniołka, jednak może to ona była pierwowzorem Marceliny bądź Miśki? Oczywiście to są żarty, jednak muszę przyznać, iż portrety psychologiczne nastolatek były bardziej niż wiarygodne. Miałam wrażenie, ze wyjdą z kart książki i usiądą koło mnie. Czułam ich fascynację , bunt, ciekawość i jednocześnie desperację i strach. Wiedziały, że sięgają po owoc zakazany, jednak konsekwencje jego zerwania były przez nie konsekwentnie ignorowane. To co się stało potem, dosłownie wyrzuciło mnie z butów. Spodziewałam się, że małolaty dostaną nauczkę, jednak w życiu nie sądziłam, że będzie ona aż tak dotkliwa. Chciałabym aby każda czytelniczka, która sięgnie po tę książkę, podzieliła się nią ze swoim nastoletnim potomstwem. Niech wiedzą. Co z tego, że jest tu przemoc, brutalna siła, morderstwa i szokujące treści? Wierzcie mi wasze dzieci więcej złego zobaczą w internecie. 

No dobrze, a co z miłością? Czy najnowsza książka Pani Grocholi, zadowoli również wierne czytelniczki? Otóż miłe Panie, uczucie to się pojawi, jednak nie zdominuje fabuły powieści. Paradoksalnie jest to książka, o tym jaki "nie powinien być związek" i jak łatwo wpakować się w coś, z czego ciężko jest się potem wyplątać. Związek porucznika Natana z Joaną bawił mnie do łez, choć w gruncie rzeczy więcej było tutaj z tragedii niż z komedii romantycznej. Sama sylwetka młodej artystki była ciekawie wykreowana, choć muszę przyznać iż nieco przerysowana i stereotypowa. Niemniej jednak się w niej zakochałam. Podobnie zresztą jak w Natanie, który wyrobił sobie w moich oczach opinię "policjanta z ludzką twarzą". Choć był odważny, inteligentny i błyskotliwe to czasami popełniał błędy i nie wstydził się do nich przyznawać. Jego wpadki na komendzie były przekomiczne. Więc jak widzicie miłość tutaj będzie, jednak samej cielesności, buziaczków i przytulasków tu raczej nie znajdziecie. 

Katarzyna Grochola umie pisać tak, by trzymać czytelnika w nieustającym napięciu. Muszę przyznać, iż troszkę się obawiałam tego "debiutu" w nowym dla niej gatunku, jednak to co dostałam sprawiło, że pisarka dostała u mnie nieskończony kredyt zaufania. Jeśli każda z jej książek ma tak genialną fabułę, jest tak świetnie napisana i broni się przed tym by odłożyć ją na półkę, to w ciemno biorę wszystkie, nawet jeśli to romanse erotyczne. "Zranić marionetkę" to książka o której długo nie zapomnę, powieść która mnie przeraziła, zszokowała i nauczyła czegoś nowego. Dziś stwierdziłam, że boję się ludzi i tego do czego mogą się posunąć byle tylko stać się rozpoznawalni. Kiedyś sądziłam, że światem rządzi pieniądz, teraz muszę zweryfikować swoją opinię okazuje się bowiem, że to media społecznościowe stanowią o naszym być albo nie być. Biorąc pod uwagę, że książka Grocholi opowiada o samobójcach, to nasze społeczeństwo czeka dość ponury scenariusz. Zastanawiam się, czy jest jeszcze czas żeby zmądrzeć? Polecam. 


Tytuł : "Zranić marionetkę"
Autor : Katarzyna Grochola
Wydawnictwo : Literackie
Data wydania : 29 maj 2019
Liczba stron : 496



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html


"Mapa soli i gwiazd" Zeyn Joukhadar

"Mapa soli i gwiazd" Zeyn Joukhadar

     Kilka lat temu, w lecie 2015 roku, wraz z mężem wybraliśmy się samochodem na wakacje. Nasza trasa prowadziła przez francuskie Callais. To właśnie w tym roku, powstał tam cieszący się złą sławą obóz dla uchodźców, głównie z dotkniętej wojną Syrii, potocznie nazywany dżunglą. Kiedy jechaliśmy wzdłuż ogrodzenia czuliśmy się jak na terytorium dotkniętym wojną. Wszędzie stali żołnierze z karabinami maszynowymi, a zza krat obozu przyglądali nam się podejrzanie wyglądający brodaci ludzie. Tamtego lata rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne licytowały się, która z nich poda najwięcej przypadków przestępstw popełnionych przez przybyszy ze Wschodu. Zarzucano im gwałty, morderstwa, kradzieże, nielegalne przekraczanie granicy, stręczycielstwo czy pobicia. Niestety większość z tego była prawdą. Kiedy otwierają się granice, a przez Europę przelewa się fala setek tysięcy ludzi , nie ma sposobu by wyłapać tych "złych". Jednak w tych zamkniętych, cieszących się złą opinią obozach, umieszczeni zostali również ci, którzy stracili wszystko, a jedyne czego pragną to znaleźć miejsce gdzie zbudują nowy dom. Są to całe rodziny, uciekające przed terrorem, których domy zostały zniszczone, mienie zostało przysypane gruzami a pieniądze zjadła szalejąca inflacja i łapówkarze. To właśnie o takich ludziach jest ta książka : o tych niewinnych, których jedynym przewinieniem było to, że urodzili się w kraju, który ich nie chciał. 

Historia dwóch dziewcząt – Nour, współczesnej syryjskiej uciekinierki, i Rawiji, średniowiecznej uczennicy legendarnego kartografa. Obie podążają tym samym szlakiem przez Środkowy Wschód i Afrykę Północną, stawiając czoło temu, co nieznane.
Tuż po śmierci ojca, matka Nour postanawia opuścić Nowy Jork i wrócić do Syrii, aby być bliżej swojej rodziny. Jednak kraj, który znała, jest w trakcie zmian. Protesty i bombardowania zagrażają spokojnemu życiu w Homs. W dniu kiedy pocisk burzy ich dom i niemal pozbawia życia, Nour i jej rodzina muszą zdecydować: zostać i ryzykować czy uciekać w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca.
Osiemset lat wcześniej szesnastoletnia Rawija wie, że musi pomóc owdowiałej matce. Opuszcza dom w poszukiwaniu szczęścia. Udając chłopca imieniem Rami, zostaje uczennicą sławnego uczonego al-Idrisiego, który na zamówienie króla Sycylii ma wykonać mapę świata. Razem z nim dziewczyna wyrusza w epicką podróż…
 

"Mapa soli i gwiazd" to książka, która składa się z dwóch, na pozór odrębnych a jednak przenikających się opowieści. Pierwsza z nich rozgrywa się w czasach nam współczesnych. Poznajemy rodzinę, której korzenie wywodzą się z Syrii, jednak postanowiła zamieszkać w Stanach Zjednoczonych. Kiedy głowa rodu umiera na raka, wdowa po nim wraz z trzema nastoletnimi córkami, postanawia wrócić do swojej ziemi ojczystej. Ma im w tym pomóc przyjaciel zmarłego, zamieszkały w syryjskim Hims. Choć wszystkie postacie w tej historii są ważne, tak autor najbardziej skupia się na sylwetce najmłodszej Nour, dziewczynce, która nie pamięta swojego rodzinnego kraju, nie zna języka i obyczajów i nigdy nie żyła w państwie muzułmańskim. Muszę przyznać iż podziwiałam ją za odwagę. Jest oczywistym, że jako niepełnoletnia, nie mogła sprzeciwić się woli własnej matki, jednak to jak przyjęła wyjazd w nieznane, było w moich oczach heroiczne. Ja sama mieszkam za granicą, jednak Polskę odwiedzam kilka razy do roku. Zresztą mój rodzinny kraj opuściłam będąc już dorosłą osobą i doskonale wszystko pamiętam zarówno z własnego dzieciństwa jak i lat późniejszych. Nadal w naszym pięknym kraju na Wisłą, czuję się jak w domu. Tam mieszka moja rodzina i przyjaciele, tam mam konto oszczędnościowe i tam robię zakupy, nie bo taniej, lecz bo mamy większy wybór. Nour nie pamiętała nic. Syrię znała dzięki opowieściom ojca oraz swoich sióstr, ze starych fotografii oraz dzienników telewizyjnych. Muszę przyznać iż troszkę żałuję, że autor nie do końca wykorzystał potencjał swojej historii. Spodziewałam się, że poprzez Nour, pokaże nam kontrast pomiędzy demokratycznym, nowoczesnym i "wolnym"światem zachodu a muzułmańską, konserwatywną i tradycjonalistyczną Syrią. Z pewnością dziecko wyrwane z amerykańskiej szkoły, gdzie każdy miał równe prawa, musiało przeżyć szok w miejscu, gdzie istnieje wyraźny podział na "chłopców i dziewczynki", gdzie kobiety nadal są zależne od mężczyzn. Niestety Joukhadar miał inny zamysł, i zamiast na obyczajowości skupił się na temacie wojny, która kolejny raz wypędziła rodzinę z miejsca zamieszkania. Oczywiście muszę przyznać autorowi rację : temat ludobójstwa w Syrii i krajach bliskiego wschodu jest niezwykle ważny i współczesny, a my jako obywatele wolnej od terroru i walk Europy, powinniśmy poczuć empatię z naszymi sąsiadami. Być może wtedy zrozumiemy ludzi, którzy żyją w obozach, którzy narażając własne życie giną na barkach i pontonach chcąc dostać się do Włoch. 
Kiedy na dom Nour w Hims, spadły bomby, rodzina wiedziała, że nie mogą tam pozostać dłużej. Kolejny raz musieli uciekać, tylko teraz zewsząd otaczała ich wojenna zawierucha, a ich wędrówka była niczym innym niż wyścigiem z czasem. Było tylko kwestią paru dni, aż granice zostaną zamknięte a oni utknął w środku piekła. Muszę przyznać, że ich walka o wolność, mnie wzruszyła i jednocześnie przeraziła. Ci ludzie udowodnili mi, że nasz gatunek, potrafi naprawdę wiele znieść i się nie poddać. Starta majątku, choroby, wypadki, zatonięcie statku którym podróżowali, rozłąka z najbliższymi, wszystko to stało się ich udziałem. Jednak ani razu się nie poddali, nie zwątpili, wierząc że na końcu drogi odnajdą w końcu dom. 

Kolejna historia jest nieco bardziej bajkowa, choć paradoksalnie właśnie w niej jest więcej prawdy niż w opowieści o Nour. Inspirowana jest ona bowiem życiem Al-Idrisiego, arabskiego kartografa, geografa i podróżnika, który działał na dworze króla Sycylii, Rogera II, który to również pojawia się w tej książce. Oczywiście nie mamy tutaj do czynienia z biografią lecz ze zmitologizowaną historią, w której pojawia się dana postać. Główną bohaterką tej baśni (gdyż jest to legenda opowiedziana przez ojca Nour), jest Rawija , która postanawia opuścić swoje rodzinne miasteczko i przebrana za chłopaka, zatrudnić się jako pomocnik znanego kartografa. Od najmłodszych lat uwielbiała patrzeć się w gwiazdy i miała wielką nadzieję, na przeżycie przygody życia. Po zdanym sprawdzianie, któremu poddał ją Al-Idrisi, karawana kartografa wyruszyła w drogę. Ich celem było stworzenie najdokładniejszej mapy świata i dostarczenie jej królowi. Muszę przyznać iż ich podróż była iście epicka i bardzo bajkowa. Przypominała legendy o Sindbadzie Żeglarzu i Opowieści z Tysiąca i Jednej Nocy. Wędrowcy szli przez owładnięte wojną ziemie, musieli pokonać mitycznego ptaka, zwanego rokiem, dostali się do niewoli oraz przeżyli zatonięcie statkiem. Autor zabiera nas w fantastyczną wyprawę po Bliskim Wschodzi, przez miejsca takie jak wydrążona w skale Petra, czy Kasr Amra, jeden z pustynnych zamków w ówczesnej Jordanii. Za pomocą pięknych opisów oraz pasji z jaką Joukhadar opowiada o tych budowlach i krainach, nasza wyobraźnia zostaje pobudzona do granic możliwości. Okazuje się bowiem, że Wschód to nie tylko pustynia, lecz miejsce gdzie narodziła się historia. 
Jednak opowieść o Rawwiji oraz jej towarzyszach drogi, to nie tylko legenda, to również ciekawa analiza społeczeństwa. Nasi podróżnicy, dostrzegają coś, co dziś nam umyka lub po prostu staramy się tego nie dostrzegać. Zauważa, że wszystkie wojny , to "zabawa" wielkich tego świata, którzy nie szanują i nie wliczają w koszty swoich podbojów, ludzi za których są odpowiedzialni. Góra walczy, dół grzebie trupy najbliższych. Na przykładzie tej historii widzimy bezsens wojny, w całej swojej tragicznej odsłonie. I paradoksalnie jest on skonfrontowany z tym, ile dobrych rzeczy zrobili dawni królowie. Autor stawia na przeciwko siebie śmierć z narodzinami, zniszczenie i budowę, wojnę i sztukę. Kiedy widzimy je obok siebie nie jest ciężko wybrać co jest lepsze. 

"Mapa soli i gwiazd" to książka pełna metafor, symboli i ukrytych znaczeń. Dużą rolę odgrywają tutaj kamienie, gwiazdy, mapy i język. Często trzeba się kilkukrotnie zastanowić nad monologami wewnętrznymi naszych bohaterów by w pełni je zrozumieć. Dzieło Joukhadara porusza problem naszej tożsamości narodowej i migracji. Pokazuje jak ciężko jest odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Jest to bardzo mądra i niezwykle współczesna przypowieść, która za pomocą pięknych słów, opowiada nam o tym, co przeżywają ludzie zaledwie kilka tysięcy od nas. Tutaj nie pomogą paczki z prowiantem czym pomoc humanitarna. Zanim zaczniemy przelewać pieniądze i wysyłać kosmetyki, musimy zrozumieć co leży u podłoża konfliktu, w wyniku którego ludzie muszą opuszczać swoje domy. 

Powieść ta do głębi mnie wzruszyła. Z jednej strony skończyła się happy endem, jednak miał on wyjątkowo gorzki posmak, bo czyż cokolwiek w świecie ogarniętym wojną, może naprawdę cieszyć? Autor pokazał nam, że nasza narodowość tak naprawdę nie ma znaczenia a światem nie rządzi nic innego jak brutalność i nieograniczona biurokracja. Procedury azylanckie trwają, ludzie żyją na skraju nędzy, często nikt się o nich nie troszczy. Stają się obywatelami dżungli, gdzie przetrwają najsilniejsi. Nasze bohaterki (i bohaterowie oczywiście) byli na tyle zdeterminowani, że udało im się dotrzeć do celu , odnaleźć siebie i swoje przeznaczenia, jednak na świecie są miliony innych ludzi skazanych na porażkę, na tułaczkę i zapomnienie. To właśnie o nich powinniśmy rozmawiać, zrobić coś by pomóc, choć nie wiem czy w świecie wypełnionym przemocą znajdziemy aż tylu altruistów. Pozostaje nam jedynie mieć nadzieję. I wierzyć. W Boga. Obojętne którego, ważne by nas wysłuchał. Polecam.


Tytuł : "Mapa soli i gwiazd"
Autor : Zeyn Youkhadar
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 19 czerwca 2019
Liczba stron : 408
Tytuł oryginału : The Map Of Salt And Stars 


Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Pierwsza zagadka. Nasze życie przed przyjściem na świat" Katharina Vestre

"Pierwsza zagadka. Nasze życie przed przyjściem na świat" Katharina Vestre

     Na pewno każdy z was miał kiedyś do czynienia z małymi dziećmi. Już ośmiomiesięczne bobasy zaczynają wyciągać rączkę by coś nam pokazać, paluszkiem instruują gdzie mamy je zanieść, a wszystko co trafi w ich najbliższe otoczenie natychmiast wędruje do buzi. Jedyną szansą na to, by taka mała istotka poznała otaczający ją świat, są zmysły. Widzi, słyszy, czuje,odczuwa jednak jeszcze do końca nie rozumie. I choć jedne dzieci rozwijają się szybciej a inne wolniej to mają jedną cechę wspólną : ciekawość. Muszą wszystko dotknąć i spróbować, wszędzie wejść , zgnieść, podnieść, przesunąć, jednym słowem poznać organoleptycznie. I choć ta ciekawość świata i rządzących nim mechanizmów z wiekiem maleje, i jest to wprost proporcjonalne do wkładania różnych rzeczy do buźki, to zdarza się również tak, że nawet jako dorośli ludzie czujemy wielki głód wiedzy. Tak jakby żyło w nas wieczne dziecko, które łaknie poznawać nowe rzeczy. Ja należę do właśnie takich osób, słucham, obserwuję, czytam, nawet pozornie błahe informacje jak skład szamponu czy napisy na pudełku do zapałek. Jak tylko zobaczyłam okładkę tej książki, to moja ręka od razu powędrowała na przycisk zamów. I muszę wam powiedzieć, że było warto. Dawno tak dobrze się nie bawiłam...na lekcji biologii. 

Na początku jesteś tylko maleńką komórką. Następnie dzieli się ona na pół. Z dwóch komórek robią się cztery. Osiem. Szesnaście. Wkrótce pojawiają się pierwsze zarysy człowieka. Rdzeń kręgowy. Pulsujące delikatnie serce. Kolejne są płuca, oczy, usta. Mózg. Przez kilka magicznych miesięcy ze zbitki komórek powstaje oddychający, odżywiający się, myślący organizm.
Ale jak to właściwie możliwe?


Pamiętam kiedy kilka lat temu zaszłam w moją pierwszą ciążę, to praktycznie codziennie przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu informacji, jak w danym dniu wygląda moje maleństwo, co robi, ile waży, czy już słyszy a może nawet widzi? Zaopatrzyłam się w tonę książek, maglowałam koleżanki oraz własną mamę. Chciałam być na bieżąco i wiedzieć co się dzieje w moim ciele oraz z nim. Bardzo żałuję, że wtedy "Pierwsza zagadka" chyba nawet nie była jeszcze w planach. Teraz już po przeczytaniu tej lektury wiem, że jest ona w stanie zastąpić całą wiedzę, którą zaczerpnęłam z książek dla młodych mam, podręczników z biologii oraz ciekawostek zaczerpniętych z sieci. Jeśli jest tu jakaś kobitka w ciąży, która chce się dowiedzieć co się tam dzieje, jak przebiega zapłodnienie i rozwój dziecka, jak działają komórki, receptory oraz jaka jest rola DNA, to gorąco polecam tę właśnie książkę. Od razu powiem, że nie musicie być oni w tym kierunku wykształceni, ani się specjalnie tym tematem interesować, by wszystko okazało się dla was zrozumiałe. Wydawać by się mogło, że osoba, która całe życie spędziła albo nad mikroskopem albo w sali wykładowej, musi być niczym stara, zmęczona życiem i powoli znudzona swoją pracą nauczyciela. Okazuje się jednak, że kolejny raz stereotypy zawodzą. Jeśli wrzucicie w Google imię oraz nazwisko autorki, to ukaże wam się zdjęcie uśmiechniętej, młodej dziewczyny. Aż trudno będzie wam uwierzyć w to, że tak pogodna blondynka może być embriolożką i doktorantką na Uniwersytecie w Oslo. Bardziej wygląda jak koleżanka z sąsiedztwa, niż ktoś kto zamierza przekazać nam wiedzę z zakresu "czarnej magii". Muszę przyznać, iż na początku właśnie tak się czułam, jak człowiek który wkracza w nieznane. Przyzwyczajona do książek naukowych i podręczników, bałam się że tak skomplikowany proces, jakim jest "tworzenie się człowieka", nie można opisać prostymi słowami. Okazuje się jednak, ze ta młoda dziewczyna, nie dość że z łatwością przekazała nam "trudną" wiedzę, to jeszcze zrobiła to w ciekawej, rozrywkowej formie. Kiedyś mój wykładowca historii powiedział, że jego sposobem na to, by studenci nie posnęli na wykładach, jest wplatanie w monolog ciekawostek i żartów, co sprawia, że nasza uwaga zostaje z powrotem zogniskowana na danym temacie. Właśnie tak działa Katharina Vestre. W jednym akapicie obrazuje skomplikowane podziały komórkowe, by w następnym rozbawić nas tym, że plemniki mają węch, a włosy na naszym ciele "podpowiadają" gdzie mają być rozmieszczone odpowiednie organy. 

Głównym założeniem tej książki jest przeanalizowanie całego procesu narodzin człowieka, który rozpoczyna się już w naszej sypialni (lub też windzie, łazience, kuchni, polanie, namiocie-fantazje są różne)wraz z opuszczeniem plemnika organizmu swojego twórcy. Autorka pod mikroskopem, oraz korzystając z dostępnej wiedzy, śledzi wędrówkę tego małego "pływaka", który na węch, kieruje się w stronę olbrzymiej komórki jajowej. Już samo to jest fascynujące prawda? Nigdy nie zastanawiałam się nam tym , jak to było, kiedy w moim ciele rozgrywał się istny wyścig o prawo do wyłączności. Jednak etap zwany zapłodnieniem, jest jedynie wstępem ku wielkiej przygodzie. Przed nami kolejne 9 miesięcy dzielenia, przemian, rośnięcia, mutacji, modyfikacji, zmian, które zaowocują tym, że na świecie pojawi się kolejny obywatel. Fascynujące było czytać o tym, jakie zmiany dokonują się najpierw w embrionie, potem w płodzie a na końcu w małym człowieku. Poczułam się jak bym znowu była w ciąży. Myślę, że kobiety o wiele bardziej emocjonalnie odbiorą tę książkę, gdyż opowiada ona o tym, co same doświadczamy. Niestety mężczyzna tylko "początkuje" proces tworzenia człowieka, dlatego tym ważniejsze jest byśmy uświadamiali naszych partnerów i mężów. Pokazywali im jakiej wielkości jest mała istotka, podzielili się ciekawostkami jak ta, że dawniej tabletki antykoncepcyjne testowano na myszach. Niech oni też mają coś z tej ciąży a nie tylko nasze wieczne narzekanie i zachcianki. Oczywiście teraz sobie żartuję, jednak moim zdaniem wspólne czytanie tego "dzieła" jest znakomitym pomysłem i dostarczy wam zarówno dużo rozrywki jak i tematów to dyskusji. Autorka posługuje się dość ciekawym stylem. Jak przystało na naukowca czasami trudno jest jej się skupić na danym temacie, jedna myśl wywołuje następna, i w końcu czytelnik ląduje na manowcach. Owszem dygresji tutaj jest dość sporo, zdarzyło mi się również trafić na błędy w tłumaczeniu, co sprawiało że nie do końca rozumiałam treść, jednak całość oceniam pozytywnie i mam nadzieję, że autorka pokusi się o napisanie kolejnych pozycji...może o tym jak wychować takiego małego szkraba? Oczywiście żartuję. 

O tej książce można napisać naprawdę sporo, można przytaczać anegdoty i ciekawostki, jednak boję się iż zdradzę wam zbyt wiele, odbierając wam tym samym przyjemność z lektury. Moim zdaniem bowiem, jedyną słabą stroną tej publikacji, jest jej objętość, składa się bowiem z zaledwie 200 stron, kiedy ja bym chciałam 400 albo i 600, byle tylko nakarmić nękający mnie od maleńkości głód wiedzy w tym temacie, którego nie udało się zaspokoić moim nauczycielkom. A dlaczego? Ponieważ były to właśnie panie starej daty, których celem było trzymanie się syllabusa i wytycznych ministerstwa i przekazanie nam tylko wiedzy absolutnej. Dziś, chociażby patrząc na listę lektur z języka polskiego, na której jakiś czas temu pojawił się "Hobbit. Czyli droga tam i z powrotem" J.R R Tolkiena, widzę że edukacja się zmienia i idzie w dobrym kierunku. Nareszcie dzieciaki dostają lektury, które czyta się z przyjemnością. Ciekawa jestem czy taka przemiana nastąpi też w przypadku innych przedmiotów. Czy ktoś z kuratorium kiedykolwiek poleci biologom książkę Vestre, czy w którejkolwiek szkole w Polsce, uczniowie usłyszą że człowiek dzieli ponad połowę DNA z muszkami owocówkami? Będę trzymać za to kciuki. 


Katharina Vestre jest debiutantką jeśli chodzi o literaturę, jednak doskonale wie co robić w laboratorium. Zawsze podziwiałam naukowców, ludzi którzy mogą spędzić godziny patrząc się w okular mikroskopu tylko po to, by zobaczyć to co ich poprzednicy, bo (nie oszukujmy się), mało zostało jeszcze do odkrycia. Zawsze się cieszę, kiedy któryś z nich postanowi otworzyć drzwi i podzielić się swoją wiedzą ze zwykłymi szaraczkami, takimi jak ja. W końcu też na to zasługujemy i paradoksalnie możemy się stać najwierniejszą, bo bezinteresowną, widownią. Obawiam się, iż książka Vestre może być jedynym jej dziełem, pierwszym i ostatnim występem na literackim czerwonym dywanie. Jej specjalizacja jest tak wąska, że kolejna publikacja okazałaby się jedynie powtórzeniem. Owszem autorka może pisać bardziej skomplikowane publikacje naukowe jednak wtedy grono jej odbiorców drastycznie się skurczy. Dlatego proszę was, dajcie jej szansę, przeczytajcie co ma do powiedzenia, bo zdecydowanie nie będzie się powtarzać. "Stracicie" parę godzin ale zdecydowanie wyjdziecie z tego bogatsi o rzecz najważniejszą : wiedzę. Polecam. 


Tytuł : "Pierwsza zagadka. Nasze życie przed przyjściem na świat"
Autor : Katharina Vestre
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 14 maja 2019
Liczba stron : 200
Tytuł oryginału : The Making of You: A Journey from Cell to Human


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/

"Tęsknota we mnie. Najważniejsze pragnienie mojego serca" Sheila Walsh

"Tęsknota we mnie. Najważniejsze pragnienie mojego serca" Sheila Walsh

Osoby niewierzące, niechrześcijanie, ateiści, wątpiący, po przeczytaniu o czym jest ta książka na jej okładce, z pewnością odłożą ją z powrotem na księgarnianą półkę, gdyż zbyt im się to kojarzy z "religijnym bełkotem". Ja sama, do takich poradników, choć jestem osobą wierzącą, podchodzę z dużym dystansem. Muszę przyznać, iż byłam bardzo zdziwiona faktem, iż do tej pory nie spotkałam się z żadną książką autorki, przecież choć nie jest to gatunek po który sięgam często i regularnie, to powinnam znać nazwisko osoby, której dzieła sprzedają się w milionach, a konto na Instagramie i facebooku śledzi równie wielki tłum osób. Jednak mi to wszystko umknęło. Dopiero dzięki portalowi literackiemu Sztukater, miałam okazję przeczytać "Tęsknotę we mnie" i zobaczyć, czym zachwyca się cały świat, no może za wyjątkiem takich ignorantów jak ja. Oczywiście jak każda książka na poły religijna, tak i tej nie udało się pozbyć mentorskiego i bogobojnego wydźwięku, jednak został on złagodzony przez fakt, że sama autorka, ma parę grzeszków na sumieniu. I to właśnie fakt, że Walsh, nie jest aniołem, tylko człowiekiem z krwi i kości, który popełnia błędy, nadaje smaku temu poradnikowi i sprawia, że czujemy iż to właśnie do nas jest adresowane to dzieło. Do nas, kobiet.. A co z mężczyznami? Czy oni też czują tęsknotę i da się coś na to zaradzić? Niestety u autorki Ci źli faceci zostali w raju, gdzie nadal karmią węże.

Powiedzmy to sobie szczerze: pragnienia same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Stanowią po prostu część naszego życia. Dlaczego jednak po ich spełnieniu zamiast radości często odczuwamy ból?Każda z nas zna to uczucie pustki w sercu, która niczym nie daje się zapełnić…
Sheila Walsh ma dla ciebie proste przesłanie: jedyne, czego pragniesz, to Bóg. I nieważne, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie. Zrozumienie tej prawdy może zająć ci wiele lat, ale w zamian otrzymasz radość i uwolnisz się od problemów z przeszłości, którymi wciąż się zadręczałaś. 


Na wstępie chciałam was spytać czy wiecie kim jest Sheila Walsh. Myślę, że w chrześcijańskim kraju, gdzie literatura religijna cieszy się dość dużą popularnością, a książki tej autorki zostały przetłumaczone na język polski i są ogólnie dostępne, wiele osób słyszało o tej znanej szkockiej piosenkarce, autorce tekstów i pisarce. W tym przypadku, sprawdza się powiedzenie, które jest dominujące w moim życiu : zawsze o wszystkim dowiaduję się ostatnia. Ponieważ trwanie w stanie niewiedzy bardzo mnie irytuje, kolejny raz dziękując Bogu (i inżynierom, naukowcom i innym mądrym ludziom) za istnienie internetu, postanowiłam "zgooglować" naszą autorkę. I oto czego się dowiedziałam. Sheila Walsh urodziła się w Szkocji, gdzie ukończyła studia teologiczne. Po zakończeniu formalnej pracy podjęła pracę jako kapłanka dość znanym ówcześnie zespole "The Oasis". Po rozpadzie bandu rozpoczęła karierę solową, która zaprowadziła ją do Stanów Zjednoczonych, gdzie nawiązała współpracę z Patem Robinsonem , szefem sieci telewizyjnej CBN, gdzie wraz z nim prowadziła talk show. Po rozstaniu z telewizją zajęła się pisaniem książek, głównie z zakresu teologii. Dopiero w 1992 roku, kiedy była już dość znaną na kontynencie oraz za oceanem, osobą postanowiła stworzyć autobiografię, która okazała się sukcesem. Od tego czasu pisze głęboko religijne poradniki oraz zaangażowała się w stworzenie serii dla dzieci, która ma im przybliżyć postać Boga. Wydawać by się mogło, że ktoś z taką biografią, musi wieść cudowne, szczęśliwe życie w otoczeniu najbliższych, miło wspominać przeszłość i z ufnością patrzeć w przyszłość. Niestety okazuje się, że nie wszystko złoto co się świeci. Choć "Tęsknota we mnie" jest poradnikiem to znajduje się tutaj mnóstwo informacji biograficznych a sam wydźwięk tej książki jest niezwykle osobisty. Autorka opowiada nam o tym co spotkało ją w życiu. Pierwszą rzeczą, która miała wielki wpływ na jej psychikę i późniejsze życie była walka w samoobronie przed agresywnym ojcem, w wyniku której mężczyzna trafił do szpitala psychiatrycznego. Uraz głowy którego doświadczył sprawił, że stał się niemalże warzywem. Po kilku latach zmarł nie opuściwszy placówki. Kolejny cios kobieta otrzymała od własnego męża, który doprowadził ją na skraj depresji. Kiedy udało jej się ją pokonać, wpadła w kolejne, tym razem finansowe, kłopoty. Jak widzicie Sheila Walsh nie była rozpieszczana przez los. Aż dziw bierze, że pomimo tych wszystkich nieszczęść i niesprawiedliwości, których doświadczyła niczym biblijny Hiob, autorka nie straciła swojej wiary w Boga, i nie dość, że sama ją kultywowała to jeszcze zachęcała do tego innych. Jeśli boicie się książek religijnych, cytatów i przytaczanych fragmentów pisma świętego, jeśli nie interesują was mityczne postaci oraz sama sylwetka Boga, to książka ta będzie wam cierniem w pięcie, została bowiem napisana w formie wychwalającej chrześcijańskiego Stwórcę. Tak, muszę to powiedzieć otwarcie, jest tutaj mnóstwo religii, moralizatorstwa, wiary i całej tej otoczki, która kojarzy nam się z sacrum i dewocjonaliami.

Jak przystało na poradnik, nie mamy tutaj do czynienia z wielkim objętościowo tomiszczem. Autorka starała się przekazać nam wiedzę w formie skondensowanej, dlatego jej dzieło składa się z niespełna 260 stron. Co ciekawe anglojęzyczna wersja ma tych stron zaledwie 170. Całość podzielona została na 10 rozdziałów, z których każdy opowiada o innej tęsknocie, która jest udziałem naszego serca. Mowa tutaj o tęsknocie za : byciem wybranym, byciem chronionym, za tym co było kiedyś, za kontrolą, za prawem do posiadania własnego zdania, za tą jedną rzeczą która sprawi, że będziesz szczęśliwy, za tym by robić wszystko dobrze, by szerzyć łaskę i miłosierdzie boskie oraz tęsknocie za samym Bogiem. Może nie są to dokładnie przytoczone tytuły rozdziałów, jednak z zasady po przeczytaniu książki, odkładam ją na półkę i podczas recenzji posiłkuję się jedynie własnymi myślami. Jest to taki mój prywatny sprawdzian wiedzy i jednocześnie tego jak ważna była dla mnie książka. Tym razem, jak widać zapamiętałam dość sporo. Zapewne było tak dlatego, ponieważ "Tęsknota we mnie" była czymś więcej niż zwykłym poradnikiem, którego autorzy w punktach mówią nam co musimy robić żeby być szczęśliwi. Ta książka była o wiele bardziej osobista. Walsh odwoływała się do swojej przeszłości, analizowała własne życie dając nam jednocześnie do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, jednak nie powinniśmy się z tego powodu niczego obawiać, gdyż Bóg jest miłosierny i może nam bardzo wiele wybaczyć. Muszę przyznać, iż bardzo szybko i bardzo łatwo utożsamiłam się z naszą autorką i sama jestem zaskoczona, że to się w ogóle stało, gdyż ani nie mamy wspólnej przeszłości ani społecznego "backgroundu", z którym mogłabym się utożsamiać. Wychowana zostałam w pełnej szczęśliwości rodzinie, małżeństwo również mam udane. Nikt mnie nigdy nie pobił a o depresji czytam jedynie w książkach. Co więc połączyło mnie i autorkę na tyle, że w pełni ją zrozumiałam i poczułam się jak bym była w jej skórze? Zarówno ona jak i ja czujemy wewnętrzne tęsknoty. Nawet jeśli znacząco się one różnią, bardzo łatwo można je sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jest szczęście i spełnienie. Bo czym innym jest bycie wybranym, chronionym, wysłuchiwanym przez ludzi i kochanym przez Boga, jak nie drogą ku wiecznej szczęśliwości? Muszę przyznać, iż taka interpretacja naszego życia, jako wędrówka ku szczęściu, jest bliska mojemu sercu. Cieszę się również z tego, iż autorka, sama nie będąc osobą doskonałą, daje nadzieję innym, w tym grzesznikom i wątpiącym. Oni również mogą trafić do krainy mlekiem i miodem płynącej, gdzie odnajdą siebie i swoje miejsce w świecie. Walsh za pomocą przykładów z własnego życia oraz z życia legendarnego, biblijnego Króla Dawida, udowadnia nam, że Bóg jest miłosierny i potrafi wybaczać. Wszak wiadomo, że łatwiej jest kochać tych, którzy nie popełniają błędów, jednak jeśli to grzesznicy się nawrócą i będą szczerze żałować, wtedy miłość jest głębsza i daje więcej satysfakcji. Jak widzicie nie ważne czy macie lat osiemnaście, trzydzieści czy osiemdziesiąt, zawsze jest czas na zmianę, na spełnienie swoich tęsknot lub na nauczenie się wspólnej z nimi egzystencji. 

Teraz czas na to żebym wyjaśniła zdanie ze wstępu do mojej recenzji, w którym stwierdzam iż jest to doskonały podręcznik dla kobiet. Jest udowodnione, i statystyki tutaj nie kłamią, że po poradniki o wiele częściej sięgają przedstawicielki płci pięknej. Procenty są tutaj druzgocące. Zastanawiam się, czy to właśnie ta niechęć panów do czytania fachowych porad  jest przyczyną dla której autorzy tych książek piszą je z myślą o kobietach. Tutaj jest to widoczne już na samym wstępie. Poznając historię Walsh nie trudno zauważyć, iż kobieta była wielokrotnie krzywdzona przez mężczyzn, najpierw przez swojego despotycznego ojca, potem przez małżonków. Myślę, że po tak dramatycznych przeżyciach, które stały się jej udziałem, pozostała w niej trauma, którą nawet nieświadomie przenosi na papier. Choć nigdzie nie pisze tego wprost to widać, że nie do końca ufa mężczyzną, uważa że są z natury źli. Troszkę żałuję, że poradnik ten został napisany z takim nastawieniem. Znam paru fajnych facetów, którzy chętnie by przeczytali co autorka ma do powiedzenia i być może nawet wdrożyliby w życie jej porady. Niestety nie jestem w stanie im polecić tej książki, gdyż wiem że już po kilkunastu stronach mogą się poczuć jak wyżęta szmata. 

Jak to mówią jak jest popyt to jest i podaż, gdyby ludzie nie potrzebowali religijnych poradników, to nikt by ich nie pisał. Sukces Walsh świadczy jednak o tym, że ludzie wierzą w Boga, chcą być bliżej niego i pragną uczynić swoje życie pełniejszym. Nikt nigdzie nie powiedział (być może oprócz samej autorki), że jej wskazówki i rady naprawdę znacząco poprawią naszą sytuację i pomogą osiągnąć szczęście. Jednak moim zdaniem to właśnie wiara jest najważniejsza i potrafi czynić cuda, więc jeśli wierzycie, iż "Tęsknota we mnie" otworzy wam oczy, nauczy czegoś nowego i dostarczy wiedzy o Bogu i uniwersum, to nie wahajcie się i biegnijcie do księgarni. Ja co prawda rad autorki do serca nie wezmę jednak cieszę się, że poznałam kolejną interesującą osobę z pełną dramatów przeszłością, oraz odbyłam cudną lekcję biblijnej historii, na której poznałam Króla Dawida w zupełnie dla mnie nowej, metaforycznej odsłonie. Polecam.


Tytuł : "Tęsknota we mnie. Najważniejsze pragnienie mojego serca"
Autor : Sheila Walsh
Wydawnictwo : Święty Wojciech
Data wydania : 20 lutego 2019
Liczba stron : 256


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/

"Znikający stopień" Maureen Johnson

"Znikający stopień" Maureen Johnson

     Wiecie czego najbardziej nie lubię a jednocześnie kocham? Cliffhangerów, czyli dramatycznych, trzymających w napięciu zakończeń odcinków seriali czy książek. Kiedy w przypadku programów takich jak przykładowy "Klan" czy "Na wspólnej", kiedy wiemy że następnego dnia czeka nas kolejne spotkanie z bohaterami, jest to do zniesienia, tak kiedy mamy do czynienia z zakończeniami sezonów czy kolejnych tomów cyklu, i wiemy że na ciąg dalszy będziemy musieli poczekać pół roku albo i dłużej, to sprawa staje się iście dramatyczna. Dzisiejsi widzowie i czytelnicy muszą się uzbroić w cierpliwość i stalowe nerwy, co doskonale można było zauważyć w przypadku produkcji "Gry o tron", której nie dało się zastąpić niczym innym. Pozostawało czekać na kolejne sezony (i ewentualnie bawić się w wymyślanie własnych scenariuszy). Media bardzo uzależniają i silnie działają na wyobraźnię czytelników. Jeśli coś nam się spodoba od samego początku, to będziemy za tym tęsknić i wypatrywać oznak zbliżającej się premiery. Pierwszy tom cyklu pozostawił mnie z setką pytań, na które chciałam poznać odpowiedź. To, że po tylu miesiącach doskonale pamiętałam jego fabułę świadczy o tym, że Maureen Johnson spisała się na medal. Czy podobnie wyszło z kontynuacją? 

Wszyscy fani pierwszej części, ale też Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle’a, nie mogą przegapić drugiego tomu – jest równie mroczny i zagadkowy, co „Nieodgadniony”.W drugim tomie Stevie powraca do Vermontu – za namową znienawidzonego Edwarda Kinga. Polityk jest w trakcie kampanii prezydenckiej i nie na rękę są mu wybryki syna, Davida. King proponuje układ: Stevie będzie kontynuować naukę, a w zamian dopilnuje, żeby David, z którym łączy ją coś więcej niż tylko znajomość, nie sprawiał problemów.Stawka jest jednak znacznie wyższa. Kim jest morderca? Jakie znaczenie ma zagadka pozostawiona przed laty przez Alberta Ellinghama? Co kryje się w sprawie Nieodgadnionego? Zdarzenia sprzed dziesięcioleci mają wpływ na to, co dzieje się tu i teraz…


Muszę przyznać, iż sama byłam zaskoczona tym, jak wiele zapamiętałam z poprzedniego tomu,bowiem książki dla młodzieży zazwyczaj przeze mnie "przelatują", szczególnie te pseudo detektywistyczne. Nie wiem czy tym razem było inaczej ponieważ powieść ta bardziej przypominała dzieła Agathy Christie niż typowe książki dla nastolatków, czy też naprawdę bardzo chciałam poznać rozwiązanie zagadki. A może po prostu tęskniłam za bohaterami i chciałam zobaczyć, jak też potoczą się ich losy i czy w końcu pojawi się, tak typowy dla literatury new adult, "love factor". Odpowiedzi może być wiele jednak najważniejsze jest to, że doczekałam się kolejnego tomu i już od pierwszych zdań wiedziałam, gdzie jestem, co się wydarzyło i byłam gotowa na kolejną szaloną jazdę. Cieszy mnie fakt, iż Maureen Johnson wierzy zarówno we własne siły, jak i w sympatię i zaufanie swoich czytelników, i nie zrobiła tego co większość autorów, a mianowicie, nie streściła fabuły poprzedniego tomu, a w zasadzie nawet do niego nie nawiązywała. W tę pułapkę łapie się większość młodych autorów, a dla czytelników jest ona bardzo irytująca. Po co bowiem czytaliśmy poprzednie tomy jeśli teraz mamy to wszystko powtórzone? Ja jestem zadowolona, że zaczęłam tam gdzie skończyłam.Jednak dla tych z was, którzy nie czytali "NIEodgadnionego" pokrótce przedstawię to co się tam wydarzyło. W pierwszej części cyklu mieliśmy okazję poznać inteligentną Suzie, która znalazła się w gronie szczęśliwców, którzy dostali możliwość uczęszczania do elitarnej szkoły dla utalentowanej młodzieży, Akademii Ellingham. Placówka ta została założona przez Alberta Ellinghama, który chciał stworzyć jedyne w swoim rodzaju miejsce gdzie uczniowie będą się uczyć tego, co ich interesuje oraz rozwijać własne, indywidualne talenty. Jednak wkrótce po otwarciu szkoły, żona oraz córka założyciela zostały porwane, a jedyną wskazówką co do intencji porywaczy był pozostawiony na miejscu list. Ta nierozwiązana zagadka z przeszłości, położyła się cieniem na całej Akademii. Stevie Bell uczęszcza do szkoły w jednym celu...by dowiedzieć się, kto stał za sprawą porwania. Jednak kiedy zaczynają ginąć kolejne osoby, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z więcej niż jedną tajemnicą. Jeśli powyższe zdania was nie zainteresowały, to albo mój talent pisarki jest mało "charyzmatyczny", albo po prostu nie lubicie powieści detektywistycznych. Jeśli prawdziwą odpowiedzią jest ta z bramki numer dwa, to zdecydowanie odradzam wam "Znikający stopień", gdyż jest to książka na wskroś kryminalna, której nie powstydził by się sam Artur Conan Doyle. 

W odróżnieniu od części pierwszej tym razem autorka nieco więcej czasu poświęca psychice i sylwetkom naszych bohaterów, dając nam okazję lepiej ich poznać. Również tutaj, główną protagonistką jest Suzie, jednak poznajemy ją jeszcze lepiej. Ci, którzy czytali pierwszy tom wiedzą, że dziewczyna cierpi na stany lękowe z pogranicza paranoi, na które nie ma praktycznie żadnej skutecznej terapii. Ja również, choć w nico mniejszym stopni, miewam napady strachu a czasem nawet paniki. Wiecie czego boją się najbardziej? Jazdy autostradą kiedy prowadzone są na niej roboty drogowe. Wydaje wam się to głupie? To wyobraźcie sobie jak byście się poczuli, jadąc samochodem , bez możliwości zjechania na rozkopane pobocze, kiedy nagle tracicie oddech i macie mroczki przed oczami? Dlatego jak tylko widzę informację o robotach drogowych to zjeżdżam najbliższym zjazdem i szukam drogi zastępczej. Ponieważ wiem czym jest lęk i paranoja to mogę wam z czystym sercem powiedzieć, że bohaterka, którą stworzyła autorka jest jak najbardziej prawdziwa i wiarygodna. Osoby cierpiące na te zaburzenia zachowują się dokładnie tak jak Suzie. U niej jednak na plus działa jej inteligencja i bystrość oraz fakt, że zdaje sobie sprawę z problemu is stara się z nim walczyć. Stosuje różne metody od medytacji po wyciszenie oraz nie boi się korzystać z pomocy przyjaciół. Kiedy w świecie rzeczywistym ludzie cierpiący na zaburzenia psychiczne traktowani są często jak szaleńcy, w Akademii Ellingham sprawa jest o tyle prostsza, że tutaj praktycznie nikt nie jest normalny. Kolejny raz mamy okazję spotkać (mojego ukochanego) Nata, który jest najbardziej ekscentryczną, ekstrawertyczną i wyalienowaną postacią literacką, z jaką miałam styczność. To człowiek, który nie lubi innych, nie ma ochoty się z nimi komunikować, jest antypatyczny i ciągle zastanawia się nad jednym "czemu wszyscy są tacy głupi". Myślicie, że go nie polubicie? Szczerze w to wątpię bowiem jest to postać, która głośno zadaje pytania, które my stawiamy sobie w myślach. Do tego jest przeuroczy w swojej niedostępności. Mamy tutaj również Davida, który stał się główną przyczyną powrotu Suzie do szkoły. Choć już od pierwszego tomu wiadomo, iż pomiędzy dziewczyną a młodym, zbuntowanym chłopakiem jest chemia, to tak naprawdę do niczego jeszcze nie doszło. Tak, wyobraźcie sobie że pierwszy tom był wolny o insta miłości, za co jestem bardzo wdzięczna. A drugi? Tutaj niby zaczyna coś iskrzyć, jednak ognia z tego jeszcze nie będzie. Jednak wracając do Davida, to dopiero w tej części, poczułam do niego sympatię. W końcu dowiedziałam się, dlaczego zachowuje się odpychająco, złośliwie i (mówiąc kolokwialnie) po chamsku. Na jaw wyszły sekrety skrywane przez jego rodzinę, które całkowicie zmieniły moje wyobrażenie o tej postaci. Oprócz bohaterów których znamy, pojawiają się tutaj całkowicie nowe sylwetki, których głównym zadaniem jest postawienie jeszcze większej ilości pytań. Szkoda, że nie są tak chętni w udzielaniu na nie odpowiedzi.

Jako "wykwalifikowana" czytelniczka zauważyłam, iż autorzy bardzo często wpadają w pułapkę tak zwanego "drugiego tomu", szczególnie jest mamy do czynienia z trylogią. Zamiast potraktować drugą część jako integralną całość i równomiernie rozdystrybuować napięcie oraz zwroty akcji, jest ona traktowana jako uzupełnienie a często i wypełnienie pustych kartek. Tym razem było inaczej. Już pierwsza część zwiastowała, że będzie się działo, jednak to dopiero w drugiej autorka pokazała swój potencjał oraz talent. Jak napisałam wyżej wraz z nowymi postaciami pojawiają się nowe wątki, nowe pytania i nowe scenariusze. Zapewne każdy z was czytając powieści kryminalne, stara się we własnej głowie rozwiązać zagadkę. Ja również tak robię, dodatkowo analizując szczegółowo wszystkie dostępne wskazówki i potencjalne ścieżki. Choć miałam w głowie tysiące gotowych zakończeń, tak o tym , które zaserwowała nam Johnson, nie zastanawiałam się ani przez chwilę. Było ono niczym Deus Ex Machina, pojawiło się znikąd i na pierwszy rzut oka nie miało nic wspólnego z tym co działo się w powieści. Dopiero po przemyśleniu stwierdziłam, że ma to jakiś głębszy sens. A więc tak drodzy państwo, doczekaliśmy się i poznaliśmy nazwiska porywaczy rodziny Ellinghama, jednak jeśli myślicie, że to koniec to się grubo mylicie. Autorka zaplanowała dla nas jeszcze więcej emocji, jeszcze więcej zbrodni i jeszcze więcej rozrywki oraz....kolejny gigantyczny cliffhanger. Ja obiecuję, że jeszcze jedno takie zakończenie a zacznę brać tabletki na ciśnienie. 

Maureen Johnson jest osobą otwartą i niezwykle często angażuje się w różnego rodzaju projekty wydawnicze oraz współpracę z innymi autorami. Pisała wspólnie z Johnem Greenem i Cassandrą Clare, znanymi i cenionymi twórcami powieści dla młodzieży. Sam fakt, że młoda amerykanka, została dostrzeżona przez takich wyjadaczy świadczy o jej niesamowitym talencie. Muszę przyznać, że ja się zakochałam. Jako nastolatka pilnie ucząca się języka angielskiego, pewnego dnia dostałam od "cioci ze Stanów" paczkę pełną książek o Nancy Drew, zdolnej i inteligentnej dziewczynie, której pasją były wszelkiego rodzaju zagadki kryminalistyczne. Były to pierwsze powieści detektywistyczne, jakie przeczytałam, i to właśnie one poniekąd miały wpływ na mój gust literacki. Czytając książki Johnson miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie i kolejny raz wraz z Nancy prowadzę kryminalne śledztwo. Jednak tym razem Nancy to Suzie i wierzcie mi ma zdecydowanie więcej do zaoferowania. Nawet dorosłym. Polecam. 


Tytuł : "Znikający stopień"
Autor : Maureen Johnson
Wydawnictwo : Poradnia K
Data wydania : 15 maja 2019
Liczba stron : 400
Tytuł oryginału : Vanishing Stair


a możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :






"Nowa Ewa. Początek" Giovanna Fletcher, Tom Fletcher

"Nowa Ewa. Początek" Giovanna Fletcher, Tom Fletcher

     Moi drodzy, z przykrością muszę się wam przyznać do wielkiego niedbalstwa z mojej strony. Otóż, jak po raz pierwszy zerknęłam na okładkę książki małżeństwa Fletcherów, to byłam święcie przekonana, że widzę napis "Nowa era. Początek". Po kilku rozdziałach zaczęłam sobie myśleć, że fajnie by było gdyby powieść tę zatytułować "Nowa Ewa", gdyż ta gra słów znakomicie oddaje iście biblijny klimat książki. Na pewni zdajecie sobie sprawę jak wielkie było moje zdziwienie, jak zerknąwszy ponownie na okładkę zobaczyłam, że moje marzenia się spełniły, i faktycznie pojawiła się tam nasza główna bohaterka Ewa. Muszę przyznać, że tytuł ten, jest jednym z lepszych i pasujących do fabuły, z jakimi się spotkałam. Z jednej strony jest on metaforyczny i polegający na grze słownej, z drugiej proroczy i jednocześnie zdradzający bardzo dużo za samej fabuły. Już samo to powinno was zainspirować, zaciekawić i poniekąd "zmusić" do sięgnięcia po tę książkę. Szczególnie zadowolone będą przedstawicielki płci pięknej, bo która z nas nie lubi czytać powieści, w których to od kobiet zależy przyszłość świata? No więc do dzieła Women Power!

Ewa jest taka, jak każda inna nastolatka… Tyle że na jej barkach spoczywa los całego świata.
Jest pierwszą dziewczyną, jaka się urodziła od pięćdziesięciu lat.
Jest odpowiedzią na ich modlitwy.
Jest ich ostatnią nadzieją.
Co oznacza, że ma do odegrania tylko jedną rolę…
Gdy kończy szesnaście lat, musi się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem i dokonać wyboru. Wybierze mężczyznę, jednego z trzech starannie wyselekcjonowanych kandydatów.
Zawsze akceptowała swój los. Dopóki nie spotkała Brama. Teraz chce przejąć kontrolę nad swoim życiem.
Od Ewy zależy przyszłość planety. Czy dokona właściwego wyboru?

Muszę przyznać, iż sam pomysł na fabułę był nie dość, że wielce oryginalny to jednocześnie kontrowersyjny. Znajdujemy się w dystopijnym, praktycznie postapokaliptycznym świecie, gdzie praktycznie cała Ziemia, znalazła się po kilkumetrową warstwą wody (a przynajmniej stolica Wielkiej Brytanii, w której rozgrywa się akcja). Ponad powierzchnię wystają jedynie czubki najwyższych budynków, ocalałe drzewa oraz górskie szczyty (choć jak wiadomo w Anglii jest ich jak na lekarstwo). I oczywiście przetrwali również ludzie, jednak społeczeństwo zostało podzielone. Z jednej strony mamy Freewarów, walczących o wolność osobników, którzy zamieszkują miejsce zwane Centralem, a z drugiej uprzywilejowanych członków OZZ, organizacji której głównym celem jest "odrodzenie" ludzkości. Niestety aby tego dokonać mają bardzo mało czasu oraz możliwości. Istnienie Ziemian, zależne jest od jednej osoby, nastolatki Ewy, która właśnie weszła w wiek produkcyjny. Jak widzicie pomysł jest dość ciekawy, jednak czegoś mi tutaj zabrakło. Autorzy bardzo mało zdradzają z czasów "przed" apokalipsą. Wiem, że ludzie zezłościli matkę Naturę, wiem że były bombardowania i deszcze, które zalały Ziemię, jednak ani nie wiem kto walczył, ani po co. Zawsze mi się wydawało, że nasza planeta owszem potrafi się bronić przed człowiekiem, jednak nie robi tego w bezmyślny i agresywny sposób. Zabrakło mi tutaj szerokiego kontekstu i tła historycznego. Z tekstu wyławiałam skąpe informacje na temat tego, jak teraz wygląda życie, gdzie mieszkają obywatele, bądź co bądź wielkiego miasta, czym się zajmują i jakie mają przekonania. Za każdym razem kiedy fabuła przenosiła się za mury wieży, siedziby OZZ, moje zmysły się wyostrzały. Jednak chciałam zdecydowanie więcej. Nawet nie wiem czy na Ziemi jeszcze świeci słońce, czy też zapadła noc? Jakiego koloru drzewa mają liście i jak to możliwe, że ich korzenie od lat tonące w wodzie, do tej pory nie zgniły? Żałuję również, że nie został wykorzystany potencjał "męskiego świata". Kobiet na Ziemi zostało naprawdę niewiele, a najmłodsza z nich (oprócz Ewy oczywiście) ma ponad 50 lat. Szkoda, że autorzy nie chcieli pobawić się w jasnowidzów-filozofów, i nie przedstawili swojej wizji przemian męskich umysłów w świecie pozbawionym "kobiecości". Myślicie, że dzisiejsi samcy przeszli by nad tym do porządku dziennego? Nie wszczęliby rebelii i po prostu pogodzili się ze swoim losem? Owszem autorzy w końcu zabronili ostatnim kobietom wychodzenia samotnie na ulicę, jednak nie podano przyczyn. Musieliśmy się domyślać. Faceci bez kobiet są niczym łódź bez steru. Dryfują by w końcu wpaść na mieliznę. Jednak mają coś co odróżnia ich od kawałka drewna i niestety działa na ich niekorzyść, a tym czymś są hormony. Żałuję, że Fletcherowie nie pokazali "męskiego" świata który powoli zdziczeje, świata pełnego przemocy i nienawiści, sodomii i morderstw. Oraz oczywiście samobójstw. Bo tych by chyba było najwięcej. Oczywiście wiem , że "Nowa Ewa" to książka dla młodzieży, jednak można było z niej zrobić ciekawy traktat socjologiczny. Przed nami jeszcze dwa tomy, więc wszystko jest możliwe. 

Na okładce książki możemy przeczytać, że jest to powieść o miłości. Tak, nie da się ukryć, iż właśnie to uczucie jest tutaj motorem zachowań bohaterów. Niestety ja nie jestem wielką fanką "insta" miłości. Moim zdaniem to co rozkwitło i narodziło się pomiędzy bohaterami, nie wynikało z ich wcześniejszych działań, tylko zostało zrobione na pokaz dla czytelników i po to, by fabuła mogła ruszyć z miejsca. Choć bardzo się starałam, to nie mogłam uwierzyć w miłość pomiędzy Bramem (Hollie) i Ewa, nie kiedy dziewczyna przez cały życie znała go jako kogoś innego. Zresztą analizując jej wcześniejsze doświadczenia z mężczyznami, zwanymi Potencjalnymi, dziwię się, że jeszcze była w stanie komukolwiek zaufać. Podobnie jak rozbudowanego świata , zabrakło mi tutaj również rozbudowanych psychik bohaterów. Zazwyczaj sięgając po powieść młodzieżową spodziewam się tego, że postaci będą ewoluować, przechodzić metamorfozy, uczyć się na błędach i dorastać. Tutaj, zarówno Bram, Hartmann, Ewa, Vivian oraz inne drugoplanowe postaci, obdarzone zostały zestawem cech, z których miały korzystać, do samego końca. Nie było mowy o żadnych modyfikacjach, a co za tym idzie fabuła stała się przewidywalna. 
Książkę można podzielić na dwie części. W pierwszej poznajemy kim jest Ewa, co lubi robić, jak wygląda jej dzień i z kim spędza wolne chwile. Dowiadujemy się również czym jest OZZ, jak zbudowana jest wieża, oraz czym zajmują się Matki. No i oczywiście nie mogę zapomnieć o rodzicach Ewy, gdyż to właśnie ich historia, jest czynnikiem dla którego sięgnę po kolejne tomy.  Corinne, matka dziewczyny, zmarła przy porodzie, a jej ojciec Ernie, został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, za próbę uprowadzenia swojej córki. Jednak kiedy na jaw wychodzi, że mężczyzna wcale nie jest tym, co OZZ stara się wmówić swoim poplecznikom, a ciało Corinne zamiast spalone, znajduje się w komorze kriogenicznej, zaczynamy mieć nadzieję na to, że możemy doczekać się jeszcze happy endu. Jednak nie w tym tomie.  
Druga część książki, jest nieco bardziej dynamiczna. Znajdujemy się w społeczności walczących o wyzwolenie Ewy freewarów. Szykuje się coś grubego, co może zakończyć się śmiercią wielu osób. Teraz dopiero zaczęłam się cieszyć, iż nie poczułam szczególnej sympatii do żadnego z bohaterów. Do tej pory pamiętam śmierć Gandalfa Szarego we "Władcy pierścieni", która trafiła we mnie niczym emocjonalny pocisk. Tutaj nic takiego się nie dzieje. Owszem giną ludzie, jednak są oni wpisany w z góry założone straty. 
Samo zakończenie jest przewidywalne, jednak zachęca nas do sięgnięcia po kolejne tomy, gdyż bardzo dużo wątków pozostało niedomkniętych. 

Choć autorzy starali się zrobić z Ewy tą dobrą i pokrzywdzoną, a z Matki Vivian i doktora Wellsa czarne charaktery, tak w moim przypadku ich odbiór jako takich, wcale nie był taki jednoznaczny. Wyobraźcie sobie, że na ziemi żyje faktycznie tylko jedna kobieta. Czy jako świadomi zagłady ludzie, naukowcy, lekarze, politycy czy artyści (a nawet zwykli obywatele), puścilibyście ją wolno i pozwolili decydować i własnym życiu? Nie wydaje mi się. Taka osoba byłaby niczym bezcenne dobro Narodowe, a jednocześnie jedyna nadzieja na przyszłość i niestety musiałaby być traktowana jako królik doświadczalny i klacz rozpłodowa. Nie byłoby innego wyjścia. Dlatego nie rozumiem dlaczego zarówno Wells i Vivian, byli kreowani na tych złych, skoro w głębi serca to właśnie oni chcieli najlepiej. Stworzyli dla dziewczyny Kopułę, w której miała swój wolny od wojen i powodzi świat, zapewnili jej bezpieczeństwo a nawet zaprogramowali Holly, holograficzną przyjaciółkę, którą kierował prawdziwy, również nastoletni pilot. Owszem trzymali dziewczynę w nieświadomości, oszukiwali ją , jednak pomimo samego faktu, że kłamstwo jest złe, to robili to jedynie dla jej dobra. Ja potrafiłam zrozumieć jej rolę, jako żywego bojlera na embriony, bo przecież nie było innego wyjścia prawda? Zresztą ona od początku wiedziała co ją czeka, więc dlaczego zaczęła się buntować? To troszkę nie pasowało do jej charakteru. Ale zobaczymy co nam przyniosą kolejne części. Może  ta dość mdła i naiwna nastolatka przejdzie totalną metamorfozę i zmieni się w szukającego zemsty asasyna?

Małżeństwo Fletcherów ma trzech synów. Zastanawia mnie czy ich dość nietypowy model rodziny, był główną inspiracją dla napisania tej książki. Przecież Giovanna musi się czasami czuć jak tytułowa Ewa, gdyż to właśnie od niej, jako matki,przyjaciółki i kochanki, zależą losy jej małego świata, którym jest jej dom. Jeśli mam rację, to jest to dla mnie optymistyczny scenariusz. Jak na razie mam dwie córki, ale kto wiem, może kiedyś urodzi się trzecia, i sama poczuję pisarską wenę? Pomimo mankamentów i niedociągnięć, które cechują prawie każdy debiut literacki, "Nowa Ewa. Początek", jest ciekawą, oryginalną i trzymającą w napięciu książkę, która zachwyci niejednego fana literatury dystopijnej. Ja ciągle czekam na więcej. Póki co daję kredyt zaufania licząc na to, że nie zostanie ono zawiedzione. A to się okaże już za kilka miesięcy. 


Tytuł : "Nowa Ewa. Początek" 
Autor : Giovanna Fletcher, Tom Fletcher
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 25 czerwca 2019
Liczba stron : 496
Tytuł oryginału : Eve of Man


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




 
 
 
 
            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger