"Piąta ofiara" J.D Barker

     Dawno, dawno temu, jak byłam jeszcze małą dziewczynką, na moim osiedlu było kino. Jednak nie takie zwyczajne, do jakich przyzwyczajeni jesteśmy dziś. Tam, zamiast trailerów, puszczane były duże fragmenty filmów, które miały być wyświetlane na ekranie za tydzień. Nie były to trzyminutowe migawki a dziesięcio czy dwudziesto minutowe epizody, które zazwyczaj kończyły się gigantycznym cliffhangerem. Wyobraźcie sobie teraz, że ktoś da wam do ręki książkę. Kiedy już zaczniecie czytać i dojdziecie do ważnego momentu kulminacyjnego, to zostanie wam ona zabrana i odłożona do sejfu, na długi długi czas. Prawda, że uczucie pustki, rozczarowania i złości dosłownie by was przytłoczyło? Tak właśnie się czuję teraz, kiedy mam za sobą ostatni rozdział "Piątej ofiary". Siedzę przy ekranie, piszę recenzję i z tęsknotą spoglądam na tę niebieską okładkę, modląc się by ktoś dopisał choć parę słów, jeszcze jeden epizodzik, posłowie, cokolwiek. Mam nadzieję, że nie będę zbyt długo czekać na kontynuację, bo obawiam się że nie byłoby to dobre dla mojej psychiki. "Piąta ofiara", oraz jej poprzedniczka, są niczym narkotyk, bardzo trudno jest je odstawić, jednak skutki przyjmowania są wyłącznie pozytywne. Jeśli jesteście gotowi na odlot to do dzieła.

Chicago. Jedna z najsurowszych zim od wielu lat. Pod powierzchnią zamarzniętego jeziora zostaje odkryte ciało nastolatki Elli Reynolds. Dziewczyna zaginęła trzy tygodnie temu, tylko że jezioro jest zamarznięte od kilku miesięcy... Media uważają, że za porwaniem stoi seryjny morderca. Wkrótce giną kolejne ofiary. Instynkt detektywa Portera podpowiada mu, że sprawa jest początkiem czegoś bardzo złego. 

Na wstępie mojej recenzji chciałam zaznaczyć, iż "Piąta ofiara" jest drugą częścią cyklu o Ansonie Bishopie, którą co prawda da się czytać jako samodzielne dzieło, jednak tego nie polecam. Z jednej strony powieść ta mocno nawiązuje do poprzedniego tomu, a z drugiej po prostu styl i język Barker, oraz jej pomysły i fantazja są zdecydowanie warte poznania. Ja, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę tej książki, nie wiedziałam iż jest to bezpośrednia kontynuacja. Wystarczył mi sam opis z tylnej części okładki i fakt, iż należy ona do szerokiego gatunku thrillerów, by poprosić o egzemplarz recenzyjny. Mam wielką wiarę w zespół Czarnej Owcy, dziewięćdziesiąt procent kryminałów i thrillerów, wydanych przez to wydawnictwo, okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę. Dlatego i tym razem niewiele się zastanawiałam. Jednak już po kilkudziesięciu stronach wiedziałam, że popełniłam błąd. Na samym początku książki, wszystko wydawała się dla mnie pogmatwane, fabuła była poszatkowana, nawiązania do poprzedniego tomu wprowadzały chaos, a na domiar złego cały czas odnosiłam wrażenie, iż życzeniem i nadzieją autora jest, by odbiorcy jej dzieła byli już zaznajomieni z bohaterami oraz wydarzeniami, które przywiodły ich do miejsca w którym obecnie się znajdują. Kiedy ostatecznie się poddałam i postanowiłam sięgnąć po tom pierwszy, była niedziele późnym wieczorem. Wiedziałam, że wszystkie księgarnie są już zamknięte, więc jedyne co mi pozostało, to zainwestować w e-booka. Ci, którzy śledzą mój blog wiedzą, iż nie przepadam za elektronicznymi wydaniami książek, nie ma bowiem nic lepszego niż zapach farby drukarskiej i szelest stron. Jednak tym razem postanowiłam się przemęczyć. Już sam to jest dowodem na niezwykły talent autora do zjednywania sobie czytelników. "Czwarta małpa" okazała się książką, od której wprost nie mogłam się oderwać. Jak wierna fanka thrillerów i kryminałów, kolejny raz dałam się zaskoczyć, kolejny raz mi udowodniono, że gatunek ten nie ma dna ani granic, wystarczy odrobina fantazji i lekkie pióro, i da się napisać coś nowego, oryginalnego. Ponieważ większość thrillerów opiera się na znanym wszystkim schemacie morderstwo-śledztwo lub też porwanie-śledztwo, dzisiejsi autorzy muszą nieźle się natrudzić by nie skopiować fabuł swoich poprzedników. Książki stają się coraz bardziej skomplikowane, przestępstwa mroczniejsze, bohaterowie oryginalniejsi a monstra bardziej przerażające. Tak było i tym razem. Choć Barker stworzyła typowy kryminał tak napakowała go taką liczbą wątków i bohaterów, że rozwiązanie zagadki było wielce utrudnione. Podobnie rzecz się miała w drugim tomie. Nasz czarny charakter uciekł policji i nadal znajduje się na wolności. Co prawda w tej części nie gra pierwszych skrzypiec, jednak jego rola jest nie do przecenienia. Czai się w ciemności niczym zły duch na Halloween i poluje na naszego detektywa, z którym ma o tej pory niewyrównane rachunki. By sprawę jeszcze bardziej skomplikować autor do gry wprowadził nowych zawodników. Pojawił się kolejny morderca, człowiek który podtapia swoje ofiary by wydusić z nich potrzebne mu informacje. Dziewczyny są więzione, rażone prądem, topione, maltretowane a na koniec umierają w męczarniach. Kolejnym nowym bohaterem, który pojawia się w tej części jest matka Ansona Bishopa. Wierzcie mi jest to kobieta, która nieźle nam tutaj namiesza. Nie jest to typowa "matka polka" ani nawet nowoczesna pani domu na miarę Rozenkowej. To istna MADka, jednak miłośnicy thrillerów właśnie takie lubią najbardziej. Tych nowych postaci jest tutaj więcej i każda z nich jest na swój sposób oryginalna i znacząca dla fabuły. Choć Barker nie jest mistrzynią w tworzeniu profilów psychologicznych, tak każdy uważny czytelnik, obserwując kroki bohaterów, będzie mógł wyrobić sobie o nich własną opinię. Założę się, że mój odbiór powiedzmy detektywa Portera, będzie się różnił od waszego.

Jak dobrze wiecie w Stanach Zjednoczonych toczy się ostry bój o pierwszeństwo pomiędzy policją stanową a federalną, czyli FBI. Często zdarza się tak, że śledztwo które znajduje się już w samej końcówce, przejmowane jest przez agentów federalnych i to właśnie oni spijają całą śmietankę. Aby zostać pracownikiem, zarówno biurowym jak i terenowym w FBI, trzeba być najlepszym z najlepszych. Owszem często przyjmowani są ludzie z ulicy, jednak przed otrzymaniem identyfikatora otwierającego niemalże wszystkie drzwi, muszą oni przejść szereg testów i szkoleń. J.D Barker przenosi nas w sam środek konfliktu pomiędzy policją a FBI. Federalni nadal poszukują Bishopa, policja natomiast skupia się na kolejnym mordercy. Porter uważa, że dwie dwie sprawy coś łączy. Zanim detektywowi uda się przedstawić jakiekolwiek dowody na poparcie swojej tezy, zostaje on odsunięty od śledztwa i wysłany na przymusowy urlop. Dlaczego? Ponieważ jego przełożeni sądzą iż pomógł on w ucieczce Bishopa. Chodzą nawet słuchy, iż obaj mężczyźni ze sobą współpracują, wiadomym bowiem jest, że Zabójca Czwartej Małpy, wymierzył również sprawiedliwość mordercy żony Portera. Skomplikowane prawda? I takie właśnie jest, dlatego naprawdę zachęcam was do sięgnięcia po pierwszy tom, niech on będzie dla was mapą drogową. Ale teraz podsumujmy. Książka, choć jej fabuła toczy się liniowo, składa się z wielu punktów widzenia i wydarzeń, które z pozoru nie mają ze sobą wiele wspólnego. Federalni zajęli jedno z biur lokalnego komisariatu, na ścianach porozwieszali plakaty ofiar Bishopa, i to właśnie tam czekają aż dotrą do nich informacje o pobycie mordercy. Z ich strony narratorem jest agent Poole, którego zdecydowanie polubiłam. Jest inteligentny, rozważny, ugodowy i konsekwentny. Kilka pokojów dalej znajduje się biuro policjantów zajmujących się sprawą "topionych" dziewczyn. Jest to ta sama ekipa, którą poznaliśmy w poprzedniej części. Również i teraz autor skupia się na teraźniejszych wydarzeniach, blokując nam dostęp do informacji na temat życia prywatnego detektywów. Jest to dla mnie coś nowego, bo zazwyczaj to właśnie "prywata" stanowi ważny element książek kryminalnych i ich ukryte dno. To policjanci mają problemy, są alkoholikami albo psycholami, rozwodnikami, zdrajcami, ekshibicjonistami. Tym razem spotykamy normalnych ludzi, którzy spełniają się w swojej pracy, robią to co lubią. Trzecim wątkiem fabularnym są poczynania wyrzuconego z zespołu Portera, który na własną rękę postanawia bliżej przyjrzeć się obu śledztwom i znaleźć element wspólny. Wierzcie mi, na tych ponad 500 stronach, znajdziecie mnóstwo zwrotów akcji,ślepych zaułków, fałszywych tropów, morderstw, ofiar, psychopatów i oczywiście mega wielki, drażniący cliffhanger. 

Autor bardzo dużą wagę przykłada do wizualizacji i stworzenia odpowiedniej, mrocznej atmosfery. W końcu jeśli mamy do czynienia z mordercą, psychopatą, który porywa młode dziewczyny by w piwnicy własnego domu, wprowadzać je w stan śmierci klinicznej, musimy poczuć ten dreszcz na karku, bez tego książka okazałaby się niewypałem. Musi być wilgotno, ciemno, klaustrofobicznie, muszą pojawić się odpowiednie atrybuty jak paralizator, szklanka mleka, klatka. Wszystko to sprawia, że nasza wyobraźnia działa jeszcze silniej. Jednak najważniejsze w tym wszystkim są ofiary. Na przykładzie tego thrillera możemy zaobserwować jak skomplikowane są profile psychologiczne ludzi, jak inaczej będziemy się zachowywać w konkretnej sytuacji. Jedni uwięzieni w klatce zaczną walczyć, inni będą się buntować, jeszcze inni się poddadzą. Wszystkie te wersje były takie prawdziwe, że aż ściskało mi się serce. Z każdą z tych dziewczyn mogłam się utożsamić, gdyż sama nie wiem jak ja bym się zachowała będąc ofiarą porywacza-mordercy. Czytając te fragmenty czułam dreszcze na karku. Te dziewczyny tak bardzo chciały żyć a jednocześnie nie chciały by ktoś nimi manipulował, często śmierć była po prostu lepszą opcją, niż oddanie się psychopacie. 

Jonathan Dylan Barker przypomniał mi dlaczego uwielbiam thrillery. Od małego lubiłam się bać. Jako dziecko chodziłam z moim tatą do wypożyczalni kaset w osiedlowej bibliotece. Mój "staruszek" zawsze namawiał mnie na filmy dla dzieci czy komedie, lecz mój wzrok zawsze uciekał do "zakazanych" horrorów. Pewnego dnia tata się poddał i wypożyczył "Crittersy". Do dziś pamiętam ten, oglądany przez na wpół przymknięte powieki, film. Od tamtego czasu raz w miesiącu, ku zgrozie mojej rodzicielki, organizowaliśmy sobie noce horrorów. Lubiłam ten dreszczyk na karku, ten strach, gęsią skórkę i zgrzytanie zębami, które czułam oglądając filmy. Jeszcze długo po zakończeniu seansu czułam wewnętrzne napięcie i niepokój, które zazwyczaj przechodziło dopiero wraz z pierwszymi promieniami słońca. Właśnie tak samo się czułam po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów o Zabójcy Czwartek Małpy. lektura dostarczyła mi dreszczyku emocji, jednak wiem, iż to tylko fikcja literacka. Mam nadzieję, że nie znajdą się realni naśladowcy. Zdecydowanie polecam wszystkim fanom gatunku i nie tylko. Ja czekam na tom trzeci.


Tytuł : "Piąta ofiara"
Autor : J.D Barker
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 31 lipca 2019
Liczba stron : 560
Tytuł oryginału : The fifth to die



Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

5 komentarzy:

  1. Pierwsza część bardzo mi się podobała, więc z pewnością sięgnę po następny. Tylko teraz się zastanawiam czy nie czekać na kontynuację, żeby się nie męczyć 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałam pierwszego tomu ale recenzja zachęca do sięgnięcia po obie części.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze nie czytałam ani pierwszej ani drugiej części, ale wszystko przede mną :D Dużo pozytywnych opinii czytałam, więc na pewno się skuszę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię thrillery, więc chętnie przeczytam, ale chcę zacząć od pierwszej części.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo wciągająca książka ,nie mogę doczekać się ostatniego tomu.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger