"To nie może być prawda" Hanna Dikta
Właśnie skończyłam kolejną przygodę z reprezentantką szeroko pojętej literatury kobiecej. I jak wyszło tym razem? Choć nadal dostrzegam cechy wspólne charakteryzujące prozę polskich autorek, choć nadal są to w większości powieści obyczajowe, przy których miło spędzimy wieczór by w kolejny zapomnieć, to przy okazji tej powieści zauważyłam, że polskie autorki zmieniły kierunek w którym do tej pory zmierzały. Powieści kobiece to już nie ckliwe opowiastki o typowych matkach polkach doświadczających problemów z niewiernymi mężami czy też chorymi dziećmi. To już nie te znane nam kobiety robiące konfitury i spędzające zimowe wieczory z kubkiem gorącej herbaty. Polska powieść kobieca stała się wyemancypowana, rzekłabym że wręcz feministyczna. Ale czy to dobrze?
Małgorzata, nauczycielka języka polskiego w piekarskim liceum, prowadzi spokojne życie u boku
kochającego męża. Pewnego dnia dowiaduje się, że jej pierwsza miłość, Krzysztof Jarecki, jest śmiertelnie chory. Wraz z kilkoma znajomymi postanawiają złożyć mu "pożegnalną" wizytę. Na łożu śmierci mężczyzna wyznaje Małgorzacie tajemnicę, która sprawi, że jej poukładane dotąd życie rozsypie się jak domek z kart.
Nie będę was oszukiwać i od razu powiem, że jest to książka jakich wiele na polskim rynku wydawniczym. Ba, jest to powieść, którą mogłaby napisać każda z nas czerpiąc historie z własnej przeszłości lub przeszłości naszych bliskich czy znajomych. Ot kolejny scenariusz, które napisało samo życie. Nie znajdziemy tutaj porywającej historii, fabuły która wyciska nam łzy z oczu czy chociażby zaskakującego zakończenia. "To nie może być prawda" najwięcej dramatyzmu zawiera w samym tytule, reszta to zwykła, momentami dość rozwlekła i trywialnie mówiąc : nudna, powieść obyczajowa, napisana dość kiepskim i chaotycznym stylem. Przez prawie 200 stron autorka zaznajamia nas z główną bohaterką, która nazywając rzeczy po imieniu, prowadzi zwyczajne życie kobiety z zamożnej klasy średniej, dla której praca nie jest obowiązkiem a jedynie przyjemnością. Kobiety, która czas spędza w galeriach handlowych lub na kawie z przyjaciółkami. Owszem, w życiu brakuje jej do szczęścia dziecka, jednak warunek jego posiadania nie jest konieczny do tego by dobrze je życie. Przez te 200 stron poznajemy również jej przyjaciółki, które są dość egzotyczną kombinacją cech osobowościowych. Ale o tym w dalszej części recenzji. Oprócz tego, że autorka serwuje nam kalejdoskop chwil i krótkich historyjek z życia Małgorzaty i jej bliskich, opowiastek które są codziennością każdego czytelnika, nie dzieje się tutaj praktycznie nic. Na domiar złego Dikta do swojej powieści wprowadza postacie, które nie sposób spamiętać. Z początku się starałam, jednak po kilku próbach, jak zaczęłam zdawać sobie sprawę, że to i tak postacie epizodyczne, dałam sobie spokój. Dopiero gdzieś około 180 strony zaczyna coś się dziać. Ale czy to oby nie za późno biorąc pod uwagę, że powieść liczy niespełna 275 stron. Oczywiście, muszę przyznać, że zwrot akcji jaki zaserwowała nam autorka, był dla mnie zaskoczeniem (jedynym w całej powieści), jednak po tym jedynym wstrząsie, fabuła znowu wpadła w marazm i ten rytm utrzymała już do samego końca.
W nagłówku recenzji wspomniałam, że polska literatura kobieca staje się coraz bardziej feministyczna. Nasze autorki nie boją się wybierać na swoje główne bohaterki kobiety które są typowymi reprezentantkami współczesnych nam czasów (przynajmniej w dużych miastach). Są to kobiety wyzwolone, które umieją czerpać przyjemność z życia. Jeszcze kilkanaście lat temu nie do pomyślenia było by typowa żona i matka mogła usiąść w fotelu i zapalić papierosa czy też wraz z przyjaciółkami pójść w tango i wrócić do domu nad ranem z potarganymi włosami, cuchnąca alkoholem. Teraz, w naszych powieściowych światach, jest to na porządku dziennym. To już nie mężczyzna czy atrakcyjna sąsiadka są powodem kłótni czy rozpadów związków. To one, nasze feministyczne bohaterki, coraz częściej same prowokują kłopoty. Nauczyły się zdradzać i oszukiwać. Wydawać by się mogło, że role w społeczeństwie zostały odwrócone, kobieta wskoczyła na miejsce mężczyzny. Czy to dobrze? Z pewnością powieści kobiece stały się mniej przesłodzone, co zdecydowanie działa na plus. Z drugiej strony nasze bohaterki utraciły pierwiastek kobiecości, to coś co kształtuje ognisko domowe. Teraz zamiast rodziny mamy związek, a co za tym idzie wyczuwalny jest brak stałości i zaangażowania co przejmuje mnie smutkiem. Podkopane został fundamentalne zasady. Choć to smutne to niestety jest prawdziwe, a właśnie takie powinny być książki obyczajowe- prawdziwe aż do bólu. Choć niezwykle egzotyczne, koleżanki Małgorzaty : Alicja i Anna, są postaciami, które potrafiłabym odnaleźć we własnym towarzystwie, a nie da się ukryć że są wyemancypowane aż do bólu.
"To nie może być prawda" jest książką na jeden wieczór, lekturą lekką, łatwą i przyjemną, która jednym uchem wleci a drugim wyleci. Rzadko się zdarza by to właśnie fabuła była najsłabszym ogniwem jednak w przypadku tej powieści zdecydowanie nie zaskakuje. Warto ją jednak przeczytać by zobaczyć jak wyewoluowały kobiece postaci w polskiej literaturze obyczajowej: od typowej matki polki kiszącej ogórki do niezależnej femme fatale z całą gamą nałogów. Jeśli akurat trafi w wasze ręce to przeczytajcie, jednak wycieczka do księgarni to zdecydowanie zbyt wielki trud, którego nie jest warta.
Tytuł : "To nie może być prawda"
Autor : Hanna Dikta
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 7 marca 2018
Liczba stron : 272
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz