"Królowie Wyldu" Nicholas Eames

W tym roku przeczytałam niewiele książek z gatunku fantasy. Mało tego, ciężko dziś trafić na coś godnego uwagi co wykracza poza stereotypowe new adult w stylu "Szklanego tronu" czy innych "Igrzysk śmierci". Ja się pytam : gdzie się podziały prawdziwe, epickie powieści na miarę "Gry o tron"? Dlatego tym większe było moje zdziwienie, że to za czym tęskniłam znalazłam w książce debiutanta literackiego, młodego mężczyzny kochającego kawę i gry komputerowe. Z początku dość sceptycznie podchodziłam do idei "komediowego fantasy" Really? W końcu każdy z nas ma inne poczucie humoru i to co jednych śmieszy dla innych może być żałosne. Jednak okazało się, że "Królowie Wyldu" to nie tylko jedna z lepszych książek fantasy przeczytanych przeze mnie w tym roku, to w ogóle NAJLEPSZA książka 2018.

Pewnego dnia do drzwi Claya puka jego dawny kompan Gabriel. Okazuje się, że jego córka Rose, została uwięziona w oblężonym przez potwory mieście. Aby dotrzeć pod mury miasta i pokonać hordę, reaktywowana Saga musi rozprawić się z kanibalami, żądnymi zemsty bogami oraz niedającą im chwili wytchnienia łowczynią głów.Nadchodzi pora, by przywrócić Sagę do życia.

Jako wielbicielka książek fantasy zostałam przyzwyczajona do tego, że bohaterowie powieści tego gatunku to młodzi, sprawni, przystojni młodzieńcy lub długowłose, szczupłe, zręczne i inteligentne dziewoje.Owszem, brody, siwe włosy i zmarszczki się pojawiały ale zazwyczaj były atrybutem mądrych, długowiecznych czarodziejów. "Królowie Wyldu" są o tyle nietypowi, że nasi protagoniści to grupka "chłopów" mających swoje najlepsze, hulaszcze i zbójeckie lata za sobą. Teraz pozakładali rodziny, spłodzili dzieci, rozpili się i roztyli, a przygody i wędrówki to jedynie wspomnienia. Kiedy do Claya przychodzi jego przyjaciel Gabe, mężczyzna nie jest zbytnio zachwycony tym , że będzie musiał zwlec się z "kanapy", opuścić nowo narodzone dziecko i iść na pomoc nieznośnej, lubiącej wpadać w tarapaty Rose. Jednak wstanie z łóżka, chwyci za broń i pójdzie. Wiadomo. Podobnie zrobi reszta naszej Sagi. A dlaczego? Ponieważ najważniejszą wartością, którą się kierują w życiu jest przyjaźń. Taka typowo męska, do końca życia. Banda, którą poznałam w tej książce jest jednym z najbardziej barwnych i szalonych "teamów", z jakimi miałam do czynienia w powieściach fantasy. Oprócz Claya i Gaba poznajemy tutaj Matricka, króla, któremu żona dorabia rogi, Korga, rozkojarzonego czarownika, który od lat próbuje wynaleźć lekarstwo na nękającą go śmiertelną chorobę oraz Ganelona,  niebezpiecznego wojownika, który dekady od rozwiązania Sagi spędził zamieniony w kamień. Zapowiada się  dobrze prawda? I tak właśnie było. Autorowi udało się nie tylko napisać zabawną i ciekawą powieść dla miłośników gatunku, on tchnął życie w wymyślone przez siebie postaci sprawiając, że zyskałam garstkę nowych przyjaciół. Ci grubi, w większości pijani i często znużeni życiem "staruszkowie" skradli moje serce. Byli autentyczni i szczerzy, mieli własne marzenia i nadzieje, a także zasady i autorytety według, których postępowali. Nie bez powodu przyczyną wszystkiego była bezwarunkowa miłość Gabe'a do własnej córki. To właśnie ona zmusiła grupę do wyruszenia w drogę pełną niebezpieczeństw. W dzisiejszych czasach, trafić na pełnowartościowe fantasy, które przemyca dobre wzorce zachowań, jest naprawdę ciężko. A ta książka nie dość, że bawi to uczy lojalności, miłości i pokazuje czym jest prawdziwa przyjaźń. Mogę się założyć, że zakochacie się w naszych "dziadkach" i to od pierwszego wejrzenia. Wyobraźcie sobie, że Backstreet Boys lub Spice Girls znowu grają razem, lub Freddie Mercury zmartwychwstał i reaktywował Queen. Saga wiecznie żywa!!!


 Widać, że Nicholas Eames, dużo w swoim życiu przeczytał, i dużo w nim przegrał.Oczywiście nie chodzi mi o zakłady czy karty lecz o gry komputerowe. Jako kobieta mam dość niecodzienne hobby, uwielbiam RPG-i. Zaczęło się wieki temu od Baldurs Gate i trwa do dziś. Chyba nie ma żadnej role playing game o której bym nie słyszała. W większość grałam, w niektóre nawet latami. "Królowie Wyldu" byli jak połączenie mojej ulubionej serii gier komputerowych Final Fantasy z mrocznym dark fantasy w stylu Abercombiego czy Salvatore. Książka w większości opowiada historię wędrówki grupy bohaterów przez las pełen potworów, których jest tutaj całe mnóstwo. Widać, że autor czerpał garściami z czołowych dzieł światowej fantastyki oraz mitologii. Wywerny, cyklopy, gigantyczne pająki, golemy, smoki, legendarne miecze, starodawne artefakty, bestie rodem z Legendy o Sindbadzie Żeglarzu...jest tutaj dosłownie wszystko. I choć wydawać by się mogło, że takie pomieszanie z poplątaniem odbije nam się czkawką, to było zupełnie na odwrót. Wszystko było doskonale wyważone i skomponowane. Zresztą cała książka oparta jest na zasadzie równowagi. Z jednej strony mamy mroczną puszczę, pełną niebezpiecznych stworzeń, a z drugiej grupkę roześmianych bohaterów, z jednej epickie fantasy a z drugiej wiele odniesień do popkultury. Mówiąc szczerze to właśnie tego nowoczesnego języka, którego używa autor, bałam się najbardziej. No bo czy wyobrażacie sobie Tolkiena piszącego w slangu? Muszę jednak przyznać, że po początkowym odczuciu dyskomfortu, udało mi się przyzwyczaić. Widać, że Eames ma wielki sentyment do muzyki, szczególnie starszych rockowych kawałków. Pisząc tę książkę złożył swoisty hołd zmarłym i żyjącym twórcom. Muzyka gra bardzo ważną rolę w tej powieści. Cały czas słyszymy jej echa i odczuwamy wibracje. 

Już dawno nie czytałam tak dobrej powieści fantasy, aż trudno uwierzyć w to, że autor jest debiutantem na rynku wydawniczym. Dosłownie nic na to nie wskazuje. Książka jest wyjątkowo dobrze napisana, język jest prosty jednak bardzo dopracowany a żarty rozśmieszą każdego. Oczywiście nie udało się uniknąć paru potknięć, chociażby kilku powtórzeń czy tłumaczenia dialogów (autorzy ciągle myślą, że czytelnicy nie umieją czytać między wierszami), jednak całość wyszła bardzo pozytywnie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że błędy wynikały z braku odpowiedniej edycji tekstu. Tutaj na każdej stronie coś się dzieje, akcja gna do przodu na łeb na szyję, co i rusz pojawiają się nowi bohaterowie. Ci dobrzy stają się źli a źli nadal tacy pozostają. Jest intensywnie, momentami brutalnie i krwawo. Mamy tutaj epickie bitwy i szczegółowe opisy pojedynków, obecna jest magia i bajkowe stworzenia. Jednym słowem : fantasy. 

Rzadko się zdarza żebym dała jakiejś książce najwyższą notę. W tym wypadku, nie mam żadnych wątpliwości. Dostałam to na co bardzo długo czekałam i wiem (nie wierzę, tylko jestem przekonana) że Nicholas Eames namiesza na światowym rynku literatury fantasy. To zdecydowanie nie jest książka dla fanek bajkowego dystopijnego świata czy prozy Sarah J. Maas. To kawał epickiej, "grubej" fantastyki dla wielbicieli gatunku. Co więcej mogę powiedzieć? Z pewnością czytaliście wiele pozytywnych recenzji tej książki i wiecie co? Wszystkie one są prawdziwe. Obojętnie jakiego elementu tej powieści nie poddamy analizie, wyjdzie ona jak najbardziej na plus. 10/10. Zdecydowanie polecam. Nawet niedowiarkom.



Tytuł : "Królowie Wyldu"
Autor : Nicholas Eames
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 30 października 2018
Liczba stron : 528
Tytuł oryginału : Kings of the Wyld



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger