"Florence Grace" Tracy Rees

"Florence Grace" Tracy Rees

     "Tajemnice Amy Snow" to jedna z lepszych powieści historycznych, jakie czytałam. Wielokrotnie nagradzana w konkursach, zbierająca pozytywne opinie czytelników i recenzentów była książką, która szybko dostała się do dziesiątki moich ulubionych dzieł 2016 roku. Jak się dowiedziałam, że Tracy Rees napisała nową powieść, troszkę się obawiałam, że nie dorówna ona rewelacyjnemu debiutowi. Okazało się jednak, że niepotrzebnie się martwiłam, bowiem autorka miała kolejny rewelacyjny pomysł. Nie zawiodło również wykonanie, które udowodniło, że nie bez powodu Rees przyrównywana jest do fenomenalnej Lucindy Reiley. Jeśli lubicie wiktoriańskie powieści historyczne, wrzosowiska Kornwalii i rodzinne tajemnice, to jest to książka dla was. Wszystko tutaj do siebie pasowało, kolejny raz autorka popisała się stylem i językiem, a fabuła powieści, choć powolna była rozbudowana. Sama byłam zaskoczona, jak książka w której tak mało się dzieje, może tak mnie wciągnąć.

Florence Buckley, osierocona przez rodziców, mieszka wraz z babcią na wietrznych wrzosowiskach Kornwalii. Kiedy kończy 15 lat dowiaduje się, że jest spokrewniona  z bogatą rodziną Graceʼów należącą do londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Krewni dziewczyny postanawiają przygarnąć ją pod swoje skrzydła. Florence przenosi się do Londynu, który jest dla niej zupełnie obcym światem. Czy uda jej się oprzeć pokusom wielkiego miasta? A może pozwoli porwać namiętności do tajemniczego i mrocznego Turlingtona Graceʼa?

Historia Florence to opowieść jakich wiele. Główna bohaterka pochodzi z urokliwego, wiejskiego zakątka w Kornwalii. Jest biedna, nie posiada wielu znajomych a jej najciekawszym zajęciem jest spacerowanie po okolicznych wrzosowiskach i łąkach. Kocha naturę i czuje się jej częścią. Jest tak doskonale z nią zespojona, że miewa przebłyski wydarzeń z przyszłości. Muszę przyznać, że jeszcze żadnemu autorowi nie udało się w tak wspaniały sposób opisać symbiozy człowieka z naturą. Rees zrobiła to przekonująco, barwnie i niezwykle sugestywnie. Florence jest niczym nieodłączny element krajobrazu Kornwalii, tak pasujący do prowincji jak polna droga, grusza na zakręcie czy zmurszały kamień. W momencie kiedy dziewczyna zmuszona zostaje do przeprowadzki do wielkiego miasta, wszystko we mnie krzyczało. Miałam ochotę wedrzeć się do książki, złapać ją za rękę i zaprowadzić z powrotem do wiejskiej chatki. Florence pasowała do Londynu niczym kwiatek do kożucha. Zapewne wiecie jak to jest kiedy prosta, niewykształcona osoba, zostaje zaproszona na salony. Dochodzi do wielu wpadek, niezręczności, które niektórych będą śmieszyć a innych wpędzą w zakłopotanie. Czy byliście kiedyś w sytuacji, kiedy nie wiedzieliście jak się zachować? Usiedliście przy stole gdzie podano wam 6 różnych widelczyków i nie wiedzieliście, którego do czego użyć? A może nożem do wykrawanie grejpfrutów pokroiliście pieczarki? Dopóki nie znajdziecie się w upokarzającej sytuacji, nie dowiecie się co czują inni popełniając gafę, jak łatwo paść ofiarą ostracyzmu i wyalienowania. Mnie to nie śmieszyło, współczułam naszej bohaterce a każde kolejne popełniane przez nią faux pas utwierdzało mnie w przekonaniu, że Florence znalazła się w złym miejscu i w złym czasie.  Zaczęłam się zastanawiać czy dziewczyna znajdzie w sobie siłę by odnaleźć się w nowym miejscu i nowych okolicznościach, czy też Londyn ją przeżuje i wypluje złamaną?

To właśnie przyroda odgrywa bardzo ważną rolę w tej powieści, można wręcz powiedzieć, że jest jednym z głównych bohaterów. Urodziłam się w wielkim mieście i dopiero w wieku trzydziestu lat przeprowadziłam się wraz z rodziną na przedmieścia. Człowiek otoczony stalą, betonem, smrodem i masą ludzką, bardziej docenia naturę niż ten, kto obcuje z nią na co dzień. Pamiętam wyjazdy do rodziny na wieś, gdzie całymi dniami biegałam wraz z przyjaciółmi po łąkach, kąpałam się w gliniankach i łapałam wiatr we włosy. Czułam się wtedy wolna i niczym nieograniczona. I właśnie taka jest Florence. Dziewczyna jest jednym z surowym kornwalijskim krajobrazem, jesiennym błotem, porywistym wiatrem, zmurszałymi skałami i rwącymi potokami. Do szczęścia nie potrzeba jej niczego więcej niż kochającej babci i dwójki przyjaciół. To właśnie z Hestą i Stephenem dzień w dzień snuje się po torfowiskach, od wioskowej znachorki uczy się naturalnych metod uzdrawiania. Jest zżyta ze swoją małą ojczyzną, czuje ducha ziemi. Wyobraźcie sobie jakim strasznym doświadczeniem musi być wyrwanie wolnej istoty wprost z miejsca gdzie przynależy, i umieszczenie jej w środowisku konwenansów, reguł i rytuałów klasy wyższej. Florence to młoda, niepokorna i porywcza dziewczyna dla której próba aklimatyzacji bardzo łatwo może zakończyć się fiaskiem. Autorka bardzo dużo czasu "powieściowego" przeznaczyła na najmłodsze lata dziewczyny. Dzięki temu, byliśmy w stanie zrozumieć tę niesamowitą więź jaka narodziła się pomiędzy nią a naturą. Znając dzieciństwo Florence oraz stopniowo odkrywając sekret jej pochodzenia, byliśmy w stanie zauważyć kontrast między życiem na prowincji a tym w wielkim mieście. Podczas gdy Kornwalia jest synonimem spokoju, wolności i przestrzeni, tak Londyn jest jej całkowitym przeciwieństwem. To miejsce mroczne, niebezpieczne lecz jednocześnie pełne nowych wyzwań i podniet. Również sekrety, które odkrywa Florence, burzą jej obraz rzeczywistości. Tracy Rees napisała powieść, której tempo nie można nazwać ani szybkim ani dynamicznym. Również fabuła nie należy do tych najbardziej skomplikowanych. Jednak muszę przyznać, że jej tutaj dużo treści, dużo szczegółów, wątków i tajemnic, które czynią tę powieść niezwykle interesującą i trudną do odłożenia na półkę. 

"Florence Grace" to powieść wielu bohaterów. Choć mamy tutaj do czynienia z mnóstwem nazwisk, choć postaci pojawiają się tylko po to by za moment zniknąć, to nigdy nie odniosłam wrażenia chaotyczności. Być może przyczyną tego stanu rzeczy był fakt, iż wszystkie postaci miały własne, ciekawe historie do opowiedzenia. Byli oni genialni zarysowani, mieli głębię i naprawdę nie trzeba było dużo by ich pokochać lub znienawidzić. Jednak zdecydowanie moją faworytką była sama Florence. Lubię, kiedy główne bohaterki są silnymi, nieco niepokornymi, sprytnymi i inteligentnymi kobietami. Panna Grace doskonale wiedziała czego chce, nie dbała o pozory lecz jednocześnie zdawała sobie sprawę, że aby przetrwać musi dostosować się do nowej rzeczywistości i otaczających ją ludzi. Była w niej również odrobina magii, dzięki której widziała urywki przyszłości, co stawiało ją o krok przed innymi. Florence to kobieta odważna, mająca otwarte serce i zdesperowana by walczyć o swoje, nawet wtedy kiedy wszyscy stawali na jej drodze do szczęścia. Tracy Rees w znakomity sposób przedstawiła różnice pomiędzy obywatelami wielkiego miasta a ludem pracującym wsi. Muszę przyznać, że sama nie wiem komu było ciężej.

Tracy Rees, w swojej kolejnej powieści, udało się utrzymać bardzo wysoki poziom i standardy. Wydała wspaniałą, szczegółową, pięknie opowiedzianą i niezwykle przemyślaną książkę, która oddziałuje na wyobraźnię czytelnika. Jest to opowieść o poszukiwaniu własnego ja, pogoni za marzeniami, miłością i nadzieją. Tracy Rees zdecydowanie rośnie w siłę. Znalazła swój głos, swoją niszę i konsekwentnie ją wypełnia. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejną książkę autorki. Gorąco polecam.



Tytuł : "Florence Grace"
Autor : Tracy Rees
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 14 listopada 2018
Liczba stron : 488
Tytuł oryginału : Florence Grace


 
Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/

[PREMIEROWO]"O psie, który wrócił do domu" W. Bruce Cameron

[PREMIEROWO]"O psie, który wrócił do domu" W. Bruce Cameron

     Od 1997 roku, w Polsce obowiązuje prawo, które zobowiązuje osoby pragnące utrzymywać psa z listy ras agresywnych, do posiadania specjalnego zezwolenia wydawanego przez urząd gminy. W Stanach Zjednoczonych, ze względu ma dużą liczbę ataków psów na ludzi, prawo to zostało zaostrzone. W niektórych stanach wprowadzono Breed Discriminatory Legislation czyli zakaz posiadania zwierząt uznawanych przez Animal Control Officers, urzędników odpowiedzialnych za weryfikację tego przepisu, za niebezpieczne dla obywateli. Na ludzi, którzy dopuścili się złamania prawa nakładane są wysokie kary grzywny, a zwierzę musi opuścić stan lub jest usypiane. Wielu nie zgadza się z BDL, niektóre miasta zrezygnowały z jego stosowania. Uznaje się je za przejaw rasowej dyskryminacji w świecie zwierząt, mówi się że prowadzi do patologii i przestępczych zachowań. Ludzi, którzy hodują rasy agresywne wbrew prawu, ograniczają aktywność zwierząt, unikają wizyt weterynaryjnych czy szczepień co może doprowadzić do epidemii wścieklizny. Cierpi zarówno społeczeństwo jak i czworonogi. Książka Camerona pokazuje ten "pieski los" oczami głównego zainteresowanego. Skoro nie słuchamy ludzi posłuchajmy głosu zwierząt, który układa się w jęk rozpaczy. 

Bella, uroczy szczeniak rasy mieszanej, trafia do Luka który, choć zauroczony zwierzęciem, niestety nie może trzymać go we własnym mieszkaniu. Postanawia podjąć ryzyko i zabiera ją do szpitala, w którym pracuje. Bella szybko zaprzyjaźnia się z pacjentami i wnosi radość w ich życie. Jednak pracownicy Kontroli Zwierząt twierdzą, że zwierzę jest niebezpieczne ze względu na swoją rasę, która w Denver jest zakazana. Zrozpaczony Lucas musi rozstać się z ukochaną Bellą, która zostaje wywieziona do innego domu poza granice stanu. Pies jednak nie zgadza się z decyzją urzędników i swojego pana i postanawia wrócić. Wyrusza w wielką, pełną przygód i niebezpieczeństw podróż, aby wrócić do domu. Czy jeszcze zobaczy Lucasa?

Wśród wielbicieli i jednocześnie obrońców zwierząt, krąży obiegowa opinia, że to nie pies bywa źle wychowany i zły, tylko człowiek dopuszcza się błędów wychowawczych, których skutki mogą być tragiczne. Jednak zdarzyło mi się słyszeć również historie, w których czworonóg zaatakował członka rodziny po wielu latach życia razem. One są również prawdziwe o czym świadczą łzy w oczach właścicieli, którzy muszą uśpić pupila. Zgadzam się z twierdzeniem, że psy należące do ras tak zwanych agresywnych, powinny trafiać do ludzi, którzy mają pojęcie o tym jak takie zwierzę ułożyć, wychować i co jest mu potrzebne by mogło w pełni rozwinąć swój potencjał. Drażnią mnie ci, co kupują pitbulle bo są modne, ci co trzymają malamuty w kawalerce czy owczarki niemieckie na łańcuchu. Osoba do której trafi zwierzę powinna być zweryfikowana a ono same wpisane do odpowiedniego rejestru co pozwoli je kontrolować. Prawo wprowadzone w Stanach Zjednoczonych jest krzywdzące, nieusankcjonowane i szkodliwe. Nie zamierzam tutaj drążyć tego tematu, gdyż zrobił to już za mnie autor niniejszej książki. Dyskusja na temat BDL jest gorąca, prawo ma swoich zwolenników oraz przeciwników, walka jest wyrównana i czasem mam wrażenie, że angażując się w batalie sądowe, wygłaszając apele w radiu, organizując różnego rodzaju happeningi czy wystąpienia telewizyjne, aktywiści zapomnieli o najważniejszym czyli przedmiocie sporu : psach. Nie bez powodu książka Camerona napisana jest właśnie z psiej perspektywy. Na dodatek naszym bohaterem jest suczka z silnym instynktem opiekuńczo-macierzyńskim. Choć nie mam pojęcia czy autor ma zwierzę domowe, to wydaje mi się że dane mu było zobaczyć miłość w oczach małego podopiecznego. Pokusił się bowiem o coś niezwykle trudnego, a mianowicie opisanie uczuć zwierzęcia do istoty ludzkiej, uczuć niezwykle silnych bo bezinteresownych. Niektórzy mówią, i to z pełnym przekonaniem, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Po przeczytaniu tej książki muszę przyznać, że zmieniło się moje postrzeganie domowych pupili. Od zawsze miałam psy. Były one tak naturalnym elementem krajobrazu, że zaczęłam traktować je przedmiotowo, jako coś oczywistego. Zwierzę jest, trzeba z nim wyjść, nakarmić, pobawić się. Dopiero ta książka uświadomiła mi, że mieszkające ze mną stworzenia uznają mnie za centrum swojego wszechświata, kochają mnie tym samym nie wymagając niczego w zamian. I wiecie co? Tę miłość widać w każdym machnięciu ogonem czy podaniu łapy. Suczka Camerona poszła dalej i pokazała niedowiarkom czym jest siła tej miłości. Znalazła drogę do domu. Powróciła do osoby, która bądź co bądź ją zostawiła, do domu z którego wypędziło ją "prawo". Choć nie każę wam od razu brać w ręce transparentów i dołączać do aktywistów tak warto czasem usiąść i się zastanowić co można zmienić na lepsze. 

Temat dyskryminacji rasowej jest głównym, jednak nie najważniejszym w tej książce. Mnie osobiście poruszyły fragmenty o weteranach wojennych, ludziach cierpiących na Zespół Stresu Pourazowego.. Słyszałam o hipoterapii, słyszałam o kocie przepowiadającym śmierć pensjonariuszy w domu opieki, jednak "psia" terapia jest dla mnie czymś nowym. Mało tego, nie przypuszczałam, że zwierzę może stać się "pracownikiem" szpitala. Okazuje się, że dogoterapia już dawno stała się popularna. Co prawda nie jest cudownym lekiem na zaburzenia lękowe PTSD, ale może skutecznie wspomóc klasyczne leczenie. Zwierzęta są więc tajną bronią psychologów. Patrzcie takie mistotki a tyle dobrego mogą zrobić. Mogą...dopóki, ktoś nie uzna ich za złe, niebezpieczne i nielegalne, wtedy w najlepszym wypadku czeka je wywózka, w najgorszym śmierć. Wiecie, że zabiegów usypiania zwierząt w USA, przeprowadzanych jest kilkaset dziennie? Statystyki są niestety tragiczne. 
"O psie, który wrócił do domu" jest książką skierowaną nie tylko do dorosłych czytelników, świadomych i odpowiedzialnych czy tych, dla których zwierzęta są niczym członkowie rodziny. To również pozycja dla tych, którzy rozważają kupno czy adopcję czworonoga i chcą poznać ich sposób "działania" i myślenia. Po przeczytaniu tej książki znajdzie się z pewnością duża grupa ludzi, którzy zapragną sprawić sobie psiego przyjaciela, już natychmiast. I właśnie to jest groźne. Owszem dzieło Camerona opowiada o losach zakochanej w swoim człowieku suczki, jednak czy i my potrafimy odwdzięczyć się miłością? Ta książka zmusza do myślenia nie tylko o szkodliwym czy nieskutecznym prawie o dyskryminacji rasowej lecz również o tym czy my sami dobrze traktujemy naszych pupili, czy dajemy im wystarczająco dużo atencji i bliskości. 

"O psie, który wrócił do domu"to ciekawa próba opisania historii powrotu do domu z perspektywy psa. Nie przesadzę jeśli powiem, że jest to poniekąd romans, bo wprost czuć tutaj bezgraniczną miłość zwierzaka do swojego pana. To takie współczesne "Lessie, wróć", tyle że lepiej napisane, dziejące się w realiach XXI wieku i używające mocniejszych argumentów. Jednak przesłanie jest to samo. Szanujmy naszych braci mniejszych. Jeśli nie jesteście wielbicielami psów to nic nie szkodzi. Jest to bowiem jedyna książka o psach, której bohaterami są również koty i to różne różniaste, i te grube tłuste koty kanapowe i te ze śmietników i piwnic. I jak się okazuje powiedzenie "dogadywać się jak pies z kotem" jest nieco przestarzałe. Poznajemy tutaj mnóstwo cudownych (tych nieco mniej cudownych też) postaci, które stają na naszej drodze, pomagając lub przeszkadzając w dotarciu do celu. Było mocno, intensywnie, momentami zabawnie a nawet kreskówkowo. 

W. Bruce Cameron to autor, który to właśnie psy uczynił głównymi bohaterami swoich powieści. Któż się w końcu oprze widokowi słodkiej mordki?  Jednak wbrew pozorom jego książki to nie tylko tandetne, oklepane i lekkie historyjki. Mają one bowiem moc czynienia zmian, chociażby tych małych, w naszych umysłach. A zawsze warto jest coś zmienić na lepsze. Z całego serca polecam wam tę niewielkich rozmiarów książkę. To ciepła, wzruszająca i mądra historia dla każdego czytelnika, nawet dla tych, którzy nie lubią zwierząt. Może właśnie nadszedł czas to zmienić?

Tytuł :  "O psie, który wrócił do domu"
Autor : W. Bruce Cameron
Wydawnictwo : Kobiece
Data wydania : 27 grudnia 2018
Liczba stron : 392
Tytuł oryginału : A Dog’s Way Home




 Tę oraz wiele innych książek znajdziecie na półce z Bestsellerami księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/






"Wołając do Hille" Rafał Grysiak, Artur Matusz

"Wołając do Hille" Rafał Grysiak, Artur Matusz

Powód dla którego sięgnęłam po tę książkę był jeden, znajomy powiedział mi, że sieć księgarni Empik, na jakiś czas zrezygnowała z dystrybucji tego dzieła. Zastanawiałam się co mogło być powodem tej decyzji. By wycofać coś ze sprzedaży trzeba bowiem mieć bardzo ważne powody. Można to zrobić jeśli powieść : nawołuje do nienawiści, rani uczucia religijne, nakłania do popełnienia przestępstwa, zawiera treści pornograficzne czy pedofilskie. To, że książka jest wulgarna, obrzydliwa i kontrowersyjna nie powinno skłonić dystrybutorów do zaprzestania sprzedaży czy promocji. W końcu każdy czyta to co lubi,  napis na książce oznajmia że jest ona wyłącznie dla dorosłych czytelników, więc możemy się spodziewać że będziemy mieć do czynienia z mocną treścią. Więc w czym jest problem?  Czy dystrybutor naprawdę dopatrzył się tutaj czegoś społecznie niebezpiecznego czy po prostu był to sprytny chwyt marketingowy mający zwrócić uwagę na tę pozycję i jednocześnie podnieść wyniki sprzedaży?

Robert, Piotr i Sebastian spotykają się na czacie internetowym dla homoseksualistów. Choć każdy z nich związany jest z kobietą i prowadzi pozornie poukładane życie, pod przykrywką nicków chętnie oddaje się najbardziej wymyślnym seksualnym fantazjom. Jedna rozmowa wystarcza, by rozpoczęła się między nimi niebezpieczna gra pełna manipulacji i kłamstw, która nieodwracalnie zmieni życie każdego z nich…

Muszę powiedzieć, że krótka notka od autorów umieszczona na początku książki, zaważyła na tym, że doczytałam  ją do końca. Te kilka zdań informuje bowiem czytelników o tym, że pierwsza część książki jest niezwykle brutalna, lecz w drugiej poziom agresji i wulgarności spada. Muszę przyznać, że dawno nie trafiłam na pozycję, która już po kilku zdaniach wywołała mój niesmak i obrzydzenie. Od razu mówię, że nie chodzi tutaj o homoseksualizm, sceny brutalnego seksu czy psychicznej manipulacji. Największy problem miałam ze sposobem podania tego dzieła odbiorcom. Rozumiem, że jest to debiut literacki, zdaję sobie również sprawę z faktu, że ciężko jest pisać w duecie, jednak efekt końcowy, czyli to co wyszło od edytora i poszło do drukarni, pozostawia wiele do życzenia. Jest tutaj tyle niepotrzebnej agresji, że czasem miałam wrażenie, że autorzy biorą udział w konkursie, którego głównym zadaniem jest zniesmaczenie czytelników. Przez pierwsze 150 stron, mamy tyle powtórzeń, że gdyby je wyciąć, pozostałby nam w rękach zaledwie plik kartek. Kompletnie nic się tutaj nie dzieje. Czekałam na tą rzekomą manipulację, liczyłam że autorzy wprowadzą mnie w tajniki gierek psychologicznych w środowisku znudzonych biseksualistów. Niestety temat ten zdecydowanie ich przerósł. Oprócz video propagandy, wyzwisk i szantażu, nie było tutaj nic. Zdecydowanie nie jest to thriller psychologiczny tylko powieść z której bije nienawiść, chęć przerażenia i zniesmaczenia czytelnika. Szkoda, bo jeśli faktycznie historia ta jest oparta na faktach to chętnie poznałabym ją od bardziej reportażowej strony. Może nawet autobiograficznej? Próbowałam znaleźć w internecie jakieś informacje na temat autorów, jednak pobieżne poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów, a przecież nie będę przeglądać kont na facebooku. Również o samej książce mówi się niewiele, a nawet wcale.Jej fanpage ma jedynie 300 obserwatorów, chleba z tej mąki chyba nie będzie. Całość doskonale podsumowuje cytat z książki Rujany Jeger, chorwackiej pisarki : Życie jest jak "darkroom", nigdy nie wiesz kto i w jaki sposób cię wydyma, ani też kogo ty wydymasz i jak. Ale to zbyt podniecające, żeby ot tak po prostu wyjść.Do tego trzeba jednak dodać bezsensowną przemoc, pseudo manipulację oraz toporny język i sztywne dialogi.

Do tej pory zastanawiam się jakim cudem Sebastian Hille, jeden z głównych bohaterów książki, mąż i cieszący się szacunkiem w pracy manager, został tak zmanipulowany. Owszem miał trudne dzieciństwo, był wykorzystywany seksualnie przez ojca, jednak obraz jaki sobą przedstawia : pogodzony z przeszłością młody człowiek, spełniony w wielu związkach, silny mężczyzna, nie pasuje do obrazu ofiary. Może autorzy chcieli w ten sposób pokazać, że każdego może to spotkać? Całkiem prawdopodobne, jednak nie zmienia do faktu, że cały czas podczas lektury coś mi zgrzytało pomiędzy zębami. Mianowicie dlaczego ważny gość dał się zastraszyć skoro haki jakie na niego miano i tak już wyszły na jaw? Dlaczego mając pieniądze, wykształcenie i możliwości po prostu nie zniknął? Czemu jednocześnie biadolił nad  losem, a z drugiej strony właśnie tego pragnął? Czy na tym miała polegać ta manipulacja? Na zrobieniu z człowieka psychopaty? Nie jestem w stanie tego kupić.Zabrakło tutaj analizy psychologicznej, temat został potraktowany powierzchownie a bohaterowie po macoszemu. Irytował mnie ich język, tak nie rozmawiają dorośli ludzie. Był on sztywny, dziecinny, bardziej pasujący do gimbazy niż mężczyzn na stanowiskach. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia partnerek naszych protagonistów. Poza kilkoma wyjątkami wydawać by się mogło, że tym niezwykle naiwnym istotom pasowało to, że ich mężowie czy partnerzy spędzają całe wieczory na komputerze lub wyjeżdżają na weekendy czy w delegacje częściej niż powinni. Naprawdę były tak ślepe by nie dostrzec co się dzieje?

Jednak prawdziwe oburzenie poczułam kiedy autor zaczął nawiązywać do tematu Holokaustu. Wtedy nie dość, że było niesmacznie to jeszcze bluźnierczo. Jak można przyrównać akt seksualny, na który osoba bądź co bądź pozwala, do klęczenia więźnia z obozu zagłady przed lufą karabinu SS-mana? Jak można zboczony, wyuzdany sex, na który wyrażamy zgodę, nazwać "prywatnym Auschwitz", nawet jeśli wiąże się z upodleniem i zniewoleniem? Krzysztof alias Sebastian mógł odejść, nic go nie trzymało w tym związku. Mógł wsiąść w samochód i odjechać w siną dal, czego nie można powiedzieć o milionach zagazowanych w komorach gazowych. Autorom powinno być wstyd za same myśli o takim porównaniu.
Na dokładkę mamy tutaj odnośniki do szatana, iluminatów, Boga...czasem miałam wrażenie, że autorzy nie wiedzą na co się zdecydować. 

Grysiak z Matuszem obiecywali, że druga połowa książki będzie spokojniejsza, mniej wulgarna i brutalna. I tak też było. Z pseudoerotycznego gniota zmieniła się w coś przypominającego kryminał obyczajowy lub też thriller, który niestety w ogóle nie trzyma w napięciu. Na plus można jej  zapisać dość ciekawe historie z życia bohaterów, również tych epizodycznych, które pozbawione dialogów, dość łatwo wpadały w ucho. Jednak nawet teraz, już po przeczytaniu książki, nie mam pojęcia co było jej głównym założeniem. Spodziewałam się czegoś mroczniejszego, grającego na emocjach, a dostałam książkę bez wyrazu, meandrującą dookoła tematu, który autorom umykał. Jest tu wszystkiego po trochu, ale ścieżka fabularna prowadzi donikąd. Jeśli właśnie tak jest w darkroomie, w którym zgasną światła, to nie wypada zrobić nic innego, jak wziąć kocyk i pójść spaść. Nie polecam. 

Tytuł : "Wołając do Hille"
Autor : Rafał Grysiak, Artur Matusz
Wydawnictwo : Novae Res
Rok wydania : 2018
Liczba stron : 434 




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/





"I tak wygrasz" Jeffrey Archer

"I tak wygrasz" Jeffrey Archer

     Zastanawialiście się kiedyś, jak potoczyłyby się wasze losy, gdybyście na jednym z ważnych zakrętów podjęli inną życiową decyzję? Inne studia, inny partner, inna praca, a może po prostu inne miejsce na spędzenie wakacji? Każdy nasz wybór wiąże się ze zmianami, i nawet najdrobniejsze postanowienie czy czyn kieruje nas w inną stronę. Niektórzy nazywają to efektem motyla, inni karmą a jeszcze inni przeznaczeniem. Bohaterowie powieści o znaczącym tytule "I tak wygrasz" dostali szansę na "podwójne życie". Wybierając jedną ze skrzyń, w których uciekli ze Związku Radzieckiego, jednocześnie wybrali inne życie, inny świat i inną przyszłość. Obaj odkrywają czym jest miłość, rodzina, sukces i sława. Przeżywają te same wzloty i upadki, opierają się podobnym przeciwnościom losu. Idealnie sprawdza się tutaj powiedzenie z mojego dzieciństwa, że "oliwa zawsze musi być sprawiedliwa". A jak tłoczona jest przez znakomitego autora to i smakuje wyśmienicie i czyni potrawę szlachetną.

Leningrad 1968. Aleksandr i Władimir marzą o wielkiej przyszłości – każdy na swoją miarę. Kiedy ojciec tego pierwszego zostaje zgładzony przez KGB za to, że próbował utworzyć niezależny związek zawodowy, wszystkie marzenia chłopca wydają się stracone. A jednak wraz z matką podejmuje desperacką próbę ucieczki z ZSRR. Czy powinni wsiąść na statek płynący do Stanów Zjednoczonych czy do Wielkiej Brytanii? O tym decyduje rzut monetą...

W ostatnim tomie "Kronik Cliftonów", Harry Clifton zaczyna pisać dzieło swojego życia, które zamierza zatytułować "I tak wygrasz". Kiedy bohater umiera autor postanawia kontynuować jego pracę. Tym oto sposobem  przeniósł ducha wspaniałej sagi do swojej najnowszej książki. W tekście znajdujemy więcej odnośników, jednak doskonale widać, że Archer wstawił je raczej z sentymentu niż celowo. Mi bardziej niż z kronikami, powieść skojarzyła się z jedną z lepszych książek jakie czytałam w życiu, a mianowicie "Kane i Abel". Również tutaj mamy do czynienia z historiami losów dwóch mężczyzn, tylko w przeciwieństwie do wcześniejszego dzieła, ich ścieżki nie mogą się przeciąć gdyż znajdują się w alternatywnych rzeczywistościach. Zapytacie pewnie, jak to Archer wziął się za pisanie fantastyki? Otóż nie do końca. Po prostu postanowił napisać dwa, odrębne scenariusze dla tej samej osoby. Alex, alias Sasza, to ta sama postać, przynajmniej do czasu wybrania skrzyni, którą załadują na statek. Jedna bowiem płynie do Nowego Świata a druga do Wielkiej Brytanii. Od tej pory, w naprzemiennych rozdziałach, poznajemy losy tego samego bohatera, tylko w dwóch różnych wariantach. Autor zadbał jednak o to by zwyciężyło przeznaczenie.Życie zarówno angielskiego jak i amerykańskiego Aleksandra wygląda bardzo podobnie. Również tutaj, jak w "Kane i Abel" został wykorzystany model od pucybuta do milionera. Po przybyciu do miejsca docelowego bohaterowie nie mają praktycznie nic, oprócz szczęścia i zapoznanych w drodze przyjaciół. To właśnie oni pomogą im na starcie, pożyczą pieniądze, załatwią pracę i szkołę. Dalej pójdzie już jak z płatka. Ich droga będzie ciągłą wędrówką pod górę. Nie da się ukryć, że oba życiorysy są bardzo podobne, jednak nie ma tutaj czasu na nudę. Przez cały czas zastanawiałam się czy autor zaryzykuje szacunek i uwielbienie, tych stąpających twardo po ziemi czytelników, i sprawi że losy naszych bohaterów w jakiś sposób się przetną. Niestety zdradzić tego nie mogę, podobnie jak zwrotu akcji, który jest punktem kulminacyjnym całej powieści. Jak do niego doszłam to aż zaniemówiłam z wrażenia. Z jednej strony można go było przewidzieć, z drugiej moje myśli ani razu nie poszły w tym kierunku. Muszę przyznać, że teraz, już po przeczytaniu powieści, wiem że wszystko to miało głębszy sens i złożyło się w logiczną historię, można nawet pokusić się o nazwanie tej książki powieścią historyczną i to z mnóstwem autentycznych wydarzeń i postaci. Jedno jest pewne : nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy z pewnością nie pogratulują autorowi, wręcz powinien on mieć się na baczności. 

Jeffrey Archer to angielski pisarz, który ma za sobą karierę polityczną. W latach 80 zasiadał w Izbie Gmin,pełnił również funkcję wiceprzewodniczącego w Partii Konserwatywnej. Można więc śmiało powiedzieć, że posiada wiedzę z zakresu stosunków panujących na świecie, działania rządu, przebiegu kampanii wyborczych i działania sztabów. Jako młody chłopak interesował się sportem, jako dorosły mężczyzna otrzymał tytuł szlachecki. Zna zarówno tych bogatych jak i biednych, jako pisarz obraca się w wielu środowiskach, umie słuchać i lubi rozmawiać. Jest wszechstronny i to widać w jego powieściach. Niezależnie od tego,czy czytamy o polityce, ekonomii czy kuchni, wiemy że autor nie jest laikiem w tym temacie. Niektórzy krytycy zarzucają jego powieściom zbytnią naiwność, twierdzą że bohaterom wszystko przychodzi zbyt łatwo, ich kariery rozkwitają w ciągu jednej nocy i wydawać by się mogło, że nigdy nie gasną. Ja się z tym nie zgodzę. Musimy pamiętać, że akcja książki dzieje się w czasach kiedy Ameryka nadal była dla wielu Eldorado, krainą mlekiem i miodem płynącą, urzeczywistnieniem marzeń. To właśnie wtedy, z niczego, powstawały wielkie fortuny, ten kraj tylko czekał na to by do niego przyjechać i brać garściami. Takie kariery były wtedy możliwe. Inaczej troszkę rzecz się miała z Europą, i tutaj muszę przyznać krytykom rację. Nie wydaje mi się, żeby osoba z Bloku Wschodniego mogła zrobić w Wielkiej Brytanii karierę polityczną, i to wysokiego szczebla. Brałam jednak pod uwagę, że pomimo wielu faktów historycznych tak naprawdę nadal mam do czynienia z fikcją literacką. Fikcją bardzo dobrze napisaną, od której nie sposób się oderwać i można jej bardzo wiele wybaczyć. Nawet zbytnią naiwność. 

Styl Archera ma w sobie coś takiego, co przyciąga czytelników. Wydawać by się mogło, że czytanie o losach rosyjskich emigrantów w wielkim świecie, nie będzie niczym nadzwyczajnym, szczególnie że książek opartych na podobnych motywach jest naprawdę sporo. Na dodatek w życiu naszych bohaterów praktycznie nie ma gorszych dni, nie zbierają się nad nimi czarne chmury, nawet najgorsze tragedie zostają przezwyciężone. Autor nie boi się żartować, korzystać z humory sytuacyjnego, momentami jest wręcz frywolnie. Jednak przez cały czas miałam wrażenie, że szykuje się coś mrocznego, punkt kulminacyjny, który zachwieje fundamentem naszej fabuły. I się doczekałam. Zdecydowanie warto tę powieść przeczytać chociażby dla jej rewelacyjnego końca.

Jeffrey Archer to pisarz bardzo znany i ceniony w Europie i na świecie. Jego książki zostały przetłumaczone na wiele języków, doczekały się również ekranizacji. Myślę, że każdy szanujący się czytelnik powinien przeczytać choć jedną jego książkę, a ręczę że nabierze chętki na kolejną. "I tak wygrasz" to powieść o wielkiej polityce, rekinach biznesu, starych pieniądzach i młodych fortunach. To historia o marzeniach, które się spełniają i tych które trzeba pogrzebać. Autor kolejny raz w wielkim stylu udowodnił nam, że kariera od pucybuta do milionera była kiedyś możliwa, podobnie jak ucieczka z więzienia, jakim była powojenna Rosja. Wszystko przecież zależy od szczęścia...i wyboru odpowiedniej skrzyni. Polecam.


Tytuł : "I tak wygrasz"
Autor : Jeffrey Archer
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 27 listopada 2018
Liczba stron : 512
Tytuł oryginału : Heads You Win 




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld

 

Liczba stron :
"Głowa meduzy" Michelle Madow

"Głowa meduzy" Michelle Madow

"Elementals" to jedna z  moich ulubionych serii NA fantasy. Czytając tę książkę zaczęłam się nawet zastanawiać kiedy wyrosnę z tego gatunku i dlaczego jest to takie trudne? Po pierwsze lubię jak się dzieje dużo i intensywnie, a wiadomo że młodzi ludzi ludzie mają problemy z koncentrację o czym autorzy muszą pamiętać. Jak przypomnę sobie jaka niecierpliwa byłam mając dwadzieścia lat to teraz kręcę głową z przerażeniem. Czytanie traktatów filozoficznych? Rozbudowanych monologów? To była zdecydowanie nie moja bajka. Chciałam szybko, prosto i ostro. Moimi faworytami były książki fantastyczne, horrory czasem thrillery. Dopiero dużo później sięgnęłam po literaturę z tak zwanej "wyższej półki". Kolejną rzeczą, która sprawia, że notorycznie sięgam po powieści NA jest niewinność występujących w nich bohaterów, ich pierwsze problemy, miłości..wszystko to jest słodkie, bardzo emocjonalne. Już niedługo moja córka wkroczy w wiek dorastania i muszę być na bieżąco z problemami nastolatków. No i jest jeszcze trzeci powód, wprost nie mogę się oderwać od patrzenia na te piękne okładki. Ale jak wiadomo wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Czy trzeci tom Elementals to już początek tego końca? 

Kiedy Nicole przeprowadziła się do nowego miasta odkryła, że w rzeczywistości jest wywodzącą się od bogów czarownicą. Jednak największym zaskoczeniem był fakt, że to właśnie od niej i czwórki znajomych, zależą dalsze losy świata. Tyfon, najgroźniejszy z Tytanów uwolnił swoją duszę z Kerberosu. Zmierza teraz w kierunku ukrytego ciała, aby połączyć się i pomścić Drugą Rebelię. Aby go powstrzymać Nicole, Blake, Danielle, Kate i Chris muszą zdobyć Złoty Miecz Ateny, dzięki któremu będą mogli pokonać Meduzę, jej głowa bowiem jest artefaktem dzięki któremu przyjaciele uzyskają przewagę w walce z tytanem. 

Elementals to cykl, który przypadnie do gustu wszystkim nastolatkom i ich troszkę starszym kolegom, którzy lubią mity, bestie i Perciego Jacksona. Dokładnie tak. Michelle Madow napisała książkę, która jest połączeniem epickości dzieł Ricka Rirdana z kolorystyką i magią znaną z serii "Spętani przez Bogów" Josephine Angelini. Jak wiemy z poprzednich tomów całość czerpie bardzo dużo z mitologii i opiera się na dobrze znanym, utartym schemacie. Grupka młodych ludzi odkrywa w sobie tajemne moce, tym razem związane z czterema żywiołami natury, i zbiega się to w czasie z pojawieniem się tego "złego", który chce zniszczyć ziemię. Nasi śmiałkowie mają mało czasu by się podszkolić w korzystaniu ze swoich umiejętności. Jednak z góry wiemy, że wszystko zakończy się szczęśliwie. Przynajmniej do tej pory tak było. Cała seria Elementals ma się składać z pięciu części. Ta jest trzecia. I w moim odczuciu, to właśnie ona jest "najpoważniejsza". Do tej pory mieliśmy do czynienia z przygodą, wyścigiem, walką ze złem i poznawaniem bohaterów. W tym tomie tempo troszkę odpuszcza. Z typowego rollercoastera przenieśliśmy się do kolejki podmiejskiej. Nie twierdzę jednak, że takie wyhamowanie akcji jest złe. Nasi przyjaciele dużo przeszli, doszli bardzo daleko, poznali zło w jego najgorszej postaci. Wydaje mi się, że dopiero teraz zdali sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów. Nadszedł więc ten moment by przystopować, przemyśleć i wybrać odpowiedni kierunek dalszych działań. W tej części autorka zdecydowanie skupiła się na psychice naszych bohaterów. Sięgając po "Głowę meduzy" miałam nadzieję, że głównymi bohaterami zostaną Kate i Chris, postaci, które zdążyłam polubić bardziej niż Nicole i Blaka. Niestety, okazało się że kolejny raz to pani Cassidy wiedzie prym. Liczyłam również na to, że zwalniając tempo autorka wykorzysta tę okazję i nada bohaterom głębi, że również im uda się wykroczyć poza utarty schemat szkolnych miłości, zerwań, przyjaciółek na całe życie. Niestety, jedynym zaskoczeniem (pozytywnym) była dla mnie postać Ethana, syna Zeusa, która dodała powieści kolorytu i kolejnego magicznego sznytu. Żałuję też troszkę, że autorka powoli odchodzi od mitologii, a książce coraz bliżej do jej konkurentek z gatunku NA.

Tym co wyróżniało pierwsze dwie części cyklu, był brak rozbudowanego wątku miłosnego.  Oczywiście od samego początku ktoś kogoś kochał, ktoś inny zdradzał a jeszcze inny walczył z uczuciami, jednak nie było to nachalne. Bohaterowie mieli tyle rzeczy do zrobienia, że po prostu nie było czasu na uczucia. Teraz się to zmieniło. Nicole wreszcie zdecydowała się związać z Blakiem na poważnie i powiedzieć o tym światu. Romans staje się coraz bardziej intensywny i namiętny. Co prawda nadal jest on gdzieś w tle fabuły niż w jej centrum, jednak mogę zgadywać że wkrótce Nicole i jej partner, posuną się o krok dalej. Zauważyłam, że zawsze kiedy głównymi bohaterami książki jest para, wzrasta liczba monologów wewnętrznych i opisów stanów uczuć. Ja zdecydowanie wolę wartką akcję niż umysłowe słowotoki, więc mam nadzieję że autorka nie pójdzie zbyt daleko w stronę melodramatu.
W tej części spisek jest mroczniejszy. Dodam, że książka jest bezpośrednią kontynuacją więc nie polecam rozpoczynania lektury od tego tomu. Przyjaciele ryzykują własnym życiem by uratować swój świat. Zło staje się coraz mocniejsze i coraz bardziej podstępne. To już nie są przelewki, nie ma już czasu na kłótnie czy przepychanki. Bohaterowie muszą się zjednoczyć, działać razem bo inaczej ich misja skończy się niepowodzeniem. 

Ci, którzy kochają Perciego Jacksona, mitologię i magię w rzeczywistym i jednocześnie baśniowym świecie, będą zachwyceni. Oczywiście nie spodziewajcie się realmu rodem z Silmarillionu Tolkiena czy rozbudowanych sylwetek psychologicznych postaci. Pamiętajcie, że jest to książka dla nastolatków, więc musi ją cechować prostota, dynamiczność, blask i atrakcyjność. To właśnie lubi dzisiejsza młodzież. Zawsze mnie cieszy kiedy oprócz rozrywki literatura dostarcza również wiedzy. Tutaj co prawda mądrości jako takiej nie znajdziemy, jednak poznamy na czym polega siła przyjaźni, duch współpracy, poświęcenie dla wyższych celów i pierwotna odwaga. Jest to z pewnością książka, która zaciekawi młodych czytelników. Polecam zaopatrzenie się od razu we wszystkie dostępne tomy, gdyż po przeczytaniu jednego od razu będziecie chcieć więcej. Również "Głowa meduzy" zakończona jest olbrzymim cliffhangerem. Cóż, pozostaje mi tylko czekać na kontynuację. Choć zdaję sobie sprawę, że gatunek NA fantasy nie cieszy mnie już tak jak dawniej, to ciężko całkowicie go wyrugować z list czytelniczych. Szczególnie w środku tak ciekawej serii. A potem następnej...i następnej...



Tytuł : "Głowa meduzy"
Autor : Michelle Madow
Wydawnictwo : Kobiece
Data wydania : 23 listopada 2018
                                                  Tytuł oryginału : The Head of Medusa


 Tę oraz wiele innych książek znajdziecie na półce z Bestsellerami księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 
"Sztuczna broda Świętego Mikołaja" terry Pratchett

"Sztuczna broda Świętego Mikołaja" terry Pratchett

     Terry Pratchett to autor kojarzony przeze mnie z dzieciństwem, chowaniem się z latarką pod kołdrą i czytaniem, nie do końca zrozumiałych dla nastoletniego umysłu, powieści. Ostatnio jak odwiedzałam znajomych w Warszawie, w jednym z lokali zobaczyłam księgę pożegnalną, do której mogli się wpisać  fani autora. Niektóre z tekstów były zabawne, właśnie takie jak Pratchett, inne wzruszające, a jeszcze inne pełne bólu i żalu. Jedno jest pewne, literatura fantasy niezwykle boleśnie odczuła śmierć tego wspaniałego autora. Rzadko bowiem rodzi się ktoś z taką wyobraźnią i inteligencję, kto z przymrużeniem oka może potraktować praktycznie każdy temat. Cykl Świata Dysku pozostanie jednym z moich ulubionych, serią która sprawiła że pokochałam ten gatunek i nauczyłam się bujać w obłokach. Autorowi udało się sprawić, że nawet jako dorosły człowiek, mogłam poczuć się jak dziecko, znowu uwierzyć w świętego Mikołaja. Za to wszystko chciałam podziękować i złożyć hołd osobie, która już na zawsze pozostanie w moim sercu, a jej książki na półkach, oczywiście na zaszczytnym miejscu. 

Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, że Boże Narodzenie mogłoby wyglądać inaczej? Kolędy, prezenty, zimne ognie – wszystko to już nieco... trąci nudą. Cóż więc powiesz na wielkie eksplodujące ciasto świąteczne, na paskudnego oswojonego bałwana śniegowego albo sympatyczną gadającą kuropatwę w koronie gruszy? A gdyby tak Święty Mikołaj zatrudnił się w zoo, narozrabiał w sklepie z zabawkami albo nawet został… aresztowany za włamanie?!

Jak dobrze wiecie nie lubię krótkich form. Jestem jednym z tych czytelników, którzy w księgarniach polują na opasłe tomy, najlepiej te z jak najmniejszym druczkiem. Po ten zbiór opowiadań sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze idę święta, człowiek cały czas jest w ruchu, ciągle się spieszy, martwi czy kurier zdąży na czas dowieźć prezenty, czy rzeżucha wyrośnie czy jedynie zakiełkuje? W takiej atmosferze ciężko się skupić na wymagającej, ambitnej lekturze. Stwierdziłam więc, że jedno opowiadanie przed snem mi wystarczy. Oczywiście skończyło się na przeczytaniu wszystkich i pobudzeniu reszty domowników. Drugim powodem dla którego skusiłam się na przeczytanie opowiadań jest moja córka. Chciałam bowiem sprawdzić, że będą zrozumiałe dla inteligentnej pięciolatki, która lubi się śmiać. Nawet z tych nie śmiesznych żartów. Okazało się, że zbiór ten zdecydowanie skierowany jest do tych młodszych czytelników. Historie są krótkie, napisane dużym drukiem i doskonale zilustrowane. Myślę, że dziecko w wieku wczesnoszkolnym powinno zrozumieć większość, jeśli nie wszystkie teksty. Muszę przyznać, że było zabawnie. Łapałam się na tym , że śmieję się w głos, wy byście się nie śmiali jak  by w waszym lokalnym markecie zadomowił się święty Mikołaj, którego reszta uznaje za bezdomnego? Czytelnik, który zdecyduje się sięgnąć po tę książkę musi wiedzieć, że nie ma tutaj nic wyszukanego, skomplikowanego czy nadzwyczajnie fantazyjnego. Dziś się dowiedziałam, że w Szwecji panuje  tradycja oglądania kreskówek z Kaczorem Donaldem w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Może ktoś z czytelników, zechce wprowadzić nowy zwyczaj czytania opowiadań Pratchetta? Zdecydowanie są to historie, które rozładują atmosferę przy wigilijnym stole. Jeśli nie lubicie kolęd to polecam. Można również potraktować ten zbiorek jako czytankę na dobranoc, jednak przestrzegam przed jednym, uzależnia i wywołuje salwy śmiechu, pociecha zamiast pójść spać, może jeszcze bardziej się rozzuchwalić. 

Sięgając po tę książkę musicie pamiętać o jednym, są to historyjki, które mają rozbawić czytelnika, odstresować, zrelaksować, oderwać od rzeczywistości. Nie jest to jakaś wielka literatura, pełna rozbudowanych scenariuszy, barwnych postaci czy zwrotów akcji. Te kilkustronicowe opowiadania czasem niosą ze sobą jakiś morał, czasem się po prostu kończą. Nie ma tutaj analizy, podsumowania czy wyciągania wniosków. Nie znajdziecie konkluzji ani żadnego wytłumaczenia. Jest początek, środek i zakończenie, czasem śmieszne czasem głupie jednak z pewnością niepoważne. Oczywiście ciężko jest trafić tak, by wszystko nam się podobało. Również tutaj było kilka tekstów, które nie zdobyły mojego aplauzu. Czytając non stop szukałam podobieństw do późniejszych prac autora i nawet znalazłam kilka motywów, jednak wam tego nie polecam. Nie da się ukryć, że nie jest to Świat Dysku, targetem nie są jego wielbiciele a sama książka jest bardziej żartem niż poważną literaturą. Warto mieć w swojej kolekcji jednak traktować z przymrużeniem oka. 
 Tym co wyróżnia tę książkę są ilustracje. Co prawda nie każdy lubi grafiki czy szkice, jednak mi one zdecydowanie przypadły do gustu. Są proste, czarno białe, doskonale obrazują to, o czym jest w danej chwili mową. Są duże i małe, te co zajmują całą stronę lub tylko jej fragmencik. Nie da się ukryć, że są równie ważne jak sam  tekst. No i okładka. Jest po prostu przepiękna, idealna na prezent, na święta. Zachwyci tych młodszych i starszych.

Nie da się ukryć, że "Sztuczna broda Świętego Mikołaja" jest książką dla wszystkich. "Lekturą" dla całej rodziny. Jest zabawna, nadal bardzo współczesna, napisana w inteligentny sposób i, jak na Pratchetta przystało, magiczna. Można ją czytać samemu, można recytować dzieciom, zmieści się w torbie, wpasuje między poduszki na kanapie, jest wprost uniwersalna. Nie ma sensu chodzić na skomplikowane masaże relaksujące bowiem jedno posiedzenie z tą książką, a będziecie wyluzowani jak nigdy dotąd. Szczerze, to nie wyobrażam sobie wielbiciela autora, który pominie ten skromny zbiorek. Nie ma sensu żebym tutaj opisywała poszczególne historie, gdyż są one naprawdę króciutkie, same w sobie są niczym streszczenie, jednak wierzcie mi są autor zadbał o to, by były oryginalne. Przeczytajcie a poczujecie ducha świąt, tego prawdziwego. Bo przecież nie wszystko musi być poważne i nadęte. Zdecydowanie polecam. 

Tytuł : "Sztuczna broda Świętego Mikołaja"
Autor : Terry Pratchett
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 27 listopada 2018
Liczba stron : 192
Tytuł oryginału : Father Christmas’s Fake Beard



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld

 

"Piekielna miłość" K.N Haner

"Piekielna miłość" K.N Haner

"Zakazany układ" był książką, która choć nie wzbudziła mojego zachwytu, czytałam nie dość, że z niesłabnącym zainteresowaniem to jeszcze wypiekami na policzkach. Gorące, sexowne i zaskakujące zakończenie, obiecujące ciąg dalszy sprawiło, że wprost nie mogłam się doczekać następnego tomu. I się doczekałam. "Piekielna miłość" jest drugim a zarazem ostatnim tomem serii o Nicole i Marcusie. Zastanawia mnie tylko czy warto te dwie książeczki nazywać serią bądź też cyklem, w końcu określenie takie sugeruje że będziemy mieć do czynienia z czymś epickim, wielotomowym , skomplikowanym jak "Gra o tron" czy cykl demoniczny Petera W. Bretta. Pani Haner stworzyła duologię, choć na upartego wszystko dałoby się zmieścić w jednym tomie, szczególnie, że drugi był przekombinowany, naiwny i pisany troszkę na siłę. Co zresztą widać po opiniach czytelników. Jak wiadomo co za dużo to nie zdrowo. Często prosta intryga jest lepsza, niż zagmatwany scenariusz rodem z brazylijskiej telenoweli (z dreszczykiem).

Nicole porwana zostaje przez bezwzględnego, meksykańskiego gangstera, który umieszcza ją w domu publicznym. Dziewczyna faszerowana jest silnymi narkotykami od których wkrótce się uzależnia. Mafia odbiera jej również niedawno urodzone dziecko. Tymczasem zakochany Marcus za wszelką cenę stara się odnaleźć kobietę, gdyż jest w niej szaleńczo zakochany. Na pomoc przychodzi również Diego, który chroni Nicole i pilnuje by nie stała jej się krzywda. Czy Marcus zdąży na czas odnaleźć Nicole? 

W pierwszym tomie było wszystko to co lubię najbardziej, manipulacja, toksyczne związki, ostry sex i brutalny świat mafii. Nie była to zwykła bajkowa historia miłosna, do których przyzwyczaiły nas rodzime autorki. Nie była to również historyjka o niewinnej nastolatce, na której drodze staje niegrzeczny bad boy. Było mocno, była krew, pot i łzy. Choć w takich książkach nie da się nawiązać więzi z głównymi bohaterami, tak ciekawie śledziło się ich losy. W moim przypadku była to próba zrozumienia ich zachowań i psychiki. Ciekawiło mnie jak Nicole będzie reagować w obliczu zmieniających się jak w kalejdoskopie, lecz niezmiennie tragicznych okoliczności oraz jak Marcus będzie sobie radził z zupełnie nowym dla niego uczuciem jakim jest miłość.  Owszem powieść tę trzeba było traktować z przymrużeniem oka jednak były w niej elementy, który trzymały czytelnika w napięciu i kazały doczytać do końca. Drugi tom nie tyle mnie rozczarował co zasmucił. Widziałam bowiem, że autorka się stara, wymyśla setki intryg, szafuje zwrotami akcji, non stop buduje atmosferę mrocznego thrillera lub ostrego porno. Gdzieś w połowie zaczęłam się zastanawiać po co to wszystko? Czyżby Haner nie ufała swoim umiejętnościom i bała się, ze prosta fabuła nie zainteresuje czytelników? Dlaczego z "Piekielnej miłości" zrobiła choinkę bożenarodzeniową, na której można znaleźć wszystko?  Jest tutaj mafia, która zachowuje się jak banda z osiedlowego gangu, jest Meksyk którego klimatu nie czuć, jest sex i porwanie, i narkotyki, zastraszanie, przemoc, śmierć. Jedyne czego zabrakło to realizmu. Niestety nie udało mi się "poczuć" tej powieści, wydawała mi się oderwana od rzeczywistości, przeniesiona klatka po klatce z filmu akcji klasy E. Wszystkiego tutaj było za dużo. W pewnym momencie już nie wiedziałam o czym czytam, do czego to wszystko zmierza. Jak już mi się wydawało, że sytuacja jest bez wyjścia to autorka chwytała za najłatwiejsze do przewidzenia i jednocześnie zbyt proste rozwiązania. Na każdy problem było remedium. Bohaterowie mogli popełniać najgorsze, bezsensowne i dziecinne decyzje i automatycznie byli usprawiedliwiani w swoich czynach. Czytając tę książkę zastanawiałam się czy nadal mam do czynienia z grupą dorosłych ludzi, czy z rozpieszczonymi nastolatkami, którzy dorwali się do zabawek dla dorosłych. I muszę przyznać, że jeśli w mafii są tacy gangsterzy jak w powieści Haner, to współczuję ich szefowi, że musi mieć do czynienia z taką bandą idiotów. Wiem, że ciężko jest wniknąć w szeregi gangów by poznać je od środka, jednak wystarczy poczytać parę reporterzy czy chociażby "Ojca chrzestnego" by wiedzieć jak ten światek powinien wyglądać. Mafia u Haner wyszła niestety karykaturalnie. 

Już przyzwyczaiłam się do tego, że Nicole jest istną femme fatale, za którą uganiają się wszyscy mężczyźni, którzy staną na jej drodze.  Nie wiem czy współczuć czy zazdrościć. Z jednej strony kobieta nie miała w życiu zbyt dużo szczęścia i trafiała na typów, którzy traktowali ją przedmiotowo, ranili, poniżali i stosowali przemoc fizyczną. Jak udało jej się uciec od jednego tyrana tak wpadała w ręce następnego. Tym, co zaczęło mnie dziwić już w pierwszym tomie, był fakt że nasza bohaterka w ogóle nie ewoluowała, nie uczyła się na błędach. Brak tu jest jakiejkolwiek metamorfozy czy progresu postaci. W pewnym momencie, przestajemy współczuć Nicole tylko zaczynamy sądzić, że sama jest wszystkiemu winna. Oczywiście wiem co powiedzą wszystkie, oburzone moim komentarzem czytelniczki : że kobieta była ofiarą. Tak zgadzam się, przemocy domowej, nie da się niczym usprawiedliwić. Jednak czy Nicole jest wiarygodna? Czy naprawdę właśnie w taki sposób zachowywała by się skrzywdzona kobieta, z niebieską kartą? Wyobraźcie sobie, że mąż czy partner was bije, wyśmiewa i trzyma na smyczy. Czy, kiedy w końcu uda wam się uciec, od razu wpadacie w ramiona następnego mężczyzny? A jeśli nawet tak, to czy jak dostrzeżecie w nim te same wady co w poprzedniku, to nie uciekacie gdzie pieprz rośnie? Ponieważ książka napisana jest przez kilku narratorów, co pozwala nam na poznanie różnych punktów widzenia, dość szczegółowo dowiadujemy się, co dzieje się w głowie bohaterów. Niestety nie udało się tutaj uniknąć monologów wewnętrznych, do których autorka ma słabość. Są one rozbudowane, często melodramatyczne a czasami po prostu śmieszne czy żałosne. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że ktoś naprawdę może mieć takie przemyślenia. Nicole ma wyrzuty sumienia ze względu na swoje zachowanie. Sama siebie nazywa dziwką, wstydzi się tego co robi. A jednak robi to dalej. Czasem odnosiłam wrażenie, że kobieta prosi czytelników o to by ją zrozumieli i jej wybaczyli. Żebyśmy jej powiedzieli : kochana, wcale nie jesteś dziwką, musisz się tak zachowywać ze względu na okoliczności. Niestety, te monologi wewnętrzne i żebranie o zainteresowanie, odnoszą skutek wprost przeciwny. Gdzieś w połowie książki straciłam cały szacunek dla Nicole a jej los stal mi się obojętny. Jedyne co sprawiało, że czytałam dalej to jej dziecko, dla którego chciałam jak najlepiej. Niewinność zawsze zagra na najczulszej strunie czytelnika. 

"Piekielna miłość" z pewnością nie jest książką dla grzecznych dziewczynek. Nie jest nawet powieścią dla takich, które lubią poczytać historie o sexownych bad boyach  uwodzących niczego nieświadome purytańskie studentki by smagać je przez całą noc batem. Autorka chciała napisać coś naprawdę mrocznego, brudnego i brutalnego, skierowanego dla szukających mocnych wrażeń czytelniczek. Choć nie da się ukryć, że nadal jest to literatura kobieca, tak mocny język, przemoc i typowo mafijne tematy mogą zniechęcić sporo osób. Muszę przyznać, że autorka ma talent do jednego : opisywania scen erotycznych. Robi to z taką dbałością i pietyzmem, że czasem miałam wrażenie jak bym się znajdowała w łóżku naszych bohaterów. Płonęłam jak nastolatka przed pierwszym pocałunkiem. Zdecydowanie jest to dobra powieść na rozgrzanie, gdyż takich ostrych akcji jest tutaj całkiem sporo. 

"Piekielna miłość" to z pewnością książka nie dla każdego. Bardziej przypomina telenowelę brazylijską niż typowy thriller o zabarwieniu erotycznym. Zbyt dużo tutaj akcji, zbiegów okoliczności czy zbyt łatwych rozwiązań. Bohaterowie są niewiarygodni, no może za wyjątkiem ich jęków w łóżku. Jeśli czytaliście część pierwszą serii, i przypadła wam ona do gustu na tyle, by poznać dalsze losy naszych bohaterów, to polecam po nią sięgnąć gdyż domyka wiele wątków. Zdecydowanie odradzam czytanie jako samodzielnej książki.


Tytuł : "Piekielna miłość"
Autor : K.N Haner
Wydawnictwo : Editio
Data wydania : 23 maja 2018



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/



"Terapia siarką. MSM i inne naturalne środki eliminujące ból, stany zapalne i choroby przewlekłe" Tomasz Woźniak

"Terapia siarką. MSM i inne naturalne środki eliminujące ból, stany zapalne i choroby przewlekłe" Tomasz Woźniak

     Tomasz Woźniak, autor książki o leczeniu siarką jest wysokiej klasy specjalistą z obszaru biochemii, suplementów diety, nutraceutyków i żywności funkcjonalnej. Nie tylko ukończone studia na kierunku biochemii czy praca w firmach farmaceutycznych, świadczą o jego doświadczeniu i znajomości tematu. Już jak nastolatek Pan Tomasz uwielbiał sport. Jednak intensywny trening miał niszczycielski wpływ na jego zdrowie i doprowadził do kontuzji stawów wynikających z chronicznego przeciążenia aparatu ruchu. Ambicja przerosła możliwości organizmu. Właśnie wtedy młody chłopak zdał sobie sprawę, że kariera sportowca jest dla niego nieosiągalna. Rozpoczął walkę z bólem, długą drogę ku wyzdrowieniu. We wstępie do książki możemy przeczytać, że pomimo cierpienia, słabych wyników oraz przestróg lekarzy, autor nie skończył ze sportem, a jego wizyty na siłowni czy na basenie, nie stały się rzadsze, ćwiczył tak samo jak wcześniej. Zastanawiam się, czy przeczytanie tego życiorysu wyjdzie czytelnikom na zdrowie. Choć Woźniak pisze, że nie wolno lekceważyć postawionych przez specjalistów diagnoz, to właśnie to robi. Choć go boli, choć często nie może ruszać rękami a jego synowie nie zaznają przyjemności zagrania z tatą w piłkę, to zamiast wziąć się za siebie, odpuścić, dać mięśniom i stawom czas na regenerację, to ulegał dawnym przyzwyczajeniom. Sport jest dla niego niczym narkotyk, nie zna umiaru. Wydaje mi się, że takie podejście jest zdecydowanie niezdrowie i może nawet doprowadzić do kalectwa. Choć jestem laikiem w dziedzinie medycyny to uważam, że zanim przystąpicie do samo leczenia czy stosowania różnego rodzaju terapii, powinniście skonsultować się ze specjalistą. Nie ufajcie ślepo w to, że dany minerał, związek, substancja czy roślina was wyleczą. Pamiętajcie, że to jedynie suplementy a nie lekarstwa. 

Kolejną rzeczą, która każe potraktować mi tę książkę, z przymrużeniem oka, a momentami uznać za "niebezpieczną" jest niefrasobliwość autora. Zainteresowanie siarką organiczną, czyli MSM, nastąpiło u Pana Tomasza po przeczytaniu wyników badań na temat eksperymentu na sportowych koniach wyścigowych, którym w paszy podano metylosulfonylometan. Miał on przyśpieszyć gojenie się mięśni i stawów obciążonych ogromnym wysiłkiem fizycznym. Wyniki okazały się więcej niż zadowalające. Idąc za ciosem autor postanowił wypróbować siarkę organiczną na sobie. Wiedzę o tym związku czerpał z amerykańskiej narodowej biblioteki medycznej Pubmed oraz z ...Internetu. Nie wydaje mi się, żeby wujek Google był zbyt dobrym czy kompetentnym doradcą. Dziwi mnie, że tak wszechstronna, inteligentna i doświadczona osoba, biolog z wykształcenia, nie zadała sobie trudu przeprowadzenia własnych badań, tylko zaufała cudzym. Cała reszta to był czysty eksperyment Woźniaka, który przeprowadzał na własnym ciele. Nie słuchał się zaleceń innych specjalistów od medycyny ortomolekularnej, siarkę dawkował sobie w ilościach przemysłowych i czekał na efekty. Kolejny raz świadczy to o braku szacunku do własnego zdrowia. Autor za wszelką cenę stara się nam udowodnić, że siarka jest jednym z najważniejszych pierwiastków w naszym organizmie. Jest bowiem składnikiem biotyny i keratyny,  dzięki czemu mamy piękne włosy i zdrowe paznokcie; ma zbawienny wpływ na nasz układ odpornościowy czy wątrobę. Wszystko pięknie tylko nawet średnio zorientowana osoba pamięta to wszystko z lekcji biologii. O wpływie siarki na nasze zdrowie wiedziały już nasze prababcie kąpiące się w jeziorach solankowych czy nasze mamy odwiedzające popularne kilkanaście lat temu groty solne. Tak naprawdę jedyną różnicą w tym co proponuje nam autor jest sposób podania związku siarki oraz jego suplementacji. Bowiem zażycie samego MSM  nie wystarczy. Oczywiście, przecież cuda się nie zdarzają. 

Książka podzielona jest na rozdziały, w których autor opowiada nam czym jest siarka organiczna, jaki wpływ ma na nasz organizm, na co pomaga, jakie choroby leczy i dlaczego jest nam w życiu niezbędna. Przez całą lekturę nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autor próbował się ze mną nadmiernie spoufalić. Może od tego czytania amerykańskiej literatury specjalistycznej zebrało mu się na typową jankeską wylewność. Do mnie to niestety nie przemówiło a wręcz przeciwnie, świadczyło o braku profesjonalizmu. Ale wróćmy do książki. Czymś co strasznie drażni jest nadmierne używanie skrótu MSM. Jest on na każdej stronie. Pojawia się setki razy, w różnych konfiguracjach, niczym bardzo natrętna reklama. Siarka organiczna nie tylko powinna stać się elementem naszej diety. Autor wręcz obiecuje nam, że jest ona remedium na wszystkie bolączki. Wystarczy, że sobie zaaplikujemy odpowiednią dawkę a od razu staniemy się piękni i młodzi, nasze włosy zaczną rosnąć szybciej, blizny nam znikną, zaczniemy lepiej oddychać, pachnieć. Mięśnie się zregenerują, kości zrosną, stawy na powrót staną się sprawne. Można nawet ochronić się przed rakiem. Ciągle zastanawiało mnie na jakich danych bazował Woźniak? Gdzie są przykłady? Gdzie są ludzie, którzy wyzdrowieli? Czasem mogłam przeczytać zwroty : pewna kobieta, mężczyzna czy po prostu ktoś powiedział... czy to są sprawdzone dane? Poparte badaniami? Czy po prostu rozmowa dwójki znajomych, z których jeden pisze książkę a drugi chce w niej zaistnieć? Bo nie wie, że owszem wystąpi ale anonimowo? 

Nie da się ukryć, że siarka i jej związki, mają kardynalne znaczenie dla naszego organizmu. Od dawien dawna wiadomo, że to dzięki nim nasze stawy są sprawne i elastyczne, włosy i paznokcie mocne i pełne blasku, wątroba prawidłowo oczyszcza się z toksyn a my sami jesteśmy zadowoleni i szczęśliwi. Doprowadzić do niedoboru siarki w organizmie jest naprawdę ciężko. Każda choroba potrzebuje odpowiedniej diagnozy. Jeśli bolą nas stawy czy mięśnie, i wiemy że nie są to zwykłe zakwasy czy efekt przetrenowania, zanim sięgniemy po suplementację, wybierzmy się do lekarza. Takie bóle często mogą świadczyć o bardzo groźnej chorobie. A niestety nawet MSM nie jest w stanie wyleczyć wszystkiego. Warto przeczytać tę książkę dla kilku zawartych w niej ciekawostek na temat siarki organicznej, jednak nie brać wszystkiego co w niej jest za pewnik i wiedzę tajemną. 


Tytuł : "Terapia siarką. MSM i inne naturalne środki eliminujące ból, stany zapalne i choroby przewlekłe"
Autor : Tomasz Woźniak
Wydawnictwo : Vital
Data wydania : 4 czerwca 2018




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/

"Rosyjska medycyna ludowa od A do Z" Natalja Aleksandrowna Nowikowa

"Rosyjska medycyna ludowa od A do Z" Natalja Aleksandrowna Nowikowa

     Od początku istnienia ludzkości człowiek by przetrwać, musiał troszczyć się o to co najważniejsze, czyli zdrowie. To właśnie ono świadczyło o jego pozycji w gromadzie. Gdy dopadała go choroba, lekarstwa na nią szukał w przyrodzie. Na samym początku była to zwykła rosyjska ruletka. Wielu naszych przodków nabawiło się bólów brzucha czy niestrawności. Niektórzy nawet tę chęć eksperymentowania przypłacili życiem. Często jednak udało im się trafić na roślinę, zioło, warzywo czy owoc, który pomagał na różne dolegliwości. Wiedza o nich przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Nawet dziś, w XXI wieku, bardzo dużo ludzi szuka wsparcia poza medycyną konwencjonalną, w samolecznictwie mającym swe korzenie w kulturze. Rodzina Natalji Aleksandrownej Nowikowej, autorki niniejszej książki, wywodzi się z Rosji, gdzie od pokoleń pełnili ważne funkcje wojskowe i polityczne. Ponoć jeden z nich był nawet w służbie cara. To właśnie tryb życia, służba wojskowa oraz odniesione na polach bitew rany, sprawiły że pozostałe w domu kobiety musiały wyszkolić się w sztuce "uzdrawiania" by nieść pomoc swoim mężczyznom. Przepisy na maści i mikstury, nalewki i zajzajery udoskonalane były na przestrzeni setek lat. Każda kolejna znachorka dodawała własną cegiełkę do tego dzieła. Natalja będąc małą dziewczynką, przyglądała się jak jej babcia leczy swoich pacjentów. To właśnie ten widok oraz fascynacja ludzkim ciałem sprawiły, że zdecydowała się studiować medycynę. Zawsze się cieszę, kiedy w moje ręce trafia książka czy poradnik napisany przez specjalistę. Za znachora czy uzdrowiciela, może się podawać każdy, by zostać lekarzem trzeba zdobyć uprawnienia do sprawowania tego zawodu. Choć nasza autorka zajmuje się medycyną naturalną tak poprzez wykształcenie zdobyła solidne podstawy do tego by postawić trafną diagnozę. Jak sama przyznaje w swojej książce : by skutecznie wyleczyć chorobę musimy dokładnie wiedzieć co nam dolega. I tutaj potrzebujemy lekarza. Jak już wiemy co toczy nasze ciało, bądź też duszę, to od nas zależy jaką wybierzemy metodę leczenia. Cieszy mnie fakt, że autorka nie zniechęca nas do korzystania z medycyny tradycyjnej. Wyraźnie mówi, że ziołolecznictwo i medycyna holistyczna, są jedynie uzupełnieniem właściwej kuracji lub też remedium na pomniejsze dolegliwości. Jednak autorka zdobyła sobie taką renomę, że do jej gabinetu przychodzą nawet ci bardzo ciężko chorzy.

Lubię poradniki napisane w sposób zorganizowany. Choć początkowy zamysł był inny, autorka postanowiła pogrupować opisywane przez nią choroby według obszarów ciała, narządów oraz grup chorób. Już czytelny spis treści pokieruje nas do odpowiedniego działu. Omawiane są tutaj choroby skórne, choroby głowy i szyi, klatki piersiowej i pleców, alergie czy urazy ciała. Ostatni rozdział poświęcony jest magii i wierzeniom ludowym. Autorka opisując każde ze schorzeń, podaje nam wyczerpującą definicję wraz z objawami oraz sposoby radzenia sobie z chorobą. Okazuje się, że wszystkie potrzebne w procesie leczenia składniki, znajdziecie we własnej kuchni. Po przeczytaniu kilku z przepisów na "lekarstwo" nie mogłam się nie uśmiechnąć. Od razu wiadomo, że mowa tutaj o medycynie ludowej. Od razu też wiadomo, że jest ona rosyjska. Opiera się  bowiem na cebuli, czosnku i... oczywiście wódce. Ja od zawsze wiedziałam, że kieliszeczek czegoś mocniejszego i wrzody wyleczy i sercu ulży, o problemach ze snem nie wspominając. No dobrze ale żarty na bok. Analizując przepisy autorki, choć żadna ze mnie znachorka, od razu widać że Nowikowa wie o czym mówi. Każdy z nas słyszał, że lawenda uspokaja, mięta oczyszcza drogi oddechowe a rumianek pomaga na oczy. Autorka idzie jednak dalej. Jej przepisy to nie tylko napary z ziół czy domowe sposoby na inhalację. To całe terapie, czasem kilkutygodniowe, które potrafią być bardzo skomplikowane. Polegają one na łączeniu odpowiednich składników. Wymagają też od nas konsekwencji i silnej woli, które pomogą w wyleczeniu. Podam jeden przykład. Osoba cierpiąca na problemy ze snem powinna wsypać dwie łyżki kopru do białego wina i zagotować. Rozwór należy spożyć przed snem (50,60ml) przez kolejnych 10 do 15 dni. W międzyczasie nacieramy skronie olejkiem lawendowym, przez kilka dni pijemy napar z suszonych szyszek chmielu, poprawiamy naparem z oregano i szklanką gorącej wody. Taka pełna kuracja powinna nam przynieść ulgę. Przepisów na różnego rodzaju schorzenia jest tutaj bardzo dużo, rzekłabym że znajdziemy tu remedium na każdą chorobę. Jej receptury podane są w bardzo przystępnej formie. Są wypunktowane, drobiazgowe i szczegółowe. Nie sposób się pomylić podczas przyrządzania. Całość okraszona jest zdjęciami, które może nie są najładniejsze, jednak dodają książce swojskości. Szczególne ręka wyciągająca "zdrową" rosyjską cebulę, ze "zdrowej" rosyjskiej ziemi. 

Muszę przyznać, że jestem zachwycona tą książką. Do tej pory korzystałam tylko i wyłącznie z przepisów naszych rodzimych autorów, jednak teraz pora na spróbowanie czegoś światowego. Nie warto przecież się ograniczać. Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi i nadal uważam, że gdy coś nam dolega to powinniśmy udać się do lekarza. Medycyną naturalną wspomagam się jedynie w przypadkach kiedy to tradycyjna nie działa lub działa zbyt wolno. W przypadku anginy same lody nie pomogą, przyda się również antybiotyk. Właśnie na takiej zasadzie to u mnie działa. Przy bólu gardła sięgnę po sól morską z zapaleniem oskrzeli pognam do gabinetu. Mając już w ręku receptę, zerknę do mojego poradnika z zakresu medycyny naturalnej, i dowiem się jak wspomóc leczenie. Przecież zioła mi nie zaszkodzą. Oczywiście jeśli będziemy trzymać się przepisów. Bo pamiętajcie, nawet natura potrafi uzależnić. 

Podobało mi się. Nie dość, że poznałam nowe sposoby na walkę z bólem zęba, placów czy ze zwykłą bezsennością, to jeszcze poszerzyłam moją wiedzę na temat różnych ziół i roślin. Jest to poradnik, który czyta się łatwo lecz z wiedzy w nim za wartej raczej nie będziemy korzystać na co dzień. Warto mieć tę książkę na półce, bo nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać. Radzę stosować jako wspomaganie terapii a nie remedium. No i wódkę czy wino polewajcie z umiarem :) Polecam. 


Tytuł : "Rosyjska medycyna ludowa od A do Z"
Autor : Natalja Aleksandrowna Nowikowa, Bernd Butzke
Wydawnictwo : Studio Astropsychologii
Liczba stron : 232 


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 


https://sztukater.pl/
 
"Wszystkie nasze obietnice" Colleen Hoover

"Wszystkie nasze obietnice" Colleen Hoover

     Kiedy rzecz dotyczy książek bardzo ciężko jest mi dotrzymać złożonej obietnicy. Tak było i w tym przypadku. Jakiś czas temu miałam wątpliwą przyjemność zmierzenia się z jedną z poprzednich książek Colleen Hoover, "Maybe someday". Po tym spotkaniu obiecałam sobie, że nigdy więcej nie sięgnę po twórczość tej autorki. Dosłownie dostałam literackiej zgagi a czkawką odbijało mi się przez kilka kolejnych dni. Jednak jak to w życiu bywa, za namową przyjaciółki postanowiłam sprawdzić czy Hoover ewoluowała, dojrzała i nabrała pisarskiej ogłady. Teraz, kiedy piszę tę recenzję, a po moich policzkach ciekną świeże łzy, wiem że decyzja o drugiej szansie była słuszna. "Wszystkie nasze obietnice", choć nadal pełna irytujących motywów i bohaterów, jest jedną z najbardziej emocjonalnych książek jakie przeczytałam w tym roku. Autorka dała mi w twarz, kopnęła w brzuch a na dokładkę mocno mną potrząsnęła. Zdecydowanie powieść ta jest perełką w morzu konkurentek, romansem opowiadających prawdziwą, ważną i niezwykle współczesną historię pewnego związku. 

Queen i Graham są małżeństwem od kilku lat. Oboje się poznali tuż po rozstaniu ze swoimi ówczesnymi partnerami. Od tamtego czasu są zawsze razem. Para przysięgała sobie miłość, wierząc, że wspólnie poradzą sobie z wszelkimi przeciwnościami losu. Ma to upamiętniać szkatułka, którą Graham podarował ukochanej w dniu ślubu. Choć z zewnątrz ich związek może wydawać się szczęśliwy to pojawiła się rysa na jego wizerunku. Od kilku lat para bezskutecznie stara się o dziecko. Jednak starania te są bezowocne. Kobieta wpada w depresję a związek dosięga widmo kryzysu. Czy jest jeszcze szansa na uratowanie tego małżeństwa?

"Wszystkie nasze tajemnice" porusza niezwykle ważny i jednocześnie drażliwy temat bezpłodności, czy  problemów z poczęciem. Nasze społeczeństwo się starzeje. Ludzie zamiast dzieci wybierają karierę, pieniądze, sławę. Często decydują się na bycie singlem twierdząc, że nie mają czasu na poważne związki. Jednak przychodzi taki okres w życiu większości , kiedy pragniemy założyć rodzinę, myślimy o własnym gniazdku, dzieciach i psie. Rząd kusi nas różnego rodzaju programami socjalnymi jak 500 plus czy mieszkanie dla młodych, rodzice coraz częściej zaczynają pytać o wnuki, a facebook nieubłaganie przypomina o kolejnych narodzinach, tym razem u koleżanki ze szkolnej ławy. Często praktycznie do samego końca odkładamy decyzję o dzieciach. Lekarze nam mówią, że jeszcze czas, że jajeczek jest wciąż dużo. Pewnego dnia nadchodzi ten dzień. Jest romantyczna kolacja, upojny sex, suplementy diety i zdrowe odżywianie. Teraz trzeba tylko czekać. Więc czekamy. Miesiąc, dwa, pół roku... Wtedy jeszcze lekarze są dobrej myśli. Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tracimy nadzieję. Dochodzi do kłótni z partnerem, wpadamy w depresję, chwytamy się ostatnich desek ratunku jak ziółka od znanego znachora czy astrologia. Autorka w znakomity,niezwykle przekonujący sposób, ukazała bolesny proces starania się o dziecko. Choć nie wszystko to, co robiła Queen spotykało się z moją aprobatą, tak przez cały czas jej współczułam, płakałam nad jej losem, cieszyłam się z wspomnień i martwiłam przyszłością. Kobieta ze wszech stron była atakowana przez ludzi, zdziwionych faktem, że jeszcze nie została matką. Media społecznościowe ją drażniły, gdyż pełne były zdjęć uśmiechniętych maluchów, rodzina wywierała na nią presję, a mąż się odsunął. Analizując sytuację Queen, zdałam sobie sprawę że nasze społeczeństwo nadal jest patriarchalne, szowinistyczne. Kobieta postrzegana jest przez pryzmat szerokich bioder i dużych piersi. Te które nie mogą, lub nie chcę mieć dzieci traktowane są jak towar gorszego sortu. Choć macierzyństwo jest głęboko zakorzenione w naszym społeczeństwie tak nadal jest tematem tabu. Ludzie nie chcą o nim rozmawiać, ukrywają przed światem zarówno próby zajścia w ciążę jak i niepowodzenia. Nikt obcy im przecież  nie pomoże. Zresztą to wstydliwy temat, świadczący o ułomności kobiety. Ciszę się, że Colleen Hoover go podjęła. Na przykładzie swojej bohaterki pokazuje, że należy dzielić się swoimi problemami, szukać pomocy, póki nie jest za późno, póki jest jeszcze coś do uratowania. Troszkę żałuje, że Queen nie skorzystała na rozmowie z psychologiem. Moim zdaniem terapia w takich przypadkach jest jak najbardziej wskazana. Żałuję również, że mąż którego znała od lat, tak łatwo się poddał, nie zauważył pogarszającego się stanu zdrowia kobiety. Wierzcie mi, marzenia których nie możemy spełnić , mogą mieć bardzo zły wpływ na nasze zdrowie a nawet życie. 

Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się być w związku, który się skończył pomimo tego, że uczucie trwało nadal? Na to rozstanie mogły mieć wpływ okoliczności lub osoby trzecie. Właśnie w takiej sytuacji znajdują się główni bohaterowie powieści. Choć ich małżeństwo nadal istnieje, to śmiało można powiedzieć, że znajduje się w stanie agonalnym. Czuć tu miłość jednak brak bliskości, komunikacji i zrozumienia. Partnerzy z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie oddalają. Autorka miała ciekawy pomysł na narrację, w jednych rozdziałach cofamy się lata wstecz, w innych wracamy do teraźniejszości. To co dzieje się "dziś" jest przerażające, dramatyczne i wzruszające. Często ładunek emocjonalny ukryty między słowami ma taką energię, że ciężko powstrzymać łzy. To wyskoki w przeszłość, do czasów kiedy Queen i Graham się poznali, są doskonałą odskocznią od tragizmu teraźniejszości. Poznając naszych bohaterów zdajemy sobie sprawę, że są dla siebie stworzeni. Czujemy ich miłość, przyciąganie, widzimy przeskakujące pomiędzy nimi iskry pożądania. Byli idealną, wzorcową parą, dlatego tym ciężej jest patrzeć na nich "po latach". To nie są Ci sami ludzie. Niemożność spłodzenia potomka czy zajścia w ciążę jest powodem frustracji, która może doprowadzić do rozpadu związku. Wiadomo, że to kobiety reagują bardziej emocjonalnie, często zwalają winę na mężczyzn lub wręcz przeciwnie, samobiczują się w tajemnicy przed wszystkimi. Napięta atmosfera w domu sprawia, że nie chcemy do niego wracać. A świat dookoła jest pełen pokus. Uwaga mały spojler, do końca akapitu. Graham popełnia błąd i zdradza swoją bohaterkę, ona mu wybacza. Była to ta część książki, która w moim odczuciu była potraktowana po macoszemu. Nic, nigdy, nie będzie w stanie usprawiedliwić zdrady. Nie ważne jak mężczyzna by się nie tłumaczył (lub kobieta), jeśli to nie był gwałt to zdrada zawsze pozostanie zdradą i będzie w nas do końca życia, rzutując na nasz związek. Moim zdaniem Queen zbyt łatwo wybaczyła. Muszę przyznać, że rozumiem Grahama, wiem dlaczego postąpił jak dupek. To zachowanie kobiety mnie zastanawia. Czy to depresja sprawiła, że poniekąd było jej wszystko jedno? Książki takie jak "Wszystkie nasze tajemnice" skierowane są do młodych czytelników. Nie chciałabym by moja córka, która być może kiedyś sięgnie po tę powieść, nauczyła się z niej, że wszystko można wybaczyć. Bez analizy, bez przemyśleń. zaufać drugi raz, na ślepo. 

Najnowsza książka Colleen Hoover to połączenie romansu, powieści obyczajowej, literatury feministycznej oraz psychologicznej. Dzieło to porusza dużo ważnych tematów, często uznawanych za niewygodne. Mowa tutaj o depresji, bezpłodności, chorobach psychicznych, samookaleczeniu, zdradach, macierzyństwie. Bałam się tego, że autorka potraktuje te tematy zbyt lekko, okazało się jednak że podeszła do nich z powagą i zrozumieniem. "Wszystkie nasze tajemnice" to bardzo ważny głos w literaturze kobiecej i powinien zostać wysłuchany. Nie tylko przez kobiety. 

Co do twórczości Colleen Hoover nadal mam mieszane uczucia, wszak jedna jaskółka wiosny nie czyni. Przypuszczam, że powieść ta zdobyła moje serce ponieważ zamiast o garstce rozpuszczonych nastolatków opowiada o dorosłych, doświadczonych ludziach. Nie jest to typowy romans w stylu ona ma problemy, on jest bożyszczem wszystkich dziewczyn ze szkoły, spotykają się, jest moment kulminacyjny w którym się rozstają, a potem długa droga do happy endu. Tutaj od początku wszystko jest nie tak, lecz rozstanie się jest najłatwiejszym wyjściem. Ta dwójka próbuje jednak walczyć o swój związek, przetrwać to co najgorsze. Pytanie tylko czy im się to uda? Koniecznie to sprawdźcie. Polecam z całego serca. 



Tytuł : "Wszystkie nasze obietnice"
Autor : Colleen Hoover
Wydawnictwo : Otware
Data wydania : 14 listopada 2018
Liczba stron : 320
Tytuł oryginału : All Your Perfects




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



http://www.otwarte.eu/
 
"Biel nocy" Ann Cleeves

"Biel nocy" Ann Cleeves

Jimmy Perez kolejna odsłona. Ten, kto się jeszcze nie zakochał w długowłosym, troskliwym i dość melancholijnym detektywie, dostaje drugą szansę. Bohater "Czerni kruka" powraca. Śnieg stopniał a długie, mroźne noce oświetlone zorzą polarną, zmieniły się w równie długie dni, kiedy nigdy nie jest do końca ciemno. Nie pomagają nawet zaciągnięte na amen zasłony, ludzie stają się drażliwi, nerwowi i nieswoi. W tej wiecznej szarówce szczęki same się zaciskają, ręce łatwiej wyciągają by kogoś popchnąć, łatwiej o kłótnie, łatwiej o bójkę, łatwiej nawet o zbrodnię. Kolejny raz w moje ręce trafił klimatyczny, piękny w swojej prostocie thriller, który trzymał mnie w napięciu aż do ostatniego zdania. Już się ciszę na samą myśl o tym, że przede mną kolejne części, kolejne morderstwa i jeszcze więcej wietrznych, pięknych w swojej surowości, Szetlandów. No i oczywiście czeka na mnie serial.

Pewnego dnia, podczas zorganizowanej przez lokalną artystkę wystawy, zaproszeni przez malarkę znajomi, krytycy i przyjaciele, są świadkami niepokojącego wydarzenia. Jeden z gości pada na kolana i zaczyna płakać. Kilka minut potem wybiega z galerii i ucieka w stronę klifów. Następnego dnia farmer z okolicznego gospodarstwa, znajduje w szopie zwłoki powieszonego mężczyzny. Ofiara ma na głowie teatralną maskę, która utrudnia identyfikację. Na miejscu pojawia się detektyw Jimmy Perez, który jest przekonany że popełnione zostało morderstwo. Kolejne, zrzucone z klifów ciało, tylko utwierdza go w tym przeświadczeniu.

Wydawać by się mogło, że złapać sprawcę zbrodni, w tak hermetycznym miejscu jakim są Szetlandy, będzie niezwykle łatwo. Lecz co jeśli ofiarą okazuje się anonimowa osoba, nie znana lokalnej społeczności? Człowiek bez dokumentów, który pojawił się znikąd? Policji nie pozostaje nic innego jak przejrzeć listy pasażerów promów, rozesłać rysopis do mediów i jednocześnie czekać na cud. Detektyw Perez kolejny raz, zmuszony jest poprosić o pomoc swoich zwierzchników ze stałego lądu. Daje nam to doskonałą okazję do ponownego spotkania z komisarzem Taylorem. "Biel nocy" choć można tę powieść podciągnąć pod gatunek kryminału proceduralnego, jest jednak czymś więcej. Autorka kolejny raz skupia się na analizie małej, wyspiarskiej społeczności Szetlandów. Muszę przyznać, że poniekąd współczułam policjantom tego, że zmuszeni byli do rozwiązywania zagadki morderstwa, gdzie sprawcą mógł się okazać ktoś z dobrze im znanych sąsiadów. Choć sama wychowana zostałam w wielkim mieście, tak już od 10 lat mieszkam w małej wiosce na irlandzkiej prowincji. Podobnie jak na Szetlandach tak i tu istnieje wyraźny podział na miejscowych oraz przybyszów, nie ważne czy człowiek mieszka tutaj rok czy pół życia, zawsze będzie tym obcym. I to właśnie oni automatycznie stają się tymi najbardziej podejrzanymi. Lecz co jeśli to ktoś, kogo znamy całe życie, coś przed nami ukrywa? Co jeśli to ta "dobra pani", która opiekowała się naszymi dziećmi, ma coś na sumieniu? Kiedy w małej miejscowości, gdzie praktycznie nie ma czegoś takiego jak prywatność, dochodzi do zbrodni, nagle wszyscy przestają sobie ufać, ryglują drzwi. Ustają kontakty towarzyskie, wychodzą na jaw sekrety z przeszłości, jedni oskarżają drugich, atmosfera robi się naprawdę gęsta. Sąsiad na sąsiada patrzy wilkiem, zaczyna się donosicielstwo. Autorka we wspaniały, rzetelny sposób przedstawiła rozpad więzi w małym społeczeństwie. W tym, co na pozór było dopasowane, nagle pojawiły się rysy. Okazało się, że nawet w tak małej wspólnocie możliwe jest ukrycie zbrodni z przeszłości, sekretów i tajemnic, o których milczano przez wiele lat. To właśnie atmosfera książki przemówiła do mnie najbardziej. Mieszkańcy Szetlandów to ludzie twardzi, zahartowani, bez skrupułów. Oni nie płaczą nad wyrzuconym na brzeg ciałem, nie smucą się śmiercią bliskich. Wiedzą, że chwila załamania może doprowadzić do osobistej tragedii. Na wyspach bowiem nie ma czasu na żal, życie to ciągła walka za naturą a zmarłemu już nic nie pomoże. Troszkę buntowałam się przeciwko tej znieczulicy, w końcu umarł ktoś dobrze znany, przez wielu lubiany, a praktycznie nikt nad nim nie zapłakał. Jednak potem zdałam sobie sprawę, że by żyć w tak nieprzyjaznym miejscu trzeba mieć grubą skórę a uczucia trzymać na wodzy. Może dzięki temu książka była całkowicie pozbawiona melodramatyzmu i emocji. Mieliśmy zbrodnię, zagadkę i policyjne procedury. Nawet romans pomiędzy Perezem i Fran wydawał się pozbawiony pasji. Mi to zdecydowanie odpowiadało, gdyż nie lubię jak coś mnie niepotrzebnie rozprasza i odciąga od wątku fabularnego. Zbyt rozwinięta warstwa obyczajowa zaburza rytm i wpływa na dynamikę powieści.

Muszę przyznać, że Jimmy Perez, już w pierwszym tomie zdobył moją sympatię i zaufanie. Większość z książkowych policjantów to osoby po przejściach, z problemami, burzliwą przeszłością czy niepewną przeszłością. Detektyw z Szetlandów jest nad wyraz normalny, owszem ma za sobą rozwód i uwikłany jest w trudne relacje z matką, jednak nie zmieniło to jego psychiki, nie sprawiło że popadł w depresję czy nałogi.Jest to człowiek, który lubi siebie takiego jakim jest, z optymizmem patrzy w przyszłość i cieszy się z drobnych gestów czy uprzejmości. Już w poprzednim tomie pomiędzy Perezem a Fran coś się zaczęło. Może jest to miłość, może zauroczenie, nasi bohaterowie sami jeszcze nie wiedzą z czym przyszło im się zmierzyć. Cieszę się, że nie mamy tutaj do czynienia z instalove, wszystko dzieje się powoli, autorka nie narzuca nam na siłę dramatów. Sama Fran, choć zauroczona policjantem, jest otwarta na innych ludzi i jednocześnie myśli o swojej córce, która jest z nią w "pakiecie". Kibicuję naszym bohaterom z całego serca i mam nadzieję, że wszystko ułoży się po ich myśli i nad tą smutną, surową i wietrzną szetlandzką krainą , zaświeci słońce. W końcu mamy lato. 
Z kolei detektywem Taylorem jestem nieco rozczarowana. W pierwszej części zdobył moją sympatię, w tej okazał się niezwykle irytującą, zadufaną w sobie postacią. Robił wszystko by okazać się tym lepszym, zazdrościł Perezowi kobiety, przyjaciół, sukcesów, praktycznie wszystkiego. Wiecznie narzekał, wiecznie przed czymś uciekał i muszę przyznać, że nie mam pojęcia czy cokolwiek udało mu się dokonać. Odniosłam wrażenie, że autorka wprowadziła tę postać ze względów proceduralnych, bo po prostu musiał przyjechać ktoś z zewnątrz nadzorować śledztwo. Taylor ani nie brał udziału w przesłuchaniach, ani w zbieraniu materiału dowodowego. Był tylko po to by jęczeć, uskarżać się nad sobą i wspominać wstrętną rodzinę. Mam wrażenie, że w kolejnych tomach dowiemy się więcej na jego temat i wtedy może okazać się niezwykle interesującą postacią. Tym razem robił za dość irytujące, opryskliwe tło.


Co do fabuły to kolejny raz autorka mnie nie zawiodła,  jednak Ci, którzy lubią szybkie tempo, rzeki krwi i zwroty akcji, będą zawiedzeni. Wszystkiego o czym jest ta książka, możemy dowiedzieć się z notki wydawniczej, sam tekst zaś dostarczy nam jedynie szczegółów i rozwiązania zagadki. Autorka trzymała nas w napięciu do samego końca. Choć przebłyski tego, dokąd to wszystko prowadzi, miałam od dokładnie 199 strony, tak dopiero ostatnie strony przyniosły rozwiązanie. Niektórzy pewnie pomyślą, że punkt kulminacyjny został za bardzo odsunięty w czasie, jednak ja podziwiam kunszt autorki i to, że swoją intrygę dopracowała w najdrobniejszych szczegółach. Wszystko się zgadzało i było wiarygodne. 

Kocham Szetlandy, podobnie jak kocham wietrzną Islandię i deszczową Irlandię. Przemawia do mnie idea zamkniętej społeczności, kusi jej hermetyczność. Tam człowiek nigdy nie jest samotny. Cleeves we wspaniały, choć surowy i mroczny sposób, oddała ducha tej nieprzyjaznej ziemi. Jest środek lata a my wciąż czujemy oddech zimy na karku. Świeci słońce lecz jego promienie odbijają się w lodowatych wodach oceanu. Zewsząd otaczają nas skały, rozbujane wiatrem trawy, czekające na strzyżenie owce. Nawet sztuka wywołuje smutek. Czytało się rewelacyjnie, szybko. Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy. Pragnę  wiedzieć więcej, poznać kolejne szczegóły z życia naszych bohaterów, gdyż powoli, powolutku zaczynam ich traktować jak daleką rodzinę. Polecam.


Tytuł : "Biel nocy"
Autor : Ann Cleeves
Wydawnictwo : Czwarta strona
Data wydania : 14 listopada 2018
Tytuł oryginału : White Nights




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



http://czwartastrona.pl/
 


Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger