"Kaprys milionera" Izabella Frączyk, Jagna Rolska

"Kaprys milionera" Izabella Frączyk, Jagna Rolska

Czy pamiętacie Ulę-Brzydulę z serialu produkcji TVN? "Brzydula" to wzruszająco-zabawna historia Uli Cieplak, mało urodziwej i niezamożnej dziewczyny, która rozpoczyna pracę w renomowanej firmie zajmującej się, potocznie mówiąc, pięknem, czyli w Domu Mody Febo & Dobrzański. Pewnie się domyślacie jak potoczyły się dalsze losy naszej bohaterki, bo historie takie jak ta, były już grane w przeszłości. Ula przeistoczyła się z poczwarki w motyla i rozkochała w sobie jednego z najprzystojniejszych mężczyzn na planie. Dalej to już tylko żyli długo i szczęśliwie. Fabuła "Kaprysu milionera" zbudowana jest na podobnym schemacie, z tym że tutaj to nie sama bohaterka dochodzi do wniosku, że pora porzucić upierzenie brzydkiego kaczątka, tylko ktoś postanawia jej w tym pomóc. Jeden z milionerów ma kaprys by otyłą, zakompleksioną kobietę zmienić w seksowną i wyluzowaną księżniczkę. Czy mu się to uda? Wy już się pewnie domyślacie, ale czy zawsze musi być schematycznie?

Emil Kastner to znudzony życiem biznesmen. Nic go nie cieszy, rozkapryszony szuka wciąż nowych podniet. Podczas solidnie zakrapianego spotkania z przyjaciółmi z dzieciństwa przyjmuje zakład, że nawet z najbardziej nieatrakcyjnej dziewczyny, przy odpowiedniej dozie pieniędzy, da się wyczarować prawdziwą piękność.
Danka Popiołek jest skromną ekspedientką z dyskontu sieci Bonus. Dziewczyna jest zaniedbana, otyła i tonie długach. A do tego właśnie wpadła w poważne kłopoty i pilnie musi ukryć się przed światem. Wskutek nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności spotyka na swojej wyboistej drodze Emila.

Zaczyna się bardzo stereotypowo, szczególnie jeśli chodzi o głównych bohaterów. Jeśli zamkniecie oczy i każę wam wyobrazić sobie typową ekspedientkę w dyskoncie, jak będzie ona wyglądała (oczywiście ma to nie być studentka ani seksowna Ukrainka)? Pewnie opiszecie ją jako Panią w średnim wieku, zaniedbaną, ze wsi, która ze smutną miną nabija na kasę wasze piwa i kiełbasy a w domu czyta łzawe romanse głaszcząc, koniecznie czarnego, kota. Miałam rację? I nie chcę tutaj obrazić sprzedawczyń ani innych osób pracujących w sklepie. Taki po prostu utarł się stereotyp i ciężko będzie to zmienić. No dobrze, teraz wyobraźcie sobie milionera. Kto staje przed waszymi oczami? Czy jest młody i przystojny ? Oczywiście. Troszkę niedogolony, bez krawata, w sportowym obuwiu do równie sportowej marynarki. Ładnie pachnie, pije whiskey i chodzi na siłownię. Dziewczyny traktuje przedmiotowo, każdą może kupić, dlatego nie darzy ich zbytnim szacunkiem. Mają być ładne, zgrabne i pachnące, jak on sam... a to co mają w głowie jest nie ważne, w końcu nie są partnerem biznesowym , tylko dodatkiem do wizerunku. Tacy są właśnie nasi bohaterowie : ona szara myszka z małej miejscowości szukająca szczęścia w wielkim mieście. On typowy milioner, który ma gdzieś wszystkich i wszystko i wierzy w to, że pieniądze zapewnią mu szczęście, zdrowie i miłość. Autorka od samego początku pragnie w nas wzbudzić pewne uczucia. Dziewczynę mamy pokochać z całego serca i poniekąd się z nią utożsamić. Faceta za to mamy traktować jak coś co się przyczepiło do naszej podeszwy, kiedy przechodziliśmy przez trawnik. Moim zdaniem to było trochę za proste, szczególnie że od samego początku wiedziałam, że role te może się do końca nie zmienią, jednak będą transmutować. Oczywiście, nie da się ukryć, że Emil był chamem, jednak to dlatego, że taka rola była mu przypisana, bo tego od niego oczekiwało społeczeństwo, które lubi swoje stereotypy, bo przez nie czuje się pewnie i bezpiecznie. 

No dobrze, ale czy w takim razie dostaliśmy kolejną książkę o Kopciuszku? Kochani nic się nie martwcie. Choć nasza główna bohaterka przez większość czasu nie marzy o niczym innym, niż o zjedzeniu hamburgera , a nasz główny bohater jest znudzony wszystkim oprócz sexu, to tak naprawdę będzie się coś tutaj działo. Ba, będzie nawet morderstwo, którego ofiarą pada współlokatorka Danusi i to właśnie ono zbliży do siebie ludzi z dwóch różnych galaktyk. 
No dobrze więc mamy część obyczajową, część kryminalną, a czy znajdziemy tutaj coś jeszcze? Może trochę erotyki? Mam dla was dobrą wiadomość : pikantne sceny będą i myślę, że niejednego czytelnika zaskoczą. To zdecydowanie nie jest książka dla grzecznych dziewczynek, które nie lubią sobie pogrzeszyć. Ja, chociaż do niewinnych nie należę, momentami miałam czerwone policzki. Oczywiście nie spodziewajcie się tutaj większych perwersji, bo to jednak lektura skierowana głównie do młodych czytelniczek, z jeszcze nie skrzywionymi gustami, jednak myślę że jest gorąca na tyle byście potrzebowali wachlarzyka. Niestety momentami autorki się zagalopowały i było niesmacznie. Nie przepadam za tym, jak literaturę erotyczną łączy się z psychologiczną i kiedy przekracza ona pewne granice. Sięgając po erotyki chcemy poczuć ekscytację i podniecenie a nie zostać zszokowanymi. Nie chciałam czytać o gwałtach na dzieciach, bo zdecydowanie nie kojarzą mi się one z lekką , wakacyjną lekturą...ani tym bardziej z erotyką. To było po prostu niesmaczne. 

"Kaprys milionera" jest zdecydowanie wakacyjną lekturą. Wszystkie wątki potraktowane są tutaj z taryfą ulgową. Jest morderstwo ale nie ma skomplikowanego śledztwa, jest miłość ale nie ma przesadnego skupiania się na analizie uczuć bohaterów, jest sex ale nie ma wielkich orgazmów. Jak bym bardzo chciała tej książce zaszkodzić to nazwałabym ją "przeciętniakiem". Jednak nie mogę... i zupełnie nie wiem dlaczego. Czytało mi się rewelacyjnie, przebrnęłam nawet przez przydługie opisy, polubiłam bohaterów, nawet tych których nie dało się polubić a nawet wybaczyłam autorkom sceny przez które nie mogłam spać. Myślę, że właśnie na takie książki czekają polskie czytelniczki. Nie na Grayów czy innych badboysów tylko na naszych rodzimych, gburowatych biznesmanów i ich wiejskie księżniczki. 

Jeśli wyznacznikiem "jakości" książki miałby być czas w jakim się ją przeczyta, to ta zdecydowanie znajdzie się u mnie w pierwszej dziesiątce. Pomimo faktu, iż "Kaprys milionera" ma prawie 500 stron, to dosłownie ją połknęłam. Połknęła ją również moja mama, oraz moja koleżanka... i zapewne kolejne osoby bo powieść poszła w świat. I mam nadzieję, że będzie tak krążyć wśród ludzi i dawać szczęście kolejnym czytelnikom. Mi się podobało. Było lekko , przyjemnie...ot tak wakacyjnie. I trzeba się tym cieszyć, bo dni się robią coraz krótsze a noce coraz zimniejsze... Idzie czas na horrory i thrillery. Polecam ( i to i to ). 

Tytuł : "Kaprys milionera"
Autorki : Izabella Frączyk, Jagna Rolska
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 23 czerwiec 2020
Liczba stron : 472

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
 


https://www.proszynski.pl/
 
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :  
https://www.empik.com/zbyt-blisko-daniels-natalie,p1227335289,ksiazka-p
 

"Mamo, chcę kupę" Jamie Glowacki

"Mamo, chcę kupę" Jamie Glowacki

W końcu nadeszła to wiekompomna chwila : 2 lata, 2 miesiące i 2 dni , kiedy dojrzałam do tego, by odpieluchować moją ukochaną córeczkę. Dlaczego zwlekałam z tym tak długo? Otóż moja pociecha, na widok nocnika ucieka szybciej niż diabeł polany wodą święconą i nie wyjdzie ze swojej kryjówki dopóki narzędzie tortur nie zostanie schowane. Również puszczenie jej luzem, bez pieluszki, za bardzo mi się nie uśmiechało, ze względu na moje piękne, puszyste dywany, które mogłyby się stać potencjalnymi ofiarami pozbawionego wygodnej i chroniącej pupę pieluszki, małego człowieka. Dopiero książka Glowacki, którą dostałam do recenzji, była dla mnie czynnikiem motywującym do podjęcia odpowiednich kroków. Pożegnałam się więc z dywanami, przetrenowałam męża (czytaj zmusiłam do przeczytania książki) i wzięliśmy się do pracy. Misja została zakończona sukcesem, a ja zaoszczędzone na pieluszkach pieniądze już odkładam na kolejne poradniki. 

Twoje dziecko wybiera się niedługo do przedszkola, a Ty martwisz się o to, że ciągle nie sygnalizuje, kiedy chce zrobić siku lub kupę? A może chowa się za firanką, gdy czuje fizjologiczną potrzebę i za nic w świecie nie da się namówić na to, żeby zrobić siku lub kupę do nocnika? Nie martw się, nie jesteś sam, a Ty nie jesteś w beznadziejnej sytuacji.


Po tak optymistycznym wstępie pewnie myślcie, że Jamie Glowacki, z pewnością musi być znającym się na swoim fachu cudotwórcą, który znajdzie sposób na każdego małego wielbiciela pieluszek. Po przeczytaniu historii innych ludzi muszę przyznać, że będziecie mieć rację. Kobitka zdecydowanie zna się na rzeczy a jej metody pomogły tysiącom ludzi. Jest jednak mało ale ...jeśli jesteście ludźmi postępowymi i propagujecie równość płci na każdej płaszczyźnie życia codziennego, to błagam.. nie wkładajcie noża do kieszeni , gdyż podczas lektury tego poradnika, podrą wam się spodnie. Książka ta jest napisana w strasznym, heteronormatywnym i zdecydowanie seksistowskim tonie, który bardziej pasuje do czasów naszych babć niż naszych. " Zazwyczaj pracuję z mamami, więc piszę dla mam”, zapewne tak tłumaczyła by się autorka, gdyby ktoś jej wytknął deprecjonowanie pozycji ojca.  To nie jest „opowiadanie tak, jak jest”; to wzmacnia sposób, w jaki zawsze było i zmniejsza rolę ojców, a to jest coś, na co jestem wyczulona. Autorka ma styl, który pewnie określiłaby jako „bez nonsensu”, dla mnie jednak był on niezwykle hałaśliwy i chaotyczny.  Wydaje mi się, że była to książka wydana samodzielnie, która została przyjęta przez wydawcę , bez żadnej większej korekty. Ale redaktor jest bardzo potrzebny. I to nie tylko po to, by uchronić autora przed samym sobą , lecz by całość zorganizować i sensownie poukładać. Często chciałem wrócić do konkretnych sekcji, jednak brak indeksu i słaba organizacja rozdziałów zdecydowanie w tym nie pomagały. 


Największą siłą Głowacki, jako konsultanta do nauki korzystania z nocnika jest to, że jest wnikliwym obserwatorem. Już na wstępie mówi czytelnikom, że nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania. Zamiast tego przekazuje wzorce, w jaki sposób dzieci uczą się korzystać z nocnika i jak prowadzą je rodzice. Metoda stosowana przez Głowacki to jedna z faz treningu nocnikowego: nagość, czas komandosów i wreszcie bielizna. Podoba mi się to, że autorka kładzie nacisk na fakt, że nauka korzystania z nocnika składa się z etapów,  które różnym dzieciom mogą zająć odmienną ilość czasu. Myślę, że to zmniejsza presję wywieraną na rodziców oraz ich pociechy, aby osiągnęli "punkt A|" w określonym czasie.
Było tutaj kilka rozdziałów, które błąkały się bez dotarcia do obiecanego punktu. W rozdziale o kupach Głowacki przez kilka stron opowiada o „problemie kupy” w obecnym społeczeństwie oraz o tym, że wypróżnianie się nie było takim problemem w przeszłości. Jaki jest obecny problem z robieniem kupy? Nie mam pojęcia. Czy my jako społeczeństwo defekujemy za często? Za mało? Czy to jest za trudne? A może nasze kupy są zbyt czarne lub zielone zamiast brązowe? W końcu autor zdecydował  się na rozmowę o kupie i nauce korzystania z nocnika, ale nawet wtedy nie było jasne, jakim możliwym problemem w danym momencie się zajmuje. Był to najdłuższy rozdział w książce i niestety również najbardziej zagmatwany. Kolejnym rozdziałem, który nie spełnił moich obietnic, był ten zatytułowany „Przedszkole i inni opiekunowie”. Cały rozdział poświęcony jest omówieniu przedszkola. A co z pozostałymi opiekunami? Chyba ja wraz z mężem nie jesteśmy jedynymi rodzicami na świecie, którzy mają dodatkowego opiekuna, którym nie jest żłobek, prawda? Liczyłam na kilka wskazówek, jak radzić sobie z innymi opiekunami, takimi jak dziadkowie, niania, znajomy itp. Ten rozdział powinien nosić tytuł „Opieka dzienna”. Podobnie jak w przypadku większości książek dla rodziców, jest też obowiązkowy rozdział „Oto dlaczego ta metoda jest najlepsza, a wszystkie inne zawodzą”, ale na szczęście był dość krótki. 

I jeszcze jedna rzecz :  wykresy. Moim zdaniem rzeczywiste badania naukowe, jako dodatek do książki,  byłyby fenomenalne. Skompilowane anegdoty to nie to samo, co dane. Nawet trendy zaobserwowane w trakcie praktyki nie są danymi. To tylko obserwacje. Te są pomocne! Ufam im w takim samym stopniu, w jakim ufam własnym obserwacjom. Ale nie są to dane, które pomagają wyjaśnić rzeczywiste psychologiczne lub fizjologiczne podstawy samego procesu.

 Teraz, gdy faktycznie zastosowałam rady zawarte w "Mamo, chcę kupę", czuję się zobowiązana do tego, by ją wysoko ocenić. Wyznacza ona bowiem bardzo wyraźną ścieżkę do nauki korzystania z toalety, a także przekonująco obala mity i rozwiewa obawy rodziców. To nie jest idealna lektura - pełno tutaj literówek i powtórzeń, czasami wydaje się, że jest to zbiór postów na blogu połączonych w jedną całość, do tego utrzymaną w seksistowskim tonie. Ale w pewnym momencie, kiedy zaczęłam widzieć rezultaty przestałam się tym przejmować. Książka ta daje solidne porady dotyczące świata rzeczywistego oraz pomaga w zorganizowaniu planu treningowego. Zignoruj więc nieprzyjemną dyskryminację płciową i irytujące literówki. Pomiń sekcje, które nie mają zastosowania lub które powtarzają  to, co już przeczytałeś. Zastosuj się do wskazówek i czekaj na efekty. Te z pewnością szybko zobaczysz. Polecam. 


Tytuł : "Mamo, chcę kupę"
 Autor : Jamie Glowacki
Wydawnictwo : Kobiece
Data wydania : 10 lipca 2020
Liczba stron : 328 
Tytuł oryginału :Oh Crap! Potty Tarining



Ten oraz wiele innych poradników znajdziecie na półce księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 
 
"Diuna.Lud Atrydów"  Brian Patrick Herbert, Kevin J. Anderson

"Diuna.Lud Atrydów" Brian Patrick Herbert, Kevin J. Anderson

Dziesiątki lat przed wydarzeniami z Wielkiej Trylogii Wydmowej cofamy się do błogich czasów panowania cesarza Elrooda IX. Pokój i dobrobyt rządzą w Znanym Wszechświecie, a w pięknej ojczyźnie Atrydów, Caladan, młody Leto Atryda jest powoli, ale konsekwentnie przygotowywany do objęcia dowództwa.

Zapomnij o tym wszystkim.

Cesarz umiera. Rodzina cesarska zostaje oskarżona o otrucie władcy. Harkonnen przygotowuje złośliwe plany zniszczenia wszystkich rywali. W mechanicznym świecie Ix klasę rządzącą porwała fala rewolucji i wojny religijnej. W samym Kaitain, teraz w sercu imperium, sale Landsraadu są pełne spisków i tajemnic. A pośród tego wszystkiego stoi Dom Atrydów, samotny wzór cnoty we wszechświecie chciwości i brutalności. 

Zapowiada się ciekawie? A jakże !

Powodowany żądzą zemsty i chciwością Elrood IX pomaga w przejęciu Ixa przez Tleilaxan, zmuszając do ucieczki ród Verniusów. Dzieci Dominika Verniusa znajdują schronienie na Kaladanie, ale po zamordowaniu Paulusa Atrydy ich los jest niepewny. Młody Leto Atryda musi nie tylko strzec ich, ale też dbać o przyszłość swego rodu. A ma potężnych i pamiętliwych wrogów.
Podczas gdy Bene Tleilax prowadzą na Ixie tajne badania, Szaddam Corrino i Hasimir Fenring  spiskują przeciw Imperatorowi, a na odległej Arrakis imperialny planetolog Pardot Kynes rozpoczyna swe przełomowe prace, Bene Gesserit zbliżają się coraz bardziej do zakończenia swego programu eugenicznego, którego owocem będzie potężny Kwisatz Haderach…

Już dobrze, koniec tego wymieniania, bo Ci, którzy nie znają twórczości autora, szybko zrezygnują z tego by ją poznać. Na wstępie powiem, że by wyciągnąć jak najwięcej z tej powieści, należy przeczytać jej poprzedniczki. Jest to konieczność i choć książka ta nazywana jest preludium, to zdecydowanie nie jest czymś co można by uznać za wstęp czy początek. "Diuna. Ród Atrydów" to genialny prequel, ponieważ umiejętnie dopełnia zadanie poszerzenia historii, postaci i lokalizacji oryginalnych powieści.  Jednak książka ta (i kilka kolejnych) została napisana do czytania po oryginalnych powieściach Diuny. Radzę byście przeczytali wszystkie sześć oryginałów lub przynajmniej pierwszą trylogię. A przeczytanie samej "Diuny" jest już nawet koniecznością.


Łatwo jest być nieco sceptycznym, gdy niezwykle popularny cykl jest kontynuowany po śmierci jego autora. Czasami efekt jest wspaniały, jak w przypadku Christophera Tolkiena. Czasami rezultatem jest katastrofalna farsa, tak jak ma to miejsce obecnie w Szwecji z kontynuacją trylogii Milenijnej. Na szczęście, po przeczytaniu tylko tej jednej książki, mocno wierzę, że Brian Herbert (wraz z Kevinem J. Andersonem, oczywiście) mieści się w tej pierwszej kategorii. Ta książka jest przesiąknięta odniesieniami do oryginalnych powieści Diuny. Wydaje się, że autorzy wzięli każde zdanie, jakie kiedykolwiek napisał Frank Herbert, i zaczęli je rozwijać. Rezultat jest wspaniały. Na tych stronach znajdują się historie niektórych z najbardziej pamiętnych postaci literatury science fiction. Jednak oprócz  postaci jest to również wspaniałe rozszerzenie scenerii. Podczas gdy Frank Herbert ograniczył się głównie do pisania o wydarzeniach zachodzących na planecie Dune, co było swego rodzaju celem jego książek,  prequel przenosi nas do Ix i Caladan, do Kaitain i Giedi Prime oraz do statków podróżujących w kosmosie. Jeden mały szczegół, który szczególnie mi się podobał, to sytuacja, gdy Duncan Idaho wylądował na Caladanie w niewłaściwym miejscu i musiał tygodniami iść do zamku Atrydów. To obrazuje nam z jak wielkim uniwersum mamy do czynienia. 

Jak dobrze wiecie zawsze przed przystąpieniem do napisania recenzji, wchodzę na różne portale literackie i sprawdzam co do powiedzenia mają moi koledzy po fachu. Muszę przyznać, że byłam bardzo zdziwiona czytając negatywne komentarze na temat tej powieści i samego Herberta. Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak bardzo nienawidzą tych książek. Frank Herbert był najlepszy w pisaniu politycznych / filozoficznych rozmów, które zapewniały rozrywkę bez potrzeby typowych scen akcji, które sprawiają, że gatunek Sci-Fi jest tym, czym jest. Wydaje się, że Brian Herbert i Kevin J. Anderson podążają bezpieczną drogą i wykorzystują wiele scen akcji / opowieści, aby uniknąć zniszczenia spuścizny Franka. Próbują nawet naśladować styl jego pisania.
Oryginalne książki Diuny są gęste i sprawiają, że zaczynasz myśleć, zmieniasz poglądy na wiele rzeczy. Ta przedstawia historie twoich ulubionych (jak i tych znienawidzonych) postaci, samej Space Guild, zejście barona do * obrzydliwej, rozdętej, bezgrawitacyjnej tkanki tłuszczowej * , przemianę Duncana, a także pochodzenie Leto Atrydów . Jeśli podjedziesz do lektury z realistycznymi oczekiwaniami, będziesz zadowolony z wyniku. Jeśli jednak myślisz, że doświadczysz kolejnej oszałamiającej powieści Franka Herberta, będziesz rozczarowany. Do "Rodu Atrydów" trzeba podejść ze zdecydowanie otwartym umysłem. 

Moja mama jest osobą, która nie czyta powieści science fiction ani wszelkiego rodzaju fantasy. Są to dla niej bzdury, na które nie ma ochoty tracić czasu. "Kroniki Diuny" były jedyną powieścią fantastyczną, którą kiedykolwiek przeczytała i mówi, że nawet po 40 latach pamięta jej treść. Myślę, że właśnie dlatego zainteresowałam się Herbertem, gdyż został mi polecony przez osobę, która nie jest fanem gatunku. Od początku zakochałam się w twórczości autora i do dziś wszystkie tomy cyklu znajdują się w mojej domowej biblioteczce, na jednych z najbardziej wyeksponowanych miejsc.
"Ród Atrydów" nie posiada magii pierwszych powieści Diuny, ale tego się można było spodziewać. Ta książka nigdy nie miała mieć oryginalnej i wciągającej fabuły, ale raczej rozwinąć to, co już zostało napisane. I właśnie to robi naprawdę dobrą robotę. Zdecydowanie polecam. 

 
 Tytuł : "Diuna. Lud Atrydów"
Autorzy : Brian Patrick Herbert, Kevin J. Anderson
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 14 lipca 2020
Liczba stron :  672
Tytuł oryginału  : Dune. House Atreides 


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld


 
"Piętno" Przemysław Piotrowski

"Piętno" Przemysław Piotrowski

Od kiedy pamiętam zawsze chciałam mieć rodzeństwo, a bliźniaka to już w ogóle. Zazdrościłam dzieciom, które miały swoich mentalnych i fizycznych sobowtórów. Zazdrościłam im tej więzi, bliskości i swoistego rodzaju telepatii z której słyną bliźnięta. Zawsze marzyłam, że wraz z siostrą będziemy chodziły do jednej szkoły, pisały za siebie klasówki i wymieniały się chłopakami, ot takie bezpieczne fantazjowanie o tym, jak by tu wysłać bliźniaczkę do pracy, kiedy sama będę mieć kaca. Jednak jakoś nigdy nie przeszło by mi przez myśl, co by się stało, jak by moja najukochańsza , taka-jak-ja siostra, okazała się psychopatką, która z zimną krwią obdziera za skóry ludzi a ich organy rozrzuca po mieści?Brzmi strasznie prawda? Na całe szczęście jestem jedynaczką, osobą bez bliskich kuzynów, więc na to że w mojej rodzinie znajdzie się morderca są raczej znikome. Igor Brudny niestety tego szczęścia nie miał.

Igor Brudny to twardy warszawski glina, który woli nie wracać do swojej przeszłości. Tym razem może jednak nie mieć innego wyjścia.Zielona Góra. Mężczyzna bliźniaczo podobny do Brudnego jest poszukiwany w sprawie wyjątkowo brutalnego morderstwa. Komisarz musi wrócić do rodzinnego miasta, by oczyścić się z podejrzeń i rozwikłać tajemnicę swojego pochodzenia.



Na samym początku myślałam, że "Piętno" jest kolejnym tomem cyklu a nie samiutkim jego początkiem. Autor bowiem wrzucił nas w sam środek wydarzeń, otoczył bohaterami, lecz poskąpił im historii. Znaleźliśmy się gdzieś na komisariacie w Zielonej Górze, gdzie zespół śledczych pod dowództwem Romualda Czarneckiego, rozpoczyna śledztwo w sprawie mordercy, który rozprowadza po mieście "flaki" swoich ofiar. By sprawę uczynić bardziej skomplikowaną od samego początku wiadomo kto jest tym sprawcą....dopóki nie okazuje się, że jest ich więcej. Brzmi dziwnie? Bo takie właśnie jest. Do Zielonej przyjeżdża Igor Brudny i kiedy otwiera drzwi komisariatu wywołuje niezłe zamieszanie, gdyż wygląda dokładnie tak samo jak zarejestrowany na kamerach monitoringu morderca. Jednak mężczyzna ma solidne alibi, na domiar złego jest policjantem o znakomitej opinii.
O samym Igorze, oprócz tego, że jest twardy niczym trzonek siekiery, niezbyt lubi mówić, i zdecydowanie nie idzie na kompromisy , nie dowiadujemy się zbyt dużo. Wiadomo, że był wychowanym przez siostry zakonne sierotą, spotykał się kiedyś z koleżanką z pracy a na dzień dzisiejszy ma dziewczynę z Ukrainy, która notabene jest bardzo denerwująca (ale tylko w mojej opinii). Innych faktów się nie doczytałam, i choć wraz z rozwojem fabuł na jaw wychodziło coraz więcej faktów z życia komisarza, tak do samego końca pozostał dla mnie ślimakiem zamkniętym w swojej skorupie...a ja niestety nie miałam widelczyka. Cóż zobaczymy, może w następnym tomie autor dostarczy nam więcej tła.
Podobnie jak z Igorem rzecz się miała i z innymi bohaterami. Oni po prostu byli, ale jak by wyrwani z kontekstu. Po prostu przeszli przez drzwi i stanęli w pokoju, tak jak by ich historia zaczęła się w tym momencie. Jak bym na podstawie taj książki miała stworzyć profil psychologiczny któregokolwiek z bohaterów to zdecydowanie bym poległa na tym zadaniu. Autor tak bardzo skupił się na fabule i zagadce seryjnego mordercy, że zapomniał o tym, że niektórzy czytelnicy lubią nawiązać więź z postaciami, a kiedy nic o nich nie wiem, staje się to niemożliwe. Ale kolejny raz powiem : może w następnym tomie.

No dobrze, troszkę sobie ponarzekałam teraz pora się skupić na samej fabule, gdyż muszę przyznać iż jest ona rewelacyjna. Autor miał znakomity pomysł i udało mu się go doprowadzić do końca. I mówi to znawczyni i pasjonatka kryminałów/thrillerów z wieloletnim doświadczeniem. Owszem książek o seryjnych mordercach jest wiele, jednak mało który z nich ma swojego sobowtóra... który nota bene ma alibi. Na domiar złego czytelnik wie, że żaden z podejrzanych przez policję nie jest mordercą (i to nie jest spojler), więc cały czas się zastanawia co się tutaj u licha dzieje? Czy zaraz się okaże , że tak naprawdę mamy do czynienia z literaturą science-fiction i klonowaniem? Czy też coś przegapiliśmy? W książce dzieje się naprawdę dużo . Jest sporo trupów, są historie z przeszłości, opowieści o trudnym dzieciństwie i molestowaniu przez księży. Muszę przyznać, że momenty o pedofilii były naprawdę ciężkie.
Policjanci i wszyscy współpracujący z nimi eksperci odwalili naprawdę kawał świetnej roboty. Piotrowskiemu udało się stworzyć prawdziwą atmosferę jaka panuje na komisariacie czy miejscu zbrodni. Właśnie tak wyobrażam sobie prowadzenie śledztwa, które często wiąże się z podejmowaniem bardzo trudnych decyzji. Przez cały czasu czułam presję, która ciążyła na policjantach. Wiedziałam, że nie mają czasu, że muszą ryzykować by ocalić kolejne ofiary. Muszę przyznać, że dopiero teraz, po odłożeniu książki spadło ze mnie napięcie, barki się rozluźniły a ja mogę wziąć głębszy oddech. To chyba znaczy, że książka była dobra prawda?

Jaka Polska jest każdy widzi. A jak nie widzi to niech włączy telewizor lub wyjdzie na ulicę. Cały czas , ciąży nam nami widmo przeszłości. Afery pedofilskie, nadużycia w zakładach wychowawczych....wszystko to jest nadal żywe w naszej świadomości. I ludzie o tym piszą. Również Piotrowski posiłkował się wydarzeniami sprzed lat by "uatrakcyjnić" (nadal nie wiem czy w tym przypadku jest to właściwe słowo) swoją opowieść. Polska jego oczami to połączenie nowoczesności z zaściankiem, biedy z bogactwem, patologii z czymś co nazwę "klasą wyższą", czyli wszystkimi tymi, którzy po zaspokojeniu wszystkich swoich zachcianek nadal mają pieniądze na życie. Wydaje mi się , że ten obraz jest jak najbardziej właściwy. Sama pochodzę z Warszawy  i wiem jak wiele oblicz ma to miasto. Z jednej strony zaprasza światłami ekskluzywnego Nowego Światu z drugiej wciąga w mrok nadal niebezpiecznej Pragi (choć powoli daje się ona ujarzmić). Tę Polskę skrajności zdecydowanie tutaj poczułam.

Było dobrze. Czuć , że Przemysław Piotrowski nie jest debiutantem i wie co się z czym je. Do tego wydawnictwo zaserwowało nam tak cudowną, makabryczną i przyciągającą wzrok okładkę, że na sam jej widok przeszły mnie dreszcze. A w środku było jeszcze lepiej. Akcja goniła akcję, trup ścielił się w odpowiednich proporcjach a zagadka ze strony na stronę robiła się coraz bardziej skomplikowana. Dodam, że całość przeczytałam w niespełna cztery godziny, co dla mnie może nie jest wyczynem, ale nie w dzień powszedni . Szef w pracy też się zbytnio nie ucieszył. Więc co teraz zrobię? Teraz z całego serca polecę wam ten thriller a sama już zamawiam tom drugi. 



Tytuł : "Piętno"
Autor : Przemysław Piotrowski
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 6 maj 2020
Liczba stron : 464 




Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/


"Rozgrywka z sąsiadem" R.L Mathewson

"Rozgrywka z sąsiadem" R.L Mathewson

Ostatnio zauważyłam (choć od razu mówię, że żadna ze mnie znawczyni), że literatura erotyczna nieco się zmieniła, skręciła w nowym kierunku. Pojawiły się nowe trendy, które nie wiem, czy do końca mi się podobają. Jeszcze kilka lat temu, kiedy wydany został pierwszy tom Graya , autorki (i autorzy) zaczęli się prześcigać w dziwactwach, perwersjach i sprośnościach. Był bondage, sex analny, sex "pachwowy" (błagam nie pytajcie mnie cóż to takiego), wiązanie, przypalanie, tantra i wszystko co pomiędzy. Doszło do tego, że temat został wyczerpany. I trzeba było coś zmienić. Zaczęła się więc moda na bad boysów i nie-do-końca grzeczne dziewczynki, które tak na prawdę udają, że są niedostępne. To się czytelniczkom podobało... jednak do czasu. Pora było na kolejną zmianę i oto ona nadchodzi. "Dobre" dziewczynki już nie udają, one naprawdę dożywają 30 lat, bez stracenia cnoty. Jednak jedno się nie zmieniło....nadal lubią niegrzecznych chłopców. 

Haley ma wszystkiego dość. Przez całe swoje życie w sytuacjach stresowych się wycofywała. Pozwalała ludziom sobą pomiatać i przez ostatnie pięć lat znosiła wybryki pewnego sąsiada. Ale koniec z tym. Teraz Haley wreszcie postawi na swoim i pokaże, co o nim myśli. Opracowuje plan gry i obiecuje sobie, że nie zapomni, na co naprawdę stać jej wrednego sąsiada. Będzie czujna i waleczna.Jason nie spodziewał się, że gdy zniszczy kwiaty sąsiadeczki, ta rzuci się na niego niczym Rambo. Co nie zmienia faktu, że właśnie wtedy naprawdę ją dostrzegł. I musiał przyznać, że całkiem mu się spodobało to, co zobaczył

Na pierwszy rzut oka, "Rozgrywka z sąsiadem" (oczywiście w obrębie swojego gatunku) jest świetna. Jest dobrze napisana, lekka i zdecydowanie wciągająca. Przez trzy czwarte lektury naprawdę dobrze się bawiłam, a strony przewracały się same. Aż do czasu, kiedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę historia ta nie ma absolutnie żadnego sensu. Zazwyczaj erotyki i wszelkiego rodzaju romanse new adult budowane są na znajomym mi schemacie. Jest dwójka napalonych na siebie ludzi, którzy prędzej czy później wylądują razem w łóżku. To czy dojdzie do tego na początku czy na końcu jest sprawą indywidualną autorka. Jednak już po pierwszym "razie" musi wydarzyć się coś co doprowadzi do zerwania. Pojawią się nowe okoliczności, zdrady, ex dziewczyny czy chłopaki...jednym słowem tragedia. I właśnie na coś takiego czekałam. Na punkt zwrotny po którym akcja nabierze tempa i innego wymiaru. Niestety się nie doczekałam. Pewnie były jakieś tam potyczki pomiędzy kochankami, jednak były to na tyle drobne nieporozumienia, że nie mogły wpłynąć na fabułę. I tak doczytałam do końca i czuję niedosyt. To tak jak bym przeczytałam pamiętnik koleżanki z klasy, która zupełnie nie ma aspiracji do bycia pisarkę, a jedynie opisuje swoje życie, które (bynajmniej pod względem erotycznym) nie jest zbyt interesujące. 

Choć początkowo lubiłam naszych bohaterów tak pod koniec doszłam do wniosku, że to jednak dójka idiotów, którzy wnieśli "niedojrzałość" na wyższy poziom. Po tym jak musieli spędzić kilka godzin uwięzieni w domu przez rój zabójczych pszczół, wywiązała się pomiędzy nimi nić przyjaźni, która wkrótce zboczyła w kierunku platonicznej miłości. A dlaczego platonicznej ? Ponieważ Haley jest dziewicą, która czeka na tego jednego, jedynego i nie jest przekonana czy jej przystojny sąsiad to właśnie jej wyczekiwany książę z bajki. Jednak nawet jeśli nie jest pewna, czy kocha Jasona, z pewnością bardzo go lubi, więc rozpoczynają epicki maraton seksu oralnego, który trwa około 200 stron.Na szczęście dla Haley Jason lubi zabawy językiem bardziej niż wampir krew. Jednak nawet w raju bywają kłopoty, które okażą się punktem kulminacyjnym tej książki. A wiecie o co pójdzie ? O sex oczywiście. Jeden z przyjaciół Jasona będzie go namawiał do tego, by sięgnął po to co jego, co oczywiście nie spodoba się Haley... no ale za dużo już napisałam . W każdym razie to , co mnie w tej historii zabiło, to fakt że nie powinna ona w ogóle mieć miejsca. Dwójka dorosłych, myślących i wyrażających zgodę bohaterów , nie powinna mieć takich problemów. Było tutaj za mało konfliktu a jedynie niewyjaśniona i bezsensowna niedojrzałość bohaterów. Nie kupuję tego. 

Sam tytuł książki sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z dwójką wrogów, którzy po jakimś czasie zostaną kochankami (to już wyczytałam z obrazka). Spodziewałam się jednak, że będzie  więcej podchodów, przepychanek i złośliwości. A tutaj jednego dnia jest darcie kotów a następnego, bang i Haley z Jasonem zostają najlepszymi przyjaciółmi. Byłam nieco zawiedziona, gdyż od kiedy książka nabrała romantycznego/erotycznego charakteru, zdecydowanie przestała być zabawna. 


Bardzo chciałam polubić tę książkę, poczuć to co wielu moich znajomych, którzy wystawili jej wysokie noty, jednak mi się nie udało. Zapowiadało się ciekawie, jednak zbyt szybko się popsuło i autorka już nie zdążyła tego naprawić. Haley i Jason byli niesamowicie niedojrzali, co wydawało się aż absurdalne. Ich zachowanie było podobne do zachowania licealistów, a przecież oboje mieli grubo ponad  trzydzieści lat. 
Podsumowując zaczęło się ciekawie, styl autorki jest lekki i przejrzysty, dawka żartów dość duża i trzymają one poziom (szkolny ale jednak). Książkę tę zabili jej nierealistyczni bohaterowie i brak fabuły, czego już wybaczyć nie mogę. Nie wiem czy to ja miałam zbyt wysokie oczekiwania, czy też autorka zawaliła, jednak nie jestem w stanie wam polecić tej lektury. Zawsze możecie jednak odwołać się do innych recenzji, a powiem wam, że w internecie znajdziecie ich bardzo dużo.


Tytuł : "Rozgrywka z sąsiadem"
Autor : R.L Mathewson
Wydawnictwo : Kobiece
Data wydania : 3 czerwca 2020
Liczba stron : 262
Tytuł oryginału : Playing For Keeps



Tę oraz wiele innych książek dla kobiet znajdziecie na półce księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 

"Las i ciemność" Marta Matyszczak

"Las i ciemność" Marta Matyszczak

Marta Matyszczak, politolożka, dziennikarka i blogerka , pisać chciała od zawsze. Na jej stronie internetowej możemy przeczytać, że jako mała dziewczynka przeżyła fascynację książkami Agathy Christie, dzięki którym przez pół nocy bała się wyjść spod kołdry. Choć strach paraliżował ją od stóp, to i tak w ciemności narodziła się miłość do kryminałów. Kolejną fascynacją autorki były powieści naszej rodzimej autorki, Joanny Chmielewskiej. Matyszczak postanowiła połączyć mroczne zagadki Angielki z fantazją i humorem naszej polskiej Christie. I tak właśnie narodziła się seria "kryminał pod psem" a "Las i ciemność" są już jej ósmą odsłoną. Dla mnie jednak jest to pierwsze spotkanie z autorką i muszę przyznać, że pomimo początkowego zagubienia (bo jakby nie patrzeć sporo wątków jest tutaj kontynuowanych) jestem zadowolona. Było ciekawie, zabawnie i, jak przystało na wakacyjną lekturę, lekko i przyjemnie. Z pewnością sięgnę po poprzednie tomy i nadrobię zaległości.

Szymon Solański i Róża Kwiatkowska biorą ślub! Uroczystość ma się odbyć w Płaskiej, w samym sercu Puszczy Augustowskiej. A jednak zamiast weselnych dzwonów zabrzmią tam policyjne syreny… W śluzie na Kanale Augustowskim zostaje znalezione ciało mężczyzny. Detektyw Solański, z pomocą nieodłącznego kundelka Gucia, musi prędko wykryć zabójcę, by móc w spokoju stanąć na ślubnym kobiercu.

Jak napisałam we wstępie do mojej recenzji " Las i ciemność" jest moim pierwszym spotkaniem z autorką i jej bohaterami. Szymona i Różę poznajemy kiedy praktycznie stoją na ślubnym kobiercu. Róża od samego początku stwarzała wrażenie silnej, odważnej i inteligentnej kobiety, która nie boi się postawić na swoim, zresztą z zawodu jest dziennikarką, a dziennikarze nie są z reguły ani nieśmiali ani zamknięci w sobie. Jednak im dłużej przebywamy w Płaskiej, im bardziej się do niej "zbliżamy" , tym bardziej Róża traci pewność siebie, tak ja by bała się demonów przeszłości, które czyhają za każdym rogiem. Okazuje się, że jej dzieciństwo i wczesna młodość (czasy licealne) nie były najszczęśliwszym okresem w życiu młodej kobiety. Jako nastolatka borykała się z problemem otyłości. Sama nigdy nie należałam do najszczuplejszych i wiem z czym się to wiązało. Znajomi się ze mnie wyśmiewali, na wf-ie jako ostatnia dostawałam swój przydział a po nim często na mój widok zatykano no. Kiedy moje koleżanki miały swoich pierwszych chłopaków ja nieśmiało zerkałam na najbrzydszego okularnika licząc na to, że chociaż on się mną zainteresuje. No dobrze, może troszkę przesadzam , ale przecież mogło tak być, nieprawdaż? Dzieciaki są okrutne i niestety nie lubią odmienności. A w moich czasach młodości (lata 90-te) otyłość była raczej rzadką przypadłością. Dlatego czytając o przeżyciach Róży sama poniekąd cofnęłam się w czasie. Odkryłam, że jestem bardzo podobna do naszej głównej bohaterki i to nie tylko pod względem fizycznym (teraz jestem dość wysportowana). Z zawodu również jestem dziennikarzem, i również niedługo wychodzę za mąż. Mam jedynie nadzieję, że na parę dni przed moim ślubem nie znajdzie się żaden trup w szafie ani nikt nie zostanie zamordowany. 
Komedie kryminalne kojarzą mi się z zagadkami, które jesteśmy w stanie rozwikłać samodzielnie w bardzo krótkim czasie. Mają być mało wymagające, niezobowiązujące i zdecydowanie nie nadają się do treningu szarych komórek. Tym razem było inaczej. Oczywiście jak w przypadku większości takich powieści był trup , jednak dojście do tego kto był mordercą zajęło mi dużo czasu i nie obyło się bez pomocy samej autorki. Podobało mi się to gdzie umiejscowiona została akcja powieści : ja po prostu kocham Mazury i mazurską wieś. Za młodu co wakacje wybieraliśmy się ze znajomymi na żagle i do dziś mam cudowne wspomnienia z tych malowniczych (choć opanowanych przez komary) jezior. Kiedyś sama chciałam wziąć ślub na łodzi w kameralnym gronie najbliższej rodziny i znajomych i oczywiście wszystko miało być zaplanowane przez wedding planerkę pierwszej klasy. A tutaj ? Róża postanawia się pozbyć swojej i to praktycznie tuż przed samą ceremonią. Możecie się domyślić jakie wyniknie z tego zamieszanie, a gdy dodamy to tego śmierć nieznajomego turysty (który może jednak okazać się bardziej znajomym niż myśleliśmy) to będziemy mieć prawdziwy galimatias. Całe szczęście, że autorka sporo żartuje, gdyż dowcipy sytuacyjne i nie tylko, zdecydowanie rozładowują atmosferę. Choć książka oscyluje gdzieś pomiędzy kryminałem a powieścią psychologiczną, tak w moich oczach była doskonałą komedią . 

Niestety nie mogę się wypowiedzieć, czy autorka trzyma poziom, robi się coraz lepsza czy też słabsza, jednak w mojej opinii książka jest naprawdę dobra. Jest zagadka, jest napięcie, są żarty i cudowni bohaterowie z trójnogim Guciem na czele. Nie sposób było ich wszystkich nie polubić. Szymon, Róża (choć momentami była cierpiętnicą), aspirant Barański (zdecydowanie jedna z moich ulubionych postaci) , Pani Buchta....wszyscy oni tworzyli świetny układ, w którym nic nie brakowało, każdy się uzupełniał. Pewnie będziecie zadowoleni kiedy wam powiem, że na pewno szykuje się kolejny tom, ponieważ żaden szanujący się autor nie pozostawił by takiego niedomówienia jakie jest w końcówce książki. 

Są wakacje, jest piękna pogoda, jest koronawirus i całe szczęście są komedie kryminalne, które mogą poprawić nam humor w tych niepewnych czasach. Cieszę się, że Marta Matyszczak posłuchała głosu serca i poświęciła się pisaniu książek ponieważ wychodzi jej to rewelacyjnie. Jestem zdecydowanie na tak i już się nie mogę doczekać przeczytania poprzednich tomów by jeszcze lepiej poznać naszych bohaterów. I mam nadzieję, że jak nadrobię zaległości to na półce w księgarni będzie na mnie czekać kolejna część " Kryminału pod psem". Zdecydowanie polecam. 


Tytuł : "Las i ciemność"
Autor : Marta Matyszczak
Wydawnictwo : Dolnośląskie
Data wydania : 1 lipiec 2020
                                                                  Liczba stron : 304


          Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


 
"Teściowa" Sally Hepworth

"Teściowa" Sally Hepworth

Jak dobrze wiecie uwielbiam thrillery...wszystkie, począwszy od tych mrocznych pachnących horrorem, przez pełnokrwiste w stylu Jeffreya Deavera a na lekkich, można wręcz powiedzieć "kobiecych" , skończywszy. Niniejsza książka leży gdzieś pomiędzy nimi wszystkimi. Szczerze powiedziawszy bardzo długo zastanawiałam się jaką opinię wystawić tej książce. Czy mi się podobała? Oczywiście. Ale czy na tyle bym za rok czasu jeszcze o niej pamiętała? To się pewnie okaże. Uważam, że jest to bardzo "oswojony" letni kryminał / thriller domowy, w którym brakuje pilności ani głębi charakteryzacji potrzebnej do uczynienia go fascynującym. Niemniej jednak ponieważ mamy wakacje zdecyduję się jednak by wam go polecić, bowiem o wiele lepiej czytać o czymś mało krwistym i mrocznym, kiedy leży się na rozgrzanym piasku pod promieniami palącego słońca. 


W rodzinie Goodwinów każdy ma coś do ukrycia. Relacje Lucy oraz jej teściowej Diany jeszcze przed ślubem nie układały się dobrze. Lucy już podczas pierwszego spotkania z przyszłą teściową zorientowała się, że nie jest wymarzoną partnerką życiową dla jej idealnego syna. Któż jednak winiłby matkę za wyśrubowane oczekiwania? Zwłaszcza taką matkę! Ta kobieta to jeden z filarów społeczeństwa, orędowniczka sprawiedliwości społecznej, a przy tym wolontariuszka, niosąca pomoc uchodźcom, którzy osiedlają się w nowej ojczyźnie. Od lat jest szczęśliwą mężatką, opływa w dostatki. Zawsze miła, przyjazna, szczodra… nikt nie ma powodu powiedzieć o niej złego słowa. Nikt, prócz Lucy.

Przystępując do lektury tej książki bałam się, że będzie to typowa powieść o złej teściowej. Pewnie każdy z was zna ten żarcik : "Jaka to jest teściowa na 102? Sto metrów od domu i dwa metry pod ziemią". Śmieszne, prawda? Często niestety prawdziwe. Sama znam wielu mężczyzn ( swoją drogą ciekawe czemu to najczęściej działa w tę stronę prawda?), którzy nie potrafią dogadać się ze swoimi "mamusiami".  Jednak tym razem głównymi bohaterkami powieści są dwie kobiety a książka daleko wykracza poza sam temat demonicznej teściowej. Zbadano nie tylko relacje między matką a synową, ale także dynamikę między dzieckiem / rodzicem, mężem / żoną i rodzeństwem.Było to jedno z tych doświadczeń związanych z czytaniem, podczas których poważnie zastanawiasz się nad własnym życiem i tym, jak postępujesz z członkami rodziny.
Czy zdarzyło wam się kiedyś kogoś spotkać i od razu znielubić? Taka typowa nienawiść od pierwszego wejrzenia? Właśnie coś takiego "zaiskrzyło" pomiędzy Lucy i jej teściową. Bez względu na to, co kobieta zrobi, Diana nigdy jej nie polubi.  Historia przeskakuje między perspektywą Diany i jej historią, która wydarzyła się w przeszłości a teraźniejszością, kiedy Lucy i jej rodzina właśnie dowiedzieli się, że Diana nie żyje. Jej śmierć będzie miała trwałe konsekwencje dla całej rodziny.
Pomyślałam, że wprowadzając dwóch narratorów autorka uniemożliwiła  Dianie bycie jednowymiarową postacią. W związku Diany i Lucy było tak wiele warstw i ciekawie było zobaczyć, co myślą o pewnych wydarzeniach. Były momenty w historii, do których można było się odnosić, na przykład kiedy natkniesz się na dokładne przeciwieństwo tego, jak zamierzałeś się zachować lub kiedy żałujesz, że zostawiłeś coś niewypowiedzianego. I chociaż relacje były z pewnością ważną częścią książki, intrygująca była również tajemnica związana z tym co  przydarzyło się Dianie. 

Wiecie co mnie najbardziej drażniło w tej powieści? To, że od samego początku wiedziałam, że jej główna bohaterka już nie żyje. W pewien sposób, odebrało to książce sporo tajemniczości. Kosztem skomplikowanej zagadki, dostaliśmy dużo "kobiecej" fikcji . Plusem jest to, że była ona w bardzo dobrym wydaniu.  Nie da się ukryć iż "Teściowa" jest powieścią, która wciąga, nawet pomimo tego, że jej bohaterowie nie byli zbyt dobrze rozwinięci. Wyjątkiem była oczywiście Diane, natomiast o jej partnerze Tomie oraz ich życiu jako para, nie dowiedzieliśmy się prawie nic.  Mężczyzna wydawał się  być  pobłażliwym mężem, który uwielbia swoją żonę i spełnia większość jej życzeń. Był jednak znany z tego, że przepuszczał pieniądze na rzeczy, o których Diane nic nie wiedziała. 
Za to Diane, choć od samego początku kreowana była na czarny charakter, ma również inną, dobrą, stronę. Bardzo przejmują ją los uchodźców, szczególnie kobiet w ciąży. Zrobi wszystko aby zapewnić im opiekę, ubrania i jedzenie, pomóc znaleźć pracę itp. Spędza dużo czasu w fundacji charytatywnej. 
Pierwsze trzy czwarte książki to tak naprawdę droga ku poznaniu Diane. Z tytułem "Teściowa" wiązałam zdecydowanie większe oczekiwania, a tak naprawdę nie wydarzyło się tutaj nic co by mnie zaskoczyło czy zahipnotyzowało.
Kiedy dochodzi do morderstwa, co dzieje się praktycznie pod koniec książki, akcja się poprawia.  Wszyscy chcemy wiedzieć, kto to zrobił, prawda? Następnie dochodzi do kolejnej tragedii rodzinnej, która zwiększa napięcie. Zdecydowanie ostatnie 20 procent książki zasługuje na wielkie brawa. 

Nie powiem żebym się nudziła przez pierwsze 80 procent książki jednak brakowało tutaj kreatywnych konfliktów, które budują atmosferę. Styl autorki jest bardzo bezpieczny, brakuje w nim pazura, soczystości, tak jak by Hepworth pisała dla nastolatków i bała się rodzicielskiej cenzury. Ponieważ powieść ta składa się z wielu, migawkowych opowieści o każdym z bohaterów, często miałam wrażenie, że brakuje tutaj "skupienia". Autorka zajmowała czas pisaniem o pierdołach takich jak oglądanie telewizji, zajadanie przekąsek czy wspinanie się po drzewach, zamiast skupić się na samej istocie powieści.  Dodaj do tego wiele rozmów na temat  posiłków lub sprzątania , opisów ubrań, które ludzie noszą nosi bohaterowie jak legginsy, długi kardigan, tenisówki... wierzcie mi domowe życie rodzinne nie było szczególnie interesujące. 
  
Muszę przyznać, że mam wielki problem z oceną tej książki. Czasami byłam całkowicie zafascynowana, podczas gdy innym razem nudziłam się. Chciałam więcej - czułam, że czytelnikowi przedstawiono tylko szczyt góry lodowej, którą był  związk Diany i Lucy. Pod koniec nurkujemy nieco głębiej, ale wydaje się, że starając się utrzymać element zaskoczenia w całej powieści, tracimy coś, co mogło być bardziej złożonym odczytaniem relacji między tymi dwiema kobietami. Pomyślałam też, że  książka stara się być zbyt wieloma rzeczami naraz: dramatem społecznym, powieścią obyczajową, thrillerem psychologicznym w jednym. Ogólnie rzecz biorąc, chociaż podobały mi się niektóre części Teściowej, to po prostu nie działało jako całość. Jednak jako lekturę wakacyjną polecę, ponieważ jak świeci słońce to mamy po prostu większą chęć do wybaczania błędów. 



Tytuł : "Teściowa"
Autor : Sally Hepworth
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka 
Data wydania : 23 czerwiec 2020
Liczba stron : 392
Tytuł oryginału : The Mother-In-Law



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
 


https://www.proszynski.pl/
 
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :  
https://www.empik.com/zbyt-blisko-daniels-natalie,p1227335289,ksiazka-p
 


 
 
"Wolność w łupinie orzecha" Ludmiła Murawska-Peju

"Wolność w łupinie orzecha" Ludmiła Murawska-Peju

Historia życia Ludmiły Murawskiej-Peju, to tak naprawdę historia dwóch kostek, bo właśnie tyle w pewnym momencie było warte jej życie. Choć nie przepadam za czytaniem biografii tak tej książki nie potrafiłam sobie odpuścić. Jej bohaterka jest tak cudowną, utalentowaną i doświadczoną przez los osobą, że grzechem by było przejść koło niej obojętnie. Zresztą jak zagłębicie się w jej obrazach, jak przyjrzycie wyrazowi twarzy na zdjęciach z teatralnych desek, to zauważycie w nich mądrość i piękno. A tego w naszym życiu (przynajmniej moim )jest stanowczo za mało. Poza tym, Cóż to jest za biografia!! "Wolność w łupinie orzecha" to nie tylko migawki z życia artystki, to również przekrój przez historię naszego kraju i jego przemian. Pani Murawska-Peju urodziła się 85 lat temu, przeżyła II Wojnę Światową , komunizm, zrywy solidarnościowe i wkroczyła w najbardziej nam znaną nowoczesność. Cudownie było na to wszystko spojrzeć oczami osoby doświadczonej.

Wszystkie do tej pory czytane przeze mnie biografie i autobiografie, była zapisami życia i doświadczeń ich bohaterów. Zazwyczaj miały charakter linearny, prowadzący z jednego punktu (jakim zazwyczaj były narodziny ) do drugiego ( dziś lub dzień śmierci). "Wolność w łupinie orzecha" jest książką bez "konstruktu" choć nadal możemy zauważyć tutaj pewną chronologiczność. Autobiografia ta przypomina nieco same obrazy autorki, w których bardzo dużą rolę odgrywa światło. Miałam wrażenie, że autorka przekazała nam tylko to co uważała za najważniejsze, a resztę pozostawiła ukrytą w cieniu. Urodzona w 1935 , tuż w przededniu wojny, miała trudne i ciężkie dzieciństwo. Jako pięciolatka została osierocona przez ojca, umieszczona w obozie z którego cudem udało jej się uciec, jednak wraz z pozostałą przy życiu rodziną musiała się ukrywać. Światło jej prozy pada na te momenty jej życia, które były ważne, na kamienie milowe. Autorka się nie rozdrabnia, nie zasypuje nas detalami. Nie ma tutaj przesadnych opisów, emfazy, wzruszeń. Są za to historie i anegdoty, zarówno śmieszne jak i smutne, które obrazują nam życie jednej z najsłynniejszych polskich malarek i aktorek teatralnych.

Na pewno dużą rolę w jej życiu odgrywają ludzie,  a niniejsza autobiografia jest swoistym hołdem ku ich pamięci. To była trójca: Ludmiła Murawska, Ludwik Hering i Miron Białoszewski. Razem tworzyli Teatr Osobny, który wyewoluował z Teatru na Tarczyńskiej. Ale historia życia malarki Ludmiły Murawskiej, którą opowiada w tej książce, obejmuje czasy dawniejsze i późniejsze.Autorka wspomina tutaj swoich rodziców, kuzynów (tych bliższych i tych dalszych), ludzi którzy pomogli im za czasów okupacji oraz wszystkich tych, których dane jej było poznać w swoim późniejszym życiu. Murawska dużo zawdzięcza ówczesnemu komunistycznemu ministrowi kultury, dzięki któremu nie dość, że wywalczyła większy grant naukowy to jeszcze udało jej się zdobyć mieszkanie. Choć mężczyzna ten nie cieszył się dobrą opinią, tak w oczach autorki był swojego rodzaju przyjacielem rodziny, który odwiedzał ją w jej mieszkaniu by sprawdzić jak daje sobie radę i jak rozwija się jej kariera. W książce tej poznajemy również męża pani Ludmiły, Marcela Péju, dziennikarza i wydawcę, sekretarza generalnego pisma Sartre’a „Les Temps modernes”. Choć znali się od 1959 roku i przez długi czas byli w związku, na ślub zdecydowali się dopiero w 1980 roku. Wtedy też zamieszkali w Paryżu jednak Murawska nigdy nie zrezygnowała z warszawskiej pracowni.
Tych ludzi w "Wolność w łupinie orzecha" jest jeszcze wielu : Miron Białoszewski, załoga teatrów w których występowała autorka, Ludwig Hering czy Józef Czapski. To właśnie dzięki temu ostatniemu postanowiła zostać malarką, kiedy w wieku trzech lat odwiedziła jego pracownię.

Jednak niniejsza autobiografia to nie tylko wspomnienia zaklęte w słowa, to również wywiady oraz wspaniałe fotografie, które przybliżają nam naszą bohaterkę, które z pewnością była i jest bardzo piękną i czarującą kobietą. W książce znajdziemy fotografie jej obrazów, rzeźb, wystąpień teatralnych i jej bliskich. Na samym końcu w rozdziale zatytułowanym PORTRETY, znajduje się galeria obrazów z których zasłynęła jako malarka. Są cudowne, mroczne a jednocześnie pełne życia, nowatorskie i nie złamane duchem socrealizmu. Ci, którzy mieszkają w Warszawie, lub wybierają się na wycieczkę do tego miasta, mogą zobaczyć (do tej pory użytkowaną jednak udostępnioną zwiedzającym) pracownie autorki. Znajdują się tam prace malarskie, szkice i projekty scenografii teatralnej oraz dokumentacja literacka i fotograficzna. Lokal jest miejscem przechowywania dużej części dorobku artystycznego uzupełnianego współczesną działalnością o charakterze literacko-dokumentacyjnym.

Sięgnijcie po tę książkę, gdyż naprawdę warto. Nawet jeśli nie przepadacie za malarstwem czy za ogólnie pojętą "sztuką" tak biografia ta ma zdecydowanie inne walory, jak historyczne czy społeczne. Ja, jestem szczerze wzruszona tym co przeczytałam i jednocześnie buzuje we mnie nadzieje. Ludmiła Murawsdka-Peju jest doskonałym przykładem na to, że jak w coś wierzymy, to to musi się udać. Autorce udało się przetrwać piekło i nie stracić ducha i wiary w lepszą przyszłość. Zdecydowanie zaszczepiła we mnie optymizm, którego zaczynało mi brakować. Dziękuję. 


Tytuł : "Wolność w łupinie orzecha"
Autor : Ludmiła Murawska-Peju
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : Czerwiec 2020

Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/


"Farma pereł" Liza Marklund

"Farma pereł" Liza Marklund

Czy znajdą się tutaj fani Lizy Marklund? Przypuszczam, że tak ponieważ jej książki od wielu lat tłumaczone są na język polski, więc musi to być dochodowe. Mój tata kiedyś powiedział, że "co prawda nie jest to Lackberg" jednak da się przeczytać. Moim zdaniem porównywanie obu autorek, nie jest czymś właściwym, ponieważ oprócz tego, że obie piszą kryminały (i thrillery), obie wywodzą się ze Skandynawii i mówią tym samym językiem, to praktycznie nic je nie łączy. To tak jak by porównywać Kinga z Mastertonem, króla PR-u i reklamy z "wioskowym" pisarzem horrorów, który zdecydowanie nie ma wielkiej siły przebicia. Może dlatego Marklund miała dość wiecznych porównań do swojej koleżanki po fachu i postanowiła wycofać się z kryminalnej sceny i napisać coś zupełnie inne? "Farma pereł " jest diametralnie różna od poprzednich książek autorki. Nie jest to sensacja, powieść obyczajowa czy historia oparta na prawdziwych wydarzeniach. Zdecydowanie mamy tutaj do czynienia z fikcją literacką. Marklund stworzyła powieść, która wniosła na rynek wydawniczy powiew świeżości. Może przyszła pora by Skandynawowie poszerzyli swoje horyzonty i spróbowali się w innych gatunkach? Książka ta jest doskonałym przykładem na to, że może się to udać.

W nowej powieści poznajemy historię Kiony, która wraz z rodzeństwem i rodzicami mieszka na niewielkiej wysepce na Południowym Pacyfiku, odizolowanej od reszty świata. Pracuje na farmie pereł, nurkując i doglądając hodowli. Jej spokojne życie zostaje zakłócone, gdy pewnego dnia fale wyrzucają na brzeg żaglówkę z rannym mężczyzną. To początek zapierającej dech w piersiach opowieści trwającej ponad pięć lat i rozgrywającej na czterech kontynentach. Opowieści o miłości i pieniądzach, o przemocy i samotności, o edukacji i wierze; historii, która stawia pytania dotyczące poszukiwania sensu życia i ceny, jaką płacimy za rozwój gospodarczy.

Początkowa atmosfera, jaka panuje w książce, jest na poły klaustrofobiczna, na poły bajkowa. Nasz główna bohaterka Kiona, całe swoje (młode) życie spędziła na niewielkiej pacyficznej wysepce a jej głównym zajęciem była hodowla pereł i pomaganie matce w opiekowaniu się chorymi. Jej cały świat ograniczał się do kilka chat, posiłków przy ognisku (bo benzyna się dawno skończyła) i pływaniu w morzu. Nie znała telewizji, telefonów, świateł nocnych klubów ani nawet łodzi motorowych. Można śmiało powiedzieć, że choć jej życie nie należało do sielankowych lecz z pewnością było spokojne. Oczywiście do czasu kiedy na wyspie pojawił się Szwed Erik. Jak się pewnie domyślacie dziewczyna szybko zakochała się w przystojnym, blond włosym obcokrajowcu i od tego czasu zaczęły się kłopoty. Sielanka zostaje zniszczona. Jednak dziewczyna nie poddaje się i postanawia walczyć o miłość i prawdę. Zdesperowana wyrusza w podróż na kraniec świata. Spotkałam się z opiniami, że wszystko co wydarzyło się w tej książce jest nieprawdopodobne i naciągane. Niemożliwym byłoby, by młoda dzikuska, która w życiu widziała jednego białego człowieka, nagle postanowiła rzucić swoje dotychczasowe życie i ruszyć w pełną niebezpieczeństw podróż. Zdarzali się czytelnicy, którzy właśnie w tym momencie odkładali książkę, nie dając jej szansy. Takie zachowanie jest niezwykle krzywdzące dla autorki, ponieważ napisała naprawdę świetną, wciągającą i dobrze przemyślaną powieść i przecież nikt nam nie powiedział, że musimy ją traktować jak news w gazecie, jak historię która koniecznie musiała się wydarzyć. Ja osobiście czytałam ją jako bajkę, albo jeszcze lepiej, jak alegorię. Podziwiałam autorkę za odwagę, za to że opuściła mury swojej "comfort zone" i postanowiła zmierzyć się z innym gatunkiem. I wyszło naprawdę dobrze. "Farma pereł" to nieco fantastyczna opowieść o losie młodej kobiety i wszystkich trudnościach, które następują, gdy mężczyzna, w którym się zakochuje, okazuje się być zaangażowany w pozbawiony skrupułów interes, w którym życie ludzkie jest niczym w porównaniu z wartościami ekonomicznymi. Czasami czułam, że stawało się to nieco nierealne, ale jednocześnie Liza Marklund z wielką empatią i ciepłem pisała o swojej bohaterce Kionie, co sprawiało, że ​​chciałam dalej podążać za jej losem.

Jednym z głównych atutów tej książki są fantastyczne opisy życia na małym atolu, który jest częścią Wysp Cooka. Autorka doskonale oddaje pasję Kiony do łowienia pereł, ale także jej tęsknotę za opuszczeniem wyspy i zobaczeniem świata. Dorastała w bardzo odosobnionym miejscu, ale wpływy zewnętrzne czasami docierały do Manihiki i to nie tylko po postacią książek. Bardzo podobał mi się sposób, w jaki autorka opisuje, że Kiona "żyje  literaturą", jej ulubioną książką są "Filary Ziemi" (to również jedna z moich ulubionych pozycji) Kena Folletta. To właśnie po jej lekturze,  ​​Kiona marzyła o przyjeździe do Anglii, aby zobaczyć wspaniałe gotyckie budynki katedralne opisane w powieści. "Farma pereł" rozgrywa się na początku lat 90. XX wieku, a odniesienia do filmu, literatury i wydarzeń politycznych są wyznacznikami czasu, które wzmacniają poczucie epoki. Liza Marklund jest także mistrzem w opisywaniu uczuć i cierpień młodej kobiety. Tęsknota Kiony za światem jest mocnym powodem, dla którego decyduje się opuścić wyspę i wyruszyć na poszukiwanie zaginionego męża, ale cierpi również na poczucie, że nie pasuje do Manihiki. Uczucie, które nasiliło się po śmierci jej siostry podczas nurkowania.

Czytanie fikcji innego rodzaju niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni, i której dostarcza nam Liza Marklund, jest zarówno zabawne, jak i interesujące. Widać, że autorka jest świetnym obserwatorem, a dziennikarskie doświadczenie w przekazywaniu wrażeń i faktów również się tu przydaje. Jej sposób ożywiania postaci i miejsc angażuje mnie jako czytelnika, a historia rozwija się w coś niezwykłego. "Farma pereł" zawiera wiele składników takich jak : miłość, zdrada, dramat i napięcie, które sprawiają, że książka pozostawia silne wrażenie. Z niecierpliwością czekam na kolejne fikcyjne historie inspirowane doświadczeniami  i podróżami po całym świecie, ponieważ okazało się to bardzo trafionym i zręcznie zrealizowanym pomysłem. Zdecydowanie polecam. 

Tytuł : "Farma pereł"
Autor : Liza Marklund
Data wydania : 15 kwietnia 2020
Liczba stron : 520
Wydawnictwo : Czarna Owca
Tytuł oryginału :Pärlfarmen 




Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/

 

"Pan i Pani Fleishman" Taffy Brodesser-Akner

"Pan i Pani Fleishman" Taffy Brodesser-Akner

Właśnie dziś, pod sam koniec lektury niniejszej książki (być może wcześniej byłam zbyt zaabsorbowana by zwrócić na to uwagę) zauważyłam, że powieść ta porusza bardzo wiele problemów związanych z "dojrzewaniem ludzi po czterdziestce". A przecież sama już niedługo zacznę zapisywać swój wiek z czwórką na przedzie. Od momentu kiedy dokonałam tego odkrycia zaczęłam odbierać tę powieść w zupełnie inny, nieco dojrzalszy sposób. Chciałam ją zgłębić, dotrzeć do samej jej istoty, wyciągnąć z niej tyle informacji ile się tylko da, gdyż już niedługo mogą się one okazać pomocne. A wierzcie mi przeniknięcie prozy Taffy Brodesser-Akner, jest wielkim wyzwaniem, gdyż jest ona gęsta niczym budyń, kleista niczym kisiel i głęboka jak rów Mariański. Jednak z dumą muszę przyznać, że chyba mi się udało zrozumieć autorkę i dotrzeć do samej istoty jej powieść. I wierzcie mi w samym środku jest naprawdę duszno...momentami aż za bardzo . 


Doktor Toby Fleishman wreszcie wyzwolił się z koszmaru małżeństwa. Po latach upokorzeń i emocjonalnej poniewierki jego popularność wśród kobiet, wspomagana przez aplikacje randkowe, wyraźnie rośnie.Niestety, nowe życie Toby’ego zamiera, zanim na dobre się zaczęło. Wszystko z powodu nagłego zniknięcia byłej żony. Fleishman próbuje jej szukać, dzieląc czas między pracę w szpitalu, opiekę nad dziećmi i erotyczne przygody. Jeśli jednak chce zrozumieć zachowanie Rachel, musi przyjąć do wiadomości, że jego wyobrażenie na temat ich związku od początku odbiegało od rzeczywistości. 

Wydawnictwo Dolnośląskie sklasyfikowało tę książkę jako przedstawicielkę nurtu literatury pięknej. Muszę przyznać, że byłam dość zaskoczona, ponieważ po przeczytaniu opisu na okładce, nic nie wskazywało że będę mieć do czynienia z książką ambitną czy  zmuszającą do myślenia. Liczyłąm na coś w rodzaju thrillera obyczajowego. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam i jak bardzo nie doceniłam zarówno tej książki jak i autorki. Jest tu wiele, wiele ostrych obserwacji na temat mężczyzn i kobiet, małżeństwa i rozwodu. Brodesser-Akner często posiłkuje się cytatami i żartami, choć nie wydaje mi się żeby były one tak zabawne  jak sugerowali niektórzy czytelnicy, sprośny materiał z aplikacji randkowej jest w większości po prostu smutny, zresztą tego smutku jest tutaj bardzo dużo. Momentami odnosiłam wrażenie że dosłownie każda dorosła postać, z wyjątkiem wszystkowiedzącego niewidzialnego narratora, jest niesympatyczna. Poniekąd świadczyło  to o braku uniwersalności zarówno w historii, jak i w spostrzeżeniach dotyczących relacji międzyludzkich. Wszystkie postacie Brodesser-Akner pochodzą z wąskiego wycinka bogatego, rozwijającego się życia towarzyskiego Nowego Jorku / New Jersey; te problemy mężczyzn / kobiet / małżeństwa / rozwodu są w dużej mierze problemami mężczyzn / kobiet / małżeństw / rozwodów z Upper West Side. I wydaje się, że wszyscy tutaj są.....jednakowi. Postacie mają problemy z  pieniędzmi, czują się zaniedbanymi, urażonymi małżonkami, przyjaciółmi i współpracownikami, ale te problemy są wynikiem ich własnych wyborów - wyborów, które nie są ani nieuniknione, ani trwałe. Irytujące jest to, że żadna z postaci nie wydaje się rozpoznawać, że istnieją alternatywne sposoby życia, komunikowania się, rodzicielstwa. Czytając zastanawiałam się czy życie klasy "wyższej" naprawdę jest tak stereotypowe i mało skomplikowane? Czy Ci ludzie mają tylko "takie" problemy? Problemy I świata, czyli jaki laptop czy którego iphona sobie kupić albo do którego fryzjera się wybrać? Zapewne nigdy mi nie będzie dane się o tym przekonać, a szkoda, gdyż chętnie bym zweryfikowała prozę Akner. "Pan i Pani Fleishman" to książka, która kpi z 5-gwiazdkowego systemu ocen. To powieść, która w równych częściach jest bardzo łatwa do przyswojenia, przyjemna i irytująca zarazem ( świetna karma dla klubu książkowego). Z jednej strony autorka zmusza nas do sympatyzowania z milionerami z Nowego Jorku i postrzegania ich jako istoty przepełnione emocjami i uczuciami, a z drugiej strony mamy znienawidzić tych jeszcze bogatszych Nowojorczyków, których uważa za złoczyńców. Tylko gdzie przebiega ta cienka linia pomiędzy jednymi a drugimi?


Historia jest niewiarygodnie wielowarstwowa, a prawie każdy punkt fabularny przyjmuje permutację nierówności płci. Każda z warstw jest potężna i sama w sobie bez końca dyskutowana - są tak upchane razem, że nie ma miejsca na oddychanie, a powieść gęstnieje pod ich ciężarem. Tylko wytrwali czytelnicy zdołają dotrwać do samego końca i zostaną nagrodzeni. Jednak by do tego doszło musimy przebrnąć przez powtarzane w kółko treści. Libby ma pod koniec długą diatrybę, która, choć bardzo trafna, wydaje się być esejem Brodesser-Akner na temat ról płciowych, która została tam umieszczona tylko po to, aby po raz ostatni uderzyć czytelnika w pysk. Manewr konia trojańskiego (jak przeczytacie będziecie wiedzieli o co mi chodzi) jest inspirujący ale kończy się niepowodzeniem, ponieważ 80% powieści poświęcono opisywaniu konia, czyli historii Toby'ego. A przecież nie o same zwierzę tu chodziło. Osobiście chciałam dużo, dużo więcej  Rachel. Być może, nieumyślnie, koń trojański tutaj nie jest historią człowieka, ale historiami bogatych ludzi. Wyobraź sobie powieść, która wypacza role płciowe, małżeństwo i wiek średni, ale opowiada o rozwiedzionym rodzicu na granicy ubóstwa, polegającym na zasiłkach , pracującym przez całą dobę, aby zapewnić byt swoim dzieciom. Kiedy ta postać przeżywa załamanie, znika na tygodnie, odcinając wszelki kontakt z własnymi latoroślami… czy czytelnicy jej współczują? Czy jest szansa , że taka powieść w ogóle zostałaby opublikowana? Czy mógłby to być kiedykolwiek hit, taki jak "Pan i Pani Fleishman"?


Jeśli miarą książki jest to, jak dużo chcesz o niej rozmawiać i rozkładać na czynniki pierwsze, gdy skończysz lekturę to z pewnością powieść ta miała by zagwarantowane najwyższe noty. Jednak jeśli twoim wyznacznikiem tego czy powieść jest dobra czy zła jest akcja, fabuła, zwroty akcji to "Pan i Pani Fleishman" pod tym kątem zdecydowanie nie zapunktują. Jest to satyryczna, wielowarstwowa lektura o złożoności życia, wyzwaniach związanych z małżeństwem, nierównościach, rodzicielstwie, różnych doświadczeniach podczas procesu starzenia się mężczyzn i kobiet, niepokoju w średnim wieku, tożsamości i własnej presji wywieranej przez małżeństwa, rodzicielstwo i rodzinę. Jeśli lubicie książki socjologiczno-filozoficzno-mentorskie to z pewnością przypadnie wam do gustu. Polecam i jednocześnie przestrzegam ;) Dla niektórych może okazać się za trudna.



Tytuł : "Pan i Pani Fleishman"
Autor :  Taffy Brodesser-Akner
Wydawnictwo : Dolnośląskie
Data wydania : 25 marca 2020
Liczba stron : 400
Tytuł oryginału :Fleishman Is in Trouble


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  
 
 
 




Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger