"Trzecia siostra" Joanna Marat

Musicie mi uwierzyć, że się starałam, nawet bardzo. Wpompowałam w siebie hektolitry kawy, zaopatrzyłam się w pudełko zapałek by podpierać opadające powieki a nawet starałam się sobie wyobrazić, że czytam o losach własnej rodziny. Niestety moje zabiegi w niczym nie pomogły i nie udało mi się dokończyć lektury.Nie czytałam wcześniejszych książek autorki jednak z przeprowadzonych z nią wywiadów oraz pozytywnych recenzji wyrobiłam sobie dobry obraz jej twórczości. Spodziewałam się czegoś nowego, barwnej powieści obyczajowej z feministycznym wydźwiękiem, opowiadającej o losach kobiet, którym udało się przeżyć piekło wojennej zawieruchy, marazm czasów komunizmu oraz szalony pęd współczesności. I choć wszystko to dostałam to niestety forma w jakiej zaserwowane mi to danie, przerosła jego smak. Zapowiadało się rewelacyjnie, wyszło raczej średnio. 

Nathalie, po przeszło dziesięciu latach, wraca do kraju na pogrzeb swojej dawno nie widzianej matki. Na lotnisku spotyka swoją najmłodszą siostrę, zakonnicę Brygidę, która zjawiła się by ją powitać. Druga siostra, choć również stawiła się w hali przylotów, zawstydzona i goniona alkoholowym pędem , wróciła do domu. Czy trzem kobietom uda się odnaleźć wspólny język? Czy trwająca lata wojna zakończona zostanie podpisaniem rozejmu? Czy jest jeszcze szansa na scalenie rodziny? "Trzecia siostra" to opowieść o braku kobiecej solidarności, powtarzalności rodzinnych historii i o tym, że czasem należy dokończyć niedokończone, wyrzucić trupa z rodzinnej szafy i przestać uciekać. 


Choć tytuł powieści wskazuje (zresztą notka wydawnicza również), że będziemy mieć do czynienia z trzema głównymi bohaterkami, to nie jest to do końca prawda. Postaci jest tutaj mnóstwo, samych pierwszoplanowych około dziesięciu, a tych epizodycznych kolejnych kilkanaście. Jednak skupmy się na naszych siostrach. Najstarsza Nathalie to zmanierowana artystka, hollywoodzka autorka, która do matki mówiła po imieniu a do sióstr nie czuła nic innego oprócz zazdrości i odrazy. Mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie ze względu na słowiańskie rysy oraz niezaprzeczalnie słowiański akcent, gra trzeciorzędne role rosyjskich gospodyń domowych czy sprzątaczek. Nathalie skrywa przed siostrami sekret, i zrobi wszystko byle nie wyszedł on na jaw. Druga w kolejności jest Agata, znana warszawska neurolog, która zdradzona przez męża obudziła się z ręką w nocniku. W walce z problemami i dojmującą samotnością pomaga jej alkohol, który stał się jej najbliższym przyjacielem. W ramach rozrywki wikła się również w na poły kazirodcze związki, jednak mężczyźni raczej nie lecą do niej jak pszczoły do miodu. Najmłodsza z sióstr to Emilia alias Miłka czy siostra Brygida. Siedzę i zastanawiam się co takiego mogę napisać o tej postaci oprócz tego, że jest okrutna, samolubna i zakłamana. Miłka jest zakonnicą, nosi sutannę jednak pod nią skrywa żądze i emocje. Wejście w stan kapłański było dla niej nie tyle powołaniem co ucieczką, i to właśnie z tego względu nie udało jej się zaskarbić mojej sympatii. Była nijaka, na siłę kreowała problemy. Jedna matka, trzech ojców i trzy siostry, z których każda jest do granic antypatyczna. Jestem w stanie zrozumieć, że każdego z nas dosięgają problemy. Jednych większe, drugich mniejsze. Początek książki sugerował, że nasze bohaterki nie miały łatwego życia. Spodziewałam się wielkich sekretów, zdrad małżeńskich, romansów, chorób i śmierci. A co dostałam? Tak naprawdę to sama nie wiem. Fabuła książki jest nijaka, problemy wyolbrzymione a pesymistyczny i malkontencki klimat budowane na siłę. Każda z naszych bohaterek jest nieszczęśliwa. Jedna pociesza się operacjami plastycznymi, pieniędzmi i sławą, druga alkoholem a trzecią raduje nieszczęście innych i zbereźne myśli o zakazanym mężczyźnie. I choć przeczytałam ponad trzy czwarte książki, to nadal nie wiem nad czym te panie tak rozpaczały. Miały zdrowie, pieniądze, kariery. A to, że mąż odszedł do innej? Zdarza się. Ktoś nie dostał pierwszoplanowej roli? Są gorsze problemy. Jeszcze ktoś kiedyś wierzył a nagle przestał? W końcu sutanna ma guziki i można ją zrzucić. Zabrakło mi tutaj dramatu czy nawet odrobiny melodramatyzmu. Wszystko było suche, pozbawione emocji. Czasem miałam wrażenie, że słucham krzyku zmęczonego, marudnego dzieciaka. I choć było intensywnie to raczej na pokaz.

Wspomniałam, że powieść ma wielu bohaterów i właśnie to jest jej największym minusem. W końcu jest to obyczajówka a nie książka telefoniczna. W jednej z recenzji ktoś napisał, że by prześledzić losy wszystkich wymienionych postaci i się nie pogubić, trzeba rozpisać drzewo genealogiczne (z didaskaliami, gdyż w fabule pojawiają się również osoby spoza rodziny). Muszę przyznać, że nie trudno się z tą osobą nie zgodzić. Gubiłam się w tym chaosie. Nie wiedziałam kto jest kim, komu przypadła chwilowo rola narratora, kim jest Lodzia? A może Władzia? Kto pisał pamiętniki? I skąd się wziął ich adresat Piotruś? Fabuła powieści oprócz czasów nam współczesnych, toczy się również w przeszłości, zaczynając od końcówki pierwszej wojny światowej i opowiada o losach dwóch rodzin, jednej niemieckiej i jednej polskiej, które zostały ze sobą połączone za pomocą pewnego węzła małżeńskiego. Potem zaczęły się rodzić dzieci, część z nich umierała a część miała swoje dzieci. I tak sobie wszyscy żyli nienawidząc się nawzajem, obrażając i psiocząc na czym świat stoi. W pewnym momencie już nie wiedziałam kto z kim i dlaczego. Były zdrady, była wojna. Pojawiali się czyściciele kamienic ludzie za zamkniętymi drzwiami i nieślubne dzieci z chromymi nogami. Ze zdrowymi zresztą też. Naprawdę działo się całkiem sporo, jednak autorce nie udało się mnie zainteresować. Chciała powiedzieć za dużo, przekazać mało interesujące fakty z życia mało interesujących rodzin. 

Książka porusza sporo ważnych, współczesnych tematów, jednak giną one gdzieś pod natłokiem wydarzeń z życia naszych bohaterów. Jest to z pewnością powieść, która opowiada o kobietach oraz ich roli w społeczeństwie. Większość naszych bohaterek to kobiety silne i odważne, te które odniosły sukces. Jednak żadna z nich nie jest szczęśliwa. Jest mało książek, którym udało się zepsuć mój dobry nastrój. "Trzecia siostra" to typowy wampir energetyczny, dzieło które sprawiło że powoli zaczęłam wpadać w depresję. To obraz namalowany w czarno-szarych barwach, pełen lęków, obsesji, smutku i rozczarowania. 

Nie wiem czy mam prawo do oceny tej książki kiedy nie udało mi się dobrnąć do jej końca. Jednak wiem, że nawet najlepsze zakończenie nie miałoby wpływu na moją opinię. W jednym z wywiadów przeczytałam, że autorka nie bierze sobie do serca "krytyki" blogerek (nie wiem dlaczego użyta została forma żeńska) i dalej robi to co lubi czyli pisze. Taka postawa jest jak najbardziej na medal, szczególnie że tych "negatywnych" głosów będzie z pewnością niewiele. "Trzecia siostra" do mnie nie przemówiła, nie skłoniła do przemyśleń czy podjęcia dyskusji. Po tych trzystu stronach czuję się jedynie wyczerpana i wypruta z wszelkich emocji . A może to po prostu jesienny spleen? 


Tytuł : "Trzecia siostra"
Autor : Joanna Marat
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 23 sierpnia 2018
Liczba stron : 456



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


https://www.proszynski.pl/
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger