"Muszę to wiedzieć" Karen Cleveland

"Muszę to wiedzieć" Karen Cleveland

     CIA, szpieg, kontrwywiad, FBI, wtyczka to słowa klucze, które automatycznie wywołują u mnie lęk przed książką. Nie każdy potrafi napisać dobry kryminał szpiegowski. Obaw jest jeszcze więcej gdy mamy do czynienia z debiutem literackim. Tym razem nie macie się czego obawiać gdyż "Muszę to wiedzieć" nie jest typowym przedstawicielem gatunku. Owszem mamy tutaj szpiegów, uśpione kontakty a nasza główna bohaterka jest analitykiem w CIA, jednak warstwa obyczajowa jest na tyle głęboka, że ciężko tę powieść nazwać kryminałem. To książka o trudnych wyborach, miłości, pułapkach rodzicielstwa i lojalności względem ojczyzny. To jedna z tych historii, które możemy czytać kosztem kolacji, nawet jeśli jej fabuła zbudowana została na wątłych podstawach a bohaterka sprawia, że zaciskają się nam pięści. 

Vivian pracuje w CIA jako analityczka w dziale zajmującym się kontrwywiadem. Dzięki wymyślonemu przez nią algorytmowi udaje jej się odkryć tożsamość jednego z rosyjskich szpiegów Yurija Yakowa. Kiedy kobieta włamuje się do komputera agenta, na dysku odnajduje zdjęcie swojego męża. Czy Matt okaże się szpiegiem, który od lat ją okłamywał? Czy odkrycie tajemnicy zagrozi życiu jej dzieci? Choć Vivian usuwa plik z fotografią to wkrótce okazuje się, że ktoś zauważył jego zniknięcie. I nie zawaha się użyć swojej wiedzy by szantażować analityczkę. 

Zacznę od rzeczy najmniej przyjemnych, a mianowicie od postaci głównej bohaterki. Karen Cleveland to była analityczka CIA więc można przypuszczać, że zna się na pracy tej agencji. Oczywiście nie oczekiwałam, że poznam państwowe tajemnice czy szczegóły operacyjne jednak liczyłam na to, że bohaterowie będą obdarzeni atrybutami, które wymagane są w tej pracy, będą wiarygodni. Niestety Vivian Miller, zupełnie przeczy mojemu obrazowi analityka jednej z najpotężniejszych agencji rządowych na świecie. Samo CIA zostało w książce przedstawione jako banda niekompetentnych ludzi, których łatwo kupić. Jeśli jest w tym choć ziarno prawdy to pozostaje mi tylko dziękować, że nie mieszkam w USA. Vivian, na komputerze szpiega, odnajduje zdjęcie swojego męża. Bojąc się o dobro rodziny kasuje plik licząc na to, że nikt się o nim nie dowie. Nie zabolała mnie sama nielojalność bohaterki wobec agencji czy nawet kraju, lecz fakt że grupa najlepszych na świecie informatyków, nie była w stanie go przywrócić. Ile razy zdarzyło wam się usunąć tekst, zdjęcie czy folder? Na pewno przynajmniej kilka. Nie jest problemem w dzisiejszych czasach znalezienie informatyka (nie musi być światowej klasy specjalistą), który będzie w stanie go odzyskać. Niestety, jeśli chcielibyśmy wierzyć Cleveland, w CIA nie ma takich profesjonalistów. Fakt zniknięcia zdjęcia z dysku jest podstawą całej fabuły, więc sami widzicie że jest to nieco naciągane. Szczerze powiedziawszy, sięgając po tę książkę, spodziewałam się że nasza główna bohaterka będzie prawdziwą heroiną, wilczycą walczącą z siatką rosyjskich szpiegów w obronie swojej rodziny i kraju. Kimś na miarę Giny Royal z powieści Rachel Caine, czy agentką Salt z filmu o tym samym tytule, którą zagrała Angelina Jolie. Niestety nasza protagonistka jest naiwną, okazjonalnie głupią, kobietą, która popełnia błąd za błędem a potem oczekuje od własnego męża by posprzątał cały bałagan. Fakt, że zdradziła własny kraj, choć może się odbijać czkawką amerykańskim czytelnikom, sam w sobie wydaje się być usprawiedliwiony. Przypuszczam, że każdy z nas zachował by się podobnie w obronie rodziny. Razi jednak, że nie potrafiła tego zrobić poprawnie. Popełniała błędy, zaliczała wpadki co sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać jakim cudem przyjęto ją do CIA.

W książce pojawia się mnóstwo retrospekcji. Są one wmieszane w fabułę i cofają nas do czasów kiedy Vivian poznała Matta. Kobieta w swoich wspomnieniach opowiada historię ich znajomości, czasy narzeczeństwa, ciąże, wakacje, lata szkolne pociech, ich choroby i pierwsze sukcesy. Muszę przyznać, że ten miks, raz pieluchy raz szpiegowanie, wypadł całkiem ciekawie. Od razu widać, że książka została napisana przez kobietę i, w moim przekonaniu, skierowana jest również do kobiet. Mężczyzna, mając ochotę na przeczytanie kryminału, raczej nie będzie zainteresowany zielonymi kupkami noworodków, śliniakami czy ulewaniem. Retrospekcje w pewien sposób spowalniają akcje, pozwalają na lepsze zapoznanie się z bohaterami i nadają książce głębszego wymiaru. W pewnym momencie, zaczęłam się utożsamiać z naszą bohaterką. Choć nadal mnie irytowała, to muszę przyznać, że będąc w podobnej sytuacji, gdzie na szali byłoby postawione życie moich dzieci, zachowałabym się zapewne tak samo. "Musze to wiedzieć" jest z pewnością jedną z tych książek, których fabuła idealnie się nadaje na scenariusz filmu. Zapewne sam fakt, że znalazł się chętny na ekranizację, a główną rolę ma zagrać Charlize Theron, świadczy  o tym jak dobra jest ta książka. Jeśli nadal nie jesteście przekonani to wystarczy, że zerkniecie na opinie czytelników. Tych negatywnych jest jak na lekarstwo. 

"Musze to wiedzieć" porusza bardzo ważny temat jakim jest lojalność wobec rodziny i ojczyzny. Autorka zastanawia się jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć w obronie naszych najbliższych. Wiadomo, że matka poświęci własne życie broniąc potomstwa, jednak czy zdobędzie się na to by postawić na szali los setek ludzi, czy nawet całego kraju? Czy dobro jednostki, komórki rodzinnej jest ważniejsze od dobra ogółu? Z pewnością większość z was ma gotową odpowiedź na pytanie, niemniej jednak książka ta wprost zmusza do dyskusji. Zaczynamy zadawać sobie pytania. Jaka kara przysługuje zdrajcy swojego kraju? Co sądzimy o instytucji świadka koronnego? Czy powinniśmy być bezgranicznie oddani ojczyźnie? Co prawda o samych szpiegach i systemach ich wyłapywania dowiemy się niewiele, to jednak cieszę się, że temat ten został podjęty. Często zdarza nam się zapominać, że tacy ludzie są wśród nas, więc może warto trzymać tajemnice pod kluczem?
Książka ta opowiada również o mocy miłości rodzicielskiej, która jest jednym z najsilniejszych znanych mi uczuć. Widać, że autorka sama ma dzieci bo zachowanie Vivian względem najbliższych, było dokładnie takie jakiego się spodziewałam. 

"Muszę to wiedzieć" pomimo irytujących bohaterów i pogłębionej warstwy obyczajowej, która niezbyt pasuje do powieści szpiegowskich, jest zdecydowanie jedną z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku. Praktycznie sama się czyta, a jej odłożenie choć na chwilę, jest niezwykle trudne. To jedna z tych książek, o których się myśli przed snem i nie może doczekać przeczytania kolejnego rozdziału już z samego rana. Cieszy mnie, że zakończenie książki sugeruje, że możemy spodziewać się kontynuacji. Musze przyznać, że finisz mnie zaskoczył i jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy naszych bohaterów. Sama już nie wiem, kto jest tym dobrym a kto złym. A może po prostu wszyscy jesteśmy w odcieniach szarości? Gorąco polecam. 


Tytuł : "Muszę to wiedzieć"
Autor : Karen Cleveland
Wydawnictwo : W.A.B
Data wydania : 20 czerwca 2018
Liczba stron : 384
Tytuł oryginału : Need To Know


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
https://www.gwfoksal.pl/

"Fryzjer męski" Adam Szulc

"Fryzjer męski" Adam Szulc

Pewnie zadacie sobie pytanie co mnie podkusiło by sięgnąć po tę książkę. Ani nie jestem fryzjerem, ani mężczyzną, a mimo to przeczytałam rzecz o historii cyrulików i balwierzy. Mogę nawet powiedzieć, że nie tylko ją przeczytałam, wręcz ją pochłonęłam. Teraz już wiem jaką fryzurę (albo jej brak) ma na głowie mój mąż, poznałam podstawy posługiwania się brzytwą i poznałam odpowiedź na pytanie co symbolizują czerwono-białe pasy na szyldzie barberów. Choć w Polsce typowo męscy fryzjerzy są zawodem zapomnianym , który dopiero zaczyna powracać, to zapotrzebowanie na ich usługi z roku na rok wzrasta. Zapraszam was do zapoznania się z historią fryzjera, od średniowiecznego golibrody, specjalisty z zakresu chirurgii do współczesnego, wyspecjalizowanego stylisty, który wychodzi na przeciw oczekiwaniom klientów.

Fryzjerstwo jest jednym z najstarszych zawodów świata. Już starożytni smarowali włosy olejkami czy tłuszczem. W średniowieczu zawód cyrulika utożsamiany był z chirurgiem, osobą która nie dość, że upuści krwi, wyrwie zęba czy wyczyści uszy, to jeszcze zajmie się naszymi włosami. Specjalizacja pojawiła się dopiero później, wraz z powstawaniem cechów rzemieślniczych. W listopadzie zeszłego roku (2017) obchodziliśmy 500-lecie istnienia Cechu Balwierzy i Cyrulików, czyli prekursorów współczesnego fryzjerstwa. Przez te pięćset lat, zawód ten przeszedł długą drogę w stronę specjalizacji. Zmieniały się techniki oraz gusta klientów, a co najważniejsze sama dziedzina fryzjerstwa przechodziła ewolucję i metamorfozę. Nastąpił podział na fryzjerstwo męskie i damskie (w Polsce jeszcze jest to słabo widoczne). Teraz idąc do salonu urody czy barbera, nie oczekujemy że trafimy w ręce wszystko wiedzącego i wszechstronnie wykwalifikowanego specjalisty. Szkoła zawodowa nadal trwa trzy lata,  jednak w dzisiejszych czasach postawiono na specjalizację. Mamy specjalistę od koloryzacji, cięcia, stylizacji. Zmienia się również profil klienta. Dzisiejsi mężczyźni coraz bardziej dbają o to co mają na głowie. Chcą wyglądać dobrze i modnie. Często wzorują się na swoich idolach sportowych czy artystach. Nie boją się eksperymentować z kolorem i stylem. Powoli odchodzimy od modelu strzyżenia 15-minutowego, kiedy klient wchodził, siadał, strzygł włosy i wychodził. Dzisiejsze salony barberskie to miejsca pracy profesjonalistów, którzy mają wiedzę z zakresu zarówno strzyżenia, jak i historii fryzjerstwa i fryzur, kosmetologii a nawet popkultury. Warto przecież wiedzieć, jak ma wyglądać fryzura a'la David Backham czy Lemmy, którą zażyczył sobie wymagający klient. Autor książki doradza kolegom po fachu jak powinien wyglądać dobry salon, jakie techniki są teraz w cenie a czego powinni unikać. Dzieli się wiedzą odnośnie konserwacji i użytkowania narzędzi takich jak brzytwy, golarki, shawerki czy grzebienie. Spory rozdział poświęcony jest budowaniu relacji klient-profesjonalista, obsłudze klienta, mediom społecznościowym oraz technikom zaskarbiania sobie lojalności. Książka jest prawdziwą skarbnicą wiedzy zarówno dla doświadczonych jak i dopiero początkujących w zawodzie. Z pewnością przyda się właścicielom zakładów fryzjerskich, nawet tym którzy nie praktykują w zawodzie. Choć jest to rzecz skierowana do fryzjerów męskich, ich odpowiednicy pracujący na głowach kobiet, z pewnością będą się z niej mogli sporo nauczyć.

Na wstępie autor zaznajamia nas z historią fryzjerstwa od czasów starożytnych przez średniowiecze aż do współczesności. Opisuje jak rozwijał się ten zawód na przestrzeni wieków, jak się specjalizował i ewoluował. Czy wiecie, że jeszcze na początku XX wieku, w niektórych mniejszych miejscowościach balwierze nadal stawiali bańki na przeziębienie? Bardziej skomplikowanymi chorobami zajmowali się wykształceni na uniwersytetach medycy, natomiast cyrulicy wykorzystywali wiedzę ludową i doświadczenie. Dziś jest to niewyobrażalne. Podobnie nasze dzieci czy wnuki będą się dziwić jak mężczyzna mógł strzyc głowę w salonie gdzie przyjmowane są kobiety, a przecież takich miejsc jest jeszcze całkiem sporo. W Polsce, w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii czy Irlandii, nie ma wyraźnego podziału na fryzjerów męskich i damskich, specjalizacja jest w powijakach jednak zmiany są już widoczne na horyzoncie. Tym bardziej, na tym etapie transformacji, kiedy jest czas na kształtowanie biznesów, ta książka jest jak najbardziej współczesna i nie dość, że możne służyć za źródło inspiracji, to często pomoże salonom na zakręcie, wyjście z finansowego dołka. Adam Szulc jest taką Magdą Gessler fryzjerstwa, i choć nie jeździ po zakładach, to swoje dobre rady zawarł w tej oto książce.

Dopóki nie sięgnęłam po tę książkę, nie zdawałam sobie sprawę z ilości męskich fryzur. Dopiero patrząc na te proste lecz czytelne grafiki, zauważyłam, że wbrew pozorom mężczyźni mają wybór, wystarczy tylko mieć wyobraźnię lub podstawową wiedzę. Zazwyczaj to kobiety przeglądają internet w poszukiwaniu kolejnego koloru czy uczesania, to również one są specjalistkami od szamponów i odżywek oraz różnego rodzaju suszarek i prostownic. Mężczyznom należy troszkę pomóc, bo niestety zazwyczaj są przyzwyczajeni do swojej fryzury i nie widzą potrzeby jej zmiany. Dobry barber powinien współpracować z klientem i służyć mu fachową radę, nie nakłaniać tylko sugerować. Na ulicach wielkich miast coraz częściej widuję mężczyzn, którzy nie boją się koloryzacji, odważnych fryzur czy zdobień. Czasem wystarczy jedno słowo fryzjera, jedna sugestia by, z brzydkiego kaczątka wydobyć pięknego łabędzia. Sporo miejsca w książce poświęcone jest brodom, wąsom i bokobrodom. Choć nie jestem fanką zarostu, to muszę przyznać, że hipsterskie brody, mają w sobie coś atawistycznego i seksownego zarazem. Ale nawet nie zdajecie sobie sprawę, jak o taki zarost trzeba dbać, ile kosmetyków stosować, jak często podcinać. I właśnie ta książka odpowie na wszystkie wasze pytania.

Więc wy wszyscy co macie włosy, brody, bokobrody, baczki, bakobrody, bakowąsy tudzież inne różne, różniaste formy zarostu i owłosienia, koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Może ona służyć zarówno jako zbiór ciekawostek, inspirację do wyboru nowej fryzury jak i poradnik dla właścicieli zakładów barberskich. Jest to książka świetnie napisana, zabawna, przekazuje dużo treści oraz uczy. A wiadomo dobry fryzjer uczy się całe życie. Polecam

Tytuł : "Fryzjer męski"
Autor : Adam szulc
Wydawnictwo : Zysk i S-ka 
Data wydania : 3 września 2018



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


 
"Sędzia w Auschwitz" Kevin Prenger

"Sędzia w Auschwitz" Kevin Prenger

     Uważam, że należy przeczytać każdą książkę, każdy dziennik czy sprawozdanie na temat Holokaustu i II Wojny Światowej. Należy wysłuchać wszystkich relacji naocznych świadków, których z roku na rok jest coraz mniej. Obejrzeć wszystkie filmy dokumentalne i reportaże. Jedyne czego wymaga od nas historia. to pamięci o ludziach, którzy oddali życie za naszą wolność. Bohaterach, którzy śnią w masowych grobach rozsianych po całej Europie. "Sędzia w Auschwitz" to kolejna dołożona przeze mnie cegiełka, z której powoli buduję obraz horroru. Kolejna poznana przeze mnie osoba, działająca jako trybik w wojennej maszynie. Czy Konrad Morgen był zbrodniarzem czy wybawicielem? Czy udało mu się ocalić choć jedno ludzkie życie? Autor książki, Kevin Prenger, stara się odpowiedzieć na te, oraz wiele innych pytań, które się pojawią podczas czytania. 

Konrad Morgen był sędzią SS, do którego głównych zadań należała walka z korupcją oraz "nielegalnymi" morderstwami w obozach koncentracyjnych. W ramach swoich obowiązków odwiedził takie miejsca jak Buchenwald, Auschwitz czy Płaszów. Z ośmiuset prowadzonych przez niego spraw ponad 200 zakończyło się wyrokami skazującymi. Już po wojnie, oczyszczony z zarzutów o popełnieniu zbrodni wojennych, brał udział w procesach norymberskich oraz oświęcimskich ,w charakterze światka. Pracował jako adwokat. 

Muszę przyznać , że nie spodziewałam się, że komendanci czy strażnicy w obozach koncentracyjnych, podlegali jakiemuś prawu. Miejsca te kojarzyły mi się z terrorem, samowolką, okrucieństwem i nieludzkimi praktykami, które były usankcjonowane odgórnie. Wszak więźniowie nie byli traktowani jak ludzie lecz zwierzęta, które można bezkarnie poprowadzić na rzeź.  I mało się w tej kwestii pomyliłam. Bo choć okazało się, że prawo istnieje, to niestety było ono związane ze sferą ekonomiczną a nie praw człowieka. Konrad Morgen, nie wizytował obozów, by skazywać brutalnych strażników, człowiek ten zajmował się korupcją i działaniami na które nie było przyzwolenia Hitlera. Choć większość komendantów, dostawała zgodę na egzekucje i eksterminację więźniów, tak zdarzały się przypadki, że mordowano z zimną krwią, nie ze względów ideologicznych a z własnych psychotycznych pobudek, dla sportu lub w odwecie za doznane krzywdy. Na to przyzwolenia nie było, a przynajmniej tak zeznaje nasz bohater. Zastanawiamy się jedynie czy kłamie by ocalić skórę, czy jednak jest w nim ziarenko człowieczeństwa?
Konrad Morgen wizytował Buchenwald, Auschwitz oraz wiele innych niemieckich obozów koncentracyjnych. W każdym z nich spotykał się z łamaniem praw ludzkich, wyzyskiem, śmiercią. Sam mówił, że choć nie walczył z wolą Hitlera, którego celem była czystość rasowa, to  działał metodą małych kroczków. Skazując za nadużycia i korupcję, wsadzał do więzienia ludzi, którzy byli bezpośrednio odpowiedzialni za Holokaust. Swoją przynależność do SS tłumaczył faktem, że po prostu nie było innego wyboru, każdy kto chciał coś osiągnąć, czy chociażby móc kontynuować studia, musiał zapisać się do partii. Mówił, że wypełniał jedynie swoje obowiązki, nie biorąc udziału w życiu publicznym, nie był aktywny partyjnie. Autor dzieła, choć wydaje się być bezstronny, za wszelką cenę szuka haków. Na początku myślałam, że głównym założeniem tej książki, było przedstawienie sylwetki sędziego SS. Jak na książkę naukową, jednak zbyt dużo tutaj piętnowania,  i udowadniania (często na siłę) winy, która wcale nie jest tak oczywista. 

Podążając śladami Morgena, poznajemy życie obozowe, które było horrorem w czystej postaci. Zdarzały się jednak miejsca, o zmniejszonym rygorze, większej wolności. To właśnie tam, kwitł czarny rynek między strażnikami, więźniami i lokalną społecznością. Osadzeni pracujący w magazynach kradli żywność, uprzednio skonfiskowaną nowym "transportom", zabierali ubrania tych co poszli do gazu. Cenioną walutą był alkohol i papierosy. Za karton cygaretek można sobie było kupić "wyjście" do części kobiecej czy dodatkową rację żywnościową. Choć nie było tak jak sądził Morgen "że obozy były jak sanatoria" jednak w niektórych dało się żyć, a nawet mieć na tyle siły by zdołać uciec. Autor przytacza również przykład więźnia, który nie chciał wracać do domu, gdyż tam byłoby mu gorzej, w obozie przynajmniej ma jedzenie. Jednak odwiedziliśmy również miejsca , gdzie stosowano tortury zarówno te fizyczne i psychiczne, gdzie piece krematoryjne dymiły dzień i noc, a stosy trupów leżały pod ścianami czekając na pochówek. Hass w Auschwitz, który wielokrotnie gwałcił jedną z więźniarek, okrutny Goth z Płaszowa, strzelający do kobiet i dzieci, Ilse z Buchenwaldu, której więźniowie zbudowali halę do jazdy konnej, a ona mimo to ćwiczyła ich szpicrutą, wszyscy oni to bohaterowie tej książki. Republika Weimarska była państwem normatywnym, gdzie obowiązywały narzucone obywatelom prawa i kodeksy. Wraz z pojawieniem się Hitlera pojawił się również system prerogatyw, to słowo najwyższego wodza stawało się prawem. Stan ten stworzył dobry klimat dla wszelkiej maści psychopatów i dewiantów, którzy mordując innych mogli zaspokajać swoje chore fantazje. 

Oprócz śledztw i procesów sądowych prowadzonych w obozach koncentracyjnych, książka opowiada również o czasach powojennych. Czasach denazyfikacji. Był to okres kiedy wszystkim się śpieszyło. Świat domagał się ukarania winnych. Już wtedy, podobnie jak to było w czasach Guantanamo, armia Stanów Zjednoczonych stosowała nie do końca legalne praktyki podczas przesłuchań. Trzymali więźniów w przegrzanych celach, zmuszali do picia benzyny. Świadków nakłaniali do zmuszania fałszywych zeznań. Ofiarą tego pośpiechu padł również Konrad Morgen i choć działałoby to na jego korzyść, nie podpisał podsuniętych mu dokumentów. 

Trzeba przyznać, że Kevin Prenger, zadał sobie dużo trudu by zebrać materiał na książkę. Tekst jest doskonale opisany, źródła wyszczególnione i jest ich naprawdę dużo. W dzisiejszych czasach, kiedy większość pisarzy bazuje na tym co wyczyta w internecie, jest to naprawdę rzadkie. Autor lubi swoje literki i statystyki. Wystarczy spojrzeć na którąkolwiek stronę a zobaczycie, że roi się na niej od nazw własnych, imion i dat. Jak na mój gust było troszkę zbyt naukowo, encyklopedycznie. Zazwyczaj sięgając po książki o tematyce Holokaustu, wiem czego się spodziewać, i odpowiednio wcześniej wkładam zbroję. Teraz nie poczułam większych emocji. Nadal była to tragedia milionów , jednak zmieniona w matematykę. Wciąż uważam , że warto przeczytać, chociażby ze względu na prawdę, którą przekazuje. Polecam.


Tytuł : "Sędzia w Auschwitz"
Autor : Kevin Prenger
Wydawnictwo : Replika
Data wydania : 7 sierpnia 2018
Tytuł oryginału : Een Rechter In Auschwitz


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 

https://replika.eu/


"Obietnica poranka" Romain Gary

"Obietnica poranka" Romain Gary

     Wstyd się przyznać, że dopóki w moje ręce nie trafiła książka "Obietnica poranka", nie zdawałam sobie sprawy z istnienia Romaina Kaceva, znanego francuskiego pisarza publikującego pod pseudonimem Romain Gary. Jest to tym bardziej dziwne, gdyż autor ten, jako jedyny w historii, dwukrotnie zdobył Nagrodę Goncourtów, był również mężem znanej francuskiej autorki. "Obietnica poranka" to nie tylko powieść autobiograficzna, to również przepiękne studium miłości i poświęcenia, pomiędzy matką a synem. W przeciwieństwie do bohaterów romantycznych, Romain Gary nie pragnął umrzeć dla idei, tylko zrobił wszystko by udało mu się przeżyć. Jedna złożona w dzieciństwie obietnica, była siłą napędową całego jego życia. Wszystkie literackie sukcesy, zostanie ambasadorem, wysokie odznaczenia wojskowe za zasługi wojenne, wszystko to było wynikiem ciężkiej pracy Garyiego oraz fantazji i marzeń jego rodzicielki. Ta dwójka ludzi jest doskonałym przykładem na to, że odcięta przy porodzie pępowina, nabiera głębszego wymiaru, i zostaje z nami do końca życia. 

Romain Gary urodził się w Wilnie 1914 roku. We wczesnym dzieciństwie został osierocony przez ojca. Jego wychowaniem zajęła się matka, której głównym celem stało się sprawienie by jedynemu synowi niczego nie zabrakło. Jednym z wielu jej marzeń było zobaczenie potomka w roli francuskiego dyplomaty i artysty, cieszącego się sława u boku pięknej i bogatej żony. Kiedy Romain miał 8 lat przeprowadzili się do Warszawy, gdzie chłopak ukończył szkołę i po raz pierwszy wystąpił na deskach teatru w przedstawieniu "Konrad Wallenrod". W wieku 14 lat, dzięki rezolutności i przedsiębiorczości matki, rodzinie udało się wyjechać do wymarzonej Francji. W czasie wojny służył  jako pilot i dorobił się odznaczenia za odwagę. W latach powojennych dostał nominację na ambasadora. Spełniło się również drugie marzenie jego matki, którym była publikacja książki. Dziś, prawie 40 lat po śmierci, uważany jest za jednego z najlepszych francuskich pisarzy. 

Choć "Obietnica poranka" jest książką autobiograficzną to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że poprzez opowiedzenie swojej historii, autor składa hołd najbliższej swojemu serca osobie, swojej rodzicielce. Jest ona obecna w każdym rozdziale, zdaniu a nawet słowie książki. Jest jej motorem, siłą napędową, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gdyby nie ona i jej fantazje, to Romain Gary, nadal żył by w Wilnie a jego egzystencja byłaby kopią losów zwykłych szarych ludzi. Jeśli kiedykolwiek będziecie się zastanawiać nad charakterystyką typowej "matki polki"(wszak rodzina miała polskie korzenie) to sięgnijcie po tę powieść. Jest ona doskonałym przykładem miłości rodzicielskiej w najlepszym a jednocześnie najgorszym wydaniu. Paradoks? Okazuje się, że jeśli jest mowa o uczuciach to musimy odejść od schematów i podziałów na czarne i białe. Matka Romaina była osobą przedsiębiorczą, silną, odważną i z głową na karku. Była gotowa sprzedać siebie, sąsiadów, ba, nawet to czego nie ma , byle tylko jej syn dostał to co najlepsze. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Sama wyjadała chleb z tłuszczem z patelni, na której smażył się stek dla chłopca. Kłamała, bawiła się ludzką próżnością, otworzyła salon kapeluszy sygnowany imieniem znanego francuskiego artysty, który nic o tym nie wiedział. Była dobrą organizatorką. Zawsze w biegu, zawsze o dwa kroki naprzód. Z drugiej strony Romain nie miał szansy na posiadanie własnych marzeń, gdyż musiał spełniać te, które zrodziły się w głowie rodzicielki. Biegał od malarzy do muzyków czy tancerzy w poszukiwaniu talentu, spędził długie godziny na wymyślaniem pseudonimu literackiego, kończył szkoły, które miałyby mu ułatwić zostanie dyplomatą. Wszystko to by uszczęśliwić swoją ukochaną. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że pomiędzy tą dwójką bohaterów, było coś więcej niż miłość matki do dziecka i odwrotnie. Widziałam tutaj uczucie na poły kazirodcze, takiej namiętności mogłabym się spodziewać raczej po parze kochanków. Momentami było to aż niesmaczne. Jednak pomimo tej silnej więzi, Romain nie stał się maminsynkiem czy pantoflarzem. Wyrósł na odważnego mężczyznę, pełnego pasji i miłości do kobiet, które odgrywały dużą rolę w jego życiu. Był pełen empatii i wrażliwości. 

Książka podzielona jest na 3 części. Pierwsza opowiada o latach dzieciństwa i wczesnej młodości autora i to właśnie ona najbardziej przypadła mi do gustu. Jest najzabawniejsza, najbardziej lekka i ciekawa. Śmiałam się do łez czytając o perypetiach młodego Romaina, który był wychowywany na wielkiego człowieka. Gnębiony przez rówieśników, zmuszany przez własną matkę do przemocy fizycznej w obronie jej honoru, pracujący ponad siły by wydobyć na wierzch talent, już od najmłodszych lat był niezwykle interesującą postacią. W sumie muszę przyznać rację jego matce, która wiedziała (nie wierzyła, a wiedziała, była przekonana), że jej syn zdobędzie sławę. Ktoś kto jest tak zdesperowany, odważny i nie boi się ciężkiej pracy musi odnieść sukces. Pewnie się zastanawiacie dlaczego tak się śmiałam? Przecież to co piszę to zbrodnia to dziecięcej niewinności i dzieciństwie. Jednak wszystko to było napisane w tak zabawny sposób, że nie znajdzie się nikt kto powstrzyma się przed chichotem. Widać, że autor ma dystans do samego siebie, i choć czasem trafiamy na nutkę rozpaczy i tęsknoty za czymś utraconym, to w powieść ta jest celebrą życia i miłości. Jest to typowe dla osób, którym udało się przeżyć wojenną zawieruchą. To właśnie ich cechuje ten słodko gorzki humor, któremu wprost nie udaje się oprzeć. 
Część druga opowiada o "latach francuskich". Romain zaczyna studia i nadchodzi czas na opuszczenie domu rodzinnego. Jest to również okres, kiedy autor poświęca się pisaniu i poszukiwaniu wydawcy. Początki są niezwykle trudne. Dochodzi nawet do tego, że przez kilka dni nic nie je, mdleje z głodu, jednak boi się przyznać matce do tego, że jego sztuka jest niedoceniana. Jak większość młodych mężczyzn tak i Romain interesuje się kobietami. Autor nie boi się pisać o ludzkiej cielesności i stosunkach seksualnych, choć brak tutaj erotycznych podtekstów. W latach studenckich spotykał się z kobietami i choć związki te trwały krótko, to zostały zapamiętane do końca życia. Każda "miłość" wniosła coś nowego, lekcję na przyszłość. 
Część trzecia to lata wojenne. Wyjazd do Afryki, dezercja i powrót w chwale. Te rozdziały były zdecydowanie mniej interesujące. Mamy tutaj więcej przemyśleń a mniej wydarzeń. Akcja zwalnia, momentami wręcz wieje nudą. Jednak zakończenie wynagrodziło mi wszystko. Płakałam a moje łzy były tak samo prawdziwe jak wydarzenia, które je wyzwoliły. 

"Obietnica poranka" jest dobrą powieścią opowiadającą o losach interesującego człowieka i wielkiego pisarza. Jej akcja kończy się tuż po wojnie, kiedy Romain wraca z frontu do domu rodzinnego. Ponieważ pisarz już nie żyje i kolejny tom nie powstanie, na własną rękę postanowiłam poznać jego dalsze losy. Okazało się, że były równie kolorowe. Jeszcze jako młody mężczyzna wyjechał do Stanów Zjednoczonych gdzie kontynuował karierę dyplomatyczną. Spełniał się również jako autor powieści. Dwukrotnie żonaty, w drugim związku oskarżył swoją żonę o romans z Clintem Eastwoodem. Kobieta popełniła samobójstwo. Rok później, w 1980 roku, Romain oddał strzał, który zakończył również jego życie. Jak widać sukces i sława nie gwarantują szczęścia, kiedy jedna kobieta sprawiła że chciał żyć i spełniać jej życzenia, tak druga wyprawiła go na tamten świat. 

Choć ma wady, "Obietnica poranka" jest z pewnością jedną z mądrzejszych i najbardziej "ludzkich" książek jakie dane było mi przeczytać. W historii tej, autor dzieli się z czytelnikiem swoimi poglądami na świat, miłość i wojnę, Czuć tutaj ból, jednak jest on rozrzedzony humorem. Książka ta budzi w nas, dawno zapomnianą, delikatność. Polecam tym co lubią śmiać się przez łzy.

Tytuł : "Obietnica poranka:
Autor : Romain Gary
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 17 lipca 2018
Liczba stron : 368
Tytuł oryginału : La Promesse De L'aube


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 




https://www.proszynski.pl/
 
"Tappi i poziomkowa przygoda" wspaniała gra planszowa

"Tappi i poziomkowa przygoda" wspaniała gra planszowa

     Seria gier i książek o wikingu Tappim i trollu Gburku jest jedną ulubionych mojej czteroletniej córki. Marcin Mortka doskonale wie jak pisać dla dzieci, żeby słuchały z otwartymi ustami. Kiedy przy innych bajkach i baśniach moja pociecha usypia już po kilku minutach, tak Tappi może być czytany na okrągło i wciąż jest tak samo interesujący. Podobnie jest z grami. 
Jak tylko powiedziałam Julii, że już do nas idzie nowa planszówka, to codziennie stała przed furtką czekając na listonosza. I w końcu się doczekała. Wydawnictwo Zielona Sowa jak zwykle nie zawiodło i w nasze ręce trafił produkt najlepszej jakości. Już samo pudełko, dzięki niezwykłej, kolorowej szacie graficznej z zabawnymi bohaterami sprawia, że chce nam się bawić. Jednak wiadomo, że zabawki mają nie tylko dostarczać rozrywki lecz również trenować zdolności manualne, przemycać morały i uczyć. Dziecko grając nawet nie zdaje sobie sprawy jakich umiejętności opanowuje. Uczy się przegrywać, dowiaduje czym jest cierpliwość jak trzeba zaczekać na własną kolejkę lub wyrzucenie odpowiedniej liczby oczek. 

Przed przystąpieniem do gry należy się do niej przygotować. Nasi bohaterowie oraz tytułowe poziomki trzeba "wyłuskać" z kartonowych plansz, co samo w sobie jest świetną zabawą. Następnie przychodzi czas na złożenie choinek i udekorowanie ich malutkimi skrzatami i ptasimi gniazdami. Potem wybieramy bohatera. Jest ich paru : sowa (ulubiona mojej córki), jelonek, dzik, borsuk czy zajączek. Tutaj muszę nadmienić, że plansza, pionki oraz wszystkie inne elementy są wykonane z najlepszej jakości materiałów, odpornych na wodę (oczywiście w rozsądnych ilościach) oraz trwałych. Z pewnością gra ta, wystarczy nam na długie godziny. A te rysunki? Są wprost przepiękne. Zabawne, kolorowe, aż miło popatrzeć. 

Gra oferuje nam dwie przygody. Pierwszą z nich jest wyścig o poziomki, gdzie wygrywa gracz, który dojdzie do mety z największą liczbą owoców. W drugiej musimy jak najszybciej zbudować mostek, zebrać pięć poziomek oraz jedną choinkę. Oczywiście kto pierwszy ten lepszy. Czuć tutaj ducha rywalizacji, który motywuje do szybkiego rzutu kostką. Autorka gry pozostawiła miejsce na naszą kreatywność i zezwoliła na to by postaci mogły się poruszać w dowolnym kierunku. 
Gra ta rozwija również umiejętność liczenia. Co prawda tylko do sześciu, tyle ile oczek na kostce. Mojej córce sprawiało frajdę samo liczenie pól. Przesuwała również pionki innych graczy. 
Dodatkowo figurki choinki mogą wam posłużyć do zabawę w teatrzyk. Wierzcie mi dzieci są bardzo kreatywne w wymyślaniu scenariuszy. 

"Tappi i poziomkowa przygoda" to gra przeznaczona dla dzieci w wieku 4-5 lat, jednak przyniesie sporo frajdy również i starszym pociechom. Jest to doskonały sposób na spędzanie wolnego czasu dla całej rodziny. Gra jest na tyle elastyczna, że można wymyślać własne zasady. Niektóre dzieci nie lubią czekać, aż wyrzucą konkretną liczbę oczek, więc zamiast tej kary (kiedy spotkamy trolla) można dać dziecku inne zadanie do wykonania. Na przykład cofnąć się o kilka pól. Samo wymyślanie zasad jest świetną zabawą. 

Przygody Wikinga Tappiego z pewnością spodobają się waszym dzieciom i są jak najbardziej odpowiednie do tego by stać się pierwszą rodzinną grą planszową. Bawią, uczą kreatywności, rozwijają zdolności manualne oraz wzbudzają ducha walki. Gorąco polecamy tę oraz wszystkie poprzedniczki. I oczywiście nie zapomnijcie o książkach z tej samej serii.  

Bardzo dziękujemy wydawnictwu Zielona Sowa za udostępnienie egzemplarza gry w zamian za opinię. 


http://www.zielonasowa.pl/
 


"Bez opamiętania" Tina Mouneimné Van Roeyen

"Bez opamiętania" Tina Mouneimné Van Roeyen

     Tina Mouneimné Van Roeyen to osoba wybitnie utalentowana i choć "Bez opamiętania" jest jej beletrystycznym debiutem literackim (autorka do tej pory zajmowała się literaturą naukową) to nie macie się czego obawiać, jest to debiut na najwyższym, światowym poziomie. Książek o złamanych sercach, zdradach czy rozwodach na polskim rynku wydawniczym jest bez liku. Ciężko tutaj o oryginalność. Muszę się wam przyznać, że dość mam płaczliwych, przesiąkniętych zapachem szarlotki, powieści obyczajowych, gdzie czterdziestoletnie kury domowe wylewają żale nad mężem, który wybrał młodszą, kochankiem który odszedł czy przyjaciółką, która zdradziła. Chciałam się dowiedzieć co się dzieje w wielkim świecie, jak z problemami natury sercowej radzą sobie wykształcone europejki, które pod ręką nie mają tabunów babć, cioć i innych psiapsiółek od serniczka i miętowej herbatki. Miałam ochotę na literaturę bez kapci, taką na szpilkach. I właśnie to dostałam. 

Bohaterka naszej powieści ciężko przeżyła rozwód z mężem, z którym spędziła jedne z najlepszych lat swojego życia. Na początku była rozpacz i niedowierzanie, potem faza wyparcia, by na końcu kobieta wzięła sprawy swoje ręce i zaczęła życie od nowa. W tej niewielkich rozmiarów książce nasza protagonistka szuka recepty na szczęście i dobre życie. Poznaje smak przygody, podróżuje, poznaje coraz to nowych ludzi. Nie poddaje się w drodze do nowej, lepszej i pełniejszej egzystencji. 

"Bez opamiętania" jest książką mądrą, napisaną przez mądrą autorkę i opowiadająca historię mądrej bohaterki. Już na pierwszy rzut oka widać, że mamy do czynienia z osobą, która dopiero po rozwodzie zdała sobie sprawę, że  dotychczas żyła w konformistycznej klatce osadzonej w skomercjalizowanym świecie. Podróżując w głąb umysłu bohaterki mamy wrażenie, że to właśnie w naszej obecności opadły jej klapki z oczu i ujrzała rzeczywistość wraz ze swoimi wadami i zaletami. Kiedy wraz z mężem powoli zamieniała się w "homo kanapus" rodem z produkcji Polsatu "Świat według kiepskich", świat i ludzie przechodzili nieustającą metamorfozę. Przegapiła moment, kiedy media społecznościowe z nośnika ważnych informacji i ciekawostek, zmieniły się w promocyjną tablicę informacyjną, klaser ze zdjęciami śliniących się bobasów i ich kupek, oraz fikcyjnych kont dawno zapomnianych szkolnych bohaterów, którzy zamiast w sławę obrastają w tłuszcz. Staliśmy się za bardzo facebookowi, instagramowi, tweeterowi. Interesują nas plotki, jak ta o lekarzu co mając raka spłodził dziecko dwóm lesbijkom, kolorowe magazyny i równie kolorowe programy o celebrytach. Zamiast mózgu zaczęliśmy używać oczu. Pochłonęło nas morze konsumpcjonizmu, tylko nikt nie dał nam koła ratunkowego. Autorka zwraca uwagę na fakt, że dziś już nikt nie sprawia sobie drobnych przyjemności, wszystko ma swój cel. Nawet wyjście do spa ma sprawić, że będziemy ładniejsi, jędrniejsi, szczęśliwsi. Jak kupujemy książkę to znajomi zamiast spytać o czym była, lub czy nam się podobała, pytają czy złapaliśmy ją w promocji. Przechodząc z jednego końca centrum handlowego na drugie, uzbieramy całą kieszeń ulotek reklamowych. Nasze życie zmieniło się w ciągłą pogoń za dobrami doczesnymi. Zastanówcie się, z czym wam się kojarzą święta, i okres tuż przed nimi? Czy będzie to religijna zaduma, zapach kadzidła i kolędy, czy może pogoń za prezentami, kredyty gotówkowe by sprawić radość najbliższym i "Kevin sam w domu"? My, czytelnicy, to wszystko wiemy. W końcu żyjemy w tym świecie, obcujemy z nim. Nasza bohaterka dopiero go dostrzega. I obraz ten wywołuje w niej smutek. Żałuje nie tego, w jakim kierunku poszła cywilizacja tylko tego, że praktycznie nie ma już alternatywy na inne życie. Choć w głębi serca odrzuca dzisiejsze ideały, to wie, że musi się do nich dostosować. Mieszka więc w designerskim mieszkaniu, poddaje się peelingowi kawitacyjnemu, choć nie wie z czym to się je, odwiedza mode kawiarnie i restauracje i jednocześnie pozostaje sobą.

Po rozwodzie nasza bohaterka zdała sobie sprawę, że świat nie ogranicza się do jednego miasta ani nawet jednego kraju. Odkryła w sobie pasję do podróży. Afryka, Ameryka Południowa, Indie, które pokochała, to miejsca do których wracała wielokrotnie. Opisy tych podróży były tak realistyczne, że sama zapragnęłam wziąć plecak i wyruszyć w drogę. Nie były to typowe wakacje dzisiejszych dorobkiewiczów, którzy rozwalają cielska na brzegu basenu i z drinkiem w ręku patrzą w ekrany smartfonów. Nasza bohaterka podróżowała bez makijażu, bez znajomości języka, często nie wiedząc gdzie będzie nocować ani co jeść. Były to typowe spontany wypełnione rozmowami z przypadkowymi ludźmi i lekturą książek. W końcu udało jej się rozwinąć skrzydła i spełniać na wielu frontach. Wyjazd na Islandię w ramach wolontariatu, obrona pracy doktorskiej, kurs języka portugalskiego, to tylko niektóre z przykładów aktywności naszej bohaterki. Zdała sobie sprawę, że jej życie przed rozwodem było gnuśne i asekuranckie. Teraz dzięki terapii psychologicznej oraz rodzinie i przyjaciołom wygrała na nowo swoje życie. 
Co uwielbiałam w naszej bohaterce to jej niezwykły intelekt, zdolność analizy oraz sarkazm. Wyobraźcie sobie wszystkie cechy, które nie pasują do kobiet, pomóżcie je razy dwa, i upchnijcie w kobiece ciało. Taka właśnie jest nasza protagonistka. Totalne przeciwieństwo typowej "matki polki, wyzwolona, wulgarna, oczytana i twardo stąpająca po ziemi. Nie boi się przyznać, że nie lubi dzieci, za to marzy o szybkim sexie, nie umie rozpalić ogniska rodzinnego, za to fascynują i podniecają ją zupełnie obcy ludzie. Muszę przyznać, że jest to jedna z bardziej wyrazistych, fikcyjnych postaci kobiecych jakie dane mi było poznać. Ktoś, z kim mogę się utożsamiać. 

"Im fasada piękniejsza, tym dramaty większe", zdanie to jest jednym z wielu pięknych cytatów, którymi jest napakowana książka. Autorka zadaje czytelnikowi wiele pytań, zmusza go do zastanowienia i prowokuje do dyskusji. Kim jesteśmy? Co nas motywuje? Co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi?





https://sztukater.pl/
"Listy (nie)miłosne" Natalia Sońska

"Listy (nie)miłosne" Natalia Sońska

     Przygody z polską powieścią kobiecą ciąg dalszy. Choć wieść gminna niesie, że Natasza Sońska pisać umie a jej powieści wzbudzają skrajne emocje, to mnie niestety nie była w stanie porwać. Pomysł wydał mi się oklepany, młoda kobieta zostawiona przez mężczyznę, wpada w ramiona innego, który pomoże jej się wylizać i wyleczyć złamane serce. W przypadku takich scenariuszy mogą być tylko dwa zakończenia : powrót starego albo rozkwit nowej miłości. Na próżno czekać na zwroty akcji, momenty kulminacyjne, dreszczyk emocji czy chociażby zabawne pomyłki. Jest to typowa powieść obyczajowa jakiej spodziewają się tysiące polskich czytelniczek. Rodzima autorka jak zwykle nie zawodzi, a pozytywne komentarze sypią się jak z rękawa. Czemu ja w takim razie podchodzę do tej powieści z dystansem i sceptycyzmem? 

Zosia została porzucona przez mężczyznę, który wydawał się być miłością jej życia. Igor odszedł pozostawiając po sobie list i mnóstwo wspomnień. Po kilku miesiącach od rozstania, dziewczyna zaczyna spotykać się ze Staszkiem, który jest w niej bezgranicznie zakochany. By pozbyć się wspomnień razem próbują zrealizować wszystkie punkty ze specjalnej listy, którą Zosia stworzyła wraz z byłym chłopakiem. Ma to być formą terapii, która pozwoli dziewczynie odnaleźć się w nowej rzeczywistości bez Igora. Czy Staszek dostanie swoją szansę na szczęście u boku ukochanej? Czy jest on jedynie "plastrem" na złamane serce"? 

Choć zdążyłam się przyzwyczaić do faktu, że większość kobiecych bohaterek w polskiej literaturze obyczajowej, jest mało rozgarniętych, nudnych i stylizowanych na typowe, nowoczesne, matki polki, to za każdym razem kiedy spotykam kogoś kto wpasowuje się w ten schemat, nie mogę oprzeć się westchnieniu. Dlaczego ja nie znam takich kobiet? Dlaczego moje koleżanki czy przyjaciółki nie umawiają się na herbatki, nie jedzą szarlotki, nie chodzą wcześnie spać bo je głowa boli i nie są takie flegmatyczne? Tym razem nie dość, że nasza główna bohaterka jest dwudziestoletnią "babcią" to na domiar złego jest nieczuła i egoistyczna. Rozumiem, że rozstanie, szczególnie w przypadku długoletniego związku, może poważnie nadszarpnąć psychikę, jednak czy od razu musimy zadawać ból innym? Po co Zofia spotykała się ze Staszkiem, skoro wszyscy dookoła (nawet on sam) wiedzieli, że go nie kocha i traktuje jak "wróbla w garści". Tylko po to by nie chodzić samej do kina czy móc z kim wyprowadzać psa? Nie rozumiem dlaczego autorka w ogóle wprowadziła motyw tego związku. Nie wystarczyło połączyć Zofię i Staszka przyjaźnią? Byłoby bardziej wiarygodnie i mój stosunek do protagonistki z pewnością by był bardziej pozytywny. Chociaż fakt pozostawania w związku bez "miłości" nie jest jedyną rzeczą, która wpłynęła na mój odbiór bohaterki. Zosia jest istotą leniwą, niesamodzielną i dziecinną. Ma 24 lata a nadal bierze pieniądze od matki, wraca do domku wczesnym wieczorem i zamiast szukać pracy, zawraca głowę swoim, nieco bardziej zorganizowanym i odpowiedzialnym znajomym. W sumie się nie dziwię, że jak w końcu znalazła sobie posadkę, to najbliżsi wyprawili jej przyjęcie. Kolejna rzecz do korekty to zdolności kucharskie głównej bohaterki. Jedną z rzeczy na (nie)miłosnej liście jest ugotowanie skomplikowanej potrawy. Kiedy ten punkt jest omawiany Zofia przyznaje się, że nie potrafi gotować i przypala nawet wodę...nie za bardzo wiem jak to się ma do tego, że przygotowała kilkudaniową kolację dla swojego brata i jego dziewczyny oraz kilkukrotnie w tekście chwalone są jej zdolności kulinarne? Czyżby talent wrodzony, który ujawnił się znienacka? 
Zabrakło mi tutaj perspektywy Igora. O ileż pełniejszy byłby obraz i wydźwięk tej powieści gdyby i on został dopuszczony do głosu. Ponieważ autorka na początku nie zdradza nam przyczyny zerwania to wymyślałam w głowie różne, nawet te nieprawdopodobne, scenariusze. Może był gejem? Może chorował na HIV i nie chciał zarazić partnerki? Niestety powód okazał się banalny i jedyne co wywołał to uniesienie brwi. Reszta bohaterów (oprócz naiwnego pantoflarza Staszka,nad którym nie zamierzam się rozwodzić) to postaci epizodyczne, którym nie zostało poświęcone zbyt wiele czasu. Może w kolejnych tomach?

"Listy (nie)miłosne" są zdecydowanie książką o miłości a konkretnie o jej braku. Zofia, by zapomnieć o  byłym narzeczonym, poddaje się dość zadziwiającej terapii, jaką jest pisanie listów do ukochanego, który ją zostawił. Na dobrą sprawę, by poznać całą fabułę tej książki i co najważniejsze wszystkie myśli kłębiące się w głowie głównej bohaterki, wystarczyło przeczytać właśnie te epistoły. Drugim elementem terapii było zrealizowanie wyzwań wymyślonych wspólnie z byłym. Nie wiem kim trzeba być, jak bardzo głupim czy zakochanym człowiekiem, by się na coś takiego zgodzić. Spełniać marzenia swojego poprzednika i do tego czerpać z tego przyjemność. Pomysł co prawda był ciekawy, choć nieco ściągnięty z powieści Greena "Papierowe miasta", lecz wydał by się o wiele bardziej wiarygodny jeśli Staszek byłby jedynie przyjacielem. Rozumiem, że autorka chciała przedstawić proces narodzin miłości, jednak nie wydaje mi się, żeby człowiek był w stanie to uczucie w sobie wyhodować. A czy naszej bohaterce się udało? Tego wam oczywiście nie zdradzę. 
Pozytywną postacią w książce była mama Zofii, kobitka w sile wieku, zamożna wdowa, która postanowiła otworzyć się na świat i czekające na nią możliwości. Zakochała się i postanowiła walczyć o swoje. Muszę przyznać, że była dowodem na to, że człowiek zakochany głupieje, jednak w jej przypadku było to raczej zabawne i pocieszne niż śmieszne i żałosne. Postać ta przekazuje nam czytelny sygnał, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Daje nadzieję i wiarę w lepsze jutro. 

Ciężko jest recenzować książkę, która praktycznie nie ma fabuły, bo parę wyjść do knajpy i wyjazdów w plener nie można nazwać wciągającym scenariuszem. Liczyłam na to, że język i styl autorki, okażą się czymś wyjątkowym, w końcu setki czytelniczek nie mogą się mylić. I choć książka została napisana poprawnie to w większości opierała się na ciągłych powtórzeniach i monotonii. Jednak trudno się temu dziwić w przypadku, kiedy nasza główna bohaterka, jest postacią raczej depresyjną. Zastanawiam się jaka treść znajdzie się w następnych tomach, gdyż jedyne co przychodzi mi do głowy to kolejne nudne sprawozdanie z kolejnych nudnych dni z życia nieciekawych bohaterów. Już w "Na Wspólnej" się więcej dzieje. Niestety ja odpadam. Myślę jednak, że i bez mojej rekomendacji, książka ta znakomicie się sprzeda i poradzi na rynku. To jest to co lubią polskie czytelniczki a gusta ciężko jest zmienić. I nie warto o nich dyskutować. 


Tytuł : "Listy (nie)miłosne"
Autor : Natalia Sońska
Wydawnictwo : Czwarta Strona
Data wydania : 5 września 2018


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



http://czwartastrona.pl/
 




"Czerń kruka" Ann Cleeves

"Czerń kruka" Ann Cleeves

     Szetlandy to miejsce, które zawsze chciałam odwiedzić, mroczne, surowe, pełne mitów, legend i duchów. Dlatego, jak tylko się dowiedziałam, że Ann Cleeves wybrała właśnie te wyspy na miejsce akcji swojej najnowszej powieści, to od razu wiedziałam, że książka ta musi trafić w moje ręce. Nie rozczarowałam się. W pierwszej części cyklu poznałam ciekawych, barwnych bohaterów, których mam nadzieję spotkać i w kolejnych tomach. Akcja jest utrzymana na stałym tempie a jej zwroty i fałszywe tropy zmuszają czytelnika do ciągłego trzymania ręki na pulsie. Książka ta zainspirowała mnie do obejrzenia jej telewizyjnej adaptacji nakręconej przez platformę Netflix. I choć różni się ona w detalach to muszę przyznać, że filmowcy odwalili kawał dobrej roboty, więc również polecam. Kochani nie wahajcie się przed sięgnięciem po tę lekturę. Polecam wszystkich wielbicielom zagadek i kryminałów, które są czymś więcej niż krwawą sieczką. 

Podczas powrotu do domu, Fran Hunter, znajduje zwłoki swojej nastoletniej sąsiadki, Catheriny Ross. Dziewczyna padła ofiarą dusiciela a jej ciało porzucono na śniegu. Podejrzenia małej, wyspiarskiej społeczności, spadają na samotnika Magnusa. Na miejsce zbrodni dociera Jimmy Perez, który upiera się by przeprowadzić pełne dochodzenie. Okazuje się, że nie jest to pierwsza zbrodnia, popełniona na wyspie. 8 lat wcześniej zaginęła mała dziewczynka, której ciała nigdy nie odnaleziono. Obie ofiary zamieszkiwały ten sam dom. Czy sprawcą jest jedna i ta sama osoba? Po raz pierwszy od lat sąsiedzi Catherine nerwowo ryglują drzwi, zdając sobie sprawę, że pośród nich mieszka morderca.

Ann Cleeves, jest pisarką znaną i cenioną, również na polskim rynku wydawniczym. Jej niesamowita seria z inspektor Verą Stanhope zdobyła sobie wielu wielbicieli, ludzi którzy z niecierpliwością czekają na kolejne tomy. Tym razem autorka przyszła do nas z czymś nowym. Kolejnym cyklem zatytułowanym "Kwartet szetlandzki", którego głównym bohaterem jest Jimmy Perez. Choć nazwisko ma hiszpańskie, postać ta jest jak najbardziej lokalna. Urodzony na małej wysepce, która staje się miejscem akcji pierwszego tomu, opuszcza dom rodzinny by spełniać się zawodowo na kontynencie. Jimmy jest rozwodnikiem, który mieszka wraz z przybraną córką. Łączy go silna więź z matką, która namawia go do powrotu do domu. Choć wątek ten nie do końca został rozwinięty w tym tomie, następne mogą przynieść odpowiedzi na dręczące nas pytania, między innymi : jakie relacje panują pomiędzy inspektorem a jego rodzicielką? Czemu kobieta tak nalega na powrót syna. 
Jimmy Perez to postać silna, odważna i sprawiedliwa, to właśnie on jest motorem tej powieści, czymś co sprawia, że nie możemy się od niej oderwać. Założę się, że nie znajdzie się nikt kto publicznie skrytykuje inteligentnego i cierpliwego detektywa. To postać, która automatycznie wzbudza naszą sympatię. W krajach angielsko języcznych taką osobę jak Jimmy nazywają "people person". W dzisiejszej literaturze kryminalnej rzadko zdarza nam się trafić na śledczego, który stara się zrozumieć ofiary i im współczuć. Taki dla którego nie są najważniejsze statystyki tylko dotarcie do prawdy. Perez kieruje się empatią i zrozumieniem, śledztwo opiera na próbie zrozumienia psychiki ofiary co, w jego mniemaniu, jest kluczem do sukcesu. Jedną z jego wielu zalet jest umiejętność rozmowy z ludźmi dotkniętymi tragedią. Sama jego obecność sprawia, że zaczynają oni mówić. I choć do samego końca możemy odczuć, że społeczność traktuje go jak outsidera, to zdobył on powszechny szacunek i akceptację.
Kolejną postacią, która mnie zafascynowała jest Magnus Tait, zamknięty w sobie starszy mężczyzna, mieszkający na uboczu samotnik, którego jedynym zajęciem jest wyglądanie przez okno i cotygodniowe zakupy w miasteczku. Jest on doskonałym przykładem na to, że boimy się odmienności. To właśnie on, stał się głównym podejrzanym. Jednak im bardziej poznawałam jego historię tym mocniej w nią wsiąkałam, aż na końcu nie pozostało we mnie nic innego jak współczucie dla tego bohatera. Choć powinnam, nie mogłam zmusić się do nienawiści.

Szetlandy to niezwykle ponura, szara i niegościnna kraina, która jest wprost idealną scenerią dla kryminału. To miejsce pogrążone w mroku przez 365 dni w roku. Atmosfera powieści Cleeves, nieubłaganie kojarzyła mi się ze świetnymi kryminałami Louise Penny, których akcja również rozgrywała się w małych klaustrofobicznych miejscowościach. Podobnie jak tam, również i tutaj poznaliśmy wielu mieszkańców miasteczka, których życie pełne było tajemnic i sekretów. Wraz z rozwojem powieści pojawiało się coraz więcej poszlak, tropów i potencjalnych morderców. Jest to typowy kryminał, w stylu Agathy Christie, gdzie głównym zadaniem dla czytelnika jest rozwiązanie zagadki : kto jest mordercą? Jedyne czego mi brakowało to mapy miejsca akcji,. O wiele łatwiej by mi było śledzić poczynania bohaterów, jeśli bym wiedziała gdzie na dany moment się znajdują i jaki fragment miasteczka widać z czyjego okna.  Zależności i więzi łączące poszczególnych mieszkańców możemy porównać do włókien sznura. Zadaniem Ann Cleeves jest ten sznur rozplątać. 
Podobał mi się klimat w jakim utrzymana była powieść. Już po pierwszych kilkunastu stronach na własnej skórze odczułam, że nie jestem mile widzianym obserwatorem. Mała wyspiarska społeczność, jest podejrzliwa w stosunku do przybyszów z zewnątrz i chociaż wyspy znajdują się pod szkocką jurysdykcją to bliżej im do kultury norweskiej. Akcja powieści toczy się podczas przygotowań do święta świateł, Up-Helly_Aa. Festiwal ten nawiązuje do najazdów rabunkowych przybyszów ze Skandynawii, których osady na Szetlandach zaczęły powstawać ponad tysiąc lat temu. Nazwy wielu miejscowości do dziś świadczą o napływie wikingów na te tereny. W takim miejscu możemy odczuć kontrast pomiędzy nowoczesnością a tradycją. 

Choć  w "Czerni kruka" nie znajdziemy wielu zwrotów akcji a fabuła może wydawać się przewidywalna, to uważam, że jest warta przeczytania chociażby ze względu na warstwę obyczajową oraz elokwentny język, jakim posługuje się autorka. Jest to głęboka powieść o nastoletnich przyjaźniach i szaleństwach młodości. Autorka nie opisuje lecz maluje obrazy przed oczami czytelników. Historia, dzięki czystej narracji, jak dywan, rozwija się przed naszymi oczami. Śledztwo opisane jest w sposób szczegółowy i misterny. Czytając tę książkę miałam prawdziwe wrażenie miejsca i czasu, co jest rzeczą dość rzadką w thrillerach. Sekrety były dobrze ukryte, wręcz zakorzenione w małej, wyspiarskiej społeczności. 

Nie jest to pierwsza książka Ann Cleeves, którą czytałam, jednak zdecydowanie jedna z najlepszych. Nie bez powodu właśnie ona została wybrana na odcinek premierowy serialu. Jeśli znudziły was krwawe, brutalne kryminały, których akcja toczy się na ulicach wielkich miast, jeśli lubicie zagadki, których rozwiązań należy szukać w psychice bohaterów i nie boicie się surowego, zimnego klimatu Szetlandów, to jest to książka dla was. Dla mnie była to powieść wyraźna, dobrze napisana i z satysfakcjonującym zakończeniem. Polecam.


Tytuł : "Czerń kruka"
Autor : Ann Cleeves
Wydawnictwo : Czwarta Strona
Data wydania : 22 sierpnia 2018
Tytuł oryginału : Raven Black



Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


http://czwartastrona.pl/

"Terapia ketonowa" Bruce Fife

"Terapia ketonowa" Bruce Fife

     Jeszcze w czasach liceum byłam bardzo zdziwiona, kiedy po powrocie z wakacji, zobaczyłam w szkolnej ławce koleżankę z klasy, chudszą o 20 kilogramów. Moje zdziwienie było jeszcze większe jak mi powiedziała, że źródłem jej sukcesu była dość kontrowersyjna dieta, polegająca na jedzeniu samych tłustych rzeczy : kiełbas, boczków, mięsa. Jadła i chudła. Wtedy nie mogłam w to uwierzyć, dziś wiem, że specjalnie wprowadziła się w stan ketozy, kiedy to stężenie wyprodukowanych z tłuszczów ciał ketonowych jest większe niż stężenie glukozy. Dieta ta nie dość, że pomaga schudnąć to jest również sojusznikiem w walce z chorobami neurodegeneracyjnymi jak Alzheimer czy choroba Parkinsona. Doktor Bruce Fife, zebrał cały dostępny materiał na temat terapii ketonowej, i umieścił do w książce, która szczęśliwie trafiła w moje ręce. Można się z niej dowiedzieć wielu interesujących rzeczy zarówno o budowie naszego organizmu i procesach metabolicznych, jak i o właściwościach produktów, które spożywamy. 

Głównym celem tej książki jest udowodnienie czytelnikowi, że dieta ketogeniczna jest dobra na wszystkie dolegliwości i choroby. Już na samym wstępie dostajemy długą listę przypadłości, w walce z którymi może okazać się niezwykle pomocna. Dla przykładu podam zaledwie kilka z nich : nowotwory, padaczka, cukrzyca, choroba Retta, autyzm. Jest ich jednak zdecydowanie więcej, dlatego uważam, że jest to poradnik uniwersalny. Każdy z nas znajdzie w swojej rodzinie choć jedną osobę z daną jednostką chorobową, którą można znaleźć na liście. Czy zatem wszyscy powinniśmy przerzucić się na dietę? 
Ciała ketonowe powstają w efekcie rozpadu kwasów tłuszczowych i są głównym źródłem energetycznym dla większości narządów, w tym mózgu i nerek. Do ich powstania potrzebujemy "dobrych" tłuszczów, które znajdują się wyłącznie w produktach z najwyższej półki. Są nimi olej kokosowy, olej z awokado, olej MCT i wiele innych dostępnych na półkach w naszych marketach. Człowiek mieszkający na prowincji, może mieć problem z kupnem odpowiednich składników (choć dziś sklepy internetowe docierają wszędzie), gdyż część z nich, w Polsce, nadal zaliczanych jest do towarów luksusowych. Kolejnym składnikiem niezbędnym w diecie ketogenicznej jest mięso. Również i ono musi być dobrej jakości, a co za tym idzie będzie nas więcej kosztowało. Od kiedy badania potwierdziły, że spożycie odpowiedniej ilości łyżek oleju kokosowego dziennie, pozwala na modyfikację diety i zwiększenie limitu spożywanych węglowodanów, stała się ona mniej restrykcyjna (człowiek już nie musi się budzić w nocy i jeść w celu produkcji ciał ketonowych) i mniej nuda. Możemy jeść więcej owoców i warzyw i choć liczbę węglowodanów należy ograniczyć do minimum, zapomnieć o śmieciowym jedzeniu czy słodyczach, to w internecie pojawia się wiele ciekawych przepisów, które pozwolą na zróżnicowanie diety i przełamanie jej monotonii. 

Autor w ciekawy i przystępny sposób (choć i tu nie obyło się od akademickich wtrąceń i definicji) przedstawia nam schemat działania ludzkiego organizmu. Szczegółowo opisuje proces metabolizmu i wymienia składniki odżywcze, których potrzebujemy do dobrego funkcjonowania. Jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że książka to ma jednego głównego bohatera i jest nim olej kokosowy. Jest on remedium na dosłownie każdą dolegliwość. Autor posunął się nawet do tego, że wyszczególnia ile łyżek tego specyfiku powinniśmy zażywać w przypadku konkretnych chorób, ciąży czy po prostu profilaktycznie. Choć jest to książka o diecie ketogenicznej, ludzie, których historie poznaliśmy, zamiast skupiać się na samej diecie, w większości opowiadali o tym jak to olej kokosowy wpłynął na ich zdrowie, komfort psychiczny oraz jakość życia. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że ciągle czytam o tym samym. Zmieniały się jedynie nazwy chorób i imiona bohaterów a reszta pozostała ta sama. Ciągłe peany na temat oleju oraz "dobrych" tłuszczów. Samej diety było tutaj jak na lekarstwo. Oczywiście sięgając po tę książkę wiedziałam, że ma ona omawiać pewne mechanizmy i procesy zachodzące w naszym organizmie a nie być źródłem przepisów, jednak spodziewałam się że autor choć  wspomni co można jeść a czego należy się wystrzegać. 

Rak to jedna z najgroźniejszych współczesnych chorób, która rokrocznie zabija tysiące ludzi. Prawie codziennie dowiadujemy się, że ktoś z naszych bliskich lub bliskich naszych bliskich zachorował czy umarł. Jest to choroba podstępna, która często nie daje żadnych objawów, a jak poznajemy diagnozę często jest już zbyt późno na leczenie. Dlatego robimy wszystko by nie dopuścić do siebie choroby. Stosujemy terapie, uprawiamy sporty czy zmieniamy styl życia, zrobimy wszystko byle tylko uciec przed rakiem. Książka ta będzie z pewnością źródłem inspiracji dla osób, które stosują metodę zapobiegania. Autor rzetelnie opisuje na jakiej zasadzie działają komórki nowotworowe, czym się żywią i co powoduje ich  wzrost. Jedną z przyczyn dla których dieta ketogeniczna pomaga chronić nas przed nowotworem jest fakt iż ketony pobudzają nasz układ immunologiczny. Dostarczamy sobie również mniejszą ilość cukrów, a wiadomo, że rak lubi jak jest słodko. Jednym ze sposobów walki z tym podstępnym skorupiakiem jest zagłodzenie.

Nie da się ukryć, że terapia ketogeniczna (dieta plus olej kokosowy) ma więcej zalet niż wad, jednak tych drugich nie należy lekceważyć. Zdziwiło mnie, że autor nie wspomniał by przed przejściem na dietę, która w diametralny sposób zmienia nawyki żywieniowe, zasięgnąć porady lekarza i dietetyka.Nie jest to dieta dla każdego i raczej nie powinna stanowić modelu żywieniowego w przypadku ludzi zdrowych. Do największych zalet należą : szybko widoczne efekty, brak napadów głodu, zwiększenie wydajności mózgu i systemu immunologicznego, widoczne efekty poprawy zdrowia u pacjentów z różnymi schorzeniami w tym padaczką czy nowotworami. Z najczęstszych wad warto wymienić jej restrykcyjność, kosztowność, częste oddawanie moczu i możliwość powstania kamicy nerkowej czy porfirii. Do was należy wybór co przeważy w tej walce. 

"Terapia ketonowa" (choć samej terapii mamy tutaj jak na lekarstwo), to poradnik, którego autor zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy czytelnicy mają choćby podstawową wiedzę z zakresu funkcjonowania ludzkiego organizmu. Autor przekazuje wyniki swoich badań i analizę zebranego materiału, w sposób przystępny i ciekawy. Znajdziemy tutaj sporo ciekawostek oraz historii z życia wziętych. Książka ta może nam dać nadzieję na poprawę, nawet w najbardziej beznadziejnych przypadkach. Choć jedyną dietą na której byłam jest kopenhaska, tak czytając o tym jaki zbawienny wpływ na funkcjonowanie naszego organizmu mają ciała ketonowe, zastanawiam się czy nie podjąć wyzwania i nie wybrać się do sklepu mięsnego po kawałek wołowego antrykotu. Jednak póki co wypiję łyżeczkę lub dwie oleju kokosowego, zaszkodzić nie zaszkodzi a efekty może mieć wymierne. Polecam. 



Tytuł : "Terapia ketonowa" 
Autor : Bruce Fife
Wydawnictwo : Vital
Data wydania : 11 maja 2018
Liczba stron : 472
Tytuł oryginału : Ketone Therapy: The Ketogenic Cleanse and Anti-Aging Diet


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi :
https://sztukater.pl/
Nie jest ona przeznaczona dla każdego i nie może stanowić podstawowego modelu żywnościowego, jednak z powodzeniem nadaje się na redukcję oraz stosowanie w celu złagodzenia objawów insulinooporności.

http://bonavita.pl/dieta-ketogeniczna-poznaj-jej-zalety-i-wady
"Kąpiele leśne" M Amos Clifford

"Kąpiele leśne" M Amos Clifford

     Las kojarzy my się z tłumem grzybiarzy, nielegalnym zwałowiskiem odpadów, i zeżartym przez kornika drzewostanem. Mało gdzie zachowały się miejsca nie dotknięte ludzką ręką, prawdziwe knieje pełne leśnych stworzeń, mroczne ostępy bez szlaków turystycznych i ambon obserwacyjnych, prawdziwe królestwo niedźwiedzi i wilków. Autor "Kąpieli leśnych", zdaje sobie sprawę z dzisiejszych ograniczeń, i stworzył podręcznik, który pozwoli nam się cieszyć leśnymi kąpielami w miejskim parku czy nawet w zaciszu domowego ogródka. Książka ta jest hybrydą japońskich praktyk z północno-amerykańskim stylem. Amos Clifford uczy nas podstaw jednak zostawia sporo miejsca na własne modyfikacje i kreatywność. Jest to doskonały poradnik dla początkujących oraz tych, którzy chcą się dowiedzieć czym jest Shinrin-Yoku. Dla osób, które są zaznajomione z tym tematem, książka ta raczej nie będzie niczym odkrywczym. 

Już Henry David Thoreau w swojej książce "Walden, czyli życie w lesie" zachęcał nas do powrotu na łono natury. To właśnie ona była dla niego źródłem poznania. Człowiek, w zgodzie z naturą, powinien odkryć samego siebie. Życie w zintegrowanym społeczeństwie sprawia, że zaczynamy wzorować się na innych tracąc po drodze własną tożsamość. Dopiero opuszczenie społeczeństwa i życie łonie natury wyzwoli w nas energię potrzebną do przeprowadzenia stosownych zmian. Las pełni bardzo ważną rolę w kulturze japońskiej. Rosną w nim święte drzewa, zamieszkałe przez siły nadprzyrodzone. W religii shinto, natura jest symbolem czystości, a zbliżenie się do niej, równe jest nawiązaniem kontaktu z Bogiem. Niektórzy pogląd ten traktują w dość bezpośredni sposób, czego dowodem jest Aokigahara, Morze Drzew, inaczej zwany lasem samobójców. Jest to drugie, po moście Golden Gate, najczęściej wybierane przez gotowych zakończyć swoje życie, ludzi. Choć nie są prowadzone dokładne statystyki, liczba znalezionych ciał z roku na rok rośnie. Dziś waha się w okolicach 100 rocznie. Jednak zdecydowanie większa liczba ludzi, odwiedza lasy w poszukiwaniu spokoju, relaksu czy wyciszenia. 

Najnowsze badania dowiodły, że ekoterapia ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie. Dzięki regularnym wizytom w lesie spada częstość akcji serca, zmniejsza się ciśnienie krwi, wyrównuje się puls, wzmacnia się nasz system odpornościowy oraz następuje widoczna poprawa samopoczucia. W 1982 roku Japonia włączyła Shinrin-Yoku do narodowego programu zdrowotnego. Głównym założeniem tej terapii jest samo przebywanie w lesie, bez trekkingu, liczenia kroków czy innej aktywności fizycznej. Musimy zanurzyć się w lesie, chłonąć naturę wszystkimi zmysłami, słuchać szumu liści i śpiewu ptaków, czuć wilgoć na stopach, zachwycać oczy widokiem szmaragdowych liści. Przez chwilę stoimy w miejscu by się oswoić z nowym otoczeniem, potem nadchodzi czas na spacer, by na końcu skorzystać z "leśnych zaproszeń", prostych czynności, których propozycje znajdziecie w tej książce. Autor daje nam garść praktycznych porad jak najlepiej wykorzystać czas spędzony na łonie natury. W wyniku przeprowadzonych badań udowodniono, że aktywność komórek odpowiedzialnych za walkę z nowotworem, oraz tych których celem jest zapobieganie tworzeniu się guzów, znacznie wzrasta po weekendzie spędzonym na łonie natury. Nadaktywność ta utrzymuje się do miesiąca. Dzieje się tak za sprawą fitocydów, substancji wytwarzanych przez rośliny wyższe, które mają działanie bakterio i grzybobójcze. W Japonii, na grupie 280 młodych ludzi, przeprowadzone zostały badania mające na celu sprawdzenie, jaki wpływ na ludzki organizm mają regularne spacery na łonie natury. W porównaniu do swoich rówieśników, którzy nie opuszczali miasta, mili oni niższe ciśnienie krwi, niższy poziom kortyzolu oraz większą aktywność układu współczulnego, odpowiedzialnego za mobilizację organizmu. Ludzie Ci byli bardziej wypoczęci i  bardziej odporni na czynniki stresogenne. Inne badanie wykazało, że kąpiele leśne obniżają agresję oraz eliminują zachowania depresyjne. Środowisko leśne można postrzegać jako krajobraz terapeutyczny. Najważniejsze jest chyba to, że nie musimy spędzać w lesie długich godzin, by terapia podziałała. Wystarczy krótki lecz regularny kontakt z naturą by szybko zauważyć pierwsze efekty. Każdemu potrzebna jest przerwa od świata 2D, znanego z ekranów naszych komputerów czy telefonów komórkowych, na rzecz prawdziwej natury w wersji 3D. 

M Amos Clifford, jest niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie terapii leśnej w Stanach Zjednoczonych. Jego teksty ukazały się w Washington Post, Yoga Journal i wielu innych. W 2016 roku wystąpił w jednym z odcinków serii National Geographic Explorer "Call of The Wild". W swojej najnowszej książce zaprasza nas do świata, który porzuciliśmy kiedy przestaliśmy być dziećmi. Pokazuje techniki, dzieli się nowinkami i najnowszymi odkryciami w temacie kąpieli leśnych. Myślę, że po poradnik ten powinni sięgnąć wszyscy ci, którym brak w życiu harmonii, poszukują wyciszenia i ucieczki. Ze względu na mały format, książkę tę możemy zabrać ze sobą w podróż. I choć autor przekonuje nas, że z naturą trzeba obcować wszystkimi zmysłami, to może na początek po prostu sobie poczytamy pod gołym niebem? Polecam. 


Tytuł : "Kąpiele leśne"
Autor : M Amos Clifford
Wydawnictwo : Kobiece
Data wydania : 3 sierpnia 2018
Tytuł oryginału : Your Guide To Forest Bathing : Experience The Healing Power Of Nature


Tę oraz wiele innych książek, znajdziecie na z Bestsellerami księgarni internetowej : 



https://www.taniaksiazka.pl/






[PREMIEROWO]"Ostatnie dni Jacka Sparksa" Jason Arnopp

[PREMIEROWO]"Ostatnie dni Jacka Sparksa" Jason Arnopp

     Przed przeczytaniem książki, zasugerowana notką z okładki, długo się zastanawiałam czy Jack Sparks był postacią prawdziwą. Zarówno autor jak i wydawnictwo zadało sobie dużo trudu by czytelnik tak pomyślał. W wywiadzie z Arnoppem czytamy, że książka jest z gatunku non-fiction, powstała również strona internetowa, gdzie możemy złożyć wyrazy szacunku dla zmarłego dziennikarza. Więc jeśli Sparks był prawdziwy, to czy wszystko co go spotkało również? Jedno jest pewne. W moje ręce wpadł horror jakich mało. Rzecz, która sprawi, że wzrosną wam rachunki za elektryczność bo będziecie się bali wyłączyć światło. Jeśli jeszcze nigdy wam się nie zdarzyło śmiać ze strachu, bo był to jedyny sposób na rozładowanie emocji, to ręczę że poznacie jakie to uczucie. Jest mrocznie, groteskowo, nieprawdopodobnie, dziwacznie. Haloween zbliża się wielkimi krokami i jest to idealna lektura do poczytania przez blasku świeczki dobywającym się z "krwiożerczej" dyni. 

W 2014 roku, Jack Sparks, brytyjski dziennikarz i celebryta, niekoronowany król mediów społecznościowych, zmarł podczas pisania swojej najnowszej książki. W dziele tym zajmował się zjawiskami nadprzyrodzonymi, chciał udowodnić, że duchy nie istnieją a wszystko jest jedną wielką mistyfikacją. W tym celu wybrał się do Włoch by wziąć udział w egzorcyzmie. Kilka dni później na kanale YouTube autora, pojawił się kontrowersyjny filmik. Sam Sparks przyznał, że to nie on opublikował nagranie. Dziennikarz zniknął i aż do teraz nikt nie wiedział co się z nim stało. Książka ujawnia fakty z ostatnich godzin życia Sparka oraz przyczynę jego śmierci. 

Czy ktoś kiedykolwiek powiedział, że sukcesem na dobrą książkę jest pozytywny bohater? Owszem motyw "janosika" jest bardzo popularny w dzisiejszej popkulturze, lubimy utożsamiać się z "dobrymi"bohaterami, którzy ratują świat czy działają bardziej lokalnie i pomagają staruszkom przenosić zakupy na drugą stronę ulicy. Jednak czy wielu z was nie było zafascynowanych Patrickiem Batemanem znanym z filmu "American Psycho"? Choć była to postać odrażająca i psychotyczna to jego świat całkowicie nas pochłonął. Potwierdza to tezę, że nie ważne czy bohater jest dobry czy zły, ważne by ze strony na stronę wzbudzał coraz większe zainteresowanie czytelników. Najbardziej fascynujące postaci mają jedną cechę wspólną, a jest nią nieprzewidywalność, nigdy nie jesteśmy pewni jak się zachowają w danej sytuacji. Bohaterowie ci powinni wnosić do powieści niekończącą się procesję znaków zapytania. I taki właśnie jest Jack. 
Jego nie da się lubić, za to kochamy go nienawidzić. Jack Sparks to osoba o przerośniętym ego, która dba jedynie o promowanie własnych dogmatów i idei za pomocą mediów społecznościowych. Znany jest ze swojego flirtu z gangami oraz handlarzami narkotyków. Z tymi ostatnimi zżył się tak bardzo, że aż trafił na detoks. Jest to osoba, która pomimo wszystkich swoich wad wzbudza naszą litość i współczucie, bawi nas w sposób w jaki to robi pierwszy lepszy "wioskowy przygłup". Powodem, dla którego rośnie nasza fascynacja bohaterem, jest fakt że jest on notorycznym kłamcą, a my jako dociekliwi czytelnicy chcemy dotrzeć do prawdy. Motyw niewiarygodnego protagonisty został wypromowany przez Gillian Flynn dzięki książce "Zaginiona dziewczyna", która szybko stała się bestsellerem. Rynek wydawniczy zalała fala oszustów i krętaczy. To właśnie oni mieli nas nauczyć jak oddzielić ziarno od plew w mediach społecznościowych,  nauczyć się szukać odpowiednich wzorców zachowań wśród naszych znajomych, które by wskazywały, że kłamią, a to co zamieszczają na swoich profilach jest z palca wyssane. Jednak by "niewiarygodny" bohater spełnił swoją rolę, musi on być jak pudełko z prawdą i kłamstwem, wymieszanymi w odpowiednich proporcjach. Nie ma wszakże ciekawszej prawdy od tej, którą chcą przed nami ukryć. Jack Sparks ma cel w tym by kłamać, nie robi tego kompulsywnie, i naszym zadaniem jest ten cel odkryć,  odkryć prawdziwą osobowość bohatera. Im więcej jest do odkrycia tym bardziej nas to ciekawi. A wierzcie mi Jack Sparks jest postacią niezwykle skomplikowaną. Książka to stawia przed nami pytanie : Co robi z nami internet. Dzięki niej możemy zajrzeć w głąb siebie.

Już na wstępie dowiadujemy się, że Jack Sparks nie żyje. Umarł w trakcie pisania tej oto książki, która znajduje się w waszych rękach. A co sprawiło, że zamknęło się nad nim wieko trumny? Tego właśnie zamierzałam się dowiedzieć. Wszystko zaczęło się od Włoskiej prowincji i wyśmianego przez dziennikarza egzorcyzmu, który w kulminacyjnej fazie, wywołał w nim niekontrolowaną falę śmiechu. Sparks uważał, że był to dobrze wyreżyserowany spektakl. Po powrocie do kraju na jego profilu umieszczono filmik, mający udowodnić, że duchy istnieją. Autor wyrusza w podróż z Europy, przez Hong-Kong aż do Los Angeles w poszukiwaniu materiałów do nowej książki. Jest to jednocześnie próba otrząśnięcia się z poczucia, że został nawiedzony. Wszystkie moje próby streszczenia fabuły tej książki i tak nie przygotują czytelników na to z czym przyjdzie im się zmierzyć. Jest to połączenie powieści drogi, groteskowego horroru klasy trzeciej, thrillera kryminalnego oraz czarnej komedii. Podróże w czasie, głowy demonów, eksplodujące ciała, wierzcie mi będzie się działo. Z pewnością jest to powieść, której fabuła została oparta na grotesce i to sceptycyzm postaci sprawia, że jest śmiesznie. Śmiesznie i strasznie zarazem. Klimat książki idealnie odda angielskie słówko "creepy". Jest to relacja ostatnich 30 dni z życia naszego bohatera, który próbuje udowodnić, że rzeczy nadprzyrodzone nie istnieją. Jednak nawet nie zdaje sobie sprawy, że jest bliższy "złu" niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Kiedy dochodzimy do końca książki, mamy ochotę klaskać, jak po wylądowaniu samolotu czy przejeździe rollercoasterem. Jednocześnie czujemy ulgę a z drugiej mamy chęć biec na początek kolejki i jeszcze raz przeżyć tę niesamowitą przygodę. 

Jest to powieść, która aż się prosi o zekranizowanie. Zainteresowany przeniesieniem fabuły na wielki ekran jest Ron Howard, twórca takich filmów jak "Kod da Vinci" czy "Apollo 13". Sam autor powieści, Jason Arnopp, napisał scenariusz do horroru "Stormhouse" z 2011 roku. Jeśli "Ostatnie dni Jacka Sparksa" kiedykolwiek zawitają do kin, to możecie mi wierzyć, że pierwsza ustawię się w kolejce po bilety. Jest tutaj bowiem wszystko czego oczekuję od dobrego horroru : krew, makabra, akcja, duchy, żywi i nieżywi, mroczny klimat a wszystko to wymieszane jest w nieco przesadzonych proporcjach i doprawione dużą dozą czarnego humoru, który sprawi że zaczniemy chichotać jak opętani. Jeśli lubicie się bać, to książka ta, z pewnością sprawi, że podróż z salonu do sypialni okaże się nie lada wyzwaniem.

Muszę przyznać, że "Ostatnie dni Jacka Sparka" są zdecydowanie jedną z lepszych książek, jakie dane mi było przeczytać w tym roku. Jest ona skierowana do czytelników którzy szybko się nudzą, ciągle szukają nowych wyzwań. Dla tych, którzy lubią śmiać się z przerażenia. Jeśli szukacie czegoś mocnego, co przełamuje wszelkie schematy, czegoś niesztampowego, to jest to książka dla was. Na kartach tej powieści spotkacie najbardziej niewiarygodnego i nikczemnego bohatera , z którym przyszło się wam do tej pory zmierzyć. Osobę którą jednocześnie pokochacie i znienawidzicie. A wszystko to w klimacie odjazdowego horroru. Polecam. 

Po więcej informacji zapraszam na stronę internetową : http://www.jacksparks.co.uk/

Tytuł : "Ostatnie dni Jacka Sparksa"
Autor : Jason Arnopp
Wydawnictwo : Vesper
Data wydania : 19 września 2018
Liczba stron : 360
Tytuł oryginału : Last Days Of Jason Sparks



Za możliwość przeczytania i premierowego zrecenzowania książki serdecznie dziękuję 
 portalowi :



https://sztukater.pl/



Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger