"Tlen" Geoff Ryman

 Tytuł : "Tlen"
 Autor : Geoff Ryman
 Wydawnictwo : MAG
 Rok wydania : 2017
 Liczba stron : 447
 Tytuł oryginału : Air or: Have not Have


Azjatyckie świnie

Skończyłam..w boleściach doczołgałam się do samego końca. Czy to była prawdziwa uczta wyobraźni? Niestety. Była to uczta cierpliwości, którą odebrałam jako swojego rodzaju lekcję na przyszłość. Nie oceniaj książki po okładkach? Nie czekaj na wielki come back ulubionego pisarza, który postanowił zniknąć ze sceny literackiej? Nie słuchaj dobrych PR-owców? Podeszłam do tej książki z czystą kartą, nie przeczytałam ani jednej recenzji, ani jednego wywiadu, nie spojrzałam ile gwiazdek czy innych punktów dostała na portalach literackich. Sięgnęłam po nią w ciemno i co? I ją znienawidziłam. Z każdą stroną coraz
bardziej. Dopiero po przeczytaniu sięgnęłam po opinie innych i co? Jak zwykle znalazłam się w mniejszości, może ja tej lektury po prostu nie zrozumiałam?

Rok 2020. Świat zmienił się w globalną wioskę, gdzie przepływ informacji odbywa się już w naszych umysłach. Jednak są miejsca gdzie nowe technologie, ze względu na dystans od miast i słabo rozwiniętą w tamtych rejonach infrastrukturę technologiczną, nadal pozostają zacofane. Jednym z takich miejsc jest Kizuldah, mała górska miejscowość w Karzistanie- państwie w Środkowej Azji. To mała farmerska wioska, tygiel kulturowy i religijny, gdzie nieformalnym liderem jest Mae Chung, modystka i fashionistka, dzięki której kobiety z okolicznych miejscowości poznają najnowsze trendy w modzie i stylu życia. Pewnego dnia ONZ postanawia przetestować nową technologię, która ma zapewnić wszystkim mieszkańcom głowy dostęp do sieci (zwanej Tlen)bezpośrednio w ich głowach. Kiedy następuje Test, czyli przesłanie silnego impulsu elektromagnetycznego do umysłów, Mae wraz z sąsiadką zajmuje się gotowaniem prześcieradeł. Kiedy do ich mózgów dociera impuls kobiety wpadają w panikę. Starsza Pani umiera i błąd w systemie kopiuje jej osobowość i wspomnienia do umysłu Mae. W obliczu nieoczekiwanych zgonów ONZ wstrzymuje wprowadzenie technologii Tlen. Ludzkość ma rok na przygotowanie się i nauczenie podstaw działania systemu. W wyniku pomyłki Mae nadal funkcjonuje w Tlenie, z którego czerpie korzyści i uczy się by uratować swoją wioskę przed śmiercią. 

Wszystko to zapowiada się niezwykle ciekawie, jest tylko jedno ale. Myślałam, że będę mieć do czynienia z science fiction z prawdziwego zdarzenia a dostałam powieść obyczajową osadzoną w realiach azjatyckiej wsi. I na dokładkę naszą główną bohaterka jest ekspertem modowym- no tego jeszcze nie było. A co z tym Tlenem? Tą technologią przyszłości? Otóż test nie wypadł pomyślnie więc na razie będzie bez zmian, czytaj : dalej orzemy pole i wypasamy świnie. Przez większą część książki (w tych momentach kiedy jeszcze chciałam dać autorowi szansę) zadawałam sobie pytanie: o co w tym wszystkim chodzi, ze strony na stronę stawałam się coraz głupsza, za to autor za wszelką cenę starał się wszystko jeszcze bardziej skomplikować, dodając takie absurdy, że się w głowie nie mieściło. Z książki powoli zaczął się robić śmietnik, w którym styl zdominował całą fabułę, wszystko to było bardzo ciężkie do strawienia. 
Cała książka była dla mnie zbyt ambitna. Uwielbiam fantasy czy science-fiction gdzie autorzy umieszczają nas w świecie nie tłumacząc nam wszystkiego po kolei, nie prowadząc jak dziecko za rękę do przedszkola. Tutaj autor w sposób niezwykle opisowy przedstawił nam Tlen, ale i tak patrzymy na to wszystko z boku. Nadal jest to technologia przyszłości, która kontrastuje z naszymi bohaterami. Po prostu do nich nie pasuje. Być może była to metafora zmieniających się czasów. Może autor w ten niezwykły sposób chciał przedstawić podziały w dzisiejszym społeczeństwie, gdzie technologia idzie w parze z zacofaniem. Na pewno istotnym przesłaniem tej powieści jest wpływ techniki na małe społeczności, szczególnie wiejskie gdzie dostęp do wyższych technologii nadal jest luksusem. Plusem tej książki było ukazanie nam strachu przed nowym. Nasi bohaterowie mieszkają w małej górskiej miejscowości, gdzie jak zimą spadnie śnieg to są odcięci od świata. Jedyną ich rozrywką jest oglądanie telewizji na jedynym w wiosce telewizorze. I nagle ich świat ma przejść totalną metamorfozę. Ich mózgi zostaną zaprogramowane tak, że cały świat stanie przed nimi otworem. To tak jak by mieć internet we własnej głowie. Oczywiście społeczność została podzielona: na zwolenników i przeciwników. I przyznam bez bicia byłam bardziej przekonana do racji tych drugich. Mając cały świat w głowie małe społeczności po prostu znikną, zostaną wchłonięte, zniknie ich indywidualność i ten brak pośpiechu który je cechuje. Nie wiem dlaczego nasza główna bohaterka była taką wielką orędowniczką przyszłości, choć czarno na białym widziała, że to zniszczy jej miejsce narodzin. 
Co do samej technologii Tlenu, była dla mnie dość nie zrozumiała. Jestem w stanie wyobrazić sobie internet w głowie, wyświetlanie muzyki czy filmów bezpośrednio przed oczami jak robimy to teraz za pomocą gogli. Ale z jakiej racji ten nowy system cofa nas lub przenosi w przyszłość? I dlaczego tylko niektórych? Czy to jego wady, czy zalety? A jeśli zdarzyło to się tylko przez błąd w systemie to czemu ten błąd nie został wyeliminowany? W dobrym filmie science fiction reżyser by wysłał całą armię na Mae byle tylko ją złapać i przeskanować jej głowę. A tutaj? Nadal biega między kozami i prowadzi swój internetowy biznes czerpiąc wiedzę z systemu, który jest uśpiony. 

Najgorsze jest to, że książka nie układa się w całość. Mamy tutaj wątek główny i tryliard wątków pobocznych, które raz poruszone przez autora są odsyłane poza margines. A to właśnie te wątki mogły uratować tę powieść. Akcja toczy się w małej społeczności, gdzieś w górach Środkowej Azji. Wiemy że żyją tu buddyści, chrześcijanie, muzułmanie i wiele innych religii. Niby jest jakaś hierarchia jednak nie wiemy na czym ona polega. Pięknym wątkiem był lud Eloi - jednak nadal nie wiem kim oni do końca byli, za co ich ciemiężono i dlaczego tak naprawdę walczyli. Watek ten przewijał się przez pół książki a potem nagle zniknął. A co z psem, który wydostał naszą główną bohaterkę ze szpitala? Tym psem w czapce, który potrafił myśleć i mówić? Tu wątek również został urwany. To było najbardziej denerwujące. Jak już przyzwyczaisz się do chaosu postaci, który tu panuje, jak już zainteresujesz się ich losem to nagle bach, okazuje się tu zupełnie nie potrzebne bo już nigdy więcej o nich nie usłyszysz. 

Teraz co nieco o języku jakim została napisana ta książka. Nie nie i jeszcze raz nie. Przez pierwsze 220 stron myślałam, że wyjdę z siebie. Potem dostałam coś na zachętkę. W miarę przyzwoite dialogi i zmianę sposobu narracji, przerzuciliśmy się na emaile- o wiele łatwiejsze do przyswojenia. W takich momentach mogliśmy naprawdę poznać bohaterów i otaczający ich świat. Niestety kilkadziesiąt stron później znowu wróciliśmy do punktu wyjścia : przerysowania, nadpisania, niepotrzebne bzdury i mnóstwo absurdalnych metafor. Hola hola, przecież jest to książka sf, na co komu taki język, komisja sztokholmska raczej tego czytać nie będzie, a nawet jeśli ktoś jest fanem tego gatunku to do dobrych momentów nie doczeka. 

Wszystko ale to wszystko mnie drażniło w tej książce, aż tak że nawet nie mam ochoty wspominać o naszej głównej bohaterce. Kiepska fabuła osadzona w nieciekawych realiach, chaos bohaterów, ich niewiarygodność. Ostrzegam wszystkich fanów sf (bo inni i tak nie sięgną po tę książkę) nie warto wydawać pieniędzy czy niszczyć palców na czytniku - ta książka to nowoczesne wydanie prozy Elizy Orzeszkowej. Niech was nie zwiedzie piękna i jakże przekonująca okładka, w środku są tylko pomyje i obierki ziemniaków, dla tych świń z azjatyckich łąk. Koniec pomyj.

1 komentarz:

  1. Szkoda , że nie ma komentarzy. Jak są komentarze to widać ,że ktoś to czytał.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger