"Ostatni" Hanna Jameson

"Ostatni" Hanna Jameson

Ostatnio odnoszę wrażenie, że żyję w czasach apokalipsy. A wszystko to za sprawą mikroskopijnej wielkości wirusa, który dziesiątkuje naszą populację. Media codziennie donoszą o coraz większej ilości ofiar, w Hiszpanii liczba zgonów przekroczyła 1000 na dobę, a ponoć ma być jeszcze gorzej. Podobnie sytuacja się ma we Włoszech czy Stanach Zjednoczonych. Europa zamknęła swoje granice, samoloty zamiast pasażerów wożą jednorazowe maseczki i rękawiczki chirurgiczne. Pozamykane są centra handlowe, muzea i fabryki. Życie towarzyskie praktycznie zaniknęło. Niektóre kraje, jak Polska czy Irlandia, zakazały swoim obywatelom wychodzenia z domu, o ile nie jest to wyjście w ważnej sprawie. Dziś, jak jechałam do pracy (pracuję w sektorze, który do końca pozostanie niezbędny do funkcjonowania państwa)na ulicy nie widziałam żywej duszy. Miasto było wymarłe. Czułam się jak Cillian Murphy tuż po przebudzeniu w szpitalu, w filmie "28 dni później". Świat jaki do tej pory znałam powoli przestaje istnieć. Czyż nie można tego nazwać apokalipsą a mnie samą jedną z "ostatnich"?

Amerykański historyk – Jon Keller – jedzie na konferencję naukową do Szwajcarii. W trakcie dowiaduje się, że świat się kończy. W Waszyngtonie i kilku światowych stolicach doszło do ataku nuklearnego. Podczas gdy gasną światła cywilizacji, mężczyzna zastanawia się, czy jego żona Nadia i ich dwie córki wciąż żyją. Jon żałuje też, że zignorował ostatnią wiadomość od Nadii.

Pewnego dnia ktoś nie wytrzymał i wcisnął guzik, który zainicjował uruchomienie głowic jądrowych. Bomby atomowe spadły na największe miasta świata, zrównując je z powierzchnią ziemi. Był to początek końca. Zrozpaczeni i zdezorientowani ludzie nie wiedzieli co się dzieje, instytucje państwowe przestały istnieć, nie było komu chodzić do pracy. Telewizja, radio i Internet powoli zaczęły milknąć. Jon miał szczęście, gdyż udało mu się przeżyć. Wraz z kilkudziesięcioma innymi nieznajomymi pozostał w Szwajcarskim hotelu, z daleka od zrujnowanej cywilizacji. Z pozoru wszystko wydaje się być normalne. W budynku dzięki generatorom prądu nadal działają światła i ogrzewanie. Ocalali, dzięki zbiornikom na wodę mają również dostęp, do wody. Jednak to właśnie w jednym z nich, podczas prac konserwacyjnych, znalezione zostają zwłoki młodej dziewczynki. Do książki oprócz wątku postapokaliptycznego, wprowadzony zostaje motyw kryminalny, który autorka traktuje jednak po macoszemu. Od samego początku czytelnik zdaje sobie sprawę, że odnalezienie zabójcy nie będzie tutaj najważniejsze. Głównym założeniem książki było pokazanie postaw i zachowań ludzkich w sytuacjach ekstremalnych. Wyobraźcie sobie, że to wy jesteście tymi, którym udało się przetrwać. Z dnia na dzień wasze życie zmienia się o 180 stopni. Jednego dnia mieszkaliście z kochającą, choć nieco irytującą rodziną, a drugiego znaleźliście się w pełnym obcych osób hotelu gdzie każdy na was patrzy wilkiem. Jest dobrze póki jeszcze macie jedzenie i z okien nie widzicie bezpośredniego zagrożenia jednak wiecie , że to się kiedyś skończy.  Autorce świetnie udało się odtworzyć atmosferę ogromnego, jednak w większości pustego hotelu, gdzie opuszczone hotele straszą widmem swoich byłych lokatorów. Budynek znajduje się w środku lasu, kilkadziesiąt kilometrów od większego miasta. Muszę przyznać, że momentami udało mi się złapać w pułapkę. Byłam w stanie sobie wyobrazić co czują nasi bohaterowie, czułam ich strach i desperację. 

Głównym zadaniem naszego głównego bohatera było pisanie dziennika. Chciał on stworzyć kronikę dni ostatnich, opisać ludzi z którymi przyszło mu przeżyć apokalipsę. Nie wiem czy kiedykolwiek oglądaliście serial "Żywe trupy", gdzie grupka ocalałych ucieka przed oszalałymi i wiecznie głodnymi zombie. Osobiście uważam, że pierwsze kilka sezonów tej produkcji, były czymś co na zawsze zapisze się w historii telewizji. Był to istny powiew świeżości w tym gatunku. To właśnie w tym serialu od samego początku mieliśmy do czynienia z grupą kilkudziesięciu ludzi, którzy postanowili działać razem, współpracować by przeżyć. Zajęło mi kilka sezonów dokładne poznanie każdego z nich, niektórzy umarli zanim udało mi się tego dokonać. Ale do czego zmierzam. Moim zdaniem każda postać, czy to telewizyjna czy literacka, zasługuje na to by stworzyć jej historię. W "Ostatnich"(zobacz)Hanna Jameson nie do końca się postarała. Być może powodem tego, że niektórzy bohaterowie dostali lepsze "charakterystyki" a inni zostali zaledwie wspomniani, było to że autorka nie miała czasu. Producenci telewizyjni mają ułatwione zadanie gdyż kamera pokazuje mimikę i mowę ciała, dzięki której lepiej rozumiemy postaci. Słowo pisane potrzebuje większego zaangażowania. Ci bohaterowie, których udało mi się poznać, zdecydowanie podziałali na moją wyobraźnię. Ich historie były ciekawe, wiarygodne a momentami wywołujące szok i zaskoczenie. Pod jednym dachem dostaliśmy cały przekrój światowej społeczności, który ma odwzorowanie w rzeczywistości. Żałuję tylko, że niektórzy nie dostali swojej szansy, i niestety nigdy już nie dostaną.

Czy zastanawialiście się kiedyś co wy byście zrobili jeśli świat by się skończył? Ja osobiście nie jestem zupełnie przygotowana na taki scenariusz. Nie mam ani zapasów jedzenia, ani żadnej broni. Nie umiem walczyć a mój bak w samochodzie zawsze jest na rezerwie. Zdecydowanie nie należę do prepersów. Jednak podczas dzisiejszej pandemii zauważyłam ludzi, którzy mają podejście zupełnie inne od mojego. Myślę, że podobne zróżnicowanie by było, gdyby doszło do faktycznej apokalipsy. Hanna Jameson pokazuje nam różne wzorce zachowań w obliczu zagłady. Poznajemy tutaj ludzi którzy za wszelką cenę chcą przeżyć oraz takich, którzy żyją z dnia na dzień, zatracając się w używkach i dostępnych rozrywkach. Są też tacy, którzy nie potrafią sobie poradzić w zaistniałej sytuacji i wybierają samobójstwa. Mamy tutaj kanibali i morderców, tchórzy i wojowników, znowu podobnie jak w "Żywych trupach". Naprawdę jest to bardzo ciekawy pomysł na mini serial. 

Muszę się zgodzić z jednym z recenzentów, który stwierdził że zakończenie książki jest nieco pośpieszne. Cała powieść utrzymana jest w raczej dość powolnym tempie, dlatego szybki koniec poniekąd burzy całe do tej pory budowane napięcie.  Takie coś może przejść w przypadku kryminałów i thrillerów jednak jeśli chodzi o powieść, która ma ciągoty "psychologiczne" to zdecydowanie nie pasuje. Nadal jednak uważam, że "Ostatni" są dobrą, ciekawą i jedną z bardziej oryginalnych książek na jakie trafiłam w tym roku, dlatego też serdecznie ją wam polecam.


Tytuł : "Ostatni"
Autor : Hanna Jameson
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 15 stycznia 2020
Liczba stron : 424
Tytuł oryginału : The Last 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej INVERSO :

 
"Gdzie śpiewają raki" Delia Owens

"Gdzie śpiewają raki" Delia Owens

O książce "Gdzie śpiewają raki" dowiedziałam się od mojej koleżanki, która zachwalała ją jako najlepszą powieść obyczajową ostatnich lat. Zanim sama miałam możliwość zapoznania się z tą powieścią, przeszła oma przez ręce mojego taty, czytelnika dość wybrednego, który powieść, tak zwaną "kobiecą" (do tego worka można wepchnąć naprawdę wszystko), omija szerokim łukiem. Delii Owens udało się jednak przebić przez jego mury obronne i ... dotrzeć do samego serca. Kiedy spytałam się o jego wrażenia z lektury powiedział mi, że ostatnio tak płakał oglądając króla lwa. Co prawda w przypadku mojego ojca oznacza to ni mniej ni więcej niż urojenie jednej łezki, jednak wierzcie mi to i tak bardzo dużo, gdyż mój rodziciel to typ prawdziwego, twardego drwala. Tak zmotywowana kiedy wreszcie miałam możliwość sięgnięcia po tę powieść, usiadłam wygodnie w fotelu i zatopiłam się w lekturze. Teraz, kiedy książka trafiła już na półkę ja nadal tkwię w baśniowym, mrocznym świecie autorki. 

Pogłoski o Dziewczynie z Bagien latami krążyły po Barkley Cove, sennym miasteczku u wybrzeży Karoliny Północnej. Dlatego pod koniec 1969 roku, gdy na mokradłach znaleziono ciało przystojnego Chase’a Andrewsa, miejscowi zwrócili się przeciwko Kyi Clark, zwanej Dziewczyną z Bagien.Lecz Kya nie jest taka, jak o niej szepczą. Wrażliwa i inteligentna, zdołała sama przetrwać wiele lat na bagnach, które nazywa domem, choć jej ciało tęskniło za dotykiem i miłością. Przyjaźni szukała u mew, a wiedzę czerpała z natury. Kiedy dzikie piękno dziewczyny intryguje dwóch młodych mężczyzn z miasteczka, Kya otwiera się na nowe doznania — i dzieją się rzeczy niewyobrażalne.

Dawno, dawno temu, jeszcze za dzieciaka, moja starsza o kilka lat kuzynka, zwykła mnie zabierać do lasu na organizowane przez jej paczkę ogniska. Żeby dostać się na miejsce zbiórki, trzeba było "przejść" przez bagna, które znajdowały się w środku puszczy Knyszyńskiej. Do dziś pamiętam jak strasznie się bałam, przeskakiwałam z kępki na kępkę, sprawdzałam wodę patykiem, dokładnie odmierzałam kroki, zresztą nie ma się czemu dziwić , w końcu całe swoje życie spędziłam w wielkim mieście z naturą mając do czynienia co najwyżej w parku albo na balkonie, więc wyjazdy do rodziny na wsi były dla mnie niczym egzotyczna wycieczka. W przypadku naszej głównej bohaterki Kyi było zupełnie odwrotnie. Dziewczyna urodziła się i wychowała na bagnach. Znała dokładnie każdy ich zakątek, wiedziała jak się poruszać by nie stała jej się krzywda. Od małego wiedziała jak sterować łódką, które skorupiaki i inne stworzenia nadają się do jedzenia oraz z jakich roślin można zrobić lekarstwa. Choć mokradła Karoliny Północnej były domeną wyrzutków społecznych, złoczyńców i różnego rodzaju bandytów, panna Clark były inna, ambitna, zdesperowana, inteligentna i niezwykle odważna.  Mając 6 lat opuściła ją matka. Dziewczyna stała na progu i patrzyła się na oddalające się plecy rodzicielki. Niedługo później odszedł jej starszy brat, potem ojciec aż w końcu została sama w rozwalającej się chacie bez żadnych środków do życia. Miała 10 lat kiedy sprzedała swoje pierwsze małże i zarobiła pieniądze. Choć do szkoły poszła tylko raz to śmiało można powiedzieć, że dzięki wrodzonej inteligencji okazała się mądrzejsza od większości swoich rówieśników. Kya Clark była spartanką, wzbudzała we mnie szacunek i podziw a jednocześnie sprawiała, że w moich oczach wzbierały łzy. Z pewnością nie będzie przesadą jak powiem, że ta "Dziewczyna z bagien" była jedną z najsmutniejszych, najbardziej samotnych i okrutnie potraktowanych przez los postaci literackich, jaką miałam okazję poznać. Opuścili ją wszyscy rodzina, system opieki społecznej a nawet chłopcy, którym oddała swoje serce...i nie tylko. Wyobraźcie sobie małą dzikuskę, której nikt nie pokazał jak wyglądają dobre interakcje społeczne, która działa i reaguje instynktownie. Dla człowieka, który mieszka sam w oddaleniu od innych, świat jest czarno biały a decyzje podejmowane są impulsywnie. Podobnie jest z miłością. Kya się zakochała...i to nie raz, jednak nie wiedziała że to uczucie ma niejedno oblicze. Niestety, podobnie jak rodzina, i mężczyźni okazali się nietrwali w uczuciach lecz czy znacie kogoś kto chciałby związać się na stałe z dziewczyną z bagien?

Akcja powieści toczy się dwutorowa. Na początku cofamy się do roku 1952 kiedy to poznajemy młodą Kyę. W kolejnych rozdziałach poznajemy ją coraz lepiej aż w końcu stajemy się jej jedynymi towarzyszami. Obserwujemy jak z małej dziewczynki nasza bohaterka przekształca się w piękną i mądrą kobietę, jednocześnie dziką i subtelną, niewykształconą i niezwykle inteligentną, odważna lecz strasznie naiwną. Poznajemy również jej nielicznych przyjaciół, którzy w książce mają znaczenie symboliczne. Są to sprzedawca Skoczek oraz jego żona Mabel, czarnoskórzy mieszkańcy Karoliny Północnej, którzy również traktowani są jak obywatele gorszego sortu. I to właśnie oni jako jedni z nielicznych, wyciągają rękę do białej dziewczyny, którą odrzucili jej właśni pobratymcy. Kolejna postacią jest Tate, młody chłopak, któremu udało się skraść moje serce, pomimo błędów które popełnił. 
Kolejna linia fabularna toczy się kilkanaście lat później w 1969 roku. Na bagnach, niedaleko wieży ciśnień, znalezione zostaje ciało lokalnego rozrabiaki, przystojnego Chasa Andrewsa. Wszystkie dowody wskazują na to, że mordercą jest właśnie Kya. Te rozdziały, w których przeprowadzane było śledztwo były nieco słabsze, dialogi pozostawiały sporo do życzenia, a postaci które przewijały się w toku dochodzenia nie miały wyraźnych profilów psychologicznych. Zdecydowanie nie jest to kryminał, który usatysfakcjonował by fanów tego gatunku. Moim zdaniem wątek morderstwa wprowadzony był na zasadzie zróżnicowania powieści, dodania jej pikanterii. I jako taki, zdecydowanie zdał egzamin. Podobały mi się fragmenty z sali sądowej, które wzruszyły mnie do łez. 

Ciekawostką jest, że "Gdzie śpiewają raki" (zobacz) swoją niesłabnącą popularność zawdzięcza aktorce Reese Witherspoon, która wybrała ten tytuł do swojego klubu książkowego w 2018 roku. To właśnie dzięki temu oraz dobrym recenzjom czytelników książka poszybowała w stratosferę sprzedaży. Delia Owens nie jest debiutantką, jednak jej poprzednie powieści, które pisała wraz ze swoim mężem i których akcja rozgrywa się w Afryce, nie są w Polsce znane. Jednak uważny czytelnik zauważy, że nasza autorka ma doświadczenie, wypracowany i doszlifowany styl oraz niezaprzeczalny talent, szczególnie do opisów. Jak doskonale wiecie detale i długie opisy to nie jest moja bajka, jednak w tym przypadku owszem przewracałam oczami i otwierałam usta jednak nie ze znużenia lecz z zachwytu. Nigdy nie byłam na mokradłach Ameryki Północnej. Zawsze chciałam zwiedzić Everglades czy poczuć zapach słonych bagien Karoliny Północnej. Autorka mi to umożliwiła. Dzięki szczegółowym, wiernym i niezwykle barwnym opisom potrafiłam odczuć atmosferę tamtych miejsc, ich wilgoć, zaduch i skwar. Oczami naszej bohaterki obserwowałam faunę i florę, jej rękami ją szkicowałam a ustami poznawałam organoleptycznie. Było to cudowne przeżycie. 

Jeśli to co napisałam do tej pory jeszcze was nie przekonało do kupienia tej książki to może zrobią to słowa jednego z amerykańskich księgarzy, który w wywiadzie dla znanego portalu literackiego powiedział , że ma klienta która co jakiś czas wraca i kupuje kolejne egzemplarze, które rozdaje w prezencie. Obdarował tak już ponad 60 osób i każda była zachwycona. Więc kochani nie bójcie się tylko kupcie książkę, wasi bliscy też zasługują na odrobinę radości. Polecam.  

Tytuł : "Gdzie śpiewają raki"
Autor : Delia Owens
Wydawnictwo : Świat Książki
Liczba stron : 416
                                             Tytuł oryginału : Where the Crawdads Sing 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej INVERSO :

 

 

 
"Anioły z Lovely Lane" Nadine Dorries

"Anioły z Lovely Lane" Nadine Dorries

Najważniejszym tematem ostatnich kilku miesięcy jest koronawirus. Radio, internet, telewizja codziennie pokazują nam coraz to przerażające statystyki. Liczba zachorowań wzrasta, śmiertelność również. Setki, a nawet tysiące ludzi jest przetrzymywanych na oddziałach intensywnej opieki medycznej, gdzie walczą o życie z pomocą respiratora. Czuwają nad nimi nie tylko lekarze lecz również wszelkiego rodzaju pracownicy medyczni i pielęgniarki. I to właśnie o tych ostatnich chciałam dziś porozmawiać. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka miałam możliwość przeczytać cudowną książkę "Anioły z Lovely Lane" która opowiada o losach kilku dziewcząt, które postanowiły związać swój los ze służbą medyczną i rozpoczęły trudny, trening pielęgniarski. Moja mam kiedyś powiedziała, że trzeba być naprawdę dobrym i empatycznym człowiekiem by zostać pielęgniarką. Przynajmniej w Polsce zawód ten jest mało opłacany, wiąże się z wieloma wyrzeczeniami i narażaniem życia. Jednak w dzisiejszych czasach istnieją związki zawodowe, pielęgniarki obdarzane są szacunkiem a ich praca jest doceniana. Autorka niniejszej książki zabrała nas do czasów, kiedy zawód sanitariuszki nadal traktowany był jako kobiecy kaprys, a same pielęgniarki pełniły raczej służebną niż medyczną rolę. 

Anglia, rok 1953. Do domu pielęgniarek przy Lovely Lane w Liverpoolu przybywa pięć nowych uczennic, żeby rozpocząć praktyki w szpitalu St Angelus.
Dana jest Irlandką i uciekła z rodzinnego gospodarstwa. Victoria pochodzi z arystokracji, ale jej rodzina jest zadłużona po uszy. Beth, córka wojskowego, zaprzyjaźnia się z charakterną Celią Forsyth. Pammy zaś urodziła się w najgorszej dzielnicy Liverpoolu i od zawsze ma w życiu pod górkę.

W moich recenzjach, Ci którzy mnie czytają zdążyli się już zapewne przyzwyczaić, lubię czasami sobie ponarzekać i jeśli książka nie jest do szczętu zła to zazwyczaj ograniczam się z krytyką do pierwszego akapitu. Niestety i tym razem nie obyło się bez wpadek, które chociaż można spokojnie wybaczyć, tak zdecydowanie wpływają na jakość lektury. Choć Nadine Dorries jest doświadczoną i utalentowaną autorką tak i jej tym razem udało się wpaść w pułapkę wielonarracji. Tak się dzieje, kiedy mamy do czynienia z dużą ilością pierwszoplanowych bohaterów, których losy są do siebie podobne i którzy wszyscy mają wiele do powiedzenia. Choć bardzo się starałam tak nie potrafiłam za każdym razem zorientować się z jaką postacią mam do czynienia. Zapamiętywałam fakty z ich życia, naprawdę starałam się nadążać za fabułą, jednak czasami nie udawało mi się zapanować nad chaosem. Zapamiętanie wszystkich imion i nazwisk było praktycznie niemożliwe. 
Miałam również problem z tempem akcji. Jeśli sięgając po tę powieść spodziewać się akcji i rewelacji , to muszę was srogo rozczarować. Owszem zdarzają się tutaj większe i mniejsze dramaty a punkt kulminacyjny jest ich kumulacją, jednak nadal były to historie o jakich możemy usłyszeć w trudnych sprawach. Autorka nawet nie zadała sobie trudno na stworzenie wrażenia oryginalności. W tej powieści nie było nic szczególnie świeżego, a nadmiar postaci utrudniał śledzenie wszystkich. Również nadmierna liczba wątków sprawiała, że moja uwaga zaczynała meandrować. Spotkamy się tutaj z takimi tematami jak gwałt, aborcja czy miłość homoseksualna...czyli wszystko to co już było u wcześniejszych konkurentek. Oczywiście nie znaczy to, że czytało się źle. Wprost przeciwnie , "Anioły z Lovely Lane" to jedna z tych książek, przy których nie trzeba się zbyt mocno angażować a i tak dostarczą nam sporo rozrywki. Książka ta zainteresowała mnie na tyle by sięgnąć po kolejne tomy, jeśli wydawca zdecyduje się je przetłumaczyć. Czułam, że wszystko było dobrze ze sobą powiązane, a  sama autorka zwróciła uwagę na kilka ważnych tematów, takich jak mizoginia, seksizm i nielegalne aborcje, bez umniejszania ich do zwykłych wątków. Jeśli uda wam się przebrnąć przez raczej trudny (bo nudny) początek, to potem jest zdecydowanie lepiej.

Akcja powieści toczy się 10 lat po zakończeniu II Wojny Światowej.  Główne miejsce akcji to szpital
St Angelus. Pięć nowych dziewczyn rozpoczyna tam swoje praktyki pielęgniarskie. Nie da się ukryć iż autorka włożyła wiele pracy w research byle tylko idealnie oddać ducha tamtej epoki. Nie wiem czy każdy z was zdaje sobie sprawę z tego, że wolność, prawa obywatelskie a nawet szacunek i poważanie mężczyzn to rzeczy które kobiety wywalczyły sobie dopiero na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Wielka Brytania pełne prawo wyborcze dla kobiet przyznała dopiero w 1928, jednak nawet to nie zmieniło podejścia niektórych mężczyzn do wyemancypowanych niewiast. Nadal były one traktowane z przymrużeniem oka i były zależne od swoich "męskich" zwierzchników", mężów czy braci. Podobnie się sprawa miała w pielęgniarstwie. Dziewczyny, które decydowały się na ten zawód musiały liczyć się z tym, że mogą być traktowane niczym służące. Choć wiele z nich miało dość dużą wiedzę z zakresu medycyny, ich zdanie nie było brane pod uwagę. Jeśli oglądaliście kiedyś "Ostry dyżur" lub chociażby nasze rodzime "Pielęgniarki" to pewnie zauważyliście, że często to właśnie pielęgniarki dostrzegały błędy lekarzy. I były wysłuchiwane. W Anglii roku 1953 , traktowano je jak powietrze, nawet jak coś mówiły ( i miały rację) to głosy te były ignorowane. 
Nadine Dorries ma wspaniały styl pisania. Jest ciepło i przytulnie. Podobały mi się żywe opisy szpitala i wszystko, co dzieje się w nim i wokół niego. Mogłam łatwo wyobrazić sobie każdą sytuację i uwielbiałem dokładny i kompletny sposób opowiadania historii. Nadine Dorries najwyraźniej wie, o czym pisze. Każda postać jest dobrze opisana, nawet jeśli jest trochę stereotypowa. Poznajemy personel szkoleniowy, personel sprzątający i pomocniczy oraz lekarzy w szpitalu . Ta książka to nostalgiczna podróż dla pielęgniarek! Widzimy, jak rozwijają się ich relacje, buduje się lojalność i urazy, gdy żyją i pracują razem. Są też zabawne incydenty, gdy po raz pierwszy spotykają prawdziwych pacjentów (martwych i żywych).
Ciekawe było dla mnie tło społeczne tego okresu. Jest tuż po wojnie i dopiero powstaje angielska Służba zdrowia. Zapotrzebowanie rośnie na wszystkie usługi, na które ludzie prawdopodobnie nie mogliby sobie wcześniej pozwolić, a ponadto po drugiej wojnie światowej szpitale pełne są kalek i ludzi z różnymi niepełnosprawnościami. Szpitale rozwijają się i istnieje duże zapotrzebowanie na personel pielęgniarski. Krajowe kwalifikacje pielęgniarki rejestrowanej przez państwo (SEN) i pielęgniarki rejestrowanej przez państwo (SRN) są zupełnie nowe. Niektóre starsze pielęgniarki i lekarze są niezadowolone z tego i woleliby zachować stary sposób szkolenia własnego personelu zgodnie z własnymi standardami i procedurami. Ponadto nowy dyrektor pielęgniarstwa chce otworzyć proces aplikacyjny  podczas gdy lekarze „starej daty” chcą tylko "lepszej" klasy dziewcząt, do których są przyzwyczajeni.
 

Teraz coś na plus. Po prostu uwielbiam styl pisania Nadine Dorries; postacie są tak dobrze rozwinięte, a jej opisy są tak żywe, że natychmiast znalazłam się w innym miejscu i czasie wśród ujmujących przyjaciół. Najciekawszym aspektem jest jednak to, że Dorries stworzyła obsadę silnych postaci kobiecych, pełnych werwy i determinacji, aby odnieść sukces i pokonać wszelkie przeszkody na drodze. Każda historia jest tak fascynująca i intrygująca, że samo czytanie było wspaniałym doświadczeniem. Jeśli lubicie pielęgniarstwo i chcecie poznać kawałek jego historii, to myślę że jest to książka dla was. Zadowoleni będą również wielbiciele powieści historyczno-obyczajowych. To z pewnością niesamowity początek nowej serii, którą gorąco polecam i nie mogę się doczekać kontynuacji.

Tytuł : "Anioły z Lovely Lane"
Autor : Nadine Dorries
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 21 listopad 2019
Liczba stron : 488
Tytuł oryginału : Angels of Lovely Lane



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
 


https://www.proszynski.pl/
 
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :  
https://www.empik.com/zbyt-blisko-daniels-natalie,p1227335289,ksiazka-p
 



 
"Solid gold" Jacek Bromski

"Solid gold" Jacek Bromski

O filmie "Solid gold" ( co miało również wpływ na promocję książki) zrobiło się głośno za sprawą afery związanej z Festiwalem Filmowym w Gdyni. Decyzję taką podjął producent filmu - firma Akson Studio. Tym samym wszystkie planowane pokazy tego filmu w ramach festiwalu, zostały odwołane. Powodem wycofania filmu był brak pozytywnie zakończonej kolaudacji.Jednak o "Solid Gold" zrobiło się głośno jeszcze na długo przed festiwalem.Powodem medialnego zainteresowania była data premiery. Jeden z głównych producentów filmu, telewizja TVP, chciała by produkcja weszła do kin jeszcze przed październikowymi wyborami parlamentarnymi. Zaczęto spekulować  iż były już dziś prezes TVP, Jacek Kurski, zamierza wykorzystać "Solid Gold" politycznie, gdyż jest on luźno związany z aferą "Amber Gold". Na to nie zgodził się sam reżyser Bromski i ostatecznie produkcja weszła na ekrany 18 października. 12 listopada dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka do księgarń trafiła książkowa wersja tejże historii. Moim zdaniem dużo spokojniejsza i zdecydowanie lepsza.

Śmierć właściciela znanej trójmiejskiej restauracji i winiarni uruchamia lawinę zdarzeń, które zaskakują w równym stopniu przestępczy półświatek, jak i miejscowe struktury policji. Kolejne morderstwa, niewytłumaczalne napady, nielogiczne kradzieże wydają się chaotycznym wirem przypadkowych zdarzeń. W istocie są częścią precyzyjnego planu.

Na jednym z portali filmowych przeczytałam, że "Solid Gold" to thriller polityczny, jednak napięcia w nim tyle co brudu za paznokciami u manikiurzystki. Tekst ten rozśmieszył mnie do łez lecz również skłonił do myślenia. Bowiem jak można zepsuć coś co zostało oparte na tak fenomenalnym, ciekawym i medialnym temacie jak afera "Amber Gold"? Pamiętacie jak kilka lat temu każde wydanie wiadomości prześcigało się w podawaniu coraz to nowych, przerażających informacji na temat tego wydarzenia? Jeśli nie to pozwólcie, że wam przypomnę. Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji - od 6 do nawet 16,5 proc. w skali roku.Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie ponad 18 tys. swoich klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 milionów złotych.  W kolejnych latach po wybuchu afery zwanej potocznie Aferą Amber Gold, zwoływane były różnego rodzaju komisje poselskie, mające na celu znalezienie wszystkich winnych. Z wniosków, które zostały opublikowane mogliśmy się dowiedzieć, że w finansowe machinacje byli zaangażowani wysocy funkcjonariusze państwowi i prominentni politycy Platformy Obywatelskiej. Jak dobrze wiecie zawsze tam gdzie forsa miesza się z polityką, musi być ciekawie, dlatego też dziwię się, że Pan Bromski nie stworzył arcydzieła na miarę swojej "Anatomii zła". Muszę przyznać, że sięgając po tę książkę liczyłam na to, że dowiem się czegoś więcej na temat samej afery, że poznam zatajone fakty, spekulacje oraz inne punkty widzenia. Okazało się jednak, że ....nie dowiedziałam się niczego. A dlaczego? Ponieważ książka ta nie miała jednego spójnego wątku fabularnego lecz tworzyła kolaż wątków, wydarzeń i sytuacji, które bardzo ciężko było mi ogarnąć i zebrać w jedną całość. Wyobraźcie sobie utalentowanego autora/reżysera (którym z pewnością był Bromski), który ma w głowie nieskończoną liczbę pomysłów lecz nie wie który z nich wykorzystać. Postanawia więc napisać książkę w której połączy je wszystkie. Choć pomysł był ciekawy to nie wyszło to najlepiej, informacji było po prostu za dużo do przetrawienia dlatego jestem w stanie zrozumieć frustrację innych czytelników czy też znużenie widzów.  Bromski łapał się tematów, które były zupełnie nie związane z historią i dorobił im tyle ideologii, że ciężko jest zrozumieć o czym ta książka tak naprawdę jest. Z jednej strony jest to opowieść o wpływie polityki na policyjne śledztwa, kuriozalnie skonstruowanej intrydze wokół restauracji a z drugiej mamy tutaj molestowanie, trudne relacje rodzic-dziecko czy mobbing w pracy. Nie możemy również zapomnieć o machlojkach bankowych. 

"Solid Gold" wydana została prawie 8 lat po wybuchu afery Amber Gold. Wydawać by się mogło iż autor specjalnie czekał na zamknięcie kolejnych śledztw i opublikowanie następnych wniosków komisji śledczych by w pełni zrozumieć sens i znaczenie tego co się stało. Myślałam, że naprawdę chciał się dobrze przygotować, przeprowadzić solid...ny research przed przemówieniem do czytelników i widzów . Co więcej, być może tak nawet było , ale ja niestety tego w książce nie dostrzegłam. Dostrzegłam natomiast, że autor zatrzymał się na ideologii lat 90-tych, która jest zdecydowanie najbliższa jego sercu. To samo można było powiedzieć o Władysławie Pasikowskim, który nie potrafił się odnaleźć w czasach po transformacji. Jednak u Pasikowskiego widać było pasję, której tutaj nie było. Czasami miałam wrażenie, że Bromski nie był wcale zainteresowany swoim dziełem, było pozbawione inspiracji i utrzymane w tonie, który dziś uznawany jest już za passe. Wydawało mi się , że autor nie zauważył iż zmieniły się trendy, świat ruszył naprzód a komuna, służby specjalne i agenci już się ludziom znużyli. To co można wybaczyć na ekranie, ze względu na dobrą obsadę, błyski świateł i super montaż, nie jest wybaczalne w przypadku książki. Owszem zaczęło się z przytupem jednak potem było już zdecydowanie gorzej. Dialogi były sztywne, to co robili nasi bohaterowie naciągane a zakończenie nie przyniosło mi oczekiwanej satysfakcji. Myślę, że obejrzenie jakiejkolwiek relacji z nowego przypadku koronowirusa jest znacznie bardziej ekscytujące. 

Największym problemem "Solid Gold" był brak konsekwencji fabularnej. Nagromadzenie wątków, z których większość pozostało niedomkniętych, przypadkowo urwane sceny i ekspresowy , nieprzemyślany i rozczarowujący finał, wszystko to sprawiło , że nie potrafiłam czerpać satysfakcji z lektury. Akcja była przeciągnięta i momentami nie mogłam doczekać się jej finału licząc na to, że chociaż on da mi jakieś uzasadnienie tego powolnego tempa. Niestety. Przekonałam się za to, że z Amber Gold "Solid Gold" łączy jedynie podobnie brzmiąca nazwa. To film o tym, że światem rządzą układy, pieniądze, korupcja u władzy, a organy ścigania nie są w stanie nad tym wszystkim zapanować. Jednak każdy z nas o tym wie prawda? Więc radzę wam oszczędzić sobie rozczarowania.  

 Tytuł : "Solid Gold"
Autor : Jacek Bromski
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 12 listopada 2019
Liczba stron : 352


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
 


https://www.proszynski.pl/
 
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :  
https://www.empik.com/zbyt-blisko-daniels-natalie,p1227335289,ksiazka-p
 


"Farma Heidy" Steinunn Sigurðardóttir

"Farma Heidy" Steinunn Sigurðardóttir

Heida Ásgeirsdottír jest osobą o której z pewnością słyszała cała Islandia, teraz nadszedł czas i na nas. Poznajcie więc superbohaterkę, która wystawiła własną pierś w obronie swojej ziemi, farmy, rodziny a nawet kraju. Z niezbyt wygodnego fotela w traktorze przeniosła się do siedziby parlamentu, gdzie przemawia w imieniu partii zielonych. Odrzuciła karierę modelki i blichtr nowojorskich wybiegów a zamiast tego zajęła się strzyżeniem i wypasem owiec, których ma ponad 500. Czytając opis książki z pewnością będziecie się zastanawiać co skłoniło tę młodą dziewczynę do podjęcia tak radykalnych decyzji. Jednak jeśli się bliżej przyjrzycie i dokładnie wczytacie w niniejszą "biografię" to okaże się, że życie naszej bohaterki wcale się diametralnie nie zmieniło, owszem okoliczności są inne jednak sława pozostała, jedynie w innym wymiarze, bardziej lokalnym i w zdecydowanie mniej formalnym.  Dlatego nie myślcie sobie, że "Farma Heidy" to pamiętnik farmera bo to zdecydowanie więcej, choć forma pozostała ta sama. 

Wizja kariery modelki na wybiegach Nowego Jorku okazała się mało atrakcyjna dla Heidy Ásgeirsdottír. Dziewczyna postanowiła powrócić w rodzinne strony – i to nie do modnego Reykjaviku, ale do odległej farmy u stóp islandzkich wyżyn. Odtąd swój czas poświęcała na wyczerpujące prace gospodarskie, w tym uprawę ziemi i hodowlę stada pięciuset owiec. To właśnie tu, w miejscowości sąsiadującej z wulkanem Katla, nieśmiała i skromna dziewczyna zmieniła się w silną i pewną siebie kobietę, która poa heroiczną walkę o ochronę dóbr naturalnych Islandii.

 Od zawsze mi się marzyła podroż na Islandię, ten kraj ma bowiem w sobie coś fascynującego. Nie wiem czy przyciągają mnie gejzery i gorące źródła, czy też bezkresne, puste przestrzenie po których hula wiatr. A może głównym powodem mojej fiksacji są ludzi, twardzi a jednocześnie poetyccy, zaprawieni i delikatni, kosmopolityczni a z drugiej strony zamknięci w sobie. Teraz za każdym razem jak zobaczę jakąś książkę na księgarnianej półce (czy też dostanę możliwość recenzji) , której fabuła rozgrywa się na tej wietrznej, pozbawionej drzew wyspie, sięgam po nią bez wahania. "Farma Heidy" wydawałam się się idealną lekturą, dzięki której miałabym okazję poznać osobę, którą zachwyca się i wspiera cały kraj, jednocześnie ikonę kobiecości jak i odważną przedstawicielkę nurtu feministycznego i działaczkę ekologiczno-społeczną. Miałam wrażenie, że sięgając po tę książkę łapię dwie sroki za ogon : po pierwsze nasycę się opowieściami o Islandii a po drugie poznam kogoś, kto na żywo stara się ją zmienić. Jednak już na wstępie spotkałam się z rozczarowaniem, gdyż zupełnie inaczej wyobrażałam sobie motywację Heidy. 
Jakiś czas temu poznałam mężczyznę , który zrezygnował z kariery prawniczej, cały swój (dość pokaźny) majątek oddał na cele charytatywne a sobie zostawił jedynie hektar ziemi, na którym właśnie stawia dom z kompozytu. Zamierza tam mieszkać i rozmyślać. Już teraz chodzi po okolicznych miasteczkach, poznaje ludzi i ich potrzeby, wierzy że nawet bez pieniędzy lecz jedynie za sprawą samej, zdobytej na studiach wiedzy, oraz prawniczemu doświadczeniu, będzie w stanie im pomóc. Muszę przyznać, że jak przeczytałam opis na okładce książki, to pomyślałam że Heida, jest w takiej samej sytuacji, że znudziło ją wielkomiejskie życie i wyścig szczurów i postanowiła zwolnić. Prawda okazała się jednak inna. Dziewczyna nie marzyła o tym by opuścić Stany Zjednoczone, lecz zmusiła ją do tego choroba ojca, jej marzeniem wcale nie było wypasanie owiec, lecz czuła się zobowiązana wobec rodzinnej tradycji. Jednak jeśli przyjrzycie się bliżej to zobaczyć, że kobieta do końca nie zrezygnowała ze sławy i blasku jupiterów, do których przez laty była przyzwyczajona. Nie dość, że brała udział w organizowanych przez farmerów zawodach w strzyżeniu owiec (prawdopodobnie jako jedyna kobieta na Islandii) to jeszcze bardzo szybko zaangażowała się politycznie i społecznie. I tutaj również notka wydawnicza może wprowadzić czytelnika w błąd. na okładce można przeczytać, że Heida podjęła "heroiczną walkę w obronie dóbr naturalnych Islandii", wydawca zapomniał jednak dodać, że robiła to z iście egoistycznych pobudek bowiem budowa elektrowni wodnej doprowadziłaby do zalania większości jej gruntów. Owszem kobieta zaangażowała się potem w inne inicjatywy, jednak zaczęło się od dbania o własne interesy. No dobrze a co ze światłem jupiterów? Otóż niż nie lepiej sprzyja nagłośnieniu jak rozpoczęcie kariery politycznej, co tej nasza bohaterka uczyniła. Więc jak widzicie nie będziecie mieć tutaj do czynienia z zabłoconą farmerką lecz kobietą czynu.

Zabierając się za tę książkę spodziewałam się typowej biografii, w  której jedno wydarzenie następuje po drugim, nasz bohater się starzeje a my jesteśmy w stanie podejrzeć jego metamorfozę. "Farma Heidy" zdecydowanie nie jest typową biografią. Nie jest nawet reportażem czy książką dokumentalną. Bardziej przypomina pamiętnik (farmera właśnie), któremu daleko do porządku chronologicznego. Wczesne lata bohaterki są właściwie pominięte, jej kariera modelki oraz policjantki została zaledwie zaznaczona a największa część książki skupia się na tym co dzieje się na farmie. Od razu mówię, że osoby które są typowymi mieszczuchami a owce widziały jedynie w zoo, dzieło to może rozczarować i znudzić. Jest tutaj mnóstwo opisów z dnia codziennego, z przejażdżek traktorem, z rozmów z innymi rolnikami czy strzyżenia owiec. Czy posiadaliście kiedyś ogródek na terenie ogródków działkowych? Jeśli tak to zapewne pamiętacie kalendarz działkowicza, w którym wypisane było kiedy sadzić ogórki czy też przycinać róże. Właśnie taka jak "Farma Heidy" , dużo tutaj szczególików i detali, dużo informacji z życia wsi, jednak mało treści. Owszem autorka wspomina o batalii pomiędzy właścicielką farmy a wielkim koncernem, jednak w niczym to nie przypomina dynamicznych rozpraw sądowych jak w powieściach Johna Grishama. Do tej książki trzeba mieć naprawdę sporo cierpliwości i momentami już myślałam że się poddam. Na duchu podtrzymywała mnie jedynie postać głównej bohaterki, która naprawdę okazała się prawdziwą walkirią. 

"Farma Heidy" to książka jakich wiele, a jednocześnie jest w niej coś co wyróżnia ją z tłumu. Nie znajdziecie tutaj ciekawostek o Islandii, za to poznacie historię interesującej kobiety, która postanowiła wziąć los we własne ręce. Zdobyła się na odwagę by walczyć z całym światem...i wygrała. Rzeczą która może drażnić jest język jakim napisana została ta książka. Autorka nie siliła się na ekwilibrystykę języka i postawiła na prostotę...momentami nawet prymitywizm. Przypuszczam, że jeśli ktoś z was zdobył by historię na dobrą powieść, to właśnie tak by ją napisał. Momentami może to drażnić. Ja osobiście wolę bardziej liryczny, wyszukany czy chociażby dopracowany styl. Jednak każdy z nas jest inny i z pewnością znajdą się tacy do niniejszą powieścią się zachwycą. I tego właśnie wam życzę. 


Tytuł : "Farma Heidy"
Autor : Steinunn Sigurðardóttir
Wydawnictwo : Kobiece
Data wydania : 30 października 2019
Liczba stron : 312



Tę oraz wiele innych książek z gatunku literatura faktu znajdziecie na półce księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 
 















"Zapach śmierci" Simon Beckett

"Zapach śmierci" Simon Beckett

Simon Beckett, zanim świat poznał go dzięki serii powieści kryminalnych, których głównym bohaterem jest antropolog sądowy, pracował jako niezależny dziennikarz. Pewnego dnia został poproszony o napisanie artykułu na temat "Trupich farm" czyli wyodrębnionych terenów, na których prowadzone są badania rozkładu zwłok przez antropologów. "Body farm" było pierwszym tego typu ośrodkiem na świecie, a kurs w którym uczestniczył autor miał na celu zapewnienie praktycznych doświadczeń kryminalistycznych dla amerykańskich policjantów i CSI. Miejsca przestępstw, które musieli przetworzyć, były starannie zainscenizowane, a ciała w nich wykorzystane były prawdziwe. W Stanach Zjednoczonych setki ludzi rocznie podpisuje specjalne oświadczenie w którym po ich śmierci "przeznaczają" swoje ciało do wykorzystanie w "Trupich farmach".Beckett w jednym z wywiadów przyznał, że kiedy wysiadał z samolotu w deszczowym i wilgotnym Tennessee, nie przypuszczał, że podróż ta zainspiruje go do napisania cyklu o Davidzie Hunterze. Dziś z pewnością ani on ani czytelnicy nie żałują tej decyzji.

Pewnego letniego wieczoru David Hunter – antropolog sądowy – odbiera telefon od dawnej znajomej z pracy. Kobieta potrzebuje opinii w pilnej sprawie.
W opustoszałym, czekającym na rozbiórkę szpitalu Świętego Judy gdzie bywają bezdomni, dilerzy i narkomani znaleziono częściowo zmumifikowane ciało. Nawet Hunter nie potrafi określić, od jak dawna mogło tam leżeć. Wiadomo tylko jedno: to ciało młodej ciężarnej kobiety.Po zapadnięciu się podłogi strychu wychodzi na jaw kolejny z mrocznych sekretów szpitala. Oczom policjantów ukazuje się ukryta sala zastawiona łóżkami. W niektórych nadal ktoś leży…Pozornie prosta z początku sprawa przeradza się w obłąkańczy koszmar. Nikt z otoczenia Huntera nie może czuć się bezpiecznie…

W starych budynkach jest coś fascynującego. To relikt z przeszłości, samodzielne środowisko, które jest oddzielone od świata zewnętrznego. Dla pisarza są fantastyczną okazją, do stworzenia niesamowitej, mrocznej atmosfery. U Becketta takie miejsca pojawiają się w praktycznie każdej, kolejnej powieści. Raz jest to zaniedbany wiejski dom, gdzieś we Francji, innym razem przeżarty rdzą i solą morską port w Essex czy czy rozpadające się sanatorium w Smoky Mountains. To właśnie te lokacje są skutecznym sposobem na stworzenie nastroju i atmosfery, nasycenie sceny subtelnym poczuciem zagrożenia.
Duża część najnowszej powieści autora „Zapach śmierci” rozgrywa się w opuszczonym szpitalu Świętego Judy w północnym Londynie  Narrator, antropolog sądowy David Hunter, zostaje tam wezwany do zbadania ludzkich szczątków znalezionych na strychu, ale St Jude jest czymś więcej niż tylko tłem do morderstwa. Opuszczony wiktoriański labirynt ma kluczowe znaczenie dla tej historii, dlatego ważne było, aby nadać jej prawdziwą wagę i własną obecność. Za sprawą niesamowitego, dopracowanego stylu autora czytelnik jest w stanie poczuć zapach wilgoci, gdy Hunter idzie pustymi korytarzami. Autor nie boi się szczegółowych opisów, jednak w tym przypadku nie przytłaczają one całości. Widać, że twórca zadał sobie wiele trudu w stworzenie miejsc akcji, aznaczało to wybieranie szczegółów z prawdziwych szpitali, zarówno funkcjonujących, jak i opuszczonych, a następnie wykorzystanie wyobraźni, aby przekształcić je w coś nowego. A wyobraźni Beckettowi z pewnością nie brakuje. Choć autor nie jest pierwszym pisarzem, który wykorzystał gotycki potencjał cegieł i zaprawy, tak to właśnie podczas czytania tej książki po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam przebiegające po plecach ciarki. Budynki nie muszą być stare, aby były złowieszcze.  Na przykład J. G. Ballard swoją bajkę o załamaniu społecznym umiejscowił we współczesnym wieżowcu. Niezależnie od tego, czy jest to wiktoriański szpital, czy betonowy blok mieszkalny, te konstrukcje są odzwierciedleniem tego, kim i czym jesteśmy.

Jak pisałam już wcześniej nasz autor miał możliwość odwiedzenia "Trupich farm". Na jego autorskim blogu możecie znaleźć niejedną historię z tego wydarzenia, jednak wydaje mi się, że to właśnie to co wydarzyło się ostatniego dnia, miało największy wpływ na autora. Otóż pod sam koniec szkolenia instruktor podarował mu biały kombinezon i radośnie kazał pomóc w wykopaniu grobu zawierającego ciało pochowane sześć miesięcy wcześniej. Dla Becketta było to iście surrealistyczne doświadczenie, które zainspirowało go do napisania pierwszego tomu o Hunterze. Hunter, specjalista od analizy źle rozłożonych, spalonych lub uszkodzonych szczątków ludzkich, jest emocjonalnie zranionym narratorem, którego oczami widzimy ten ponury, ezoteryczny świat. 
Simon Beckett jest dziennikarzem a nie ekspertem kryminalistycznym, skąd więc u niego taka wiedza na temat badań antropologicznych? Z pewnością dużą rolę odegrał tutaj Internet,   który sprawił, że dostęp do informacji jest łatwiejszy niż kiedykolwiek wcześniej, pod warunkiem, że jest wykorzystywany selektywnie. Autor nie poprzestał jednak na wyszukiwarce Google i poszedł o krok dalej. W ramach researchingu zaopatrzył się w poważny zbiór podręczników sądowych, a jak tylko natykał się na jakiś problem to wolał skonsultować się z prawdziwym ekspertem, którego wiedza oparta jest na faktycznym doświadczeniu. Dzięki tym konsultacjom jego książki są autentyczne co  w innym przypadku byłyby trudne do osiągnięcia.

Simon Beckett jest autorem, który planuje swoje powieści. Pisząc jedną już myśli o drugiej, specjalnie zostawia niedokończone wątki, by kiedyś do nich powrócić. Jeśli nie w tym tomie to w następnym. Również i w "Zapachu śmierci"(zobacz) pojawiają się znane nam postaci z poprzednich tomów, zarówno policjanci i różnej maści specjaliści, jak i czarne charaktery, które nie postawiły jeszcze kropki nad i. I choć nasz główny bohater wraz z nową ukochaną przeprowadził się do strzeżonego ekskluzywnego apartamentowca, to czy w tej twierdzy będzie bezpieczny, czy też dogonią go demony z przeszłości? Oczywiście nie zamierzam tutaj zdradzać za dużo z fabuły, jednak powiem, że będzie się działo. Będą morderstwa, strzelaniny, wybuchy i machanie nożem czyli dokładnie to co lubią fani książek kryminalnych i thrillerów. I niech nie martwią się Ci, którzy nie mieli okazji przeczytać poprzednich tomów, książki te są ze sobą tak luźno połączone, że praktycznie można je potraktować jako odrębne pozycje. Zresztą autor tak dobrze wszystko wyjaśnia, że uważny czytelnik nie będzie w stanie się pogubić.

Jeśli boicie się, że antropolog sądowy, nie jest najciekawszą postacią na głównego bohatera kryminalnego, to niech Simon Beckett będzie waszym remedium na wszystkie lęki. Owszem widać tutaj fascynację autora technikami kryminalistycznymi, antropologią i ciałem ludzkim, owszem znajdziemy tutaj szczegółowe opisy, które momentami mogą być nawet niesmaczne, jednak całość jest doskonale wyważona i nie przytłacza. Mi czytało się rewelacyjnie i jak gąbka chłonęła wiedzę, która do tej pory była dla mnie niedostępna. David Hunter jest naprawdę ciekawym protagonistą i już się nie mogę doczekać kolejnych zbrodni i kolejnych tomów. Polecam.  




Tytuł : "Zapach śmierci"
Autor :Simon Beckett
Wydawnictwo :Czarna Owca
Data wydania :19 listopada 2019
Liczba stron : 440
Tytuł oryginału : The Scent Of Death

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej INVERSO:

 

 

 
Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger