"Gdybyś tylko wiedziała" Hannah Beckerman

"Gdybyś tylko wiedziała" jeszcze przed oficjalną premierą, okrzyknięta została bestsellerem. Jak tylko na portalach literackich zaczęły pojawiać się pierwsze opinie, recenzenci w większości byli zgodni co do tego, że powieść jest znakomitym, wzruszającym i bardzo udanym debiutem. Muszę przyznać, że czytając te wszystkie pochlebne recenzje, których twórcy rozpływali się w zachwytach, byłam mocno zaintrygowana. Postanowiłam sama sięgnąć po tę powieść by wyrobić sobie własne zdanie i przekonać się, czy rzeczywiście książka wzrusza bardziej niż "Ojciec Goriot" Balzaka . Chciałam zobaczyć co takiego jest w tym dziele, że oceniane jest lepiej niż klasycy? Jakim cudem, książka obyczajowa, debiutującej autorki, mogła zdobyć taki rozgłos i sukces? A może to wszystko jest kłamstwem i sprawą dobrego marketingu? Może to nie powieść jest bestsellerem, tylko czytelnicy stali się mniej wymagający? Jak widzicie jeszcze przed przystąpieniem do lektury, pojawiło się bardzo wiele pytań, na które postanowiłam znaleźć odpowiedź. I znalazłam. A nawet wiele, bo okazuje się, że sukces ma wiele matek. Oraz twarzy.

Rodzina Audrey się rozpadła. Jej dwie dorosłe córki, Jess i Lily, są ze sobą skłócone, a nastoletnie wnuczki nawet się nie znają. Sekret sprzed trzydziestu lat - to jedyne, co nadal ich łączy.Kiedy napięcie sięga zenitu, decyzja, którą przed laty podjęła jedna z sióstr, teraz może wyjść na jaw. Czy pomimo skrywanej tajemnicy i trwającej wiele lat niezgody pojednanie jest możliwe? I za jaką cenę?

Tak naprawdę "Gdybyś tylko wiedziała" stawia przed czytelnikami zaledwie jedno, jednakże bardzo frapujące i ważne pytanie , cóż takiego wydarzyło się 30 lat temu? Co sprawiło, że dwie, najbliższe sobie osoby, przestały ze sobą rozmawiać, a może nawet więcej, przestały dla siebie istnieć. Te, które powinny się kochać, zaczęły nienawidzić? Jestem jedynaczką i choć wychowałam się w pełnej, i szczęśliwej rodzinie, tak miłości siostrzanej nie zaznałam, i nie zaznam już nigdy w życiu. Jednak całe moje dzieciństwo i czasy szkolne, spędziłam wśród niezliczonych kuzynów i kuzynek. Pamiętam nasze zabawy, figle i przekomarzania. Oczywiście zdarzały się kłótnie. Pewnie sami nie raz obiecywaliście swoim "największym wrogom", że do końca życia się do nich nie odezwiecie, a już następnego dnia, siedząc samotnie w domu, myśleliście jak by tutaj się pogodzić? Myślę, że każde dziecko ma tak samo : są wielkie miłości, wielkie przyjaźnie i oczywiście wielkie dramaty. Podobnie jest u naszej autorki, z tym że tutaj jedno wydarzenie z przeszłości zaważyło na przyszłości całej rodziny, wydarzenie które rozegrało się jak jedna z naszych głównych bohaterek, Jess, miała zaledwie 10 lat. Autorka do samego końca zachowuje je jednak w tajemnicy, a my ze strony na stronę jesteśmy coraz bardziej ciekawi, co sprawiło że ta mała dziewczynka znienawidziła swoją starszą siostrę. Muszę przyznać, iż zakończenie książki, kiedy wszystkie karty zostały odkryty, nieco mnie rozczarowało. Spodziewałam się, że kiedy autor tka tak misterną intrygę, buduje atmosferę i napięcie, to musi mieć ku temu poważny powód. Nie oszukujmy się, by przestać się do kogoś odzywać, by się go wyprzeć, musimy mieć motyw. Nikt tak po prostu nie odwraca się plecami od najbliższej rodziny. W mojej głowie budowałam wielokrotnie złożone scenariusze, których oczywiście wam nie zdradzę. Spodziewałam się czegoś, co sprawi że zaniemówię, że zrozumiem co się stało z Jess, co sprawiło, że stała się oziębła i egoistyczna. Jednak kiedy poznałam powód jej nienawiści wydał mi się on trywialny i małostkowy. Owszem , pod koniec książki dziewczyna zjednała sobie nieco mojej sympatii, parę łez się potoczyło po policzkach, jednak nie do końca mnie to przekonało. Wydaje mi się, że 30 lat to jednak zbyt długi czas by nosić w sobie "coś" , co można było przegadać milion razy. Dlaczego dopiero teraz, matka dziewczynek, postanowiła rozwikłać tajemnicę ich milczenia? Dlaczego siostra Jess, Lily,  po prostu do niej nie przyszła i nie wykrzyczała w twarz prawdy, zamiast ją w sobie dusić przez dziesiątki lat? Długo się zastanawiałam, czy taki scenariusz byłby w ogóle możliwy. Czy człowiek byłby w stanie żyć w ciągłej niewiedzy. Wydaje mi się, że nie. Narastałaby w nas frustracja, która doprowadziła by do wybuchu i konfrontacji. A może nie mam racji? Może to skrywane tajemnice i niesłabnąca gorycz sprawiły, że życie Jess w pewnym momencie się posypało? Może faktycznie da się żyć w nienawiści jednak życie to będzie jak trwanie w chorobie, na którą nie ma lekarstwa?

Bo to właśnie z Jess miałam największy problem, nie z kochaną, współczującą Audrey, czy enigmatyczną i niewyraźną Lily, lecz z Jess. Jest to bowiem postać, której nie da się polubić. Choć autorka próbuje zrobić z niej dobrą, kochającą i dumną samotną matkę, to wychodzi na odwrót. Swoim zachowaniem sprawia wrażenie wyrachowanej, agresywnej i samolubnej. Przez decyzję, którą podjęła 30 lat temu, niszczy życie swoje i swoich najbliższych. A jak wiadomo losy osób, które nas drażnią i wzbudzają naszą antypatię, są nam obojętne. Chciałam poznać tę rodzinną tajemnice, wcale nie ze względu na pokłócone siostry, lecz ze względu na ich cierpiącą, umierającą matkę oraz niewinne i poszkodowane córki. Naprawdę nie wiem jakim egoistycznym, samolubnym potworem trzeba być, by zabronić własnemu dziecko kontaktu z najbliższymi. Przecież Mia nic nie zrobiła, 30 lat wcześnie nie było jej na świecie i nie miała wpływu na tamte wydarzenia. Dlaczego to ona musi pokutować za grzechy matki i ciotki? Choć bardzo się starałam to nie potrafiłam tego zrozumieć.
Postać Lily była nieco bardziej "ludzka", choć to właśnie ona powinna być tą oziębłą królową lodu. Lily jest karierowiczką i żoną bogatego męża. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że ma wszystko : piękny dom, pieniądze, pozycję, mądrą córkę. Jednak tak naprawdę jest nieszczęśliwa. Dręczy ją przeszłość, przeraża niewiadoma przeszłość. Ma problemy w rodzinie. Choć z zewnątrz wydaje się twarda niczym skała, tak naprawdę skrywa miękkie wnętrze. Właśnie takie postaci lubię, takie które nie boją się pokazać swoją ludzką, prawdziwą twarz, nawet jeśli mają się tym ośmieszyć.
Na koniec zostawiłam sobie Audrey, którą pokochałam. Jednak nie wiem czy pokochałam ją przez to, że jej tak bardzo współczułam, czyli z empatii, czy po prostu dlatego, że była cudowną kobietą. Audrey umiera. Zostało jej klika miesięcy życia. Jednak zamiast się poddać, położyć w łóżku i czekać na śmierć, postanawia coś w swoim życiu zmienić. Stawia sobie za cel pogodzenie swoich córek oraz dokonanie tych rzeczy ze swojej listy, na które nigdy nie miała czasu. Zapisuje się do chóru i na lekcje malarstwa, odwiedza Stany Zjednoczone, jednym słowem żyje. I właśnie to było w niej piękne : nie użalała się nad sobą, nie płakała tylko chwytała te ostatnie chwile, które jej zostały i starała się je dobrze wykorzystać. To właśnie nad Audrey najbardziej płakałam.

Choroba i związane z nią cierpienie oraz strata to główne tematy poruszone w tej powieści . Autorka już na wstępie informuje nas o tym, że jedna z głównych bohaterek umiera. Po takim ciosie, prosto w serca czytelników, powinniśmy dostać coś "jaśniejszego", iskierkę nadziei. Okazuje się jednak, że nie po każdej burzy wychodzi słońce. Próżno tutaj czekać na te dobre, wartościowe momenty. Książka ta przepełniona jest smutkiem i dramatem. Nawet samo zakończenie jest nostalgiczne i sprawia, że łzy turlają się po naszych policzkach. Czytamy tutaj o chorobie i śmierci, utracie najbliższych, poronieniach i samobójstwach. Niektóre sceny przedstawione są tak realistycznie, że czytelnik odczuwa prawdziwe emocje.

Hannah Beckerman,choć to jej pierwsza powieść, nie jest debiutantką w świecie literackim. To znana brytyjska recenzentka i organizatorka dyskusji i wywiadów na festiwalach  oraz jurorka w  konkursach literackich. Wydaje mi się, że osoby  na co dzień obcujące ze słowem pisanym, wiedzą czego chcą czytelnicy. Swoją książką Beckerman odpowiedziała na zapotrzebowanie. Bo prawda jest taka, iż w dzisiejszych czasach na topie są książki typowo kobiece, emocjonalne, wzruszające. Takie przy których można bez wstydu sięgnąć po chusteczkę i otrzeć oczy. Większość recenzentów tej powieści to właśnie panie, które czytają taką literaturę. Nie wydaje mi się by mężczyzna, wielbiciel science fiction czy innego urban fantasy, zwrócił na nią uwagę. Autorka pisała z myślą o konkretnych czytelnikach, wydawca do nich skierował swoje reklamy a resztę zrobili opiniotwórcy. I bardzo dobrze. "Gdybyś tylko wiedziała" to perełka w swoim gatunku więc wcale się nie dziwię, że czytana jest na jednym posiedzeniu. Choć mi zajęło to nieco dłużej to nadal polecam.





Tytuł : "Gdybyś tylko wiedziała"
Autor : Hannah Beckerman
Wydawnictwo : Burda Publishing Polska
Data wydania : 14 lutego 2019
Liczba stron : 380
Tytuł oryginału : If Only I Could Tell You


Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję księgarni :  

https://www.gandalf.com.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

 

4 komentarze:

  1. Skoro to perełka czytelniczą, to koniecznie muszą poznać tę historię. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. TA książka mnie bardzo ciekawi. Koniecznie chcę ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesująca recenzja. Zostałam zachęcona do przeczytania książki. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny raz czytam o tej książce zachęcającą opinie. Chociaż sama okładka raczej nie zachęca, to jak widzę treść zapada w pamięć :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger