"Zwyczajna przysługa" Darcey Bell

Muszę przyznać, że nie lubię kiedy wydawca czy recenzenci przyrównują jakąś książkę do "Zaginionej dziewczyny". Owszem Gillian Flynn stworzyła dzieło, które stało się fenomenem na skalę światową, jednak czy rzeczywiście jest to thriller wszech czasów? Model, do którego trzeba dążyć? Ja osobiście traktowałam tę powieść z dystansem i z biegu mogę wymienić 10 lepszych pozycji. Porównywanie jest również niebezpieczne z innego względu : od razu sugeruje, że mamy do czynienia z książką gorszą od ideału, za jaki uznawana jest "Zaginiona dziewczyna". Zresztą czy zamiast kolejnych kopii, czytelnicy nie wolą czegoś nowego? W tym przypadków zrównanie debiutu Bell z bestsellerem Flynn jest niesprawiedliwe i krzywdzące tę drugą. Oprócz satyrycznego potraktowania blogerów i blogosfery w ogóle, nie było tutaj kompletnie nic, co by mnie zdziwiło, zaskoczyło czy zainteresowało. Było tandetnie, niesmacznie i stereotypowo. Oprócz dobrego marketingu i szczęścia , nic tutaj nie zadziałało na plus.

Stephanie jest młodą wdową samotnie wychowującą pięcioletniego synka. W czasie wolnym, którego ma aż nadto, zajmuje się prowadzeniem bloga dla mam. Pewnego dnia jej najbliższa przyjaciółka, zabiegana karierowiczka Emily, prosi Stephanie o zaopiekowanie się jej, również pięcioletnim, synkiem. Kobieta zgadza się, jednak kiedy o umówionej godzinie, Emily nie zgłasza się po dziecko, zaczyna się niepokoić. Okazuje się, że również mąż zaginionej, nie ma pojęcia dokąd mogła się udać. Stephanie i Sean muszą wspólnymi siłami radzić sobie z tą dramatyczną sytuacją, przede wszystkim dla dobra dzieci. W końcu okazuje się, że Emily nie żyje.

Mam wrażenie, że autorka nie lubi ludzi, a konkretniej dorosłych, a w szczególności własnych czytelników. Wyobrażam ją sobie jak siedzi, z szyderczym uśmiechem na ustach pisząc tę powieść, którą miałam nieszczęście przeczytać. Ta nienawiść do dorosłych sprawiła, że nie ma tutaj ani jednej pozytywnej, szczerej, miłej, prawdomównej czy prawdziwej postaci. A jedynym kogo da się polubić są dzieci, których autorce jeszcze nie udało się zepsuć. Nie raz zdarzyło mi się trafić na powieść, z samymi czarnymi charakterami, jednak jeszcze nigdy nie były to postaci tak antypatyczne i odrażające. To co się działo w tej książce to istny horror obyczajowy, któremu bliżej do patologii "Ukrytej prawdy" niż do thrillera psychologicznego. W jednej chwili znajdujemy się w domu, żywcem wyjętym z "Gotowych na wszystko" by moment później przekroczyć próg odrażającego strychu Dollengangerów z powieści Virginii C. Andrews. Jest tutaj dosłownie wszystko co najbardziej toksyczne, zboczone, niesmaczne. Czasem się zastanawiałam, czy celem autorki nie było leczenie wrzodów żołądka metodą wyrzutu jego treści. Stykamy się tutaj z przemocą domową, samobójstwem, zabójstwem, zdradą, kazirodztwem, zaginionym rodzeństwem, obłudą oraz wszelką możliwą patologią, która wam przyjdzie do głowy. Mniej więcej w jednej trzeciej książki, domyślamy się o co chodzi i to właśnie w tym momencie a) odkładamy powieść na półkę b)walczymy dalej zobaczyć, ile jeszcze absurdalnych decyzji podejmie trójka naszych głównych bohaterów c) czytamy dalej z wypiekami na twarzy, bo w końcu każdy jest inny i niektórym mogło się spodobać (lub są mało domyślni). Autorka oczywiście chciała się ratować i wprowadzała coraz to nowe zwroty akcji, jeszcze bardziej komplikowała fabułę lecz jedyne co udało się jej osiągnąć to jeszcze większą niewiarygodność. Moje brwi do tej pory nie mogą opaść. Jak dobrze wiedzą Ci, którzy śledzą mojego bloga, opisanie wydarzeń, które nastąpiły na początku książki aż do właśnie jednej trzeciej jej grubości, nie jest przeze mnie uznawane za spojlerowanie. Jednak jeśli myślicie inaczej to omińcie kolejny akapit, gdyż może on zdradzić zbyt dużo.

Przejdźmy teraz do naszych głównych bohaterów : Stephanie, Emily i Seana. Nie ma tutaj ani tych lepszych ani tych gorszych. Wszyscy oni są zakłamani, obrzydliwi, obłudni, zdesperowani i toksyczni. Bardzo się starałam ich polubić, zrozumieć, współczuć czy choćby zainteresować się ich losem, jednak bez powodzenia. Czasem modliłam się by do ich drzwi zapukała policja razem z opieką społeczną, dorosłych wsadziła do więzienia a dzieci do rodzin zastępczych. Naprawdę, wychowywać się w otoczeniu ludzi obdarzonymi osobowościami z pogranicza borderline i schizofrenii, jest słabo. Z pewnością by wyrosło kolejne pokolenie psychopatów.
Stephanie z początku wydawała się normalną młodą mamą, bogatą wdową z pasją blogowania. Jednak przy głębszym poznaniu okazało się, że to istny diabeł wcielony. Kobieta, która nie dość, że spała z własnym bratem, to jeszcze miała z nim dziecko. Przez cały czas okłamywała własnego męża a kiedy zginął w wypadku samochodowym, zamknęła się w swoim słodkim, różowym świecie ludzi majętnych, którzy mogą pierdzieć w poduszki i żyć z polisy ubezpieczeniowej. I to jej : czołem mamuśki. Po którymś kolejnym wpisie już nie mogłam tego czytać. 
Sean. To dopiero był gagatek. Z jednej strony idealnie wpasował się pod pantofel, dawał sobą manipulować i kulił pod srogim spojrzeniem żony, a z drugiej miał całkiem wielkie jaja i związane z nimi potrzeby. Żona jeszcze do końca nie wystygła a on już zabawiał się z jej najlepszą przyjaciółką. No cóż, w końcu był artystą a im wolno wszystko. 
Na koniec zostawiłam sobie władczą Emily. To osoba przed którą przestrzegają nas nasi rodzice. Dąży do celu po trupach. Uwielbia pieniądze, karierę i pomiatanie ludźmi. Do tej pory nie wiem jakim cudem udało jej się utrzymać w tajemnicy przed mężem sekret jej pochodzenia. Czy oni w ogóle o czymś rozmawiali? Emily to prowokatorka, desperatka owładnięta manią wielkości. To jedna z tych kobiet, które nie cofną się przed niczym. 
Właśnie z takimi osobami będziemy musieli wytrzymać wiele długich godzin, bo choć tempo akcji jest utrzymane na satysfakcjonującym poziomie, tak fakt, że nie czujemy do naszych bohaterów nic więcej niż pogardę, zdecydowanie spowalnia lekturę. Zresztą jest tutaj tyle luk fabularnych, nieścisłości, znaków zapytania, sprzeczności i błędów, że w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać, gdzie był edytor tekstu? Powieść ta jest na siłę skomplikowana, postać Stephanie nie ma zupełnie sensu ani większego wpływu na fabułę, tylko sprawia że staje się ona jeszcze bardziej naciągana. Ogólnie jest źle, a jak pomyślę, że zakończenie pozostawiło otwartą furtkę na kontynuację, to mam ochotę odwiedzić Darcey Bell i ukraść jej klawiaturę. 

Ale najbardziej fascynujące w tym wszystkim jest to, że ta nieudana powieść, doczekała się  ekranizacji, wysoko ocenionej przez krytyków. Pewnie zastanawiacie się jakim cudem? Ja sama nie wiem, gdzie nasza autorka ma znajomych lub kto robi za jej plecy, jednak by przepchnąć ten scenariusz trzeba było niezwykłego talentu. Albo pieniędzy. Jednak udało się i nasza święta trójca weszła na ekrany kim. I wiecie co? Wyszło naprawdę dobrze. W dużej mierze była to zasługa samego reżysera , który odszedł od konwencji thrillera psychologicznego i ze "Zwyczajnej przysługi" zrobił czarną komedię. Było śmiesznie, groteskowo, czasami mrocznie ale z pewnością całość nabrała głębi i pazura. Nawet można było ją polubić. 

"Zwyczajna przysługa" nie jest książka "w stylu" "Zaginionej dziewczyny" czy "Dziewczyny z pociągu". Nie dajcie się zwieść chwytom marketingowym tylko poczytajcie recenzje. Jest infantylnie napisana, fabuła nie trzyma się kupy, a bohaterowie nie robią nic innego, tylko ciągle nas irytują. Jeśli koniecznie chcecie poznać tę historię to lepiej wybierzcie się do kina. Z mojej strony nie polecam. Była to zdecydowanie jedna z gorszych przeczytanych przeze mnie książek. 


Tytuł : "Zwyczajna przysługa"
Autor : Darcey Bell
Wydawnictwo : Świat Książki
Data wydania : 3 października 2018
Liczba stron : 296
Tytuł oryginału : A Simple favour



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 




https://www.swiatksiazki.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger