"Piąta ofiara" J.D Barker

"Piąta ofiara" J.D Barker

     Dawno, dawno temu, jak byłam jeszcze małą dziewczynką, na moim osiedlu było kino. Jednak nie takie zwyczajne, do jakich przyzwyczajeni jesteśmy dziś. Tam, zamiast trailerów, puszczane były duże fragmenty filmów, które miały być wyświetlane na ekranie za tydzień. Nie były to trzyminutowe migawki a dziesięcio czy dwudziesto minutowe epizody, które zazwyczaj kończyły się gigantycznym cliffhangerem. Wyobraźcie sobie teraz, że ktoś da wam do ręki książkę. Kiedy już zaczniecie czytać i dojdziecie do ważnego momentu kulminacyjnego, to zostanie wam ona zabrana i odłożona do sejfu, na długi długi czas. Prawda, że uczucie pustki, rozczarowania i złości dosłownie by was przytłoczyło? Tak właśnie się czuję teraz, kiedy mam za sobą ostatni rozdział "Piątej ofiary". Siedzę przy ekranie, piszę recenzję i z tęsknotą spoglądam na tę niebieską okładkę, modląc się by ktoś dopisał choć parę słów, jeszcze jeden epizodzik, posłowie, cokolwiek. Mam nadzieję, że nie będę zbyt długo czekać na kontynuację, bo obawiam się że nie byłoby to dobre dla mojej psychiki. "Piąta ofiara", oraz jej poprzedniczka, są niczym narkotyk, bardzo trudno jest je odstawić, jednak skutki przyjmowania są wyłącznie pozytywne. Jeśli jesteście gotowi na odlot to do dzieła.

Chicago. Jedna z najsurowszych zim od wielu lat. Pod powierzchnią zamarzniętego jeziora zostaje odkryte ciało nastolatki Elli Reynolds. Dziewczyna zaginęła trzy tygodnie temu, tylko że jezioro jest zamarznięte od kilku miesięcy... Media uważają, że za porwaniem stoi seryjny morderca. Wkrótce giną kolejne ofiary. Instynkt detektywa Portera podpowiada mu, że sprawa jest początkiem czegoś bardzo złego. 

Na wstępie mojej recenzji chciałam zaznaczyć, iż "Piąta ofiara" jest drugą częścią cyklu o Ansonie Bishopie, którą co prawda da się czytać jako samodzielne dzieło, jednak tego nie polecam. Z jednej strony powieść ta mocno nawiązuje do poprzedniego tomu, a z drugiej po prostu styl i język Barker, oraz jej pomysły i fantazja są zdecydowanie warte poznania. Ja, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę tej książki, nie wiedziałam iż jest to bezpośrednia kontynuacja. Wystarczył mi sam opis z tylnej części okładki i fakt, iż należy ona do szerokiego gatunku thrillerów, by poprosić o egzemplarz recenzyjny. Mam wielką wiarę w zespół Czarnej Owcy, dziewięćdziesiąt procent kryminałów i thrillerów, wydanych przez to wydawnictwo, okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę. Dlatego i tym razem niewiele się zastanawiałam. Jednak już po kilkudziesięciu stronach wiedziałam, że popełniłam błąd. Na samym początku książki, wszystko wydawała się dla mnie pogmatwane, fabuła była poszatkowana, nawiązania do poprzedniego tomu wprowadzały chaos, a na domiar złego cały czas odnosiłam wrażenie, iż życzeniem i nadzieją autora jest, by odbiorcy jej dzieła byli już zaznajomieni z bohaterami oraz wydarzeniami, które przywiodły ich do miejsca w którym obecnie się znajdują. Kiedy ostatecznie się poddałam i postanowiłam sięgnąć po tom pierwszy, była niedziele późnym wieczorem. Wiedziałam, że wszystkie księgarnie są już zamknięte, więc jedyne co mi pozostało, to zainwestować w e-booka. Ci, którzy śledzą mój blog wiedzą, iż nie przepadam za elektronicznymi wydaniami książek, nie ma bowiem nic lepszego niż zapach farby drukarskiej i szelest stron. Jednak tym razem postanowiłam się przemęczyć. Już sam to jest dowodem na niezwykły talent autora do zjednywania sobie czytelników. "Czwarta małpa" okazała się książką, od której wprost nie mogłam się oderwać. Jak wierna fanka thrillerów i kryminałów, kolejny raz dałam się zaskoczyć, kolejny raz mi udowodniono, że gatunek ten nie ma dna ani granic, wystarczy odrobina fantazji i lekkie pióro, i da się napisać coś nowego, oryginalnego. Ponieważ większość thrillerów opiera się na znanym wszystkim schemacie morderstwo-śledztwo lub też porwanie-śledztwo, dzisiejsi autorzy muszą nieźle się natrudzić by nie skopiować fabuł swoich poprzedników. Książki stają się coraz bardziej skomplikowane, przestępstwa mroczniejsze, bohaterowie oryginalniejsi a monstra bardziej przerażające. Tak było i tym razem. Choć Barker stworzyła typowy kryminał tak napakowała go taką liczbą wątków i bohaterów, że rozwiązanie zagadki było wielce utrudnione. Podobnie rzecz się miała w drugim tomie. Nasz czarny charakter uciekł policji i nadal znajduje się na wolności. Co prawda w tej części nie gra pierwszych skrzypiec, jednak jego rola jest nie do przecenienia. Czai się w ciemności niczym zły duch na Halloween i poluje na naszego detektywa, z którym ma o tej pory niewyrównane rachunki. By sprawę jeszcze bardziej skomplikować autor do gry wprowadził nowych zawodników. Pojawił się kolejny morderca, człowiek który podtapia swoje ofiary by wydusić z nich potrzebne mu informacje. Dziewczyny są więzione, rażone prądem, topione, maltretowane a na koniec umierają w męczarniach. Kolejnym nowym bohaterem, który pojawia się w tej części jest matka Ansona Bishopa. Wierzcie mi jest to kobieta, która nieźle nam tutaj namiesza. Nie jest to typowa "matka polka" ani nawet nowoczesna pani domu na miarę Rozenkowej. To istna MADka, jednak miłośnicy thrillerów właśnie takie lubią najbardziej. Tych nowych postaci jest tutaj więcej i każda z nich jest na swój sposób oryginalna i znacząca dla fabuły. Choć Barker nie jest mistrzynią w tworzeniu profilów psychologicznych, tak każdy uważny czytelnik, obserwując kroki bohaterów, będzie mógł wyrobić sobie o nich własną opinię. Założę się, że mój odbiór powiedzmy detektywa Portera, będzie się różnił od waszego.

Jak dobrze wiecie w Stanach Zjednoczonych toczy się ostry bój o pierwszeństwo pomiędzy policją stanową a federalną, czyli FBI. Często zdarza się tak, że śledztwo które znajduje się już w samej końcówce, przejmowane jest przez agentów federalnych i to właśnie oni spijają całą śmietankę. Aby zostać pracownikiem, zarówno biurowym jak i terenowym w FBI, trzeba być najlepszym z najlepszych. Owszem często przyjmowani są ludzie z ulicy, jednak przed otrzymaniem identyfikatora otwierającego niemalże wszystkie drzwi, muszą oni przejść szereg testów i szkoleń. J.D Barker przenosi nas w sam środek konfliktu pomiędzy policją a FBI. Federalni nadal poszukują Bishopa, policja natomiast skupia się na kolejnym mordercy. Porter uważa, że dwie dwie sprawy coś łączy. Zanim detektywowi uda się przedstawić jakiekolwiek dowody na poparcie swojej tezy, zostaje on odsunięty od śledztwa i wysłany na przymusowy urlop. Dlaczego? Ponieważ jego przełożeni sądzą iż pomógł on w ucieczce Bishopa. Chodzą nawet słuchy, iż obaj mężczyźni ze sobą współpracują, wiadomym bowiem jest, że Zabójca Czwartej Małpy, wymierzył również sprawiedliwość mordercy żony Portera. Skomplikowane prawda? I takie właśnie jest, dlatego naprawdę zachęcam was do sięgnięcia po pierwszy tom, niech on będzie dla was mapą drogową. Ale teraz podsumujmy. Książka, choć jej fabuła toczy się liniowo, składa się z wielu punktów widzenia i wydarzeń, które z pozoru nie mają ze sobą wiele wspólnego. Federalni zajęli jedno z biur lokalnego komisariatu, na ścianach porozwieszali plakaty ofiar Bishopa, i to właśnie tam czekają aż dotrą do nich informacje o pobycie mordercy. Z ich strony narratorem jest agent Poole, którego zdecydowanie polubiłam. Jest inteligentny, rozważny, ugodowy i konsekwentny. Kilka pokojów dalej znajduje się biuro policjantów zajmujących się sprawą "topionych" dziewczyn. Jest to ta sama ekipa, którą poznaliśmy w poprzedniej części. Również i teraz autor skupia się na teraźniejszych wydarzeniach, blokując nam dostęp do informacji na temat życia prywatnego detektywów. Jest to dla mnie coś nowego, bo zazwyczaj to właśnie "prywata" stanowi ważny element książek kryminalnych i ich ukryte dno. To policjanci mają problemy, są alkoholikami albo psycholami, rozwodnikami, zdrajcami, ekshibicjonistami. Tym razem spotykamy normalnych ludzi, którzy spełniają się w swojej pracy, robią to co lubią. Trzecim wątkiem fabularnym są poczynania wyrzuconego z zespołu Portera, który na własną rękę postanawia bliżej przyjrzeć się obu śledztwom i znaleźć element wspólny. Wierzcie mi, na tych ponad 500 stronach, znajdziecie mnóstwo zwrotów akcji,ślepych zaułków, fałszywych tropów, morderstw, ofiar, psychopatów i oczywiście mega wielki, drażniący cliffhanger. 

Autor bardzo dużą wagę przykłada do wizualizacji i stworzenia odpowiedniej, mrocznej atmosfery. W końcu jeśli mamy do czynienia z mordercą, psychopatą, który porywa młode dziewczyny by w piwnicy własnego domu, wprowadzać je w stan śmierci klinicznej, musimy poczuć ten dreszcz na karku, bez tego książka okazałaby się niewypałem. Musi być wilgotno, ciemno, klaustrofobicznie, muszą pojawić się odpowiednie atrybuty jak paralizator, szklanka mleka, klatka. Wszystko to sprawia, że nasza wyobraźnia działa jeszcze silniej. Jednak najważniejsze w tym wszystkim są ofiary. Na przykładzie tego thrillera możemy zaobserwować jak skomplikowane są profile psychologiczne ludzi, jak inaczej będziemy się zachowywać w konkretnej sytuacji. Jedni uwięzieni w klatce zaczną walczyć, inni będą się buntować, jeszcze inni się poddadzą. Wszystkie te wersje były takie prawdziwe, że aż ściskało mi się serce. Z każdą z tych dziewczyn mogłam się utożsamić, gdyż sama nie wiem jak ja bym się zachowała będąc ofiarą porywacza-mordercy. Czytając te fragmenty czułam dreszcze na karku. Te dziewczyny tak bardzo chciały żyć a jednocześnie nie chciały by ktoś nimi manipulował, często śmierć była po prostu lepszą opcją, niż oddanie się psychopacie. 

Jonathan Dylan Barker przypomniał mi dlaczego uwielbiam thrillery. Od małego lubiłam się bać. Jako dziecko chodziłam z moim tatą do wypożyczalni kaset w osiedlowej bibliotece. Mój "staruszek" zawsze namawiał mnie na filmy dla dzieci czy komedie, lecz mój wzrok zawsze uciekał do "zakazanych" horrorów. Pewnego dnia tata się poddał i wypożyczył "Crittersy". Do dziś pamiętam ten, oglądany przez na wpół przymknięte powieki, film. Od tamtego czasu raz w miesiącu, ku zgrozie mojej rodzicielki, organizowaliśmy sobie noce horrorów. Lubiłam ten dreszczyk na karku, ten strach, gęsią skórkę i zgrzytanie zębami, które czułam oglądając filmy. Jeszcze długo po zakończeniu seansu czułam wewnętrzne napięcie i niepokój, które zazwyczaj przechodziło dopiero wraz z pierwszymi promieniami słońca. Właśnie tak samo się czułam po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów o Zabójcy Czwartek Małpy. lektura dostarczyła mi dreszczyku emocji, jednak wiem, iż to tylko fikcja literacka. Mam nadzieję, że nie znajdą się realni naśladowcy. Zdecydowanie polecam wszystkim fanom gatunku i nie tylko. Ja czekam na tom trzeci.


Tytuł : "Piąta ofiara"
Autor : J.D Barker
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 31 lipca 2019
Liczba stron : 560
Tytuł oryginału : The fifth to die



Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Labirynt fauna" Cornelia Funke, Guillermo del Toro

"Labirynt fauna" Cornelia Funke, Guillermo del Toro

Pewnego razu jak jeszcze byłam na studiach, kolega z uczelni w Zielonej Górze, zaprosił mnie na znane w całym kraju studenckie Bachanalia. Ponieważ nigdy wcześniej nie byłam na tego typu imprezie, od razu spakowałam  walizkę i wsiadłam  w pociąg. Tak się akurat złożyło, że studencka feta zbiegła się w czasie z premierą filmu Guillermo  del  Toro  "Labirynt fauna" i organizatorzy eventu  postanowili to wykorzystać. Na jednej z głównych ulic w Zielonej zbudowany został wielki, kartonowy  labirynt, do którego można było wejść za symboliczną opłatą. Po dotarciu do wyjścia, szczęśliwiec dostawał plastikowy kubeczek piwa. Tym który wręczał ów złocisty trunek był nie kto inny jak sam faun.  Kiedy dziś przypominam sobie tę  postać,  to nadal włoski na karku stają mi dęba. Był ogromny, włochaty, rogaty, jednym słowem przerażający. Zrobił na mnie nie lada wrażenie i do dziś moment kiedy wręczył mi napój wspominam jako jeden z najbardziej mitycznych i niepokojących w moim życiu. Jak tylko zobaczyłam, że powstała książka inspirowana filmem del  Toro , wiedziałam że muszę ją  przeczytać, by jeszcze raz przeżyć te czarowne chwile. 

Ta czarowna historia zabiera czytelników do złowrogiego, magicznego i rozdartego wojną świata, zapełnionego wyraziście narysowanymi postaciami, takimi jak nieuczciwe fauny, zawzięci żołnierze, potwory zjadające dzieci czy dzielni buntownicy. Jak przystało na prawdziwą baśń, jest też dawno zaginiona księżniczka, która ma nadzieję na powrót do rodziny…

Jeszcze kilka lat temu na pytanie czy dałabym tę  książkę do przeczytania moim dzieciom odpowiedziałabym  stanowczym "nie". Dziś już nie jestem tego taka pewna. Nie wiem czy to czasy  się zmieniły, czy też same dzieci jednak wydaje mi się, że to co uchodziło  za temat tabu czy też rzecz zakazana, dziś jest elementem naszej codzienności. Wystarczy obejrzeć parę kreskówek  czy też filmów dla najmłodszych, nie wspominając już o grach komputerowych. Media przepełnione są agresją, brutalnością, krwią. Małe dziewczynki chętniej oglądają dziś przygody brawurowych atomówek niż kolorowych kucyków pony. Te drugie stały się po prostu nudne więc producenci zabawek postanowili jest nieco odświeżyć, ożywić.  Jakiś  specjalista od marketingu wpadł na pseudo  genialny pomysł żeby zamiast kucykami dzieci bawiły się ich...odchodami. Na sklepowe półki trafiły tęczowe Poopsie  , zabawki które robią równie tęczowa, często pachnącą, kupę. W dzisiejszych czasach już nic mnie chyba nie zaskoczy i przy tym co widzę w telewizji czy w sklepach, książka "Labirynt Fauna" wydaje się być niegroźna.  Jednak tutaj chciałam przestrzec  młodszych czytelników oraz ich rodziców, że nie jest to typowa baśń czy bajka, jakich pełno na sklepowych półkach . Jeśli wydaje się wam, że pożarcie Czerwonego Kapturka przez wilka było brutalne, to co się dzieje w "Labiryncie " zapewne przyrównacie  do horroru. Zdaje sobie sprawę, że pojęcie gore dla dzieci brzmi dość absurdalnie, jednak jedynie tak można skatalogować tę  powieść. Jest ona bowiem pewna brutalnej siły, przemocy, ostrego języka i tematów uznawane za nieodpowiednie dla małoletnich chociażby takie jak aborcja czy wojna. Są w tej książce takie momenty, że nawet ja doświadczona  czytelniczka, czułam lęk , strach a  nawet przerażenie. Chwila kiedy generał Vidal  wbił resztki stłuczonej  butelki w oko swojego podwładnego  lub też kiedy Blady Człowiek odgryzł głowę wróżce, kojarzyły się bardziej z książkami grozy dla dorosłych niż z baśnią dla dzieci. Ci co czytali te prawdziwe, mroczne dzieła Braci Grimm,  doskonale wiedzą o czym mówię. Dlatego jeśli zamierzacie przeczytać te lekturę swoim milusińskim, może warto pomyśleć  o ominięciu  lub też "ocenzurowaniu" niektórych fragmentów, mając na uwadze spokojny  sen waszych najbliższych. Jedyne czego odradzam,  to zrezygnowanie  z czytania, gdyż książka ta na pewno  więcej  was  i wasze  dzieci nauczy niż zaszkodzi.

Akcja powieści toczy się w Hiszpanii, czasów  generała Franco.  W 1936 roku, w wyniku antyrepublikańskiego przewrotu, na czele państwa stanął Francisco  Paulino  Hermenegildo  Teodulo  Franco  y Behemondo  Salgado  Pardo.  Jego rządy nazywane są Białym Terrorem. Głównym celem terroru było przestraszenie ludności cywilnej, która sprzeciwiała się rebelii. Ofiarami czystek dokonywanych na obszarach kontrolowanych przez nacjonalistów była inteligencja, nauczyciele i liderzy związkowi. By uciec przed śmiercią i prześladowaniami tysiące republikanów opuściło swoje domy i ukryło  się w lasach . Wielu z nich dołączyło do antyfaszystowskiej  partyzantki i to właśnie oni pojawiają się w tej książce. I to na nich poluje generał Vidal, nazywany przez główną bohaterkę wilkiem. Obraz hiszpańskiej partyzantki, który wyłania się z kart tej powieści jest zatrważający.  Byli to ludzie, którzy nie mieli nic innego niż para butów  i niesłabnąca  nadzieja na wielkie zwycięstwo. Brakowało  im za to wszystkiego począwszy od jedzenia A na broni skończywszy. Chociaż pomaganie partyzantom  bardzo często karane było śmiercią, wielu ludzi postanowiło zaryzykować swoje życie, byle tylko młodzi, ukrywający się w lesie chłopcy, mieli siły dalej walczyć . Doskonałym  przykładem tego oddania i wiary była służąca Wilka , Mercedes. Brat dziewczyny należał do partyzantów, a ona sama robiła wszystko byle tylko mu pomóc. Kradła z magazynu leki i żywność i wykradała się w nocy  by to wszystko dostarczyć do jaskini gdzie ukrywali się żołnierze. Takich ludzi jak Mercedes  było wielu, często całe wioski i warto, a nawet należy ono nich pamiętać, dlatego cieszę się iż para autorów oddała im hołd. 

Ponieważ nie oglądałam filmu, ciężko jest mi powiedzieć które fragmenty były przeniesieniem  obrazu na czyste karty książki a  które wymysłem  Pani Funke.  Oglądając kinową bądź też telewizyjną produkcję, widz często może mieć problem z dokładną analizą psychologiczną bohaterów. Ciężko jest wzrokowo ocenić czyjeś atrybuty, pobudki, zachowania. Do tego potrzebny jest wgląd w myśli postaci lub też odpowiedni narrator, który odsłoni nam ich psychikę. W książce tej autorzy postawili na utarty i do tej pory dobrze się sprawdzający schemat walki dobra ze złem. Bohaterowie to ludzie (lub też różnego rodzaju stwory) o silnym zabarwieniu pozytywnym lub negatywnym. Szarości tutaj jest bardzo mało. Jak ktoś urodził się dyktatorem, mordercą, psychopatą to nie ma żadnej szansy na odkupienie, gdyż zło tkwi w nas samych, jest częścią naszego ego, i nie da się tego elementu naszej jaźni wyrugować. Wilk na zawsze pozostanie wilkiem, którym będą rządzić mordercze instynkty. Długo się zastanawiałam kto w zamierzeniu autorów, miał być antagonistą dla generała Vidala, bo wiadomo że dobro ze złem zawsze muszą się równoważyć. Na początku oczywistym wyborem zdawała się być Ofelia, dziewczynka z którą związana jest fabuła książki, jednak z biegiem czasu stwierdziłam że jest ktoś inny, kto bardziej zasługuje na to miano. Mowa tutaj o Mercedes, siostrze jednego z leśnych partyzantów. Tak naprawdę to właśnie ona miała najwięcej do stracenia, najbardziej się poświęcała i codziennie ryzykowała własne życie. Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić życie w ciągłym strachu, w kłamstwie i napięciu. Życie w leżu wilka? Bycie dobrym w czasach pokoju, kiedy nic nam nie zagraża, kiedy mamy pieniądze i wolność, jest niezwykle łatwe, jednak pozostanie sprawiedliwym i odważnym kiedy świat się wali, możliwe jest tylko dla nielicznych jednostek, o dobrym krystalicznie czystym sercu. Być może Ofelia na kogoś takiego wyrośnie, jednak na razie to Mercedes, była dla mnie wzorem do naśladowania. 
Autorzy tej książki, choć jest to poniekąd baśń a poniekąd legenda, w ciekawy, nieco mroczny i magiczny sposób, uczą nas nie tylko dobrych wzorców zachowań, lecz też historii. W czasach wojny czy terroru, kiedy jedni polują na drugich, typowe role społeczne mężczyzn i kobiet, nieco się zmieniają. Kiedy ojcowie, bracia i mężowie zmuszeni są iść na front lub też ukrywać się prowadząc walkę partyzancką, na miejscu zostają kobiety, które muszą, nawet jeśli nie chcą czy też nie potrafią, włożyć spodnie. To one są od teraz głową rodziny, muszą o nią dbać, wyżywić, ubrać i ochronić. Takich odważnych kobiet są na całym świecie miliony. Są również w tej książce. Siedzą w kuchni i obierają ziemniaki, robią pranie, wyglądają przez okno...i są niezwykle ważne. 

Nie jest tajemnicą iż "Labirynt fauna" jest książką napisaną w oparciu o film. Ci, którzy oglądali to dzieło mogą się zastanawiać, po co w ogóle brać się za tę pozycję, skoro już to wszystko wiedzą, znają zakończenie i fabułę. Dlatego też autorzy nie tylko wiernie skopiowali wydarzenia z wielkiego ekranu lecz również dołożyli coś nowego. I tutaj największą wyobraźnią i kreatywnością wykazała się Cornelia Funke. To właśnie ona stworzyła dziesięć cudownych, baśniowych opowieści, które spajają całą historię a jednocześnie dają czytelnikowi możliwość poznania genezy stworzenia Labiryntu Fauna. Muszę przyznać iż zamysł ten doskonale spełnił pokładane w nim oczekiwania. Bardzo lubię kiedy jedna historia wynika z drugiej, lub ją uzupełnia, kiedy autorzy dają nam pełen obraz sytuacji a nie każą się wszystkiego domyślać. 
"Labirynt Fauna" jest jedną z ciekawszych, oryginalnych i niepokojących książek z jakimi miałam do czynienia. Jest to bardzo dojrzała, skomplikowana oraz kontrowersyjna powieść dla czytelników w każdym wieku i wierzcie mi to właśnie to, ile mamy lat będzie miało największy wpływ na interpretację tego dzieła. Jako dzieci potraktujemy je jako straszną opowiastkę, jako młodzi gniewni jako wyraz sprzeciwu wobec dyktatury, a jako dorośli...to już zależy na kogo wyrośliśmy. Gorąco polecam. 


Tytuł : "Labirynt fauna"
Autor : Cornelia Funke, Guillermo del Toro
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 16 lipca 2019
Liczba stron : 216
Tytuł oryginału : The Labyrinth of the Faun


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




 
 
 
 
            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Zniknięcie Annie Thorne" C.J Tudor

"Zniknięcie Annie Thorne" C.J Tudor

     Rzadko się zdarza by moja mama przeczytała jakąś książkę przede mną, jednak tym razem tak się stało i to właśnie ją spytałam, jakie było pierwsze wrażenie z lektury. Moja rodzicielka tylko wzruszyła ramionami i powiedziała : "czytałam lepsze". Jej słowa mnie jednak nie zraziły i postanowiłam dać tej powieści szansę, szczególnie że napisała ją autorka rewelacyjnego "Kredziarza". Już po kilkunastu stronach wiedziałam, że mój wybór był strzałem w dziesiątkę, a z drugiej strony zrozumiałam dlaczego mojej mamie książka ta nie przypadła do gustu. Wielokrotnie próbowałam namówić ją na przeczytanie dzieł Stephena Kinga, jednak oprócz jego cyklu kryminalnego, nic jej się nie podobało. U Tudor "czuć" inspirację Kingiem i moim zdaniem właśnie to było głównym powodem niechęci mojej rodzicielki. Ta ponad sześćdziesięcioletnia kobieta uwielbia mroczne thrillery, latające flaki i brutalne sceny jednak na pierwszą wzmiankę o magii, duchach i parapsychologii robi się sceptyczna i zdystansowana. Ja natomiast lubię książki z pogranicza jawy i snu, horrory, demony i wszelkiego rodzaju byty, których istnienie ciężko jest sobie wyobrazić. I to właśnie dlatego powieść Tudor pochłonęła mnie bez reszty. 

Kiedy Joe Thorne miał piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła. Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat. 


Już podczas lektury "Kredziarza" zauważyłam, że C.J Tudor ma niesamowity talent do budowania mrocznej, klaustrofobicznej atmosfery. Niniejsza książka rozpoczyna się istnym wejściem smoka. Pierwszy rozdział to scena z miejsca popełnienia przestępstwa. Wyobraźcie sobie dom, w którym matka zabiła swoje dziecko. Raz po raz uderzała głową chłopca o szklany ekran telewizora, kiedy chłopiec zmarł, odstrzeliła sobie głowę. Zdarzenie to miało miejsce kilka tygodnie przed przybyciem policjantów. Zwłoki zdążyły przejść przez pierwszą fazę rozkładu. Wysoka temperatura na zewnątrz dokonała reszty. Widok oraz smród były naprawdę okropne. Dom, w którym wydarzyła się ta tragedia będzie nam towarzyszył do końca powieści, ponieważ to właśnie to miejsce wybrał nasz główny bohater na swoje nowe lokum. Jak łatwo możecie się domyślić nie jest to zwykły budynek. Coś trzeszczy w rurach, rusza się po podłogą, sprawia, że przedmioty zmieniają swoje położenie, jednym słowem straszy. Dla mojej mamy, jako osoby twardo stąpającej po ziemi, tego "straszenia" było troszkę za dużo, jednak dla mnie, wszystkie te niby "paranormalne" zdarzenia, można by wytłumaczyć za pomocą "szkiełka i oka", czyli zdroworozsądkowo.  Trzeszczenie to nic innego jak wiatr lub osiadania domu, szmery i szelesty to woda w rurach lub zapowietrzone kaloryfery a wędrujące przedmioty to nasze zapominalstwo lub po prostu robota chuliganów. W uwierzenie w tę sceptyczną, zdroworozsądkową i nie dopuszczającą działań nadprzyrodzonych, wersję wydarzeń pomaga nam uwierzyć sam główny bohater, jedna z najbardziej oryginalnych literackich postaci z jakimi się spotkałam. Jednak o nim później, a tymczasem wróćmy do atmosfery i talentu autorki do jej budowania.Akcja powieści toczy się w jednej z małych poprzemysłowych miejscowości, jakich wiele w Wielkiej Brytanii. Kiedy Margaret Tchatcher siłą zamknęła większość kopalń, tysiące ludzi zostało bez pracy i środków do życia. Miasta, skupione wokół kopalni węgla, zaczęły podupadać. Górnicy zamiast się przebranżowić, co w większości przypadków było niemożliwe ze względu na wiek i brak wykształcenia, przeszli na zasiłek i zaczęli pić. Reszta wyjechała za chlebem. Odwiedzając Arnhill doświadczamy wrażenia niepokoju, izolacji, zapomnienia i gnuśności. To miejsce do którego nikt nie chce wracać, a ta garstka ludzi którzy zostali, po prostu egzystują zamiast żyć pełnią życia. Cień kopalni i wydarzeń których była świadkiem, wisi nad tym miejscem jak paszcza demona. Atmosfera w tej powieści jest duszna, momentami przerażająca, a fakt że autorka nie boi się szokować czytelników sprawia że część z nas może się poczuć jak na planie filmowym "Smętarza dla zwierzaków". Jeśli lubicie twórczość Stephena Kinga czy Grahama Mastertona to z pewnością jest to coś dla was. 

Teraz nadszedł czas by porozmawiać o Joe Thorne. Postanowiłam poświęcić mu cały akapit ponieważ udało mu się wywrzeć na mnie wrażenie, co dziś jest wielkim wyczynem, bo myślałam że poznałam już wszystkie możliwe profile psychologiczne książkowych bohaterów. Całe szczęście jest jeszcze ktoś taki jak C.J Tudor, kto potrafi mnie zaskoczyć. Teraz pewnie spytacie co jest takiego szczególnego w akurat tej postaci. A ja wam również odpowiem pytaniem : ilu znacie nauczycieli a jednocześnie nałogowych hazardzistów, za którymi jak cień podąża seksowna płatna zabójczyni? Ja znam tylko jednego, a jego nazwisko to Thorne. Joe Thorne Pierwszy, i przyznam szczerze każda próba skopiowania tej postaci okazałaby się nieudana i groteskowa. Joe, oprócz swojego życia, kapci i koszuli, nie ma już praktycznie nic do stracenia. Pracę dostał dzięki sfałszowanym referencjom, ze względu na brak funduszy musi mieszkać w domu, który każdy normalny obywatel omija szerokim łukiem a gdzieś za rogiem czyha Gloria, której jedynym atrybutem oprócz urody, jest shotgun. I to właśnie on będzie nas prowadził przez zawiłości fabuły, jej zakamarki i niuanse. Muszę przyznać, iż pokochałam tego narratora, z całego serca. Uwielbiałam czytać jego sarkastyczne dialogi, czy to z uczniami, czy to z kolegami po fachu. Śmiałam się z jego wewnętrznych przemyśleń, podziwiałam odwagę oraz dystans do świata, a przede wszystkim to, że po tylu latach zdecydował się wrócić na stare śmieci, tylko po to, by rozliczyć się z przeszłością, odpłacić swoim prześladowcom i pomścić młodszą siostrę, która dawno temu zaginęła, potem się odnalazła by jeszcze później zginąć w wypadku samochodowym. Jednak czytelnik czuje, że tutaj było coś jeszcze, coś mrocznego co stało za zniknięciem dziewczynki, coś co się czai w opuszczonej i, wydawać by się mogło, zaplombowanej kopalni. Joe Thorne był do bólu ludzkich bohaterem, autorka nie obdarzyła do specjalnymi talentami (no może oprócz poczucia humoru), miał swoje bolączki i słabości ale jedna rzecz sprawiała, że stał się dla mnie wzorem do naśladowania. Tym czymś był silny kręgosłup moralny, który uczynił z niego nie tylko dobrego nauczyciela lecz również dobrego człowieka, dlatego za każdym razem jak działa mu się krzywda, to ja również cierpiałam. Niestety, takie jest życie, za swoje długi trzeba płacić, dlatego warto najpierw sprawdzić u kogo się je zaciąga. 

Każdy kto chodził do szkoły, lub jakiejkolwiek placówki edukacyjnej wie, że małe grupy społeczne, w tym wypadku uczniów, cechuje typowy podział, który przebiega następująco : na samej górze jest klasowa elita, chłopcy i dziewczynki, którzy mogą więcej od innych, nauczyciele im pobłażają i traktują ulgowo, szatniarka nie ściga za nieregulaminowe buty a woźny nie "podkabluje" do dyrektorki wyjścia na sekretnego papierosa. Szczebel niżej są "przeciętniaki", uczniowie którzy w niczym się nie wybijają, uczą się średnio, zachowują średnio, wyglądają średnio. Bardzo łatwo jest ich przeoczyć, choć na ogół stanowią większość klasy. Pod nimi są kujony. Ci zazwyczaj zajmują pierwsze ławki, nie dają odpisywać pracy domowej, noszą wielkie, wypchane książkami plecaki i od razu po szkole idą do domu. Na samym dnie szkolnej drabiny jest grupa "oferm". Oni również pierwsi opuszczają szkołę ale tylko dlatego, by nie złapały ich, należące do szkolnej elity, łobuzy i nie spuściły im łomotu. "Ofermy" mają bardzo ciężkie życie. Nikt nie chce się z nimi kolegować, gdyż nawet rozmowa z przedstawicielem tej grupy, równa się przyklejenie etykietki "przyjaciela przegrywów". C.J Tudor , w trafny i niezwykle delikatny sposób, uchwyciła i opisała, te wszystkie zależności, z którymi mamy do czynienia w środowisku szkolnym. Podział na lepszych i gorszych, na tych którzy mogą więcej i mniej, na tych których się nie "rusza" i tych których można bez konsekwencji gnoić, był jest i będzie. Zazwyczaj jest on związany z rodzicami uczniów. Dzieci tych, którzy dużo zrobili dla miasteczka czy społeczności, zazwyczaj traktowane są z taryfą ulgową, są notorycznie usprawiedliwiane. Dzięki tej niesprawiedliwej tendencji w szkołach często dochodzi do przemocy, a jej sprawcy unikają kary. Czytając tę książkę zaobserwowałam jeszcze jedną rzecz. Czy zauważyliście, że szkolne łobuzy wyrastają albo na zwykłych kryminalistów, którzy tuż po przekroczeniu osiemnastego roku życia lądują w pace, albo robią kariery w polityce. Ciekawe prawda? Czyżby burmistrza lub prokuratora tak mało dzieliło od zwykłego zbira? 

"Zniknięcie Annie Thorne" jest książką na miarę debiutanckiego "Kredziarza", a momentami nawet  lepszą. Jako czytelnik uwielbiam, kiedy autorzy w swoje powieści wplatają odrobinę magii, echa dawnych wierzeń, tajemne kulty i obrzędy. Oczywiście nie każdy z nas musi w to wierzyć, wszak książka ta otwarta jest na wszelkie interpretacje, jednak dzięki temu nabrała  ona innego, głębszego, bardziej metafizycznego i niepokojącego wymiaru. Dla mnie zdecydowanie podziałało to na plus a notowania autorki w moim literackim rankingu poszybowały ostro w górę. Więc kochani nie wahajcie się tylko pędźcie do księgarni po swój egzemplarz, a mi nie pozostaje nic innego jak czekać na kolejną książkę autorki. Wersja angielska o tytule "The other people" trafiła już na rynek, i z opisu wynika, że szykuje się kolejny bestseller. 


Tytuł : "Zniknięcie Annie Thorne"
Autor : C.J Tudor
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 17 lipca 2019
Liczba stron : 416
Tytuł oryginału : The taking of Annie Thorne/ The Hiding Place


Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Piękne ciało" Christie Daugherty

"Piękne ciało" Christie Daugherty

     Z zawodu jestem dziennikarkę, jednak oprócz kilku miesięcy praktyk oraz napisania kilku artykułów dla jednego z internetowych portali o politycznym zabarwieniu, nigdy nie miałam okazji pracować w swoim zawodzie. Moje marzenie o tworzeniu i pisaniu spełniam tutaj, na blogu, jednak sentyment do dziennikarzy i dziennikarskiej roboty pozostanie we mnie na zawsze. Dlatego jak tylko w moje ręce wpada książka, której główny bohater jest żurnalistą, pismakiem, prezenterem telewizyjnym czy innym przedstawicielem szeroko pojętych mediów, to trzeba mnie od niej siłą odciągać. Tak jak nie którzy uwielbiają kryminały proceduralne, w których detektywni zbierają i analizują dowody, przesłuchują świadków i przeszukują miejsca zbrodni, tak mnie fascynują pokoje redaktorskie, kolekcjonowanie informacji, śledzenie policjantów i wszelkiego rodzaju działania, które mają na celu przybliżenie czytelnikom bądź widzom prawdy. Oczywiście obiektywnej. Tym razem główną bohaterką jest młoda dziennikarka, która jeszcze nie ma na swoim koncie tego jednego, jedynego artykułu, który dałby jej sławę, rozpoznanie i oczywiście pieniądze. Teraz może się to zmienić. W jednej z uliczek w centrum Savannah zamordowana zostaje dziewczyna. Choć wszystkie tropy wskazują na to, iż mordercą jest jej partner, to rozwiązanie wydaje się być zbyt proste, i Harper jako jedyna to dostrzega.


W prestiżowej dzielnicy Savannah popełniono morderstwo. Ofiarą jest Naomi Scott, młoda studentka prawa. Dziewczynę zastrzelono i brakuje świadków tragicznego zdarzenia.Morderstwem interesuje się reporterka kryminalna Harper McClain. Dziennikarka odnosi wrażenie, że zna ofiarę. Wydaje się jej, że kojarzy tę twarz! Tylko skąd? Zupełnie nie może przypomnieć sobie okoliczności spotkania z Naomi.Według policji zabójcą może być jeden z trzech mężczyzn: były chłopak z kryminalną przeszłością, szalenie zadurzony właściciel baru lub syn prokuratora generalnego, z którym Naomi się spotykała. Wszyscy trzej twierdzą, że ją kochali. Czy któryś z nich mógł zabić?


Nie jest tajemnicą, że większość morderstw na kobietach, popełnianych jest przez członków rodziny. Zazwyczaj są to ojcowie i mężowie. Zbrodnie na tle rodzinnym najczęściej są popełniane w niewielkich miastach i wsiach. Zwykle dochodzi do nich w zamkniętych grupach, których członkowie nie chcą, aby cokolwiek wychodziło poza mury ich domostw. Z jednej strony jest to dobra wiadomość, gdyż daje nam nadzieję na to, że nigdy nie trafimy na zdesperowanego psychopatę, który wbije nam nóż w żebra, ot tak dla zabawy, z drugiej teza ta utrudnia (a może ułatwia, jeśli spojrzeć na to z drugiej strony) pracę policji. Oficerowie i śledczy często zbyt łatwo wpadają w pułapkę "psychicznego męża" czy zazdrosnego kochanka i choć często brakuje im dowodów, to właśnie oni oskarżani są o morderstwo lub inną zbrodnię. No bo po co szukać dalej, skoro kozioł  ofiarny jest tuż za rogiem? Kiedy Naomi Scott została zamordowana pierwszym co zrobili komisarze, było odnalezienie jej partnera, aresztowanie go (zresztą słuszne gdyż mężczyzna groził im bronią) i zmuszenie do przyznania się do zabicia dziewczyny. Wszystko wydawało się takie proste. Para czasami się kłóciła, mieli ciche dni, przestali się widywać, więc najpewniej mężczyzna poczuł się zagrożony tym, że partnerka się od niego oddala lub też na horyzoncie pojawił się ktoś inny i w ruch poszły nerwy. Oraz niestety broń. Gdyby nie dziennikarka Harper i jej wścibstwo (oraz namowy i prośby ojca ofiary) biedny młody mężczyzna nie dość, że stracił by ukochaną to jeszcze wolność. A może po prostu śledztwo nie zostało by zakończone lecz odłożone na półkę, ze względu na brak dowodów? Wtedy na scenę wkroczyła nasza odważna dziennikarka i pokrzyżowała wszystkim szyki. Odkryła, że dziewczyną interesował się ktoś jeszcze, ktoś kogo nazwisko jest znane i wymawiane z szacunkiem. Chodziło o syna miejscowego prokuratora, człowieka który miał pieniądze, znajomości, rozpoznawalne nazwisko i wszelkie możliwe koneksje, jednym słowem kogoś kogo się nie rusza, bo można dostać rykoszetem. Zapewne każdy z was czytał kiedyś książki, których akcja rozgrywa się w stosunkowo małych (oczywiście jak na Stany Zjednoczone) amerykańskich miasteczkach. Szczególnie te położone na południu mają dość charakterystyczną strukturę społeczną. Gdzieś na szczycie tej drabiny znajdują się Ci, których nazwiska kojarzone są z historią założycieli danego miasta, bogacze oraz wszelkiego rodzaju sponsorzy kościołów, uniwersytetów czy szpitali. Szczebel niżej, ale w rzeczywistości jest to kilka pięter, urzędują wszyscy inni zjadacze chleba. I zapewne wiecie co się będzie działo, kiedy ktoś z parteru chociażby wejdzie na wycieraczkę na pańskim progu? Zacznie się wojna totalna, w której posypią się głowy. A jeśli tym kimś jest dziennikarz? To może być jeszcze gorzej. Jednak nasza Naomi Scott jest odważna i ma coś, co powinno cechować każdego, dobrego dziennikarza, szósty zmysł. Ona jest święcie przekonana, że dziewczyna nie została zamordowana przez swojego partnera, lecz kogoś innego, kogoś kto wcześniej już jej groził. Pozostaje tylko pytanie, czy dziennikarka będzie na tyle sprytna, że znajdzie dowody jego winy? I czy uda jej się przekonać do swojej teorii innych, w tym policję, swoich szefów oraz przyjaciół?

Zawód dziennikarza jest fascynujący, jest to nie tylko praca lecz również misja, która polega na niesieniu ludziom, prawdy. Nie każdy człowiek nadaje się do tego, by sprostać temu wyzwaniu. By "służyć" trzeba mieć wrodzoną ciekawość, świata, odwagę, talent oratorski bądź też pisarski, spryt oraz czas. Często mówi się o dziennikarzach, że są poślubieni swojej pracy, że jak tylko trafi się "temat" to potrafią spędzić w redaktorce kilka dni pod rząd.  Harper McClain jest idealnym przykładem osoby, którą można nazwać dziennikarką z powołania. Potrafiła zarwać noce na wiadomość o ważnym wydarzeniu, spać z policyjnym skanerem pod poduszką i zrywać się na dźwięk dzwonka telefonu, który nigdy nie był wyciszony. Codziennie rano szła na posterunek by sprawdzić nowe raporty, nie bała się dopytywać, węszyć, byle tylko znaleźć ciekawego newsa. Właśnie tak wyobrażam sobie rzetelnego, zaangażowanego reportera.
Dziś bardzo dużo się mówi o wolności mediów. Każda gazeta i telewizja określają się jako niezależne i niezaangażowane politycznie. Niestety każdy z nas wie, że nie jest to do końca prawdą. Redaktorzy naczelni, również mają swoje preferencje i to właśnie one wyznaczają profil danej działalności medialnej. Jedne są bardziej prawicowe, drugiej bardziej lewicowe, jedne popierają daną ideę a inne ją bojkotują. Tak było jest i będzie. W każdym zakątku świata, począwszy od Pścimia Dolnego a na Nowym Yorku skończywszy, zawsze znajdą się ludzie których się nie "rusza" i tematy, których się nie podejmuje. Christi Daugherty pokazuje nam jak działa redakcja od wewnątrz, jak wygląda tworzenie newska, jego obróbka i sprawdzanie czy każde słowo jest zgodne z prawem. Nie bez powodu gazety i telewizje zatrudniają rzeszę prawników, którzy dbają o to by tekst czy też cytat nikogo nie obraził i nie doprowadził do procesu sądowego. Z książki tej możecie się dowiedzieć jak ciężko bywa przekazać czytelnikom prawdę, jak trzeba meandrować i kluczyć, wierzyć w to że odbiorca odgadnie to co dziennikarz ma na myśli, bo często nie można tego powiedzieć wprost. Praca redakcyjna to naprawdę ciężki kawałek chleba i nie ma tutaj miejsca na gdybanie, koloryzowanie czy zgadywanki, liczą się tylko fakty, reszta nie może pójść do druku. 

Christie Daugherty zrobiła coś co bardzo lubię, nie dość że zaserwowała mi ciekawą, trzymającą w napięciu opowieść, to jeszcze w jej cieniu ukryła drugą, mroczniejszą i bardziej niebezpieczną historię. Pewnie nie każdy z was wie, iż "Piękne ciało" to kolejny tom cyklu o Harper McClain, jednak Ci co nie czytali pierwszej części niech będą spokojni, gdyż kontynuacja ta niespecjalnie nawiązuje do swojej poprzedniczki. Jedyną rzeczą wspólną jest tutaj postać głównej bohaterki i jej przeszłość. Kiedy Harper miała dziesięć lat, jej matka została zamordowana przez nieznanych sprawców. Dziewczyna od zawsze chciała dowiedzieć się prawdy, dlatego też została dziennikarką. W toku swojego własnego śledztwa odkryła, iż jej przyjaciel i mentor, jeden z najbardziej znanych policyjnych śledczych, okazał się mordercą. Od czasu kiedy Harper wpakowała go do więzienia, policjanci nie chcą z nią współpracować, uważając za zdrajczynię. Odszedł od niej nawet chłopak, oczywiście też mundurowy, a na domiar złego dziennikarka odkrywa, że ktoś włamał się jej do mieszkania. Okazuje się, iż historia śmierci jej mamy, jest nadal żywa a ten kto wie coś na ten temat czai się w ukryciu. 

Christie Daugherty umie budować napięcie i sprawiać by czytelnicy z niecierpliwością czekali na jej kolejne książki. Cykli kryminalnych na naszym rynku wydawniczym jest prawie że nieskończona liczba, a trafienie na ten "dobry" jest czystą loterią. Większość z nich opiera się nie podobnym schemacie : mamy głównego bohatera lub bohaterów, mogą to być policjanci, dziennikarze, prokurator czy chociażby naukowiec, którzy w kolejnych tomach rozwiązują nowe zagadki. Daugherty proponuje nam coś zgoła innego. Swoją opowieść buduje na historii jej głównej bohaterki, lecz karty odkrywa z rozmysłem i spokojem, tym samym zmuszając czytelnika do większego zaangażowania. Choć wiem kto zabił ofiarę z tego "odcinka", to nadal niewiadomą dla mnie pozostaje kto grozi Harper a kto jest jej aniołem stróżem. Nie wiem dlaczego jej mama musiała zginąć ani gdzie jest jej ojciec. Jest tak dużo niewiadomych, że nie pozostaje mi nic innego jak poczekać na kolejny tom i wiążące się z nim odpowiedzi. Ale wiem, że tym razem warto to zrobić. Ja już mam "Piękne ciało" a wam polecam je zdobyć :)


Tytuł : "Piękne ciało"
Autor : Christie Daugherty
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 4 września 2019
Liczba stron : 400
Tytuł oryginału : A Beautiful Corpse




Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html


"Obsesja Eve. Kryptonim Villanelle" Luke Jennings

"Obsesja Eve. Kryptonim Villanelle" Luke Jennings

    "Tajna organizacja antyterrorystyczna upozorowuje śmierć skazanej morderczyni. Ceną za życie jest jej praca na rzecz Sekcji 1". Czy domyślacie się jaki serial doczekał się takiego opisu na platformie Filmweb? Otóż chodzi o "Nikitę", produkcję , której fabuła została oparta na  filmie Luca Bessona o tym samym tytule. Pamiętam jak przeszło dwadzieścia lat temu w napięciu oglądałam kolejne odcinki o seksownej agentce walczącej z całym światem. Dziś oczywiście mało kogo by ten serial zachwycił, gdyż podobne a nawet lepsze powstają praktycznie w każdej wytwórni filmowej, jednak kiedyś był on fenomenem. Jednak wróćmy na chwilkę do cytowanego przeze mnie opisu. Jeśli z wyrazu "antyterrorystyczna" usunęlibyśmy przyimek "anty" to dostalibyśmy idealne streszczenie "Obsesji Eve. Kryptonim Villanelle". Główną bohaterką niniejszej książki również jest morderczyni, którą zaczyna interesować się pewna potężna światowa organizacja, której głównym celem jest utrzymanie dotychczasowego status quo. A wiadomo, że da się to uczynić tylko w jeden sposób, poprzez pozbycie się zła. I właśnie do tego trzeba było stworzyć człowieka-maszynę, kogoś bez uczuć, bez sentymentów, bez słabości. Zabójczynię doskonałą.


Rosyjska sierota, ocalona przed karą śmierci za brutalną zemstę, której dokonała na zabójcach jej ojca. Wyszkolona i bezlitosna, dostaje nowe życie, nowe nazwiska, nowe twarze ‒ wszystko, czego potrzebuje. Jej zleceniodawcy nazywają siebie "Dwunastoma". Ona jednak nic o nich nie wie. Zadania zleca jej Konstantin, człowiek, który ją uratował.Eve Polastri. Służy w MI5, póki nie popełni poważnego błędu. Z czasem ściganie bezlitosnej zabójczyni, Villanelle, staje się dla niej czymś więcej niż pracą. Staje się sprawą osobistą.

 

Czy znacie dużo kobiet, które jako sposób na życie wybrały zajęcie zabójczyni na zlecenie? Literatura, film czy codzienne wydania wiadomości telewizyjnych pełne są mężczyzn, którzy na zlecenie mafii bądź też innych organizacji, dokonują egzekucji. Kobiece nazwiska pojawiają się bardzo rzadko, praktycznie wcale. Szczerze powiedziawszy jedyną przedstawicielką płci żeńskiej, która przychodzi mi do głowy jeśli mowa o "hitmanach" to Melissa "La China" Calderon, meksykańska baronessa narkotykowa, aresztowana w 2015 roku. Ta apodyktyczna i krwiożercza kobieta przez 10 lat siała postrach w Meksyku. Swoją mafijną karierę rozpoczynała jako płatna zabójczyni, podejrzewana jest o zamordowanie ponad 150 osób. Z czasem sama została narkotykowym bossem,  pomagała w ucieczka z więzienia i dowodziła grupą 300 gangsterów, gotowych pójść za nią w ogień. I do tego, patrząc na fotografie, była nieziemsko seksowna. I właśnie ten atrybut oraz fakt niezwykłej brutalności i okrucieństwa, są tym co łączy główną bohaterkę tej książki z meksykańską "księżniczką". Villanelle jest Rosjanką. Jej matka zmarła, ojciec został zamordowany. Dziewczyna, chcąc go pomścić, wyśledziła i "rozpłatała" maczetą gardła jego oprawców, skazując się tym samym na wyrok śmierci. Szczęśliwie dla niej, siedząc w więzieniu, dostała propozycję nie do odrzucenia. Zgłosiła się do niej organizacja zrzeszająca 12 tajemniczych członków i zaproponowała jej szkolenie, dzięki któremu stanie się wyszkoloną zabójczynią. Dziewczyna musiała umrzeć (pozorowane samobójstwo), porzucić swoją dotychczasową tożsamość oraz narodzić się na nowo, pod pseudonimem. Padło na Villanelle. Prawda, że przypomina to nieco losy wspomnianej już wcześniej Nikity? Ten kto oglądał ten serial zapewne pamięta, jak wyglądały pierwsze odcinki. Reżyserzy dali nam okazję przyjrzeć się jak wygląda trening na agenta służb specjalnych, jakie musi przejść testy i szkolenia. Nasza bohaterka została wyszkolona przez najlepszych z najlepszych. Nauczono ją posługiwać się różnymi rodzajami broni, ukrywać się, gubić "ogon", maskować, bić, oszukiwać, skradać i oczywiście mordować. Zrobiono z niej maszynę, robota, który wykonuje zlecenia bez zawahania, bez skrupułów, nie pytając o ich cel ani szczegóły. Robota ma być wykonana, szybko i sprawnie. Podczas lektury cały czas zastanawiała się, jakimi uczuciami darzę Villanelle. Na pewno poniekąd ją podziwiałam bowiem cholernie ciężko musi być porzucić całe swoje dotychczasowe życie, dać się wyszkolić na mordercę i żyć w ciągłym strachu, że ktoś odkryje Twoją nową tożsamość. Z drugiej strony, Villenelle to typowa antybohaterka, osoba której nie da się polubić. To typowa socjopatka, która nie rozumie i nie szanuje innych ludzi, całego gatunku ludzkiego. Działa samotnie, nie ma przyjaciół, wszystkie osoby spotkane na swojej drodze traktuje przedmiotowo, jako środki w dążeniu do celu. Jest biseksualna, sex traktuje jako rozrywkę, sposób na  rozładowanie napięcia. Wydawać by się mogło, że jej życie nie ma sprecyzowanego celu, jest jałowe, a ona sama pozbawiona marzeń. Ciężko jest śledzić losy kogoś tak antypatycznego. Dlatego cieszę się, iż w opozycji do Villanelle autor stworzył kolejną postać kobiecą, tytułową Eve Polastri, agentkę brytyjskiego wywiadu, która ma wszystko to co powinien mieć pozytywny, lubiany przez czytelników bohater. Jest praworządna, odważna i ambitna. I ma w życiu kolejny cel : dopaść Villanelle. Jednak czy będzie sama zrobić to z tak marnymi środkami i zasobami na jakie jest skazana? Do tego działając w ukryciu?



Muszę przyznać, iż zafascynowała mnie sama idea organizacji, dla której pracowała Villanelle A to dlatego iż do końca ciężko było określić jej charakter. Czy oglądaliście kiedyś film "12 gniewnych ludzi". Akcja tej produkcji rozgrywa się w jednym pokoju i oparta jest na intensywnym dialogu.
Dwunastu przysięgłych ma wydać wyrok w procesie o morderstwo. Jeden z nich ma wątpliwości dotyczące winy oskarżonego. Krok po kroku stara się przeciągnąć na swoją stronę pozostałych. Widz nie zna  tożsamości przysięgłych, nie wiem czym się zajmują, gdzie mieszkają, co lubią ani jakie mają poglądy polityczne. Ważne jest jedynie wydarzenie, które doprowadziło ich do sali sądowej oraz sam oskarżony. Wyobraźcie sobie teraz, że Ci sami ludzie spotykają się kilkadziesiąt lat później i w nieco bardziej luksusowych warunkach. Leje się szampan, serwowane są krewetki a widok z okien zapiera dech w piersiach. Również cel ich spotkanie jest inny. Tym razem nie będą debatować nad uniewinnieniem skazanego lecz decydować, czy go zabić czy też jeszcze się z tym wstrzymać. Autor daje nam jedynie skąpe wskazówki co do tego, kim mogą być członkowie naszej dwunastki, wiemy jedynie że mają wielką władzę i działają globalnie, zrzeszają przedstawicieli wielu państw. Ich głównym zadaniem jest to by utrzymywać porządek i nie doprowadzić do tego, by ktoś dostał w swoje ręce zbyt dużo władzy, nawet na poziomie lokalnym. Jeśli jakiś watażka czy gangster, zaczął się zbyt szarogęsić, trafiał na ich listę, jako kolejny cel do zlikwidowania. Trzeba przyznać, iż mocodawcy killerów, mieli poniekąd szlachetne pobudki, chcieli pozbyć się przestępców, dilerów narkotykowych czy terrorystów, jednak sposoby które wybierali by tego dokonać, stawiały ich w jednym szeregu ze swoimi ofiarami. Jeśli lubicie teorie spiskowe i tajne organizacje to będziecie zadowoleni, gdyż tego jest tutaj pod dostatkiem. I zupełnie w przeciwieństwie do "12 gniewnych ludzi" akcja tej książki nie toczy się w jednym pomieszczeniu lecz na kilku kontynentach, w bajecznych lokacjach, drogich klubach nocnych i fantastycznych apartamentach. To Ian Fleming, autor powieści o Jamesie Bondzie, zapoczątkował ten trend by opowieści o agentach specjalnych dokraszać sporą dawką blichtru. Luke Jennings postanowił go kontynuować. Villanelle jest bajecznie bogata, ubiera się w stroje od znanych projektantów, nosi markowe buty, mieszka w designersko umeblowanym mieszkaniu. Te wszystkie dodatki od Hermesa, Jimmiego Chu i innych znanych stylistów, pełnią bardzo ważną rolę w tej książce. Sprawiają, że prawdziwie "błyszczy". 

"Obsesja Eve" nie ma ciągłej konstrukcji. Składa się z czterech różnych opowieści, które mają jeden wspólny mianownik, i są luźno połączone w całość. Choć nie widziałam serialu to czytając tę książkę wyobrażałam sobie w jakie sposób reżyser mógł ją podzielić na odcinki. Przez większość książki, której narracja toczy się w czasie teraźniejszym, towarzyszymy na przemian Villanelle oraz Eve. Jedna z nich zabija, a druga stara się przewidzieć jej kolejny krok, oraz odkryć kim jest i dla kogo pracuje. W tej części zabawa w kotka i myszkę się tak naprawdę jeszcze nie zaczęła. Autor powoli przedstawia nam głównych rozgrywających, pokazuje do czego są zdolni, jakie mają mocne oraz słabe strony. Książka kończy się cliffhangerem, który zachęca do tego byśmy sięgnęli po kolejny tom. 

"Kryptonim Villanelle" to debiut literacki Luka Jenningsa i muszę serdecznie pogratulować autorowi tego, że już pierwszą swoją książką wzbudził zainteresowanie producentów filmowych. Zdarza się to bardzo rzadko. Jednak czytając tę powieść muszę przyznać, iż zdecydowanie jest ona gotowym scenariuszem na dobry serial. Jest tutaj wszystko to, co lubią  fani kina akcji : seksowne kobiety z shotgunem, headshoty, polowania, rosyjska mafia, szybkie samochody, sex grupowy, tajne organizacje, wielkie pieniądze oraz światowa polityka. Przy tej książce po prostu nie da się nudzić. Więc kochani nie idźcie na łatwiznę i nie ściągajcie serialu z torrentów czy innych mniej lub bardziej legalnych platform, tylko sięgnijcie po książki. Ja przymierzam się już do tomu drugiego. Polecam. 


Tytuł : "Obsesja Eve. Kryptonim Villanelle"
Autor : Luke Jennings
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 30 lipca 2019
Liczba stron : 232
Tytuł oryginału : Codename Villanelle


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html
 

Melissa Margarita Calderon Ojeda przez 10 lat siała postrach w Meksyku. Kobieta, która przybrała pseudonim "La China", swoją mafijną "karierę" zaczynała jako płatna zabójczyni. Z czasem sama została narkotykowym bossem, pomagała w ucieczkach z więzienia, wreszcie dowodziła grupą 300 (sic) gangsterów gotowych pójść za nią w ogień.

Czytaj więcej na https://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-najgrozniejszy-zabojca-w-meksyku-jest-kobieta-wlasnie-trafil,nId,1895899#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Melissa Margarita Calderon Ojeda przez 10 lat siała postrach w Meksyku. Kobieta, która przybrała pseudonim "La China", swoją mafijną "karierę" zaczynała jako płatna zabójczyni. Z czasem sama została narkotykowym bossem, pomagała w ucieczkach z więzienia, wreszcie dowodziła grupą 300 (sic) gangsterów gotowych pójść za nią w ogień.

Czytaj więcej na https://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-najgrozniejszy-zabojca-w-meksyku-jest-kobieta-wlasnie-trafil,nId,1895899#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox


"Pięć toastów Hannigana" Anne Griffin

"Pięć toastów Hannigana" Anne Griffin

     Czy zdarzyło wam się kiedyś, że po zaledwie kilkunastu stronach książki, żałowaliście że nie sięgnęliście po nią wcześniej? "Pięć toastów Hannigana" trafiło do mnie już jakiś czas temu, lecz ciągle sobie powtarzałam, że jak główny bohater mógł czekać 84 lata by w końcu opowiedzieć nam swoją historię, to nic się nie stanie jak ja również poczekać z jej wysłuchaniem. Teraz żałuję. Książka Anne Griffin, jest jedną z lepszych pozycji w mojej czytelniczej karierze, choć nie przypuszczałam że miano to kiedykolwiek dostanie się powieści obyczajowej. Jak dobrze wiecie od 12 lat mieszkam w Irlandii. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zakochałam się w klifach, przyrodzie, krajobrazie, ludziach, jedyne co do tej pory mnie drażni to pogada. No i jedzenie, ale tylko troszkę. Jednak nie ważne jakich słów bym użyła by wyrazić moją fascynację Irlandią, i tak będą one niewystarczające i nieodpowiednie bowiem jedynie Irlandczyk potrafi słowami oddać to szczególne uczucie bliskości i przynależności do ziemi, tradycji i kultury. Choć książka Griffin nie jest traktatem o Irlandii, tak pomiędzy wierszami potrafimy wyczytać miłość do tego wiecznie zielonego, wietrznego i pełnego magii kraju. A sam Hannigan? On jeszcze dodaje temu dziełu kolorytu i treści. 

Gdybyście musieli wybrać pięć osób, które podsumowałby wasze życie, kogo byście wybrali? W hotelowym barze w małym irlandzkim miasteczku 84-letni Maurice Hannigan zamawia pięć drinków. Przy każdym z nich wznosi toast za najważniejsze osoby w swoim życiu: ukochanego starszego brata, nietuzinkową szwagierkę, córkę, z którą spędził zaledwie piętnaście minut, syna mieszkającego w Stanach Zjednoczonych i za zmarłą, żonę, z której odejściem nie umie się pogodzić. Z historii ludzi, którzy go opuścili układa opowieść o swoim burzliwym życiu, o tym czego żałuje, o tragediach, miłościach i małych zwycięstwach.

Kiedy pierwszy raz wylądowałam na lotnisku w Shannon, wiecie na co najpierw zwróciłam uwagę? Na ciszę. Na warszawskim Okęciu był tłum, gwar i hałas, a tutaj spokój, marazm i lenistwo. Spod terminala odjeżdżał jeden autobus na godzinę, stewardessy spokojnie paliły papierosy, podróżni siadali na walizkach i czekali na transport, rodzinę czy kolegów. Muszę przyznać, że po paru minutach i mnie udzielił się ten błogi spokój. Przestałam się denerwować tym, że nie mam zabukowanego pokoju w hotelu, nie wiem gdzie znajduje się mój Uniwersytet czy też tym, że nie mam nic na kolację. Siedząc na mojej torbie podróżnej wiedziałam, że wszystko musi się dobrze skończyć. Przez te wszystkie lata jakie tu jestem, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że Irlandczycy to zupełnie inni ludzie od Polaków czy innych obywateli Europy. Choć historia ich kraju jest równie bolesna i skomplikowana jak Polski (przez kilkaset lat byli pod brytyjskim zaborem, przeżyli czas Wielkiego Głodu i masowego wymierania, poszli na dno wraz ze statkami płynącymi do amerykańskiego Eldorado) tak pozostał w nich spokój, optymizm i wiara w to, że szklanka zawsze jest do połowy pełna. Irlandczyk dba zarówno o swoją duszę jak i ciało. Jest to jedyny naród, który traktuje pracę z pobłażaniem, nie ta to będzie następna. Nie ważne czy pracuje się na zmywaku czy jako kierownik banku, czas po pracy jest świętością, work-life balance jest świętością, rodzina jest świętością. Mieszkańcy Dublina i Kerry, Donegal czy Meath prosto z fabryki czy pola idą do baru. Nie zawracają sobie głowy przebieraniem się, prysznicem czy jedzeniem obiadu. I właśnie w jednym z takich barów spotykamy Maurica Hannigana. Maurice włożył swój odświętny garnitur, wypastował buty i zawiązał krawat i teraz, zamierza spełnić pięć toastów, wypić pięć trunków za osoby, który najwięcej znaczyły w samym jego życiu. Muszę tutaj nadmienić, że irlandzkie puby, są inne od tych, które znamy z naszego polskiego podwórka. To miejsca gdzie spotyka się cała rodzina, gdzie gra się w bingo i różnego rodzaju loteria czy quizy. Często właściciele takich lokali wyznaczają specjalne strefy do zabawy dla dzieci, jednak te muszę zniknąć z baru, do godziny 21. Jeśli kiedykolwiek odwiedzicie takie miejsce, zapamiętacie je już do końca życia. Zapach przesiąkniętych piwem dywanów, dymu z fajek i tak charakterystycznego Mr. Sheen, którym czyszczone są drewniane powierzchnie. Gdzieniegdzie (nawet w centrum Limerick), właściciele lokali wysypują podłogę słomą, by wchłaniała wilgoć z dworu. Jest naprawdę klimatycznie i niesamowicie. Anne Griffin, stworzyła miejsce, którego nie powstydziłaby się żadna irlandzka miejscowość. Bar w hotelu, pełen szkła, alkoholu, stałych bywalców, wielkich luster i drewnianych mebli, gdzie można zjeść, wypić a nawet się przespać. Podczas czytania książki "czułam" ducha tego miejsca i potrafiłam sobie wyobrazić ponad osiemdziesięcioletniego staruszka, który z werwą próbuje zeskoczyć z barowego stołka. Byłam zachwycona. Pomysł na wypicie pięciu drinków w imię bliskich i snucie przy tym opowieści był tak typowo irlandzki, że autorka nie mogła lepiej trafić. Ci wyspiarze są mistrzami w snuciu opowieści, sklecą ciekawą historię nawet z najmarniejszego życiorysu. Jednak nie martwcie się życie Maurica Hinnigana wcale nie było byle jakie i nudne. Było tragiczne lecz jednocześnie bardzo prawdziwe, smutne lecz przepełnione momentami wielkiego szczęścia. I choć od samego początku wiemy, jakie są zamiary naszego głównego bohatera, a tym samym koniec książki, to zupełnie nam to nie przeszkadza, bo tym razem to przeszłość gra pierwsze skrzypce. Bo przyszłości już nie ma a teraźniejszość nie ma znaczenia. 

Maurice Hannigan umrze. Oczywiście nie wiemy tego na pewno, przecież zawsze może zmienić zdanie w ostatniej chwili, lecz to przeczucie towarzyszyło mi przez cały czas trwania powieści jak stała niezmienna. Przed śmiercią nastał czas na szczerą rozmowę, jednak jak to zrobić skoro najbliższa nam osoba znajduje się tysiące kilometrów dalej? Za wielką wodą? Pozostaje nam pożegnanie w myślach, ostatnie nagranie, rozmowa z duchami. Pewne rzeczy muszę zostać powiedziane, wyjaśnione, przebaczone inaczej nie będziemy mogli odejść w spokoju. Maurice Hannigan jest człowiekiem pełnym sekretów, które skrywał praktycznie przez całe swoje życie. Jednak tak naprawdę to zaledwie jedno wydarzenie z dalekiej przeszłości miało największy wpływ na losy dwóch "skłóconych" ze sobą rodzin. Przez jedną monetę cierpiało wielu, płakało kilku, zwariował jeden. A może każdy uwikłany w tę historię był szaleńcem? 
Hannigan zajmuje jeden z barowych stołków i zaczyna od butelki stauta. Choć odbiorcą jego wewnętrznego dialogu jest jego mieszkający w Stanach Zjednoczonych syn, tak czytelnicy mają wrażenie, że starzec zwraca się również do nich. Najpierw pijemy za starszego brata naszego bohatera, Tonego, który w młodości umarł na gruźlicę. Wraz z pierwszym łykiem, autorka przenosi nas z hotelowego baru do Irlandii w latach czterdziestych. Kiedy cała Europa żyła w cieniu wojny, tutaj salwy z karabinów nie doszły. Ważna jest praca na roli, życie z dnia na dzień i małe radości i smutki dnia codziennego. Opowiadając o swoim bracie Maurice opowiada nam tym samym o swoim dzieciństwie. I właśnie na takich retrospekcjach zbudowana jest ta powieść. 
Kolejny toast wypijamy za "szaloną" szwagierkę Maurica, kobietę , która sporo namieszała w jego życiu, a jednocześnie naprowadziła go na dobrą drogę. Trzeci toast jest wzniesiony za córeczkę bohatera, czwarty za jego syna a ostatni za zmarłą dwa lata wcześniej żonę. I w moim odczuciu to właśnie ten ostatni jest najważniejszy, gdyż Sadie była jedyną miłością życia Maurica, osobą po której śmierci nadal nie potrafi się otrząsnąć i pragnie jak najszybciej do niej dołączyć. 

Bohater na 360 stronach opowiada nam historię całego swojego życia. Zwierza się z trudnych początków w szkolnej ławie, pracy na farmie u bogatych sąsiadów, która to "naznaczyła" go na całe życie, poznania Sadie, narodzin dzieci, śmierci najbliższych i narodzin samotności. Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, iż jest to fikcyjna książka biograficzna połączona z sagą rodzinną, to tak naprawdę ma ona dużo więcej do zaoferowania czytelnikom niż historię. Jest to cudowna opowieść o dojrzewaniu, dorosłości i starzeniu się. Autorka przeprowadza nas przez cykl życia, jednak nie ten fizyczny a emocjonalny. Byłam zachwycona tym w jak  wnikliwy sposób Griffin uchwyciła niuanse psychiki swojego bohatera, jak subtelnie przeprowadziła jego metamorfozę i jak sprawnie poradziła sobie z jego emocjami. Jest to również opowieść o samotności, która mnie osobiście wzruszyła do łez. Do tej pory nie zastanawiałam się nad tym, co będzie za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat a przecież to już "niedługo" ( w każdym razie jak na matczyny czas) jak moje pociechy wyfruną z gniazda. Zostanę sama z mężem. Będzie cicho i pusto. A później będzie tylko gorzej, jak zaczną powoli odchodzić Ci, których znam i kocham. Lecz najgorszym scenariuszem może być to co spotkało Hannigana, samotne picie za zmarłych i tych "co za morzem". Picie do lustra, do przechodniów i własnych myśli. 

Moja półka z ulubionymi książkami składa się z zaledwie kilkunastu woluminów. Nie znajdziecie tutaj klasyki, książek głośnych i nagradzanych lecz powieści, które mnie wzruszyły, zafascynowały, zaskoczyły czy po prostu zszokowały. Na okładkach możemy wyczytać takie nazwiska jak Tolkien, King, Crouch czy Martin i dziś do tego zacnego grona dołączy również Anne Griffin. Aż ciężko uwierzyć w to, iż ta dojrzała, irlandzka autorka jest literacką debiutantką, chciałabym żeby każdy początkujący miał takie pióro, taką rękę i styl. W posłowiu do książki Griffin przyznaje, iż w historii wykorzystała opowieści zasłyszane od swoich bliskich i znajomych. Ciekawa jestem ile z nich opowiedzianych zostało w lokalnym pubie przy szklance Guiness i dźwiękach ludowych piosenek. Bo tak właśnie wyobrażam sobie irlandzki proces twórczy. Polecam wszystkim bez wyjątku, nie będziecie zawiedzeni. 


Tytuł : "Pięć toastów Hannigana"
Autor : Anne Griffin
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 14 sierpnia 2019
Liczba stron : 460
Tytuł oryginału : All that I have been [When All Is Said]


Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Cari Mora" Thomas Harris

"Cari Mora" Thomas Harris

     Thomas Harris jest autorem jednej z moich ulubionych trylogii, które rozpoczęła się książką "Milczenie owoc". Pamiętam wakacje kilkanaście lat temu, kiedy zabrałam ze sobą cały cykl do słonecznej Hiszpanii, gdzie oddawałam się błogiemu lenistwu. Jednak zamiast leżeć plackiem na plaży cały dzień spędziłam pod parasolem gdzie czytałam książki. Były to pierwsze wakacje kiedy wróciłam bez pięknej, brązowej opalenizny, za to z wielce rozbudzoną wyobraźnią i trzema nowymi lekturami, które z miejsca wskoczyły do pierwszej dziesiątki moich ulubionych. Długo musiałam czekać na kolejną powieść Harrisa, więc kiedy zobaczyłam zapowiedzi "Cari Mori" wprost nie mogłam się doczekać, aż pozycja ta trafi w moje ręce. Po pisarzu, którego każde z dzieł zostało zekranizowane spodziewałam się naprawdę wszystkiego...dobrego oczywiście. Jedyne co nie przyszło mi do głowy to to, że napisana po latach powieść będzie jedynie próbą odcinania kuponów, grania znanym i szanowanym nazwiskiem oraz żartem z czytelników. Teraz, kilka godzin po zakończeniu lektury, czuję się poniekąd oszukana i zawiedziona. Jeśli powieść tę napisał by początkujący autor lub też twórca New Jork Timesa, to pewnie moja ocena byłaby lepsza, jednak po Thomasie Harrisie, spodziewałam się dużo, dużo więcej.

Przestępcy od lat próbują wytropić skarb ukryty pod posiadłością należącą niegdyś do Pablo Escobara w Miami Beach. W wyścigu po 25 milionów dolarów w złocie prowadzi targany chorymi namiętnościami Hans-Peter Schneider – człowiek, który zarabia na życie, realizując przerażające fantazje bogaczy. Na drodze staje mu Cari Mora, piękna strażniczka rezydencji, która znalazła w Stanach schronienie przed przemocą panującą w jej kraju. Schneider wkrótce pozna zaskakujące umiejętności Cari i przekona się, jak silna jest jej wola walki.

W "Czerwonym smoku" Thomas Harris włożył w usta profilera FBI, Willa Grahama, następujące słowa "wydawało mu się, że przez 40 lat niczego się nie nauczył, jedynie się zmęczył". Dziś, prawie po 40 latach od wydania "Milczenia owiec", można śmiało powiedzieć, że cytat ten doskonale pasuje do samego autora, na którego temat wiemy niewiele. Nie udziela wywiadów, nie występuje publicznie, a według pogłosek pisanie traktuje jako formę tortur. Jego reputacja opiera się na trzech powieściach, wydanych w latach 1981-1999, o tytułach : "Czerwony smok", "Milczenie owiec" i Hannibal, z których każda przedstawia kanibalistycznego psychiatrę Dr Hannibala Lectera. Pierwszy i drugi tom można śmiało nazwać arcydziełami gatunku, ze względu na dobrą jakość prozy Harrisa, subtelność jego charakteryzacji oraz przenikliwość psychologiczną. Inaczej rzecz się miała z "Hannibalem", który okazał się bardziej problematyczny ze względu na surrealistyczny punkt kulminacyjny, niesamowitą, dwuznaczną kodę, jedyną logiczną konkluzję do tańca kochanków Lectera i jego prześladowcy FBI, Clarice Starling. Harris napisał również thriller "Czarna niedziela", który bardziej przypomina uczniowską pracę domową niż dzieło dojrzałego pisarza, oraz "Hannibal. Po drugiej stronie maski", która to książka okazała się niczym więcej niż scenariuszem filmowym. 
Teraz w ręce czytelników trafiła "Cari Mora", szósta książka Harrisa - a biorąc pod uwagę jego wiek i niedostatek jego dorobku, prawdopodobnie jego ostatnią.
Akcja powieści rozgrywa się w Miami na Florydzie, gdzie pod dawnym domem barona narkotykowego Pabla Escobara, znaleziony zostaje dobrze zabezpieczony sejf, w którym ukryto złoto o wartości milionów dolarów. Oczywistym jest, że do skarbu chcą się dobrać wszyscy okoliczny watażkowie. Tym razem Harris podzielił ich na tych "dobrych i złych" jednocześnie usprawiedliwiając przemoc, gwałty, morderstwa i rozboje. Tak naprawdę jedynym czarnym charakterem w tej powieści jest postać Hansa-Petera Schneidera. Mężczyzna ten jest bezwłosym zboczeńcem, którego głównym zajęciem jest handel okaleczonymi kobietami i ich narządami wewnętrznymi a ulubioną rozrywką patrzenie na rozpuszczające się zwłoki w maszynie do płynnej kremacji.  Nie pogardzi też od czasu do czasu zjedzeniem nerki czy płuca swoich ofiar. Harrisa od zawsze fascynowali ludzie-potwory, tacy jak zdeformowany Francis Dolarhyde w Czerwonym Smoku czy Jame Gumb w "MIlczeniu", próbujący się przemienić w kogoś innego za pomocą skór jego ofiar. W teorii Hans-Peter Schneider powinien być kontynuatorem tej linii, jednak jak dla mnie, okazał się jedynie karykaturą. 
Tym z kolei co mi się podobało w książce był fakt, że w jednym autor pozostał konsekwentny i kolejny raz na główną bohaterkę wybrał kobietę silną, odważną i zdeterminowaną. Jednak w odróżnieniu do poprzednich książek, tym razem nie psychika Cari Mory jest ważna a jej tragiczna przeszłość. 
Reszta bohaterów, choć w tym wypadku określenie to jest użyte na wyrost, to zbiór Latynosów i Latynosek, których głównym przeznaczeniem jest śmierć, a to w wyniku pożarcia przez krokodyle, odstrzelenie głowy czy też inny niezbyt wyrafinowany sposób. Również i tutaj widać fascynację autora wszelkiego rodzaju deformacjami, jednak tutaj przeniosły się one z niepozornych ust na całą czaszkę. 

Ci, którzy znają prozę Harrisa, wiedzę że autor bardzo dużą rolę przykłada do "muzyki", która pojawia się w jego powieściach. Jeśli byśmy się pokusili o analizę danej książki, jedynie na podstawie utworów i melodii , które się w niej pojawiają, to "Cari Mora" byłaby niczym innym niż czarną komedią, w której niestety humoru było jak na lekarstwo. W tekście pojawia się 13 Wariacja Goldbergowska Jana Sebastiana Bacha, która (w wielkim skrócie) opowiada o odrzucającym zapachu kapusty kiszonej i buraczków. Utwór ten zaliczany jest do gatunku quodlibetów, czyli rodzaj żartu muzycznego, polegający na współdziałaniu tematów różnego pochodzenia melodycznego lub tekstowego w jednej formie muzycznej. Podobno był on źródłem wielu radości  w rodzinie kompozytora w czasach, kiedy ludzie sami musieli wynajdywać sobie rozrywki. Biorąc pod uwagę poprzednie książki autora możemy zauważyć, iż wszystkie "melodie" , które wykorzystuje w swoich książkach są użyte celowo. Stąd moje przeświadczenie iż komediowy wydźwięk "Cari Mora" nie był pomyłką czy wypadkiem przy pracy lecz czymś zamierzonym. Niestety do mnie to nie przemówiło. Po autorze, w cieniu sławy którego tworzyli pisarze thrillerów ostatnich lat, spodziewałam się czegoś więcej, czegoś mrocznego, przerażającego, trzymającego w poczuciu zagrożenia. To co dostałam można śmiało przyrównać do wiktoriańskiej groteski. Z jednej strony Harris bawi się opowieścią o Pięknej i Bestii z drugiej skręca w kierunku melodramatu scenicznego i gotykowi, ale Cari Mora brakuje tego, co Flannery O'Connor nazwał „wewnętrzną spójnością” . 

Oczywiście w książce pojawiły się smaczki tak typowe dla prozy Harrisa, ciekawostki które jeszcze raz utwierdziły mnie w przekonaniu, że nawet najmarniejsza książka, może nam przekazać jakąś wiedzę, czegoś nas nauczyć. Między innymi dowiedziałam się, że jeden z szesnastowiecznych papieży, bazując na przedstawionej mu mylnej argumentacji teologicznej, wydał zgodę uznając kapibarę za rybę. Decyzja ta nigdy nie została cofnięta. Dzięki temu do dnia dzisiejszego jedzenie mięsa tego zwierzęcia (ryby) jest dozwolone w okresie Wielkiego Postu. 
Albo czy znaliście sposób kradzieży zwany na majonez? Jedna osoba przechodzi koło obiektu, który niesie teczkę lub coś wartościowego w ręku, mijając go brudzi "niechcący" majonezem ramię przeciwne do zajętego przez "ładunek". Kiedy ofiara przystaje złodziej natychmiast podaje mu w wolną rękę chusteczkę i przeprasza za swoją niezdarność. Mężczyzna lub kobieta zmuszona jest do postawienia teczki na ziemi  w celu wyczyszczenia plamy. W tym czasie drugi złodziej kradnie "towar" i ucieka.Właśnie takie ciekawostki sprawiają, że czytałam z zainteresowaniem. 

Desperacko chciałam, żeby powieść "Cari Mora" była lepsza, oklaskiwać Harrisa i dać mu naprawdę dobrą, zasłużoną notę. Co prawda książka ta rzadko kiedy jest nudna, na to autor jest zbyt doświadczony i wrażliwy, jednak jest zbyt komiksowa, nietypowa, kill-billowa, hostelowa, przewidywalna i niedogadana. Zdecydowanie zbyt mało tutaj opisów, detalików i szczegółów. Ta płytkość charakterystyk ,brak wyraźnego kontekstu historycznego oraz kompasu moralnego bohaterów sprawia, że ​​przemoc jawi się jako zwykły sadyzm, jako seria brutalnych, choć komicznych, scen dla mas. Więc jeśli "Cari Mora" jest komedią, to żart ten wymierzony jest bezpośrednio w czytelnika. 
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że w powieści  jest wszystko to czego spodziewałabym się po Harrisie. Są tortury, deformacje i oszpecenia, samotna kobieta walcząca z bezlitosnym potworem, a nawet odrobina kanibalizmu. Czy to nie wszystko czego oczekiwaliśmy ze strony akurat tego autora? Być może, zabrakło jednak jednego bardzo ważnego składnika : doskonałości. 


Tytuł : "Cari Mora"
Autor : Thomas Harris
Wydawnictwo : Agora S.A
Data wydania : 21 maj 2019
Liczba stron : 357
Tytuł oryginału : Cari Mora



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/


Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger