„Naśladowcy” Ingar Johnsrud
Tytuł: „Naśladowcy”
Autor : Ingar
Johnsrud
Rok wydania : 2016
Wydawnictwo :
Otwarte
Tytuł oryginału :
Wienerbrorskapet
Hipnotyzer
Skuszona pozytywnymi recenzjami,
patronatem Lubimyczytać.pl oraz szumem medialnym,
który często towarzyszy wydaniu ciekawych pozycji, z nadzieją w
sercu na dobrą lekturę sięgnęłam po „Naśladowców”. Jednak
już po kilkunastu stronach wiedziałam, że czas spędzony z książką
nie będzie ekscytującą przygodą tylko egzaminem sprawdzającym
moją cierpliwość i wytrwałość. Nie wiedziałam tylko czy uda mi
się go zdać na piątkę czy jednak wyjdę z sali przed czasem.
Okładkowe porównanie do Jo Nesbo czy Stiega Larssona ( ten drugi
się pewnie w grobie przewraca ) jest ujmą dla tych skandynawskich
autorów. Jedyne moje wytłumaczenie czemu książka wypadłą tak
blado to fakt, że jest to debiut autora. Jednak by zachęcić
czytelnika do sięgnięcia po następne tomy mógł się bardziej
postarać.
Frederik Beier ,
komisarz policji z Oslo, dostaje zadanie odnalezienia zaginionej
córki znanej norweskiej polityk. Młoda kobieta kilka lat wcześniej
wstąpiła w szeregi sekty zwanej Światło Boga, i zaprzestała
kontaktów z rodziną. Kiedy w siedzibie sekty dochodzi do brutalnej
napaści, w wyniku której zamordowanych zostaje czterech członków
wspólnoty, policyjne śledztwo zaczyna się coraz bardziej
komplikować. Frederik wraz ze swoją partnerkę, specjalistką od
terroryzmu i Islamu, Kafą Iqbal w piwnicy siedziby sekty odnajdują
laboratorium. Trop prowadzi aż do czasów II Wojny Światowej i
norweskiego doktora Mengele.
Wielkim minusem tej
książki jest ( paradoksalnie ) zbyt szybkie tempo akcji i
wszechobecny chaos. Od samego początku zaczyna się rozgrywka.
Czytelnik zostaje zasypany taka ilością wątków, często zupełnie
ze sobą nie powiązanych, że czuje się nimi wręcz przytłoczony.
Autor nie daje nam czasu na poznanie głównych bohaterów. Postaci
są niedopracowane a ich mnogość sprawia , że często czytelnik je
ze sobą myli. Również sam główny bohater Frederik wydaje mi się
postacią zbyt groteskową. Poznajemy go w gabinecie psychiatry,
gdzie wysłano go z powodów napadów lęku. Komisarz sam zdaje sobie
sprawę, że ma problemy z psychiką, jednak nie daje sobie pomóc-
przyszedł tylko po papier stwierdzający, że jest zdolny do dalszej
służby. I to właśnie ta osoba ma prowadzić jedno z największych
śledztw kryminalnych w Norwegii? Osoba, która na widok krwi
wymiotuje, a stając twarzą w twarz z mordercą trzęsie nogami?
Również jego partnerka nie stwarza wrażenia osoby wielce
odpowiedzialnej co w konsekwencji promuję te parę jako dwójkę
nierozważnych idiotów, którzy swoim brakiem wyobraźni mogą
położyć śledztwo na łopatki. Ta para w ogóle nie uczy się na
błędach. Z jednych kłopotów wpadają w drugie. Bez broni i
wsparcia odwiedzają miejsca, gdzie jest wielce prawdopodobne, że
natkną się na groźnych przestępców. Dziwi mnie, że już po
pierwszej wpadce ( którą prawie przypłacili życiem ), nie zostali
odsunięci od śledztwa.
Teraz troszkę
skupmy się na fabule. A powiem państwu, że jest na czym. Bo fabuły
tej książki na kilka dość obszernych opowiadań. Mamy więc tutaj
: zabójstwo gubernatora w Afganistanie, morderstwa w sekcie,
eksperymenty z bronią biologiczną, poćwiartowanych
homoseksualistów i Bractwo Wiedeńskie – stowarzyszenie zajmujące
się badaniami nad czystością rasową w latach 40 XX wieku. Jak by
tego wszystkiego było mało pojawia się też wątek islamistyczny.
Dla zainteresowanych polityką również też coś się znajdzie.
Teraz najważniejsze pytanie. Czy autorowi udało się to wszystko
połączyć w sensowną całość? Otóż nie bardzo. Wątek
historyczny wydaje się jakby oderwany, rzekła bym nawet zbędny bo
wprowadza zamęt a nie wnosi nic co było by dla fabuły istotne.
Autor nie poradził
sobie również z finałem powieści. Zagadka oczywiście została
rozwiązana jednak czytelnik nie dostał żadnych odpowiedzi. Trudno
też stwierdzić czy zakończenie jest otwarte i poznamy je w
kolejnych tomach ( wiadomo , że będą ), czy też podobnie jak inni
skandynawscy komisarze i Frederik zajmie się inną sprawą. Ja
osobiście lubię jak coś zostaje doprowadzone do końca a tutaj ?
Jeden z morderców pozostaje na wolności a komendant policji ,
doskonale znając wszystkie fakty, wymyśla bajkę, że ta osoba
nigdy nie istniała. Troszkę to zbyt proste, tak jak by autorowi bo
męczącym maratonie na pięćsetnej stronie nagle zabrakło sił do
dalszego biegu.
Kolejnym minusem
powieści jest jej język. Brutalnie prosty, często wulgarny pełen
odnośników do genitaliów. Wtrącenia w stylu „stał na odległość
penisa” są odrażające, a jak już człowiek zdąży się do nich
przyzwyczaić to robią się po prostu śmieszne. Jednak nie tylko
język jest w tej książce przesadzony. Opisy rozlanego mózgu,
pływających wnętrzności, zmutowanych ludzi, ściekającej po
ścianie krwi są tutaj na porządku dziennym. Wszystko to sprawia ,
że nie mamy do czynienia z typowym skandynawskim kryminałem. Jest
to bardziej thriller a momentami thriller medyczny.
Jak napomknęłam we
wstępie jest to debiut Ingara Johnsruda . Pomimo tego, że książka
mnie nie zachwyciła uważam , że autor ma w sobie potencjał.
Technika jest zadowalająca, zwroty akcji trzymają w napięciu.
Zdarzyło się parę scen, które przeczytałam z zapartym tchem.
Podobało mi się to, że przez całą powieść udało się autorowi
utrzymać mroczny klimat. I to jest wielki plus. Po doszlifowaniu z
tego kamyka może wyjść diament. Mniej brutalny język,
odpuszczenie najbardziej nieprawdopodobnych spisków, właśnie to
mogłoby tę książkę uratować i dodać jej wiarygodności.
Na zakończenie
dodam, że podobnie było z „Hipnotyzerem” Larsa Keplera. I to
również był debiut. To właśnie w tej książce doliczyłam się
największej ilości błędów logicznych . A kolejne tomy? Wręcz
rewelacja. Więc i tym razem czekam na więcej. Dam autorowi następną
szansę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz