"Odruch" Ashley Audrain

"Odruch" Ashley Audrain

 Jeśli przyjęłabym pięciogwiazdkową ocenę książek, to "Odruch" dostał by wszystkie (no może 4,5 ale nie lubię bawić się w półśrodki).  Jest to solidna, wciągająca lektura i choć nie nazwałabym jej moją ulubioną to było w tej powieści coś co wywarło na mnie wielki wpływ i sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać , analizować. Po prostu myśleć. Czuję, że mam tak wiele do powiedzenia na temat tej lektury, więc postaram się, aby było to tak zwięzłe, jak tylko potrafię. Po pierwsze "Odruch" choć został sklasyfikowany jako thriller jest tak naprawdę  dramatem psychologicznym z naciskiem na "psychologiczny". Jeśli szukacie książki , która sprawi że poczujecie na karku dreszcze a w umyśle dyskomfort wywołany strachem, to radzę wam szukać dalej. Zdecydowanie nie jest to powieść dla fanów dreszczowców.  Dla mnie była to naprawdę niesamowicie czytelna fikcja literacka, której nie mogłam odłożyć i o której nie mogłam przestać myśleć robią inne rzeczy.  Jest surowa, mroczna i okrutna, ale na zdecydowanie innym, bardziej metafizycznym poziomie. 


Blythe Connor pragnie być dla swojej małej Violet czułą i troskliwą matką, jakiej sama nigdy nie miała.Ale w tym pierwszym, najbardziej intensywnym i wyczerpującym okresie macierzyństwa Blythe dochodzi do wniosku, że z jej córką jest coś nie tak - dziewczynka nie zachowuje się jak większość dzieci. A może to tylko wyobraźnia? Jej mąż, Fox, uważa, że na pewno przywidzenia. Im bardziej Fox lekceważy jej obawy, tym bardziej Blythe wątpi, czy jest przy zdrowych zmysłach, a my zaczynamy zadawać sobie pytanie, czy jej opowieść o swoim życiu jest prawdziwa.


Czytając "Odruch" pewnie będziecie mieli wrażenie, że jest to tak naprawdę opowieść z jednym głównym bohaterem i jest nim Blythe. Ja postanowiłam przyjrzeć się temu bliżej. Dla mnie Blythe była pewnym symbolem, symbolem matki cierpiącej na "baby blues". Kolejną osobą w swojej rodzinie, która miała problemy z macierzyństwem i wychowaniem dzieci. Nasza bohaterka była z góry skazana na niepowodzenie, tak sobie wmówiła i tak miało być. Głównym zadaniem czytelnika jest poznanie przyczyny, cofnięcie się w czasie do samego początku. Krótko mówiąc, jest to historia życia Blythe, skupiająca się na niej jako mamie i córce. Autorka przedstawia nam  wydarzenia , które rozgrywają się teraz i te sprzed kilkunastu lat, kiedy nasza bohaterka poznała swojego obecnego męża . Przyglądamy się początkom ich związku, patrzymy jak się docierali, jak planowali przyszłość, nad którą niczym gradowa chmura wisiała klątwa rodu"złych, nieudolnych matek". Każda kobieta z  linii krwi Blythe była złym  rodzicem, dlatego też możemy zrozumieć dlaczego Blythe jest zdenerwowana i boi się, że ​​będzie taka sama, pomimo zachęty męża i teściowej, których kocha całym sercem. Kiedy rodzi swoją pierwszą  córkę ,Violet, nie nawiązuje z nią więzi emocjonalnej i zaczyna się zastanawiać czy problem jest z nią, czy też coś jest nie tak z jej dzieckiem. Tak naprawdę "Odruch" jest autobiografią Blythe. Narracja w pierwszej osobie była perfekcyjna i moim zdaniem wielu autorów powinno wziąć ją za przykład. Dzięki autorce mogłam poznać psychikę Blythe, oraz  ludzi wokół niej .O tym co zamierzają lub jak się czują postaci dowiadywałam się z ruchu ich ciała, ekspresji, gestykulacji czy po prostu zwykłych odruchów (ciekawe czy to stąd ten tytuł ). Właśnie te drobne znaki sprawiały, że mogłam podążać w dobrym kierunku. Bo nie zapominajmy, że pierwszoosobowy narrator jest w większości przypadków niezbyt wiarygodny.  Inną rzeczą, którą uwielbiałam był fakt używania przez autorkę zaimków osobowych zamiast imion. Zabieg ten sprawił, że momentami czułam się jak bym faktycznie znajdowała się w pokręconym umyśle naszej bohaterki. Aż dziw , że tak wiele rzeczy mogło się odnosić do tak wielu ludzi.  

Debiut Ashley Audrain jest trudnym do zrozumienia (to naprawdę prawdziwe wyzwanie, takie jakie lubię najbardziej ), wielowarstwowym, złożonym i mrożącym krew w żyłach dramatem rodzinnym, , thrillerem psychologicznym, który zapuszcza się na terytorium horroru. Jest to badanie wielopokoleniowej dysfunkcjonalności kilku rodzin, w których rola matki nie jest całkowicie określona. Książka ta  nagina społeczne oczekiwania wobec macierzyństwa, relacji matka-dziecko i stawia mroczne pytania o kwestie wychowywania dzieci. Audrain napisała porywający i pełen napięcia dramat, który dokumentuje przerażenie rozpadającej się rodziny w najbardziej naturalistyczny i obrzydliwy  sposób. Muszę  być szczera, chociaż jest to lektura prowokująca do myślenia, gdybym wcześniej miała lepsze pojęcie o tym, co napotkam w tej powieści, nie wiem czy zdecydowałabym się ją przeczytać . Nie sądzę, że jest to książka dla każdego. Czytelnicy o słabych mogą nie wytrzymać napięcia. "Odruch" to niepokojąca książka o zniszczonych, złamanych wręcz postaciach, problemach ze zdrowiem psychicznym i realiach rodzin, matek i dzieci, które są dalekie od oczekiwań społeczeństwa.

"Odruch" to bardzo dobrze napisana, mocna i wciągająca powieść o macierzyństwie i tym, jak naturalne jest to uczucie (albo wcale nie). Podobało mi się, jak autorka pokazała wpływ dziecka na życie Blythe i Foxa. Niektóre fragmenty tej historii są szokujące, szczególnie te które  debatują na temat natury i wychowania. Czasami powieść jest brutalnie szczera, ból i poczucie winy Blythe są niemal palące.  Violet jest przerażająco fascynującą postacią i  za każdym razem, gdy była w pobliżu, czułam wzrastające napięcie. Fox i jego matka są interesującymi postaciami i zastanawiasz się, jak bardzo mężczyzna jest winny, gdy coś zaczyna się źle układać. . Są tutaj zakręty i zwroty akcji, z pewnością można powiedzieć, że powieść ta  to intensywna kolejka górska pełna momentów w których ledwo ośmielasz się oddychać. Koniec jest prawdopodobnie przewidywalny, na pewno nie jest nieoczekiwany, ale podkreśla, jak blisko bohaterowie balansowali na krawędzi przepaści.  

Moje  serce nadal bije dla Blythe. Ashley Audrain nie zawahała się - chciała i udało jej się sprawić, że  czytelnicy poczuli się bardzo niekomfortowo. Było kilka wstrząsających scen, w których moje oczy wypełniły się łzami, które spłynęły po twarzy. Były też inne , które tak mnie złościły, że chciałam krzyczeć na bohaterów. Pisanie jest fenomenalne, a tempo jest doskonałe. Jeśli czujesz, że poradzisz sobie z wszechobecną niedolą i ciemnością, która wprost wycieka ze stron to bardzo polecam. Wiem, że będę o tej powieści myśleć jeszcze przez długi czas, a może zostanie we mnie już na zawsze? Wszystkie gwiazdki.  

 

Tytuł : "Odruch"

Autor :  Ashley Audrain

Wydawnictwo :  Prószyński i S-ka

Data wydania : 26 stycznia 2021

Liczba stron : 368

Tytuł oryginału : The Push 

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
 


https://www.proszynski.pl/
 
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :  
https://www.empik.com/zbyt-blisko-daniels-natalie,p1227335289,ksiazka-p
 

 

 

 

"Stacje serc" Monika Sjöholm

"Stacje serc" Monika Sjöholm

 Sięgając po tę książkę zaczęłam się zastanawiać czy ja w ogóle lubię książki obyczajowe? Lub filmy? Co w nich jest takiego, że codziennie przyciągają tak wielu czytelników? Dlaczego czytamy powieści o życiu innych, skoro mamy własne, często ciekawsze i bardziej emocjonujące? Ja na przykład na brak wrażeń nie narzekam, codziennie dzieje się coś nowego, mam swoje wzloty i upadki, tragedie i małe szczęścia. Dlatego myślę, że jest inna przyczyna sięgania po literaturę obyczajową niż jej walory fabularne. A jest nią chęć zdobycia doświadczenia. Bohaterowie tych książek to ludzie tacy jak Ty czy ja, nie superbohaterowie czy przedstawiciele elit, lecz zwykli śmiertelnicy, którzy popełniają błędy i się na nich uczą. Czytając o ich porażkach, my również przejmujemy tę wiedzę, którą być może kiedyś będzie nam dane wykorzystać w naszym życiu. Celem literatury obyczajowej nie jest tylko dostarczenie nam rozrywki lecz uwrażliwienie nas na potencjalne tragedie i problemy, które są udziałem ludzi.

W upalne lato 2017 r. pozornie zwyczajne spotkanie trochę roztargnionej i samotnej Róży oraz niedostępnego Mateusza w samym centrum Warszawy jest początkiem tajemniczych zbiegów okoliczności. Niby wszystko dzieje się jak zwykle w takich sytuacjach…Ale czy na pewno?
Róża i Mateusz zdobywają się na gesty, które jeszcze całkiem niedawno wydawały im się obce. Mówią słowa, których nie chcą wypowiedzieć. Spacerują po Warszawie, rozmawiają o literaturze, robią najbardziej zwyczajne rzeczy. Jednak czują coś, czego nie rozumieją i nie potrafią wytłumaczyć.


Przed przystąpieniem do lektury często lubię sobie poczytać o sylwetce samego autora. Lubię wiedzieć skąd się "wziął", co go skłoniło do sięgnięcia po pióro? Czym się zajmuje, co lubi, gdzie mieszka.  Zdobywając te informacje tworzę pewnego rodzaju więź pomiędzy mną a twórcą, choć wiem że jest ona tylko jednostronna. Muszę przyznać iż dostrzegłam sporo podobieństw pomiędzy mną a Monika Sjöholm. Podobnie jak ona, ja również również kocham Warszawę . Tam się urodziłam, wychowałam, wyszkoliłam i spędziłam połowę mojego życia ,ona na Mirowie, ja na pobliskim Muranowie. Również wyjechałam za chlebem do Irlandii, choć ja za bardzo tęskniłam za domem, by rozważyć zamieszkanie tam na stałe. Obie prowadzimy blog literacki jednak Monika posunęła się o krok dalej i napisała książkę. Ja się do tego jeszcze przymierzam, lecz właśnie takie perełki jak "Stacje serc" sprawiają, że wątpię we własne siły. Gdybym nie wiedziała, że książka ta jest debiutem literackim, to w życiu bym się nie domyśliła. Jest tak dobrze napisana, że niejeden doświadczony autor mógłby zaczerpnąć z niej lekcję stylu. Nie mówiąc już o warsztacie. Tym, w czym Sjöholm jest najlepsza, to kreowanie sylwetek bohaterów. Tych głównych jest tutaj dwójka : Róża i Mateusz. Róża ma 39 lat i cierpi. Dokładnie : nie robi nic innego tylko wciąż na nowo przeżywa rozstanie ze swoim długoletnim partnerem. Pewnego dnia mężczyzna rzucił pracę i wyjechał za granicę by sobie wszystko przemyśleć. Róża nie mogła się z tą decyzją pogodzić. Rzuciła pracę, gdyż za bardzo przypominała jej o ukochanym, zerwała kontakty z przyjaciółmi, a jej jedynym zajęciem było wędrowanie ulicami Warszawy i wyszukiwanie coraz to mroczniejszych zakamarków. Można śmiało powiedzieć, że Róża jest portretem kobiety załamanej. Jednak było w niej coś co mnie irytowało. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jest mądra, inteligentna, ambitna. Dlatego jej infantylne zachowanie zupełnie nie pasowało do jej charakteru. Osoby z takimi możliwościami i pasjami, na dodatek oczytane, czarujące i rozsądne, nie zamykają się na balkonie i nie wcierają (zupełnie przez przypadek) lodów w fotel swojego eks. Nie spacerują nocami po Warszawie i nie czekają na telefon od kogoś, kto dał im przysłowiowego "kopniaka". Momentami miałam ochotę wziąć Różę za ramiona i nią potrząsnąć, by w końcu wyleciała jej z głowy ta cała "miłość". I wtedy następowały rozdziały Mateusza, którego pokochałam z całego serca. Nie śmiejcie się. Jeśli na mojej drodze stanął by taki facet nie długo bym się nie zastanawiała. Nasz główny bohaterów również stracił bliską osobę, jednak stało się to w zupełnie innych okolicznościach. Jednak on, wraz z tą stratą, nie zatracił samego siebie. Wciąż pozostał w nim rozkoszny entuzjazm i wiara w to, że teraz może być tylko lepiej. Mateusz był postacią niezwykle optymistyczną, zabawną, inteligentną i otwartą na świat. Nie bał się podróżować i poznawać nowych miejsc. Jego życie było jednym wielkim spontanem, jednak czuć było że miał wielkie serce i silną potrzebę stabilizacji. Muszę przyznać, że patrząc na tę dwójkę, aż chciałam by ta książka nie zakończyła się zwykłym romansem. Chciałam by autorka udowodniła, że istnieje coś takiego jak bezinteresowna przyjaźń pomiędzy płciami, że mężczyzna i kobieta mogą się spotykać ot tak po prostu na kawę, czy do kina. Wszędzie pełno jest seksu i cielesność, a o przyjaźni jakby wszyscy zapomnieli. Jednak nie zamierzam wam zdradzić jak potoczyły się losy naszych bohaterów. Wspomnę tylko ich zakończenie spełniło wszystkie moje oczekiwania względem tej książki. Było rewelacyjne. I mam nadzieję, że nie będzie drugiego tomu. 

Czytając nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że autorka porównuje czasu swojej młodości (czasy szkolne, studia), do tego co jest dziś. Zauważyłam , że jest to bardzo częste u ludzi urodzonych w latach 80-tych. Sama należę do grupy na fb ("Kiedyś było jakoś lepiej") gdzie ludzie dzielą się ciekawostkami z czasów PRL-u i wczesnych lat 90-tych. To właśnie tam dzisiejsze dzieciaki mogą zobaczyć czym był sławny boom box czy discman, jak wyglądała maszynka do mielenia naszych babci czy pańska skórka sprzedawana przy cmentarzach. Sjöholm zwraca nam uwagę na to jak dzięki rozwojowi technologi wszystko przyśpieszyło a jednocześnie jak bardzo rozeszły się więzi międzyludzkie. Paradoksalnie dziś mamy więcej możliwości kontaktu z naszymi bliskimi, jednak przestaliśmy z nich korzystać. Nasza aktywność społeczna często ogranicza się do skomentowania postu na fb czy wysłania uśmiechniętej buźki w wiadomości. Spotkanie się na kawę czy wypad do kina stało się rzadkością. Coraz częściej przeżywamy nasze życie online, coraz bardziej interesując się cudzym. Poprzez naszych bohaterów autorka prosi nas, byśmy zwolnili. Usiedli i zastanowili się nad własnym życie. Wydaje mi się, iż to, że Róża była bezrobotna miało nie tylko wymiar sentymentalny lecz i symboliczny.Ona po prostu potrzebowała przerwy od "życia" by wszystko w nim poukładać i przemyśleć. Symboliczne były również wędrówki przez Warszawę. Odkrywając nowe miejsca odkrywała również samą siebie. Pewnie jeśli dłużej bym się zastanowiła znalazłabym jeszcze więcej ukrytych przekazów, bowiem książka "Stacje serc" miała więcej niż jedno ukryte dno. Myślę, że każdy znajdzie tutaj cząstkę siebie. Ja , świeżo po lekturze, jestem w bardzo nostalgicznym nastroju. Jednocześnie smutna i szczęśliwa. I czuję się staro...Dopiero teraz spojrzałam na swoje dzieci, które posługują się telefonem sprawniej niż ja, które mają całe życie przed sobą. A my , dorośli? My je marnujemy na beznadziejne rozpamiętywanie przeszłości, znęcanie się nad własnymi wspomnieniami. Pora spojrzeć w przyszłość, bo nigdy nie wiadomo ile nam jej zostało. 

"Stacje serc" to niezwykle mądra, wzruszająca i jednocześnie zabawna książka o dwójce, z pozoru zupełnie innych ludzi, którzy postanowili zadać sobie trud i się poznać. Organoleptycznie, zmysłowo, tak po prostu. Po ludzku. Jak kiedyś. Książka ta jest pełna chaotycznej, cudownej, a momentami przerażającej Warszawy, która skrywa tak wiele tajemnic, że nie starczy mi życia by je wszystkie poznać. Zdecydowanie miasto to, jest trzecim, głównym bohaterem tej powieści. Podobnie jak w innych książkach obyczajowych tak i tutaj pod względem fabularnym nie dzieje się zbyt wiele, jednak jeśli chodzi o dramaturgię i emocje to tętni niczym w ulu. Powieść ta na długo pozostanie w mojej pamięci i liczę na to, że na debiucie się nie skończy. Pani Moniko Sjöholm,jest Pani dla mnie inspiracją i jednocześnie motywacją. Do życia. Po prostu. Polecam. 

 

Tytuł : "Stacje serc"

Autor : Monika Sjöholm

Wydawnictwo : Sonia Draga

Data wydania : 13 stycznia 2021

Liczba stron : 384 

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
 
 


 

 

 „Kobieta w białym kimonie” Ana Johns

„Kobieta w białym kimonie” Ana Johns

 „Kobieta w białym kimonie” to hipnotyzująca i emocjonująca lektura. Właśnie za takie książki kocham gatunek fikcji historycznej. Powieści te działają na  emocje, podniecają mnie a jednocześnie uczą nowych rzeczy, przedstawiają fakty o których nie miałam pojęcia, których nie uczono mnie na lekcjach historii. Opowieść Jones  jest poetycka, hipnotyczna i niesamowicie "elegancka", a jednocześnie wnika głęboko w historię japońskich kobiet podczas drugiej wojny światowej, które znalazły miłość w mniej niż "tradycyjnych" miejscach. Kobiety te za swoje wybory poddawane były ostracyzmowi ,wyrzekały się ich rodziny, odcinali się od nich wszyscy Ci , których znały i kochały. Codziennie musiały wybierać, a ich decyzje często łamały im serce. Ana Jones nie tylko pisze w pięknym i pełnym wdzięku stylu, ale także pokazuje pasję do swojej pracy, przedstawiając badania, które musiała zrobić, pisząc tę ​​powieść.

Japonia, 1957 rok. Zaaranżowane małżeństwo siedemnastoletniej Naoko Nakamury zapewniłoby jej odpowiedni status rodzinny w tradycyjnej społeczności japońskiej. Ona jednak zakochuje się w przypadkowo napotkanym marynarzu, którego poślubienie oznaczałoby dla niej hańbę i odcięcie od rodziny. Nagle dziewczyna staje wobec niewyobrażalnie trudnych wyborów, które niosą ze sobą konsekwencje na całe życie.Stany Zjednoczone, czasy współczesne. Dziennikarka Tori Kovač natrafia na list, który kwestionuje wszystko, co dotąd wiedziała o swojej najbliższej rodzinie. Strzępki informacji, jakie przekazuje jej umierający ojciec, nieoczekiwanie wywracają jej życie do góry nogami. Kobieta rozpoczyna prywatne śledztwo i wyrusza w daleką podróż, aby stawić czoła prawdzie. 


Obie linie fabularne,  były dobrze złożoną mieszanką faktów i fikcji literackiej, które zostały sprytnie powiązane w genialnych i silnie emocjonalnych narracjach. Natychmiast wpadłam w misternie utkaną historię pani Johns. Poczułam się jakbym została wciągnięta w wir, który przesuwał mnie w tę i z powrotem, z powojennej Japonii lat 50-tych XX wieku do współczesnych Stanów Zjednoczonych - i (na szczęście) obyło się bez choroby lokomocyjnej. Bohaterowie byli zniewalający, godni podziwu i silni - ale borykali się z ograniczonymi wyborami i naprawdę niewieloma opcjami , z których każda następna była gorsza od poprzedniej. Byłam zaintrygowana, przerażona, oszołomiona oraz całkowicie zaangażowana w tę potężną, wręcz epicką historię. Mi osobiście bardziej przypadła do gustu linia fabularna tocząca się w powojennej Japonii. A dlaczego? Ponieważ kraj ten fascynował mnie od zawsze i w końcu trafiłam na książkę, której głównymi bohaterkami na są gejsze, lecz zwykłe obywatelki, które zakochały się w niewłaściwym mężczyźnie. To znaczy, może i był on właściwy, jednak trafił się w niewłaściwym czasie. To tak jak by wasza babcia uciekła z niemieckim nazistą podczas II Wojny Światowej. Mogę się założyć, że jej zdjęcie szybko by zniknęło z kroniki rodzinnej. Piętno związane z utrzymywaniem relacji z amerykańskimi żołnierzami dla japońskich kobiet oznaczało nic innego jak wykluczenie ze swojej rodziny a często i uwięzienie w strasznym szpitalu położniczym . Jones często odwołuje się do japońskiego folkloru i przysłów, co jeszcze bardziej wzbogaciło historię. Czułem się, jakbym czytała prawdziwą  biografię, którą ktoś w końcu postanowił spisać. Widać, że autorka zadała sobie trud by  zbadać ten okres .   

W"Kobiecie w białym kimonie" Jones przywiązuje dużą wagę do znaczenia rodziny i więzi między dzieckiem a rodzicami. Autorka  skoncentrowała się na pragnieniu miłości w czasach, gdy stosunki między Amerykanami a Japończykami były jeszcze dość wrogie. Książka naprawdę dobrze opisuje życie setek - jeśli nie tysięcy - dzieci rasy mieszanej urodzonych w Japonii przez japońskie matki i mających amerykańskich ojców. Pokazuje konsekwencje decyzji o wychowaniu tych dzieci w nieprzyjaznym klimacie, a także tych niefortunnych decyzji, by się ich "pozbyć". To była wstrząsająca lektura o tych dzieciach, które nie przeżyły z wielu powodów. Na dodatek całość oparta była na faktach historycznych.  Dwa różne okresy zostały dobrze rozdzielone: ​​poruszanie się po książce było bardzo łatwe, co jest zawsze ważne przy pisaniu z podwójnej perspektywy. Często magia pięknej prozy może zostać utracona przez chaotyczną narrację i skakanie z jednej linii czasowej na drugą. Chociaż, jak już mówiłam, byłam bardziej zaangażowana w japońską fabułę z 1957 roku, tak obie historie dopełniły się i zakończyły w cudownym uścisku kultury i historii.  Zakochałem się w całej "obsadzie", a miłość między Naoko i Hajime była bezgraniczna. Łatwo było wyobrazić sobie te postacie i uwierzyć w demony,  z którymi musieli się zmierzyć.Ten dobrze napisany kawałek historycznej fikcji był powiewem świeżego powietrza w zatęchłym nieco gatunku. Nadal najbardziej popularnym tematem jest II Wojna Światowa, jednak to co działo się po niej już tak bardzo autorów nie przyciąga. Mocne i pełne emocji przedstawienie trudnych podróży dwóch kobiet z pewnością spodoba się wszystkim fanom fikcji historycznej.

Jeśli pokochałeś książki takie jak "Wyznania gejszy" to absolutnie MUSISZ przeczytać "Kobietę w białym kimonie". Jest to jedna z najbardziej uczuciowych i wstrząsających książek, jakie miałam w swoich rękach. Rzadko płaczę, ale kilka razy uroniłam łzę, czytając tę powieść. Już teraz mogę ci obiecać, że będziesz kibicować, będziesz płakać, zostaniesz całkowicie pochłonięty fabułą i nie będziesz miał pojęcia, co się wokół ciebie dzieje. Ana Johns ma solidne umiejętności pisarskie i jak na debiut ta historia jest dość mocna. Zdecydowanie jest to autorka na którą trzeba mieć oko. Z niecierpliwością czekam na jej przyszłe prace. Polecam.

 

Tytuł : "Kobieta w białym kimonie"

Autor : Ana Johns

Wydawnictwo : Kobiece

Data wydania : 20 stycznia 2021

Liczba stron : 384

Tytuł oryginału : The Woman in the White Kimono 

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
 
 
 

 

 

 

"Znajdź mnie. Teraz" Kathinka Engel

"Znajdź mnie. Teraz" Kathinka Engel

 Znacie historię Komendy? Niesłusznie oskarżonego i osadzonego w więzieniu mężczyzny, który wolność wywalczył dopiero po dwudziestu latach? Nie wiem dlaczego ale książka "Znajdź mnie. Teraz" skojarzyła mi się z tą właśnie postacią. Jeden z naszych głównych bohaterów, Rhys, całe swoje młode życie spędził w więzieniu, do którego trafił za przysłowiową "niewinność". Teraz wyszedł na wolność i wszystko jest dla niego nowe : nowe realia, nowi ludzie, nowa praca, technologia a nawet miłość. Muszę przyznać, że z zainteresowaniem czytałam o tym jak Rhys na nowo odnajduje siebie, jak uczy się otaczającego świata. To właśnie ten aspekt, życia po "więzieniu", był najciekawszy w całej książce, ciekawszy nawet od wątku miłosnego. 

Dla niej to nowy początek, dla niego - pierwsze kroki na wolności.Tamsin przenosi się na drugi koniec kraju - nie tylko po to, by studiować tam literaturę. Chce uciec. Zapomnieć. Po tym, co ostatnio przeszła, przysięgła, że raz na zawsze zrywa z mężczyznami. Książki stają się dla niej całym życiem - zwłaszcza że wyrzekła się miłości. Potem jednak poznaje Rhysa. Choć jest niedostępny i chwilami opryskliwy, Tamsin nie potrafi przestać o nim myśleć. Nie wie, że Rhys spędził całą młodość osadzony niewinnie w więzieniu, a teraz próbuje odnaleźć się w obcym, nieprzyjaznym świecie i nadrobić wszystko to, co go ominęło. Jest bardzo zraniony, a w dodatku nie może i nie chce się podzielić z nikim swoją tajemnicą. Kiedy jednak w jego życiu pojawia się Tamsin, wszystko nabiera innych kolorów. Dziewczyna pomaga mu stanąć na nogi i stopniowo odzyskać zaufanie do ludzi. Ale między Rhysem i Tamsin jest coś więcej niż tylko ta tajemnica…


"Znajdź mnie. Teraz " to początek romantycznej serii New Adult autorstwa nowego niemieckiego odkrycia literackiego : Kathinki Engel. W swoim debiucie autorka z dużą dozą uczucia opisuje wzloty i upadki miłości dwójki ludzi. Pod hasłem „Uwierz w drugą szansę” opowiada o nowych początkach, drugich szansach i wielkiej miłości. Jeśli należycie do grona fanów Mony Kasten i Laury Kneidl, z pewnością nie będziecie zawiedzeni.  Jak przystało na wielbicielkę literatury i prawdziwego mola książkowego , Kathinka Engel, studiowała literaturę ogólną i porównawczą, pracowała w agencji literackiej, czasopiśmie literackim oraz jako tłumaczka i redaktorka.  Kiedy nie pisze ani nie czyta, spotykasz ją na stadionie piłkarskim lub w samolocie, bowiem nasza autorka uwielbia podróżowanie. Zanim przejdę do sedna mojej recenzji chciałam zwrócić waszą uwagę na samą okładkę .Bardzo podoba mi się kolorystyka i pomysł połączenia serii z symbolem nieskończoności. Kiedy czytelnik otwiera książkę, pierwszą rzeczą, na którą natrafia jest krótki opis sylwetek głównych bohaterów. Ponieważ sama lubię tworzyć portrety osobowościowe postaci literackich, to pomysł ten zdecydowanie przypadł mi do gustu. Po pierwsze od razu wiedziałam z kim mam do czynienia, a po drugie bardzo ułatwiło mi to pisanie niniejszej recenzji. 

 Tamsin postanowiła wyprowadzić się ze swojego rodzinnego miasta i zacząć od nowa. Po krótkiej rozmowie z rodzicami staje się jasne, dlaczego (skąd my to znamy, prawda?). Już od samego początku Tamsin zdobyła u mnie sporo lajków, a im bardziej ją poznawałam, im więcej faktów z jej życia wychodziło na jaw tym bardziej ją lubiłam i tym bardziej jej współczułam. Czytając o tej postaci widziałam w niej siebie. Miałyśmy podobną historię, a na dodatek Tamsin, tak jak i ja, studiowała literaturę i była zapalonym molem książkowym.  No i była ładna a mi też ponoć nic nie brakuje. Ot taki żarcik. W książce  podobało mi się, że oboje bohaterowie mieli z czym walczyć, a jednak nie wyglądało na to, że jeden z nich cierpi bardziej od drugiego. Czasami zdarza mi się trafiać na książki, w których trwa istna licytacja co do tego, kto jest bardziej poszkodowany.  W to, że Rhys został wsadzony do więzienia za niewinność ,można naprawdę uwierzyć, ponieważ ani razu nie odniosłam wrażenia by stanowił on jakiekolwiek realne zagrożenie. Owszem czasami reagował zbyt agresywnie i był drażliwy i wyczulony na niektóre tematy, jednak mogłam to poirytowanie i brutalność zrozumieć. Z drugiej strony mamy Tamsin, która miała swoje problemy, również ważne. Panuje tutaj idealna równowaga, żadna z postaci nie walczy o palmę pierwszeństwa. Sama historia jest pełna tragicznych wydarzeń  i konfliktów pomiędzy bohaterami ale autorce udało się zachować umiar. Mogłam uwierzyć iż to wszystko wydarzyło się naprawdę. Kolejny plus dotyczy postaci Amy, która na początku wydaje się dość surowa, jednak wraz z biegiem czasu okazuje się, że ma wielkie serce. To właśnie jej historię będziemy mogli poznać w następnym tomie, czego już się nie mogę doczekać, gdyż wydaje mi się że jej postać  jest wielce obiecująca. 


Styl pisania Engel jest bardzo przyjemny, aktualny, realistyczny. Widać, że autorka włożyła bardzo dużo serca i zaangażowania w każdy, nawet najkrótszy akapit. Nawet nie zauważyłam, jak szybko przeskakiwałam z jednego rozdziału na drugi . Cieszyłam się samym czytaniem. Wprawdzie jest tutaj wielki dramat i zawód miłosny, ale - jak powiedziałam wcześniej- bez przesadnej dramaturgii. Można powiedzieć, że powieść ta jest przepełniona emocjami. Bohaterowie wywarli na mnie dobre wrażenie. Mieli w sobie coś , co notorycznie podsycało moją ciekawość. Również postaci drugoplanowe nie były zaniedbane . Przeczytanie całej książki nie zajęło mi nawet dwóch dni, a to naprawdę coś znaczy. Ponadto rozdziały były pisane naprzemiennie, raz z punktu widzenia Tamsin, raz Rhys, co zawsze bardzo cenię.   Podsumowując, jestem zakochana nie tylko w historii, ale także w stylu książki.

 Historia, bohaterowie, styl pisania, wszystko w tej książce do mnie przemówiło. Dlatego też chciałbym skorzystać z okazji i  podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za umożliwienie mi odkrycia tej wspaniałej historii.  Teraz tym bardziej nie mogę się doczekać kolejnych dwóch książek z serii. ♥ "Znajdź mnie. Teraz”Kathinki Engel nie redefiniuje gatunku„ New Adult ”, ale urzeka sympatycznymi, interesującymi postaciami i stylem pisania, który nigdy nie pozwala przestać czytać. Ci, którzy interesują się studenckimi romansami i złymi chłopcami z "miękkim rdzeniem", z pewnością znajdą tutaj coś dla siebie. Polecam. 

 

 Tytuł : "Znajdź mnie.Teraz"

Autor : Kathinka Engel

Wydawnictwo : Prószyński i S-ka

Data wydania : 14 stycznia 2021

Liczba stron : 384

Tytuł oryginału : Finde Mich. Jetzt 

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
 


https://www.proszynski.pl/
 
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :  
https://www.empik.com/zbyt-blisko-daniels-natalie,p1227335289,ksiazka-p
 

 

 

 

"Wybrańcy" Veronica Roth

"Wybrańcy" Veronica Roth

 Muszę wam się do czegoś przyznać. Nigdy nie byłam fanką "Niezgodnej". Tak, wiem, przecież to jest niewiarygodne. I mało tego, sama nie wiem dlaczego trylogia ta nie trafiła w moje gusta. Jednak jeśli chodzi o "Wybrańców" to pomysł ten zdecydowanie do mnie przemówił, pewnie dlatego że w przeciwieństwie do zekranizowanej poprzedniczki był mniej "filmowy", sztampowy, mniej wycelowany w aktualne trendy. Na dodatek zawierał bardzo prostą, a zarazem oryginalną przesłankę: co stanie się z wybranymi po tym, jak wypełnią swoją misję i pokonają złą siłę chcącą zawładnąć wszechświatem? Veronica Roth jest już kolejną pisarką gatunku fantasy, która postanowiła iść w zgodzie z najnowszymi trendami, zgodnie z założeniem "piszemy teraz dla dorosłych". Miałam okazję przeczytać jedną książkę jej konkurentki Sarah J. Mass, która przynajmniej dla mnie , dorosłego , doświadczonego czytelnika, okazała się totalnym gniotem. Dlatego też chciałam zobaczyć jak poradzi sobie Pani Roth. I jak wyszło? Choć "Wybrańcy" to nadal YA to jednak nie da się ukryć, iż doświadczenie czyni mistrza. 


Wybrańcy zaczynają się tym, czym inne powieści się kończą – zwycięstwem bohaterów nad potężnym przeciwnikiem. Piętnaście lat wcześniej piątka zwykłych nastolatków została wskazana proroctwem do walki z Mrocznym – potężnym bytem niosącym zniszczenie Ameryce. Mroczny zrównał z ziemią całe miasta i zamordował tysiące ludzi. Wybrańcy, bo takie miano zyskała piątka nastolatków, poświęcili wiele, by go pokonać. Po upadku Mrocznego świat wrócił do normalności… dla wszystkich poza nimi. Bo co można zrobić, jeśli jest się jednym z pięciu celebrytów, z wykształceniem obejmującym jedynie magiczne zniszczenie, kiedy nie ma już na nie zapotrzebowania? A może jednak jest?

 


Nasza narratorka ( i zarazem główna bohaterka ) to młoda kobieta o imieniu Sloane, która wraz ze swoimi przyjaciółmi, Mattem, Ines, Esther i Albie, była częścią  grupy, która pokonała Mrocznego. Pomimo swojego tandetnego imienia, Mroczny jest naprawdę przerażającą postacią, która tworzy magiczne tornada, których głównym zadaniem jest "rozdzielenie"ludzi.  Jak się jednak okazało, żadne wiry, zawieruchy i wyładowania, nie były w stanie zniszczyć naszych dzielnych bohaterów i jak zwykle to dobro okazało się silniejsze. Nasza piątka Drombo odniosła niekwestionowane zwycięstwo i są teraz postrzegani przez "motłoch" (do którego zaliczam się również ja) jako coś w rodzaju skrzyżowania półbogów i celebrytów . Niestety do tego dzbanka miodu ktoś dolał odrobinę dziegciu. Okazuje się bowiem, że Sloane jest rozgoryczona swoim zwycięstwem. Spotykamy się tutaj z dość częstym problemem wśród młodych, uzdolnionych czy po prostu fartownych ludzi, którym udało się osiągnąć szczyt tuż po 20-stce (lub nawet wcześniej) i którzy mają wrażenie, że już nic nie dorówna ich osiągnięciom, że nie uda im się stworzyć niczego lepszego. Czeka ich jedynie ciężka i wyboista droga w dół. Sloane cierpi również na PTSD, które zrodziło się po traumatycznych walkach i z poczucia winy z powodu niewystarczającej siły. Każdy w ich grupie miał swoje własne role do wypełnienia, a Sloane zbyt łatwo wpadła w tryb automatyczny, który sprawił że zaczęła popełniać błędy. Jednak nie martwcie się, "Wybrańcy" nie są mdłym melodramatem, jakiego możecie się spodziewać czytając moją recenzję. Wręcz przeciwnie. Kiedy Sloane jest w rozsypce , nasi bohaterowie kolejny już raz zostają wezwani przez  przedstawicieli rządowych i poinformowani o niewytłumaczalnych zjawiskach zachodzących na całej Ziemi. Istnieje możliwość, że Mroczny- lub ktoś taki jak on - wrócił. W drugiej części książki, świat jaki znamy znika i zastępuje go przerażający realm pełen  magii, tajemnicy i śmierci. Sloane i jej przyjaciele  będą musieli znowu iść do bitwy i tym razem dołączą do nich wszystkie nękające  ich demony. 

Nie da się ukryć iż "Wybrańcy" wciągają praktycznie od samego początku, ale były w nich rzeczy, które nie do końca mi się podobały. Myślę, że budowanie świata jest interesujące, ale tandetne (po raz kolejny, podobnie jak w 'Niezgodnej", historia rozgrywa się w całości w Chicago, co jest w porządku, ale nasuwa się pytanie, jaki jest świat poza miastem, a nawet poza USA? Autorka nigdy nam tego nie zdradziła). Można śmiało powiedzieć, że budowanie świata jest tandetne, jednak tym co mi się podobało jest to, że sama autorka nie traktuje go poważnie. Fragmenty tej książki przypomniały mi powieści Brandona Sandersona, szczególnie fakt że superbohaterowie mogą być moralnie niejednoznaczni, a inne części przypomniały mi Animorfy, zwłaszcza  aspekt znudzonego, przerażonego bohatera oraz sama dynamika drużyny. Wszystkie postacie są skrajnie niedojrzałe, zachowują się jak dzieci, aż do tego stopnia, że ​​musiałam wielokrotnie sobie przypominać, że jednak osiągnęli magiczną 18-stkę. Jeśli chciałabym usprawiedliwić autorkę to mogłabym pospekulować, że jest to spowodowane traumą „osiągania szczytów” w młodym wieku a bohaterowie  są emocjonalnie uwięzieni w umysłach swoich nastoletnich ja. Ale to byłoby jedynie usprawiedliwienie, ponieważ znajdziemy tutaj więcej aspektów , które sprawiają, że książka ta to nadal YA. Należą do nich chociażby narracja i historia ,więc  pomimo przekleństw i odniesień do "nielegalnych" substancji, jest to nadal lektura dla młodzieży.. Część mnie nie może się powstrzymać przed postawieniem pytania czy może ktoś zdecydował, że sprzedaż książek dla dorosłych jest bardziej opłacalna niż tych dla dzieci? I coś co zaczęło się jako młodzieżówka, zostało po prostu zmodyfikowane ? 

W opowieści Roth jest wiele naprawdę interesujących i wartościowych treści. Fabuła zmusza cię do zgadywania co będzie dalej ponieważ chociaż ton tak naprawdę się nie zmienia, kontekst i kąt widzenia już tak. Myślę, że jest to  książka, która albo działa, albo nie działa na poszczególnych czytelników. Postaci nie są łatwe do pokochania (lub polubienia), a fabuła zmienia biegi - na boki, do góry nogami, do tyłu - ale zdecydowanie są momenty błyszczące zarówno w opowiadaniu historii, jak i przetwarzaniu żalu, traumy i niepewności . Dla wielu z nas jest to bardzo prawdziwe; przeżywamy życie do pewnego momentu, a następnie uderzamy w ścianę wołając „co teraz?”. Jedyną różnicą jest to, że przeciętny człowiek nie uderza w tę ścianę po pokonaniu ciemnej magicznej istoty, a nasi bohaterowie tak. 

"Wybrańcy" to opowieść o tym, co dzieje się po pokonaniu zła i powrocie  do normalnego życia. Życia, o którym być może nigdy nie myśleli, że będą mieć, normalności, której nie mogą zaakceptować. Veronica Roth nigdy tak naprawdę nie była wysoko na mojej liście „obowiązkowych lektur”, ale przesłanka do tego "dzieła" naprawdę na mnie zadziałała. Odkrywanie świata i postaci po wygranej bitwie jest fascynujące, a Roth udała się stworzyć niesamowicie interesujący obraz głównej bohaterki. Wprost nie mogę się doczekać kolejnej części by zobaczyć, dokąd naprawdę zmierza ta historia. 


Tytuł : "Wybrańcy"

Autor : Veronica Roth

Wydawnictwo : Media Rodzina

Data wydania : 13 stycznia 2020

Liczba stron : 520

Tytuł oryginału : Chosen Ones

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
https://mediarodzina.pl/index.php
 

 

 

 

"Kompleks Boga" Piotr Rozmus

"Kompleks Boga" Piotr Rozmus

 Oh jak ja uwielbiam thrillery i kryminały. Jeśli na dodatek zostały napisane w formie szkatułkowej (opowiadanie w opowiadaniu) to czuję się jak w niebie. Tutaj wydawnictwo Sonia Draga poszło nawet o krok dalej, bo do tego mojego pączka z kremem, dodało jeszcze jedną, wielką łyżkę lukru. Mówię o okładce. Jest ona wprost cudowna. To jedna z tych, które jak pierwsze rzucają się w oczy już na księgarnianym progu (lub też w reklamach internetowych). No dobrze, ale czy wszystko złoto co się świeci? Muszę przyznać, że było to moje pierwsze spotkanie z Piotrem Rozmusem i troszeczkę się go bałam, wiecie jak to jest na tych pierwszych randach. Całe szczęście już po pierwszych kilkudziesięciu stronach, a w zasadzie już po bardzo mocnym początku, wiedziałam że coś iskrzy. Może to to złoto właśnie?

Szczecińska policja stara się rozwikłać sprawę czterech tajemniczych zniknięć. Bohaterowie, których pozornie nic nie łączy, trafiają w ręce psychopatycznego oprawcy przeświadczonego o własnej wyższości. Każdy z zaginionych ma coś do ukrycia. Każdy przynajmniej raz postąpił niemoralnie. Ich losy splatają się w mrocznej piwnicy szaleńca, który zmusza ich do odkupienia win. Połyskujące chirurgiczną stalą narzędzia i hak łudząco podobny do tych wiszących w rzeźni dobrze nie wróżą. Miłość i pożądanie, zdrada i seks – za to wszystko przyjdzie im zapłacić. Ta przyprawiająca o dreszcze, odmalowana z filmowym rozmachem historia mrozi krew w żyłach, wciąga i zmusza do refleksji. Czy nie byłoby wspaniałe móc się czuć niczym Bóg? 


 
"Zastanawianie sie nad grzechami innych jest niczym innym jak próba usprawiedliwiania swoich". Piękny cytat prawda, niestety nie wiem kto jest autorem. Jak pewnie mogliście się o tym przekonać wielokrotnie, człowiek jest istotą ciekawską. Lubimy podsłuchiwać, podglądać swoich sąsiadów, plotkować. Leży to w naszej naturze. Najciekawsze dla nas są te małe grzeszki zza ścian : to że, Marian z sąsiedztwa bije żonę, Kamil murarz już trzeci dzień nie wychodzi z baru a Mariolka z mięsnego ma nowego adoratora, poza własnym mężem. Całe szczęście w większości przypadków, nasza ciekawość i zainteresowanie cudzym życiem, nikomu nie szkodzi. No, chyba że nam samym jak zostaniemy przydybani na węszeniu w cudzych brudach. Jednak są na świecie ludzie, którzy oprócz węszenia posuwają się o krok dalej, nie dość że obserwują to jeszcze starają się wymierzyć sprawiedliwość, zazwyczaj w postaci kary. "Kompleks Boga" to książka, w której czwórka bohaterów zostaje zamknięta w piwnicy z szaleńcem, który czuje się Bogiem. Gdzieś przeczytałam, że powieść ta kojarzona jest z serią filmowych "Pił" czy też innych horrorów z wątkiem uwięzienia. Mi natomiast dzieło Rozmusa skojarzyło się z "Weselem" Wyspiańskiego. Pewnie teraz się zastanawiacie czy mi się coś nie pomieszało, ale nie drodzy państwo.Jeśli dobrze się przyjrzycie to obie te powieści opowiadają o tym samym, różnią się jedynie detalami. Obie są o winie i karze, w obu została ona wymierzona i w obu to psychika bohaterów gra pierwsze skrzypce. Oczywiście ciężko jest porównać dramat do współczesnego kryminału, jednak jeśli posłużycie się wyobraźnią to wszystko jest możliwe. Ba, obaj autorzy do swoich dzieł wpletli wątki fantastyczne ( u Wyspiańskiego jest to mistycyzm, u Rosmusa horror) i stworzyli dzieła, które poniekąd wymykają się kategoryzacji. Jeśli moją recenzję czyta jakiś nastolatek to pewnie wpisze "Kompleks Boga" na listę pod tytułem "omijać szerokim łukiem". Jednak proszę tego nie robić. Jeśli lubicie mocne brzmienia, nieprzesadzoną makabrę, ciemne miejsca i ofiary, które nie są bez winy, to koniecznie musicie to przeczytać. 

"Kompleks Boga" to również wspaniała książka psychologiczna. By napisać powieść tego gatunku, trzeba o psychologii coś wiedzieć. Owszem można bazować na doświadczeniach, obserwacjach, internetowych publikacjach czy chociażby czytanych wcześniej thrillerach psychologicznych, jednak uważny i zorientowany czytelnik, prędzej czy później dostrzeże mistyfikację i niedociągnięcia. Piotr Rozmus (mój rocznik więc musi być cudownym, utalentowanym człowiekiem :) jest absolwentem doradztwa psychologicznego, socjologii stosowanej oraz profilaktyki społecznej i resocjalizacji, więc jak widzicie można śmiało powiedzieć, że zna się na temacie. I to widać już na pierwszy rzut oka. Bohaterowie nie są zwykłymi, anonimowymi postaciami, tłem dla toczącego się śledztwa. Ta nasza czwórka, i ich grzechy, gra tutaj pierwsze skrzypce i autor poświęca im bardzo dużo czasu. Można powiedzieć, że "Kompleks Boga" jest powieścią bardzo kompleksową, złożoną. Znajdują się w niej cztery mini historie, cztery mini życia każdej z naszych ofiar. Ich portrety psychologiczne zostały bardzo dokładnie przedstawione. Rozmus nie starał się wzbudzić w nas litości czy sympatii do uwięzionych. Przedstawił ich życie takim jakie było, pełnym pasji, grzechów, złości, namiętności, strachu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że tacy ludzie, jak nasze ofiary, żyją wśród nas, może nawet są naszymi sąsiadami. Fakt ten czyni tę powieść poniekąd wiarygodną. Ciekawie przedstawiony jest również profil psychologiczny psychopaty, jako człowieka z manią wielkości, kompleksem Boga, który czuje się odpowiedzialny za ocalenie grzeszników. 

Jak już wielokrotnie wspomniałam "Kompleks Boga" nie jest typowym kryminałem, choć jak taki się zaczyna. Początek jest niezwykle mocny, brutalny i zadowoli nawet najbardziej wymagających wielbicieli gatunku. Potem akcja zwalnia, przekształcając się w powieść na poły psychologiczną, na poły obyczajową, jednak z wyczuwalnym podskórnym napięciem. Śledztwo nie jest tutaj na pierwszym miejscu, można wręcz powiedzieć, że autor momentami o nim zapomina. Tak więc zaczyna się ostro, zwalnia do trzeciego biegu, i znowu przyśpiesza w końcowym punkcie kulminacyjnym. Mi się to podobało bo Rozmusowi udało się połączyć w jedną całość wszystko to co lubię : rozważania na temat winy i kary, wątek porwania, psychologię oraz policyjne śledztwo. Wyszło to naprawdę dobrze i cieszę się, że mamy kolejnego pisarza, któremu udało się wybić poza polski zaścianek kryminalny, zdominowany przez wielce płodne pisarki, nisko kalibrowych kniotów. 

Piotr Rozmus jak do tej pory wydał cztery książki i co za tym idzie mam spore zaległości, jednak spokojnie da się wszystko nadgonić (szczególnie, że tematyka jednej z nich, mafia, nie leży w kręgu moich zainteresowań). Koło takiego twórcy nie da się przejść obojętnie, nie da się nie docenić takiego brylantu w morzu koralików. Jeśli lubicie prozę Maxa Czornyja (jak ja nie lubię porównań) to i ta książka przypadnie wam do gustu. Była prawie, że idealna . A dlaczego prawie? Bo wierzę, że autor może jeszcze lepiej, że kiedyś jeszcze bardziej mnie zaskoczy. Zdecydowanie polecam.  


Tytuł : "Kompleks Boga"

Autor : Piotr Rozmus

Wydawnictwo : Sonia Draga

Data wydania : 13 stycznia 2021

Liczba stron : 440

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
 
 


 

 

 

 

"Ostatni" Maja Lunde [PRZEDPREMIEROWO]

"Ostatni" Maja Lunde [PRZEDPREMIEROWO]

O tak. W końcu się doczekałam kolejnej po "Błękicie" część "Kwartetu sezonowego". Jednak kiedy się dowiedziałam, że będzie on o koniach to poczułam sprzeczne emocje. A dlaczego? Ponieważ  jeśli jest jedna rzecz, której nie mogę w pełni zrozumieć, to jest to miłość do koni. No ale  taki był temat i nie mogłam nic z tym zrobić. Jednak wbrew moim najgorszym oczekiwaniom książka i tak była dobra. Każdy, kto polubił dwie pierwsze powieści "klimatyczne" Lunde, będzie zachwycony "Ostatni" jest pełen wielu niepokojących wydarzeń  i, co nie mniej ważne, fabuła rozgrywa się w nie tak znowu odległej przyszłości co czyni ją wielce prawdopodobną a powieść wielce ekscytującym doświadczeniem literackim.

 

Trzecia część klimatycznej tetralogii Mai Lunde – autorki bestsellerowej Historii pszczół i Błękitu – nareszcie w Polsce!Sankt Petersburg, 1881 rok. Odnalezione w Mongolii kości nowego gatunku konia trafiają do zoologa Michaiła. Ten ze zdumieniem odkrywa, że szczątki do złudzenia przypominają szkielet prehistorycznego dzikiego zwierzęcia i marzy o wyprawie badawczej na stepy mongolskie. Czy awanturnik i poszukiwacz przygód Wolff pomoże mu ziścić to pragnienie? 


Podobnie jak pierwsza książka z serii, ta również składa się z trzech niezależnych wątków narracyjnych. Część pierwsza rozgrywa się w XIX wieku.  Michail Aleksandrovic, kierownik ogrodu zoologicznego w Sankt Petersburgu,  wraz z poszukiwaczem przygód ,Wilhelmem Wolffem, jedzie do Mongolii w poszukiwaniu wyimaginowanego gatunku dzikich koni uważanych tylko za legendę .W części drugiej jest rok 1992 .Karin, niemiecka weterynarz prowadząca badania naukowe, sprowadza gatunek takhi z powrotem do Mongolii, aby spróbować wypuścić go na wolność i sprawić że znów stanie się dziki; i wreszcie w 2064 roku jest Eva, która mieszka ze swoją córką Isą na pozostałościach po starej farmie, w dystopijnej przyszłości, w której brakuje wody i jedzenia i gdzie każdego dnia walczy się o przetrwanie. Brzmi znajomo? Biorąc pod uwagę, że poprzednie tomy zostały zbudowane na tym samym schemacie, możemy śmiało powiedzieć że tak. A czy kolejny raz formuła ta zadziałała? Moim zdaniem Lunde udało się zatrzeć nieprzyjemny posmak, który pozostał we mnie po "Błękicie" , jednak sukces "Historii pszczół" nie został powtórzony. Więc tak, formuła  nadal działała, jednak jej efekty są zdecydowanie słabsze. To, czego brakuje ze względu na przewidywalność struktury, jest kompensowane przez jakość trzech historii, a także przez ich wzajemne powiązania i różne poziomy interpretacji, które się z tym wiążą, w tym symbole, odniesienia i mniej lub bardziej wyraźne podobieństwa.
Trzy mądrze zaprojektowane przez autorkę wątki  mówią nie tylko o środowisku, ale stają się okazją do podjęcia dyskusji na  tematy takie jak : miłość ,rodzicielstwo, przetrwanie, kondycja kobiet. Jednak nie da się ukryć, że to ekologia jest głównym przedmiotem zainteresowania autorki.  W "Błękicie" czytaliśmy o ociepleniu klimatu i jego skutkach. Był to temat niemalże oklepany i mało atrakcyjny. Autorka podzieliła się z nami wiedzą książkową, którą okrasiła swoją wyobraźnią. Tym razem aspekt ekologiczny / naukowy jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny, bo mniej znany: zagrożone gatunki z pewnością pozytywnie pobudzą zainteresowanie czytelnika, zamiast je tłumić.

Zmiany klimatyczne i zagrożenie dla niektórych gatunków zwierząt to główne tematy powieści, ale znajdziemy tutaj również sporo wątków dotyczących relacji międzyludzkich. Każdy z trzech głównych bohaterów musi walczyć ze swoją naturą : Michaił ze swoją seksualnością i pragnieniem matki, by oddać wnuki. Karin ze swoim synem, którego nigdy nie pokochała tak, jak on tego potrzebował. I Eva z córką, którą desperacko chce chronić i tym samym uwięzić. Ten drugi poziom, który łączy wątki fabularne, sprawia, że ​​wydarzenia są jeszcze bardziej " nawiedzone" i pokazuje, jak ściśle powiązane są losy wszystkich żywych istot na planecie.

Ponownie uderzyło mnie coś, co już zauważyłam w "Historii pszczół", a mianowicie to, że  Maja Lunde zajmuje się  trzema zupełnie różnymi gatunkami literackimi: dziewiętnastowieczną relacją przygodowo-badawczą, współczesną fikcją i postapokaliptycznymi spekulacjami. I za każdym razem bardzo dobrze wpasowuje się w atmosferę i w myśli bohaterów. Moim zdaniem jest to godne pochwały. Jednak ostatni tom uzmysłowił mi coś jeszcze :  może  było to oczywiste a może zostało stworzone dopiero teraz, ale pojawienie się postaci, którą widziałam już w jednej z poprzednich części, sprawiło, że zdałam sobie sprawę,  że tak naprawdę znajdujemy się w jednym uniwersum narracji. Poza zwykłą satysfakcją jako czytelnika, widząc wspólny wątek, który jest już nie tylko tematyczny, ale także konkretny, uważam, że daje to również większy zakres pracy. Fakt, że każda z tych licznych historii, które czytamy, jest powiązana ze wszystkimi innymi, a dokładniej, że te trzy"przyszłości" są w rzeczywistości jedną wielką mroczną "przyszłością", pokazuje związek między różnymi obszarami przyrody i że świat, w którym żyjemy, jest wspaniałą żywą istotą, którą dobrze jest szanować jako całość.

"Ostatni" to emocjonująca książka o relacjach rodzinnych i "prehistorycznych" koniach z przeszłości i przyszłości, w której zmiany klimatyczne stworzyły atmosferę przypominającą horror. Historie są pięknie połączone a powtarzający się temat podrzędny, dotyczący relacji między rodzicami a dziećmi ,dodaje książce więcej osobowości i człowieczeństwa. Zakończenie książki jest krzepiąco pełne nadziei i sentymentów. Maja Lunde to bez wątpienia bardzo utalentowana autorka, a ta książka jest doskonałym tego przykładem. 


Tytuł : "Ostatni"

Autor : Maja Lunde

Wydawnictwo : Literackie

Data wydania : 13 stycznia 2021

Liczba stron : 512

Tytuł oryginału : Przewalskis hest 

 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  





 

 

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger