"Bez słowa" Rosie Walsh

2018 to zdecydowanie rok powalających debiutów. Jednak drodzy państwo, czy "Bez słowa" można zaliczyć do tego grona? Rosie Walsh jest bowiem doświadczoną autorką, która wydała cztery książki pod pseudonimem Lucy Robinson. Dopiero teraz, postanowiła wyjść z cienia i podpisać powieść własnym nazwiskiem. Dlaczego? Otóż przeglądając blog Walsh możemy się dowiedzieć, że podobnie jak nasza książkowa bohaterka, dwa tygodnie wpatrywała się w telefon czekając aż zadzwoni, poznany na wzgórzach Gloucestershire, mężczyzna. Niestety nie zadzwonił, nigdy. Paradoksalnie wszystkim to wyszło na dobre. Autorce, gdyż miała szansę na poznanie swojego obecnego męża i nam, czytelnikom gdyż zainspirowana tą prawdziwą historią książka, mogła trafić do księgarń. 

Podczas spaceru po rodzinnej miejscowości, z której wyprowadziła się kilkanaście lat wcześniej, Sarah spotyka rozmawiającego z owcą mężczyznę. Postanawiają wspólnie odprowadzić zwierzę do zagrody. Kiedy zadanie jest wykonane i przychodzi czas rozstania, wiedzą że będzie to niezwykle trudne. Zauroczona Eddiem Sarah trafia do jego domu, by spędzić tam cudowny, wypełniony sexem i miłością tydzień. Jest to dla niej najwspanialszy czas w życiu. Kiedy nadchodzi czas rozstania para obiecuje sobie, że pozostaną w kontakcie. Eddie ma zniknąć zaledwie na tydzień gdyż wyjeżdża na zaplanowany wcześniej urlop do Hiszpanii. Niestety mijają dni a mężczyzna nie daje znaku życia. Sarah jest zrozpaczona. Wierzy, że nie została porzucona tylko stało się coś złego. Po kilku tygodniach okazuje się, że miała rację. 

Czy zdarzyło wam się kiedyś trafić na książkę, którą kochacie i nienawidzicie jednocześnie? "Bez słowa" wywoływało we mnie skrajne uczucia począwszy od niedowierzania, zachwytu, zniesmaczenia, złości czy rozczarowania na uwielbieniu kończąc. Jest to powieść pełna wad, kiepsko napisana, nie trzymająca tempa i pełna irytujących bohaterów lecz z drugiej strony ciężko się od niej oderwać, ciągle zaskakuje i zmusza czytelnika do doczytania do końca. Więc jak widzicie, wczoraj na kolację zamiast uczty smaków, dostałam twardy orzech do zgryzienia. 
Po pierwsze książkę  tę ciężko jest przyporządkować do konkretnego gatunku. Rozpoczyna się jak typowy romans obyczajowy, gładko przechodzi w thriller z elementami suspensu by w końcowej fazie wyewoluować w melodramat. Wydawać by się mogło, że każdy z czytelników znajdzie tutaj coś dla siebie. Otóż nie do końca. Historia miłosna, oparta na schemacie instalove, była nieco naciągana i niewiarygodna, zagadka była jedynie zamierzeniem, gdyż już w jednej trzeciej książki poznaliśmy jej rozwiązanie, a część finalna była naiwna, operowomydlana i zbyt słodka. A jednak wbrew temu wszystkiemu, przepadłam bez reszty. Choć jest rzeczą oczywistą, że autorka dopiero poszukuje swojego stylu i gatunku, tak cieszę się że mogłam wraz z nią próbować różnych smaków tego literackiego tortu.
Kolejną rzeczą z którą miałam kłopot były opisy. W przypadku książki opowiadającej o wielkiej miłości, cierpieniu, rozstaniu, sekretach rodzinnych czy traumie, raczej nie spodziewam się rozwlekłych, barwnych, wręcz poetyckich, opisów przyrody, zachodów słońca, przemykających dróżką żuczków czy trawy. O tak, trawa była zdecydowanie numer jeden. No i kolory. Takich nazw jakich używa autorka nawet nigdy nie słyszałam. Często te wtrącenia i deskrypcje spowalniały tempo, wprowadzały niepotrzebny chaos czy były wręcz śmieszne. Wyobraźcie sobie dwójkę dorosłych ludzi przeglądających atlas ptaszków kiedy za oknem słychać wesołe trele kowalika. Niestety takie coś bardziej pasuje mi do wierszy Leśmiana niż literatury współczesnej. 
I kolejną rzeczą działającą na "nie" było tempo akcji. Chociaż nie mamy tutaj do czynienia z rasowym thrillerem czy kryminałem, gdzie zwroty akcji i jej szybkość są najważniejsze, tak brakowało mi systematyczności, dawkowania emocji i jakiejkolwiek organizacji. Są fragmenty książki przy których nie mogłam się powstrzymać przed ziewaniem, są i takie gdzie siedziałam z szeroko otwartymi oczami i obgryzałam paznokcie. Nigdy nie wiedziałam czego się spodziewać. Autorka grała na moich nerwach jak na skrzypcach. Momentami czułam się jak w samochodzie z początkującym kierowcą, który szarpie biegami. Mamy tutaj powolne rozwijanie prędkości i gwałtowne hamowanie, łagodne zakręty i wiraże. Naprawdę dużo się działo jednak nie było to dobrze rozłożone. 

Jednak największym zgrzytem była postać głównej bohaterki. Musze przyznać, że jej niektóre zachowania zapalały w mojej głowie ostrzegawczą lampkę. Sarah jest bowiem stalkerką. Po 17 latach małżeństwa rozwiodła się z mężem, który zakochał się w seksowej instruktorce jogi. Papiery rozwodowe jeszcze nie zdążyły "ostygnąć"kiedy nasza bohaterka poznała miłość swojego życia na angielskiej prowincji. Kiedy mężczyzna wyjeżdża na zasłużony urlop i przestaje się odzywać, z pozoru zrównoważona, dorosła kobieta pokazuje swoją prawdziwą naturę. Wykorzystuje media społecznościowe by szpiegować mężczyznę, jeździ do jego domu i na boisko gdzie drużyna, w której gra, ma trening. Nagabuje jego przyjaciół, pisze listy i wiadomości na messengerze. Szantażuje go emocjonalnie. Jest typową stalkerką, osobą której należy się bać. Muszę przyznać, że do takiej Sarah, było bardzo trudno poczuć choć odrobinkę sympatii. Z drugiej jednak strony poznajemy dziewczynę zupełnie inną od zakochanej psychopatki. Osobę z trudną przeszłością, która wraz z mężem założyła fundację charytatywną Doktorzy Klowni, której członkowie pomagają dzieciom w szpitalach. Sprawiają, że na ich ustach choć na chwilę pojawi się uśmiech. Taką Sarah, uśmiechniętą, zakochaną, czułą i troskliwą, można błyskawicznie pokochać. Szkoda, że wszystko co dobre trwa tak krótko.
W powieści pojawia się spora liczba bohaterów drugoplanowych i każdy z nich ma swoje własne problemy, sekrety i tajemnice. Te małe i wielkie dramaty, które toczą się w tle, są esencją tej historii. Problemy rodzinne, pragnienie zostania rodzicem, śmierć bliskiej osoby, choroby psychiczne, depresja, zdrada, prześladowanie, romans przyjaciół...wszystko to pojawia się w tej książce, czyniąc z niej naprawdę kompleksową powieść. Od połowy, kiedy następuje kulminacyjny zwrot akcji, czytelnikowi się wydaje, że wie już wszystko. Zagadka została rozwiązana, pora żyć dalej. Właśnie wtedy powieść zmienia klimat i wkracza na teren psychologii. Zanurzamy się w umysłach naszych bohaterów, rozkładamy ich na czynniki pierwsze analizując ich uczucia i zachowania. Poznajemy ich myśli, obawy, nadzieje i emocje. Ostatnie strony pasują do typowej powieści kobiecej, sztampowego wyciskacza łez. Były niczym ostatni odcinek kultowej "Niewolnicy Izaury".

Książka porusza bardzo ważny temat jakim jest depresja po stracie bliskiej osoby, która nieleczona może przerodzić się w niebezpieczną chorobę psychiczną. Osoby walczące z depresją muszą być pod stałą obserwacją  psychologiczną, często nie potrafią normalnie funkcjonować bez przypisanych leków. Miewają napady paniki i lęku, myśli samobójcze, nałogowo skupiają się na tragicznym wydarzeniu z przeszłości, nie martwiąc się o przyszłość. Tacy ludzie są ciężarem dla rodziny. Wymagają by ktoś ciągle przy nich był, pilnował i spełniał zachcianki. Boją się obcych, często są agresywni. Kiedy opieka nad chorą osobą staje się codziennością, trudno jest nam prowadzić normalny tryb życia, mieć rodzinę, przyjaciół. Chory staje się całym naszym światem. Sami zaczynamy wpadać w marazm i depresję a błędne koło się domyka. Całe szczęście są wokół nas są ludzie chętni do pomocy jak lekarze, rodzina, przyjaciele czy różnego rodzaju specjaliści. Osoby te odciążą nas, dadzą czas na to by cieszyć się życiem i ruszyć z kopyta do przodu. 

"Bez słowa" to książka która z jednej strony mnie zauroczyła a z drugiej podniosła ciśnienie. Na plus działa fakt, że nie można się od niej oderwać, jest niczym klej i to ten z atestem. Na minus jej zapiszę irytujących bohaterów, szarpane tempo i końcówkę rodem z "Mody na sukces". Muszę przyznać, że autorka mnie zaciekawiła na tyle by czekać na kolejne powieści. Sygnowane jej imieniem i nazwiskiem. Nie ma po co się ukrywać, kiedy ma się tyle do powiedzenia.  Pomimo wad jest to jedna z bardziej angażujących, wciągających i emocjonalnych książek przeczytanych przeze mnie w tym roku. Rzadko która z powieści tak przeze mnie skrytykowanych trafia na półkę tych, które zostaną w mojej biblioteczce na dłużej. Tej się udało tego dokonać. Polecam.

Tytuł : "Bez słowa"
Autor : Rosie Walsh
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : Październik 2018
Liczba stron : 444
Tytuł oryginału : Ghosted



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




https://zysk.com.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger