"Ogród kobiet" Carla Montero

"Ogród kobiet" Carla Montero

     Carla Montero, hiszpańska pisarka, absolwentka prawa i zarządzania w biznesie, moje serce podbiła swoją debiutancką powieścią "Wiedeńska gra". A potem było już tylko lepiej. Więc jak się dowiedziałam, że Dom Wydawniczy Rebis zdobył prawa do przetłumaczenia i wydania najnowszej książki aktorki "Ogród kobiet", od razu zgłosiłam się po egzemplarz recenzencki . Udało się i kilka dni temu rozpoczęłam lekturę, która dostarczyła mi wiele radości lecz niestety także i rozczarowania. Czy zdarzyło wam się kiedyś trafić na książkę, która wywołała w was uczucie deja vu? Przewracając strony zastanawialiście się nad tym "gdzie ja to już czytałem"? Ja mam to szczęście, że sytuacja taka przytrafiła mi się zaledwie parę razy, więc nie było to dla mnie wielkie rozczarowanie lecz raczej zaskoczenie, szczególnie że nie mogłam sobie przypomnieć, jaka to książka mogłaby być pierwowzorem. Po długim zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie chodzi tutaj o konkretny tytuł lecz o sam schemat : kobiety, śmierć, odnaleziony list, przeprowadzka i zagadka z przeszłości, której rozwiązanie będzie mieć konsekwencje w przyszłości. Takich książek jest wiele lecz czy ta jest wyjątkowa? Sprawdźmy .

Barcelona, początek XXI wieku. Gianna odnosi sukcesy jako architektka, romansuje z przystojnym aktorem i wkrótce będzie musiała podjąć decyzje, które zaważą na jej życiu. A że nie wszystko układa się tak, jak by sobie życzyła, postanawia wyruszyć do Włoch w poszukiwaniu własnych korzeni. Nawet się nie spodziewa, czym ta podróż się dla niej skończy.
Castelupo, początek XX wieku. Młyn na obrzeżach włoskiego miasteczka jest domem Anice, niezwykłej dziewczyny, która zna się na ziołach i zaklęciach. Anice kocha ze wzajemnością, ale kiedy wydaje jej się, że szczęście jest w zasięgu ręki, wybucha wojna.
Dwie kobiety, dwa pokolenia, dwa punkty na mapie – oto splątana historia rodziny Verelli i odkrywania tego, co w życiu najważniejsze: miłości, przyjaźni i miejsca, które nazywamy domem.

Pewnie większość z was nie wie, że "Ogród kobiet" zainspirowany został prawdziwą historią genueńskiej rodziny, która wyemigrowała do Barcelony na początku XX wieku, aby otworzyć sklep z włoskimi produktami, który istnieje do dziś  i nazywa się La Italiana. Zawsze lubiłam historie, które mają w sobie element prawdziwego życia. Tym razem główną bohaterką jest Gianna, która wraz z bratem i kochającą babcią, mieszkała na zapleczu włoskiego zakładu gastronomicznego Cucina dei Fiori w Barcelonie. Ponieważ jej opiekunka do zbyt wylewnych nie należała, dziewczyna nie wie zbyt wiele o historii swojej rodziny. W noc śmierci swojej babci, znajduje wśród jej  rzeczy klucz do młyna znajdującego się w małym miasteczku w północnych Włoszech oraz pamiętnik prababki Anice. Gianna znajduje w jej historii inspirację do ponownego rozpoczęcia i postanawia udać się do Włoch w poszukiwaniu swoich korzeni. Dzięki tej przygodzie poznamy Anice, jej niemal magiczne połączenie z naturą, jej historię miłosną zakończoną wybuchem Wielkiej Wojny oraz tajemnicze powody, dla których musiała porzucić wszystko. Jednak cały czas towarzyszyło mi przeświadczenie, że to Gianna, i jej  podróż do tego, co naprawdę ważne w życiu: miłości, przyjaźni i miejsca, które nazywamy domem, jest główną bohaterką tej książki. 
Gianna i jej brat Carlo zostali wychowani na "zapleczu" lokalu gastronomicznego. Jak to często bywa w dzisiejszych czasach, żadne z rodzeństwa nie poszło w ślady swoich opiekunów (w tym przypadku babci) i nie zajęło się ani gotowaniem, ani szefowaniem ani niczym związanym z branżą. Muszę przyznać, iż decyzja o sprzedaży lokalu po śmierci jej właścicielki, ponieważ nie miał się nim kto zająć, była jednym z najbardziej poruszających momentów.  Pokochałam tę małą włoską kawiarenkę, i choć była miejscem wymyślonym, miałam wrażenie, że Carla Montero kiedyś ją odwiedziła, zapamiętała i odmalowała ze wszystkimi smakami, dźwiękami i zapachami na kartach swojej książki. Oczywiście rozumiałam, że zarówno architektka Gianna jak i jej brat mieli własne prace, które kochali, jednak szkoda mi było tego uroczego, pełnego wspomnień i przesiąkniętego historią, lokaliku.

"Ogród kobiet" jest opowiadany w dwóch liniach czasowych, które wzajemnie się przeplatają. Pierwsza ma miejsce w teraźniejszości i opowiada historię Gianny, z punktu widzenia wszystkowiedzącego narratora.  Akcja drugiej linii fabularnej rozgrywa się w  latach 1896–1921 a jej główną bohaterką jest Annice, którą poznajemy za pomocą pisanego przez nią pamiętnika. Język autorki jest delikatny, ostrożny i płynny. Opisy miejsc, zarówno tych w  teraźniejszości, jak i przeszłości, sąbardzo udane, La Cuina del Fiori w Barcelonie, z aromatami domowej i domowej kuchni oraz małego miasteczka Castalupo w Włochy, stary młyn, piękne i dzikie krajobrazy są obecne od pierwszej strony. 
Powieść ta opowiada o  silnych i odważnych kobietach, którym udało się przeżyć bez pomocy mężczyzn. Uwielbiałam  sposób, w jaki autorka przenosiła nas z teraźniejszości w przeszłość, z Castelupo,  do małej kawiarenki w Barcelonie. Podobały mi się postacie Gianny i Anice, ale także Beatrice i Manuela , Fiorella  i Valeria oraz wielu innych bohaterów peryferyjnych ... I chociaż moją ulubioną powieścią autorki nadal pozostaje "Szmaragdowa tablica", tak muszę wyznać, że cieszę się, iż to przeczytałem, ponieważ prawda jest taka, że ​​naprawdę mi się podobało. 

Choć już od samego początku, kiedy zaczęło mi towarzyszyć niepokojące uczucie deja vu, nie spodziewałam się po tej książce za wiele, tak muszę przyznać, że czytało mi się łatwo i przyjemnie. Historia jest bardzo dobrze osadzona i opowiedziana, i jedyne czego jej brakuje to tego "pazura" oryginalności, który drapie umysł czytelnika. "Ogród kobiet"  choć nie jest wielkim literackim odkryciem, to książka osadzona w dwóch różnych czasach i w dwóch różnych miejscach, z historiami miłosnymi, emocjonalnymi huśtawkami, a nawet wojną między nimi. Krótko mówiąc : całkowicie godna polecenia.


Tytuł : "Ogród kobiet"
Autor : Carla Montero
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 16 czerwca 2020
Liczba stron : 448
Tytuł oryginału : El jardín de las mujeres Verelli  

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld

 

"Pani Churchill" Marie Benedict

"Pani Churchill" Marie Benedict

We wrześniu 1908 roku, 23-letnia Clementine Hozier została panią Winston Churchill. Jako żona potężnego męża stanu, Clementine miała odgrywać rolę oddanej i kochającej kobiety, której głównym zadaniem miało być wspieranie wysiłków męża. Jednak Clementine Churchill była kimś więcej niż kobietą stojącą za jednym z najpotężniejszych mężczyzn w historii. Przez dziesięciolecia działalności politycznej i kluczowych ról wojskowych Winstona, Clementine wspierała go i służyła jako „tajna broń” - ratując jego skórę niezliczoną ilość razy oraz łagodząc a nawet naprawiając stosunki polityczne. Clementine przetrwała dwie wojny światowe i udowodniła wszystkim do czego jest zdolna kobieta, która nigdy nie porzuciła swojej niezależności ani swoich wartości.

Jest rok 1909. Clementine wysiada z pociągu wraz ze świeżo poślubionym mężem. Z tłumu wypada rozwścieczona kobieta i wpycha Winstona pod nadjeżdżający pociąg. Clementine w ostatniej chwili chwyta go za marynarkę. Ratuje mężowi życie po raz pierwszy. I nie po raz ostatni.Oczekiwano od niej, że będzie uległą, poświęcającą się rodzinie panią domu. Choć oficjalnie stała w cieniu Churchilla, tak naprawdę pełniła funkcję jego najważniejszego doradcy. Z kobiecym wdziękiem łagodziła spory, naprawiała jego wpadki, ale też jako jedyna wiedziała wszystko i współdecydowała o losach wojny. O jej przychylność zabiegali Stalin, de Gaulle i Roosevelt.

Przyznajcie się bez bicia, kto z was zna Clementine Churchill? Jedna na dziesięć osób? Może dwie, przy pomyślnych wiatrach? Niestety historia nigdy nie traktowała kobiet sprawiedliwie, dopiero w dzisiejszych czasach zaczyna się coś w tej materii zmieniać. Marie Benedict, autorka „Jedynej kobiety w pokoju”, „Pokojówki miliardera” i „Pani Einstein”, stworzyła fascynującą fikcję historyczną, która przedstawia realistyczny obraz porażek i zwycięstw żony Winstona Churchilla oraz historię jego rodziny. 
Ich małżeństwo było prawdopodobnie jednym z największych "kontraktów zawodowych" w historii. Od samego początku Clementine wiedziała, że do jej głównych zadań będzie należeć rodzenie dzieci i wspieranie męża w jego karierze politycznej. Rzeczywistość okazała się jednak nieco bardziej skomplikowana. Niedługo po  ślubie Clementine uratowała karierę polityczną Winstona po tym, jak jego pomysł ataku na Dardanele podczas I wojny światowej okazał się być całkowitą katastrofą,w wyniku czego mężczyzna  został zdegradowany.Dzięki jej radom udało mu się odbić od dna i odzyskać zaufanie społeczne. Jednak pomimo całej miłości i szacunku męża (oraz wdzięczności) życie Pani Churchill nie było usłane różami. Ciągle prześladowało ją widmo trudnego, nieszczęśliwego dzieciństwa a codzienną egzystencję utrudniały kłótnie z mężem oraz opieka nad piątką dzieci. Zarówno ona, jak i Winston mieli problemy z „Czarnym psem”, jak wtedy nazywano depresję, nie radzili sobie z presją związaną z życiem na świeczniku , utratą dziecka, żonglowaniem tyloma różnymi rolami i II wojną światową. To odbiło się zarówno na zdrowiu psychicznym Churchilla, jak i oczywiście na ich małżeństwie.

Clementine była bardzo silną kobietą, była mądra i zdecydowana,  walczyła o to by pewnego dnia jej mąż został premierem Wielkiej Brytanii. Podczas II Wojny Światowej nie tylko stała wiernie u jego boku przy dźwiękach jego słynnych, kwiecistych przemówień, ale zachęciła go również do zmiany brzmienia. Winston zwykle używał wielkich, skomplikowanych słów, niezrozumiałych dla przedstawicieli klasy robotniczej, którzy tłumnie zjawiali się na wiecach.
Clementine,  zmagała się z poczuciem winy z powodu braku czasu, jaki spędzała z dziećmi, gdy dorastały, ale to zawsze Winston był na pierwszym miejscu. Była oddana swojemu mężowi, kochała go, wspierała również swój kraj i ludzi. Często chodziła samotnie ulicami, aby być świadkiem strasznych zniszczeń, jakie niemieckie bomby wyrządziły Londynowi. Podczas jednej z tych wędrówek  zauważyła, że ​​schrony mają problemy. Brakowało im podstawowych rzeczy, takich jak miejsce do spania dla rodzin, przyzwoite toalety. Postanowiła to zmienić.
Clementine była również związana z Czerwonym Krzyżem oraz dodała  swoje imię do listy "obserwatorów ognia", którzy w nocy siedzieli na dachach budynków, obserwując niebo i zgłaszając nadlatujące niemieckie samoloty, a także pożary. Pani Churchill była także doskonałą gospodynią, dbała o to dostępność jedzenia dzięki racjonowaniu żywności i pamiętała ulubione potrawy słynnych gości. 
"Pani Churchill" ta przedstawia portret bardzo silnej kobiety, która wie, jak radzić sobie w świecie mężczyzn. To opowieść o żonie i kochance, przyjaciółce oraz matce. Macierzyństwo daje jej większy niepokój niż wyzwania rzucane jej przez mężczyzn. I wciąż tam, gdzie czuje się najbardziej komfortowo, widzi miejsce na poprawę dla siebie. Spotkając się z panią Roosevelt, najpierw zauważa jej stylową sukienkę, ale potem najbardziej zachwyca Clementine to, jak zachowuje się Eleanor. I to ją inspiruje do tego by być jeszcze lepszym dyplomatą.

Dobrze napisana, ze stałym tempem, pouczająca i nie przytłaczająca, przedstawiająca historię godnej pochwały kobiety. Polecam tę oraz inne książki autorki. 


Tytuł : Pani Churchill
Autor : Marie Benedict
Wydawnictwo : Znak Horyzont
Data wydania : 11 maja 2020
Liczba stron : 352
Tytuł oryginału : Lady Clementine 


Tę oraz wiele innych książek obyczajowych znajdziecie na półce księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 

 
"Seks w wielkim mieście… i co dalej? " Candance Bushnell [PRZEDPREMIEROWO]

"Seks w wielkim mieście… i co dalej? " Candance Bushnell [PRZEDPREMIEROWO]

Pamiętacie serial "Sex w wielkim mieście", w którym cztery przyjaciółki , Carrie, Miranda, Samantha and Charlotte, plotkowały na temat swojego życia erotycznego oraz sytuacjach, które ja na co dzień spotykały. Aż trudno uwierzyć, że tak błaha tematyka do tego stopnia poruszyła krytyków filmowych, że produkcja ta doczekała się aż 8 złotych globów. Pamiętam wieczory, które spędziłam z koleżankami na jedzeniu popcornu i oglądaniu kolejnych odcinków. Często zarywałyśmy nocy i wzorując się na bohaterkach serialu rozmawiałyśmy o swoich ówczesnych chłopakach, przystojnych kolegach z klasy, czy dziwaczkach z naszej szkoły. Teraz wydaje mi się to głupie, jednak okres ten wspominam z nostalgią. Jednak muszę się wam do czegoś przyznać. Nigdy nie przeczytałam książki Bushnell "Sex w wielkim mieście". Teraz, po latach, nadszedł czas na zmiany. Niestety dzieło, które wpadło w moje ręce nie okazało się do końca być tym , czego się spodziewałam, a dlaczego? Za chwilkę się przekonacie.

Akcja powieści Seks w wielkim mieście… i co dalej? koncentruje się na życiu grupy sześciu przyjaciółek, które próbują rozgryźć zjawisko umawiania się na randki i budowania związków w średnim wieku, wraz ze wszystkim tego konsekwencjami: szalonymi wzlotami i bolesnymi upadkami.Bushnell snuje błyskotliwą satyryczną opowieść o miłości i życiu, a także o presji, jaką świat wywiera na kobiety, by zachowały wieczną młodość i dążyły do tego, by mieć wszystko i idealnie wyglądać.

Wyżej znajduje się opis, który możecie znaleźć na okładce książki. Dlatego nie będzie zaskoczeniem, że czytając te słowa spodziewałam się, że głównymi bohaterkami książki będą te same kobitki, które dały czadu na małym ekranie. Plus dwie extra. Hurra. Już się nie mogłam doczekać spotkania z Carrie i Mirandą w nowej, choć nieco starszej, wersji 2.0. Okazało się jednak, że tym razem protagonistami nie są szalone Nowojorki  lecz sama autorka, oraz grupa jej przyjaciół. Muszę przyznać, że poczułam nie małe rozczarowanie. Ale ponieważ tak łatwo się nie poddaję to czytałam dalej, w końcu ty tylko kilkaset stron.
Książka rozpoczyna się w momencie kiedy Candance traci psa,  mąż się z nią rozwodzi, a sytuacja finansowa i społeczna zmusza ją do wyprowadzki z mieszkania na Manhattanie do wioski. Już sam fakt, że tyle nieszczęść spadło na raz na jedną kobietę sprawiło, że podświadomie zaczęłam jej współczuć i mocno dopingować. Z pomocą przyszedł jej przyjaciel-wydawca, który namówił ją żeby spróbowała zrobić coś co wychodzi jej najlepiej, czyli napisać kolejną powieść o randkach, w końcu poprzednia okazała się spektakularnym sukcesem.I właśnie wtedy przypomniałam sobie coś ważnego. Przecież Candance Bushnell powinna być bogata! W końcu napisała powieść , która była strzałem w dziesiątkę i sprzedała do niej prawa, co na pewno kosztowało miliony. Gdzie więc są pieniądze? Z pewnością nie wydała ich na wychowanie dzieci. Kiedy myśl ta wdarła się do głowy, już nie mogłam się jej pozbyć. Zaczęłam dostrzegać, że pieniądze (a raczej ich brak) odgrywają dużą rolę w całej tej historii. Jedyną rzeczą, która niepokoi autorkę jest fakt, że nie jest bogata, choć w porównaniu do reszty populacji nie powinna narzekać. Zresztą jak tutaj być bogatym, jeśli wydaje się tysiące dolarów na krem czy budy? Dla pani Bushnell takie zakupy były czymś normalnym, przecież drogie kosmetyki i ekskluzywne perfumy należą jej się z racji urodzenia. Czasami mi się wydawało, że czytam o zupełnie innym świecie, do którego nigdy nie będę mieć dostępu. Słuchając tych absurdów moje współczucie dla autorki powoli ginęło. 

Jednak były i rzeczy, które mi się podobały. Po pierwsze do plusów zaliczam to, że książka została napisana z wielką szczerością i otwartością.  Powieść ta przepełniona jest bolesnymi i humorystycznymi anegdotami ujawniającymi przygody i wyzwania, które są udziałem 50-letniej singielki. Dla wielu z was może się wydawać, że randkowanie, korzystanie z Tindera, sex czy wszystko co jest związane z cielesnością, zarezerwowane jest dla ludzi młodych i powinno skończyć się wraz z pierwszymi zmarszczkami czy też dorosłymi dziećmi. Okazuje się, że życie dopiero wtedy się zaczyna.  Jednak znalezienie prawdziwej miłości wcale nie jest takie łatwe, a Candace Bushnell doświadcza coraz to nowych rozczarowań, gdy ona i jej przyjaciele stają w obliczu wyzwań związanych z nowymi, pełnymi nadziei, romantycznymi relacjami.Czy żywe i doświadczone kobiety po 50. roku życia mają więcej przewagi? Czy są bardziej upoważnieni lub wrażliwi? Kolejna odsłona "Seksu w wielkim mieście" jest w pewnym stopniu i powieścią antropologiczną. Analizuje zachowania dojrzałych kobiet, skupia się na problemach emocjonalnych i seksuologicznych i analizuje postawy pań po 50-tce . Pod tym względem była to naprawdę interesująca lektura.
Muszę przyznać, że nigdy nie byłam fanką randkowania jako sportu i z radością mogę przyznać, że od wielu lat żyję w szczęśliwym związku- ale mimo to chichotałem czytając relację Candace Bushnell z korzystania  aplikacji randkowej Tinder i czatów ze swoimi starszymi przyjaciółmi (i kilkoma młodszymi, z których każdy ma bardzo różne i unikalne interpretacje aplikacji i mężczyzn!) 
 Nie sposób było nie dać się porwać tej książce i temu, co wydarzyło się w życiu Candace, gdy badała tytułowe pojęcie ( z angielskiej wersji językowej) L Czy w mieście jest jeszcze seks? Jej pisanie jest tak wspaniale wyartykułowane i bardzo intymne, jednocześnie bawi mnie i porusza , pomimo tego przez co przeszła, co wydarzyło się w jej życiu . Szczególnie podobały mi się  jej codzienne relacje z przyjaciółmi, ale także ta część, w której jej stary partner wraz z młodym synem rozbili camping w jej ogrodzie- co w rezultacie doprowadziło Candace do rozmyślań o swoim życiu, o tym, że ona nigdy nie miała własnych dzieci. 

Podsumowując, zdecydowanie uważam, że w tej książce jest coś, co spodoba się wszystkim. Tak nawet mężczyznom i chłopcom. Książka ta zadaje nam bowiem wiele ważnych pytań : czy w dojrzałym wieku warto korzystać z nowych randkowych technologii? Czy warto wydawać setki i tysiące dolarów by wyglądać młodziej? Czy jeszcze ktoś nas dostrzeże, a może wcale nie potrzebujemy partnera? W szeregu esejów Bushnell prowadzi nas przez całe swoje życie, które obejmuje małżeństwo, rozwód, żal z powodu braku dzieci. Oczywiście robi to z takim samym dowcipem i humorem, jak w jej pierwszej książce. Tylko tym razem jest to znacznie dojrzalsze i głębsze. Uwielbiałem jej spostrzeżenia, które w subtelny sposób są wplecione w historię. Zawsze chce nas zabawiać, nie głosić, ale naprawdę chcemy wiedzieć, jak wygląda jej doświadczenie wraz z ukończeniem 60-tego roku życia. Jest to naprawdę  dobra książka, którą polecam i właśnie się dowiedziałam, że Bushnell prowadzi negocjacje z Netflix w sprawie serii!. Czekam.



Tytuł : "Seks w wielkim mieście… i co dalej? " 
Autor : Candance Bushnell
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 16 czerwiec 2020
Tytuł oryginału : Is There Still Sex In The City


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld


"Papierowy mag" Charlie N. Holmberg

"Papierowy mag" Charlie N. Holmberg

Czy zdarzyło wam się kiedykolwiek być w sytuacji, w której ktoś próbowałby opowiedzieć wam historię jednak robił to z takim entuzjazmem, że całość wyszła po prostu jak stek bzdur lub jedno wielkie nieporozumienie? Taka osoba jest tak bardzo podekscytowana swoją opowieścią, że na początku i wy nie możecie się doczekać tego co będzie dalej. Niestety całość opowiedziana jest za szybko, najważniejsze detale są pominięte a atmosfera nie zdąży się nawet zbudować byście poczuli jakąkolwiek satysfakcję z usłyszanej historii. Gdzieś w połowie zaczynacie grzecznie kiwać głową i przytakiwać. Z biegiem czasu wkradają się ziewnięcia. Co mniej wytrwali (i mniej grzeczni) mogą nawet zasnąć. Zdecydowanie mało kto wytrzyma do końca. Ja wyłączyłam się gdzieś w połowie książki, choć nadal czytałam (przeskakiwałam z wyrazu na wyraz) tak moje myśli meandrowały gdzieś między listą zakupów a nowym treningiem na jutro. Pod koniec byłam tak zmęczona, że nie miałam czasu na żadne ćwiczenia. A to dopiero część pierwsza.

Ceony Twill całe swoje życie marzyła o tym, aby zostać Wytapiaczem – specjalistką od magii metalu. Zdeterminowana ukończyła Szkołę Magów Tagis Praff z wyróżnieniem. Nie tak wyobrażała sobie jednak dalszy rozwój kariery.
Okazuje się, że brakuje magów władających magią papieru. Wobec tego szkoła musi wyznaczyć jedną osobę, która zostanie skierowana na staż do papierowego maga, by kontynuować specjalizację pod jego czujnym okiem.

Steampunk łączy stare mity z nowymi - spogląda z nostalgią na Wiek Pary (STEAM), ale z przekornej, obrazoburczej perspektywy końca XX i początku XXI wieku (PUNK) (źródło: Lubimyczytac.pl). Pewnie zastanawiacie się dlaczego przytoczyłam tutaj definicję gatunku literackiego? A ponieważ, z samej książki zdecydowanie się nie dowiecie czy jest steampunk. Mało tego, użycie tego terminu w tym przypadku jest zdecydowaną przesadą. Powieści steampunkowe powinny być mroczne, industrialne, nieco naukowe, fantastyczne i zdecydowanie nostalgiczne. Zacznijmy od tego, że "Papierowy mag" jest książką skierowaną do młodszych czytelników, co jest zauważalne już od pierwszych stron. Jest tutaj słodycz, która nie powinna znaleźć się w tego typu publikacjach (jak u Cassandry Clare- której powieści również zalicza się do nurtu steampunk) oraz romans, co działało na mnie jak płachta na byka. Moim zdaniem autorka stworzyła nie dzieło, któremu bliżej do powieści neowiktoriańskiej z elementami magii, niż do książki science fiction. Niektórym może się nasuwać pytanie, dlaczego w związku z tyloma nawiązaniami do epoki wiktoriańśkiej, steampunk nie jest tożsami z neowiktorianizmem? Staempunk od neowiktorianizmu różni się tym, że nie jest wiernym naśladowaniem dziewiętnastowiecznej stylistyki. Dodaje on elementy niehistoryczne, nowoczesne, a także fantastyczne. Jest swojego rodzaju postmodernistyczną hybrydą, która nie tylko miesza przeszłość z przyszłością, wplatając elementy świata przedstawionego powieści science fiction, ale miksuje także różne style. I właśnie tego ostatniego mi zabrakło. "Papierowy mag" jest zdecydowanie książką fantasy jednak przyporządkowanie jej do tak wąskiego i specyficznego gatunku jakim jest steampunk zdecydowanie jej nie służy. I przypuszczam, że większość recenzentów w tej materii będzie bezlitosnych . Założę się, że Ci którzy dadzą książce dużo gwiazdek i znakomite noty, okażą się poszukującymi romantycznej miłości nastolatkami, dla których główna bohaterka tej powieści będzie kolejnym wzorem do naśladowania. Bo jak by nie było twarda z niej sztuka...i do tego zakochana we własnym  nauczycielu.. a która z nas przez to nie przechodziła? 

No dobrze to już wiemy, że mamy tutaj do czynienia z powieścią neo lub nawet wiktoriańską, której akcja dzieje się w Anglii. Jednak zamiast typowych dla tej epoki bohaterów  spotykamy tu magów i ich uczniów, którzy o dziwo wcale nie mówią jak nasi pradziadowie z wysp. Ich język jest jak najbardziej współczesny, co zdecydowanie tutaj nie pasuje. Zastanawiam się dlaczego autorka, na miejsce akcji swojej powieści, wybrała XIX wieczny Londyn ? Szczerze mówiąc, gdyby ta książka była osadzona w dzisiejszej Ameryce i pozbawiona wielu niepotrzebnych szczegółów i przymiotników, byłoby lepiej. Muszę przyznać, że wiało tutaj nudą. Owszem zdarzyło mi się czytać książki, które były nudne, ale mogłam docenić i dać dobrą recenzję ze względu na mistrzowską grę słów. Są też takie powieści które absolutnie kocham, choć nie mają żadnej wartości literackiej, ale są tak cholernie zabawne. Ta książka nie miała cech odkupieńczych. Ciężko będzie znaleźć coś co mi się podobało. A najgorsze jest to, że doskonale zdaję sobie sprawę jak wielki potencjał miał sam "pomysł" . Nasz główna bohaterka całe swoje (niedługie) życie, marzyła o tym by zostać wytapiaczem czyli magiem zajmującym się metalami . Niestety los zdecydował inaczej i po ukończeniu szkoły została wysłana w termin do ekscentrycznego Emery’ego Thane’a, maga "papieru" czyli inaczej składacza. Wiecie origami i te sprawy. Nawet dla mnie, choć kocham papier bo w końcu książki są papierowe, wizja władania magią celulozy, nie była zbytnio atrakcyjna. I choć autorka starała się jak mogła bym ten papier i jego cudowne właściwości pokochała tak wyszło jej średnio. A wyobraźcie sobie teraz, że idąc z duchem czasu zamiast papierowych listów mamy emaile, pocztę elektroniczną i stojącą za nimi informatykę? Wyobraźcie sobie, że główna bohaterka jest nerdem, który uczy się magii hakerstwa? Przecież manipulowanie danymi to największa broń dzisiejszych czasów...no i zdecydowanie bardziej pasowałoby to do steampunku. Połączyłoby stare z nowym. Niestety... autorce ten pomysł nie przyszedł do głowy. 

Kolejną rzeczą, która wołała o uwagę było budowanie świata. Muszę przyznać, że na temat samej magii, jej rodzajów, tego skąd się wzięła i czemu służy, dowiedziałam się naprawdę mało. Chciałam poznać w jaki sposób magom zostają przypisane profesje, jak ze sobą współpracują,  jakie role pełnią w społeczeństwie? Czy magia jest czymś, co każdy ma czy dotyczy jedynie wybranych? Autorka skupiła się na samej głównej bohaterce i jej przystojnemu nauczycielowi, zapominając o całym bożym świecie. A szkoda, ponieważ dla mnie o wiele bardziej ekscytująca byłaby chociażby  magia metali i chciałabym dowiedzieć się o niej więcej. 
Kulała również fabuła. Około 25% to pokręcony rollercoaster, w którym kolejne wydarzenia następują po sobie praktycznie bez żadnego przystanku, z kolei reszta książki jest pełna retrospekcji. To było interesujące… ale wydawało się przedwczesne. Myślę, że działałoby to znacznie lepiej w sequelu. Gdybym otrzymała książkę, aby dowiedzieć się więcej o tych postaciach i tym świecie, cała fabuła wywarłaby na mnie większy wpływ.

Pomysł mi się podobał jednak tym razem zawiodło wykonanie. Główna bohaterka, choć była w porządku, to tak naprawdę nie wyróżniała się niczym szczególnym, więc nie była warta zapamiętania. Tak naprawdę oprócz czasu, to nic w tę historię nie zainwestowałam, nie poruszyła żadnej z moich emocjonalnych strun. Niestety tym razem inwestycja była nietrafiona a przecież nie kupowałam kota w worku? Zdecydowanie nie polecam.



Tytuł : "Papierowy mag'
Autor : Charlie N. Holmerg
Wydawnictwo : Koiece
Seria : Feeria Young
Data wydania : 03 czerwca 2020
Liczba stron : 232
Tytuł oryginału : The Paper Magician



Tę oraz wiele innych książke z gatunku fantastyka/fantasy znajdziecie na półce księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 
"Tam gdzie mieszkam" Brenda Rufener

"Tam gdzie mieszkam" Brenda Rufener

     W powieści "Tam gdzie mieszkam" Brenda Rufener porusza problem bezdomności w wyjątkowo niepokojący sposób, taki  który zmusił mnie do zastanowienia się na własnym życiem, nad tym jakim przywilejem jest posiadanie choćby najskromniejszego dachu nad głową. Bieda jest tematem niezwykle rzadko poruszanym w książkach gatunku new adult, czy młodzieżówkach. Powiedzmy sobie szczerze : ubóstwo nie jest czymś co się dobrze sprzedaje. Nie jest "cool" i zdecydowanie nie jest "sexy". A właśnie takie mają być książki dla młodych czytelników. Większość bohaterów powieści NA należy do wyższej klasy średniej, a pieniądze stają się problemem (lub też nie), gdy przychodzi czas na studia. Codzienne życie kogoś, kto ma tak mało, kto musi walczyć o
o jedzenie, kąpiel czy miejsca do spania, nie wydaje się być interesujące. I tutaj muszę się zgodzić, życie w ubóstwie zdecydowanie nie jest rozrywkowe, jednak obraz jaki rysuje przed naszymi oczami autorka wzrusza do łez i chociażby dlatego warto sięgnąć po tę niezwykłą książkę. Na pewno otworzy nam oczy. 

„Mogłoby się wydawać, że Linden Rose prowadzi życie typowej nastolatki. Spotyka się z przyjaciółmi, unika wrednych dziewczyn i codziennie chodzi do szkoły. Miejsca, które jest jej domem w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Linden mimo młodego wieku wiele przeszła i nie ma gdzie mieszkać. Gdy wszyscy opuszczają szkolny budynek, zakrada się do niego, aby nie spać pod gołym niebem. To jej wielki sekret, którego bardzo się wstydzi i o którym nikt nie może się dowiedzieć.
Pewnego dnia jedna z jej szkolnych prześladowczyń, Bea, zostaje pobita. Tylko Linden może jej pomóc schwytać sprawcę, jednak wiąże się to z ujawnieniem krępującej tajemnicy. Jednej z wielu, które w sobie skrywa.” 
 
Jeśli was się spytam czy znajcie kogoś bezdomnego, zapewne spojrzycie na mnie z błyskiem zastanowienia i pokręcicie głową. Może wspomnicie tego "żebraka" spod warzywniaka czy "pijaczkę" wystającą pod lumpem, jednak zdecydowanie nie zaliczycie ich do grona waszych znajomych. Owszem pewnie nie raz zdarzyło wam się oglądać filmy dokumentalne o osieroconych dzieciach, które wychowują się w szynach węglowych gdzieś na Dolnym Śląsku. Ota taki nasz rodzimy "Władca much" Goldinga. Tylko w realu. Jednak Śląsk to tylko mityczna kraina, gdzieś za górami, za lasami i za ekranem telewizora. Niestety, muszę was wybudzić ze społecznej śpiączki i otworzyć oczy na to, że świat, wasze podwórko również, pełne jest bezdomnych : dorosłych, starców , dzieci i nastolatków. Główna bohaterka "Tam gdzie mieszkam" mieszka potajemnie w swojej szkole średniej. Autorka nie zdradza nam od samego początku co sprawiło, że dziewczyna znalazła się w takiej a nie innej sytuacji mieszkaniowej. Wyobraźcie sobie stół na którym rozsypała się bułka tarta. Każdy z nas wie, że przed włożeniem jej do miksera, tworzyła zwartą całość. Teraz jest niczym puzzle, z których bardzo trudno jest złożyć całość. Jednak nasza autorka jest bardzo dobrym piekarzem-majsterkowiczem i z tych drobnych kawałeczków tworzy coś pięknego. Powoli odsłania przed nami tajemnicę Lindem. Fakt, że prawda odkrywana jest fragmentarycznie sprawił, że książka ta miała na mniej jeszcze większą siłę oddziaływania. Kiedy wszystkie elementy układanki w końcu układają się w całość jest ona zarówno satysfakcjonująca, jak i przerażająca, i niestety prawdopodobnie prawdziwa dla zbyt wielu nastolatków. Problem bezdomności wielu ludzi, jest bardziej powszechny niż ktokolwiek chciałby myśleć, dlatego często zamiatamy go pod dywan. Cieszę się, że autorka postanowiła podjąć ten niezwykle trudny temat i zainteresować nim czytelników. Łatwo jest pisać o balangach, miłościach, markowych ciuchach i balach maturalnych, o biedzie, głodzie, przemocy domowej - zdecydowanie trudniej. Jednak i takie książki są potrzebne. Co prawda nie podobało mi się to , że nasza główna bohaterka ukrywała fakt "pomieszkiwania" w szkole przed swoimi bliskimi przyjaciółmi lub też to , że nie porozmawiała o tym ze szkolnym psychologiem czy też dyrektorem, jednak jestem w stanie zrozumieć jej pobudki. Mam nadzieję, że młodzi ludzi , po przeczytaniu tej książki, zaczną się rozglądać i dostrzegą więcej niż czubek własnego nosa. Może właśnie gdzieś w waszym towarzystwie jest osoba , która potrzebuje wsparcia i pomocy materialnej. A może i tej duchowej też? problem bezdomności jest czymś o czym trzeba rozmawiać i nie powinniśmy się bać tego dialogu. 

Nasza główna bohaterka, Linden, jest postacią bardzo łatwą do polubienia. Jest typową fighterką, wieczną entuzjastką, która nigdy się nie poddaje. Muszę przyznać, że gdyby mi ktoś rzucił tyle kłód pod nogi, zapewne dawno wylądowałabym albo w rzece albo w szpitalu psychiatrycznym. Dlatego cieszę się, że na świecie (bo wierzę, że nie tylko na kartach powieści) są ludzie, którzy nastawieni są na walką, dla których szklanka jest zawsze w połowie pełna. To właśnie oni dają nadzieję reszcie szaraczków i pesymistów. 
Oprócz doskonale skrojonej bohaterki autorka zatroszczyła się o gros postaci pobocznych, które czynią tę powieść wyjątkową. Ham i Sueng byli wspaniali i naprawdę bardzo mi się podobało, to że egzystowali jako całość ze swoimi rodzinami. W większości książek dla młodych rodzice i rodzina są odrzucani na bok tak, jak by w ogóle nie istnieli. Jak napisałam wyżej : wapniaki nie są cool i zdecydowanie nie są sexy. Tak więc fakt, że w jednej książce występuje bezdomny bohater, który nie ma  rodziny, do której można by wrócić oraz  postacie poboczne i ich bliscy, którzy są ze sobą bardzo zżyci,sprawiło że całość była  trochę oszałamiająca. Kontrast między nimi jest prawdopodobnie tym, co uczyniło tę powieść tak emocjonalną. 


Ta książka sprawiła, że zaczęłam doceniać  wszystkie drobiazgi, które mam na co dzień i które biorę za pewnik. Byłam pod dużym wrażeniem sposobu, w jaki Rufener poradziła sobie z bezdomnością i wykorzystywaniem nastolatków, nie zmniejszając powagi tych tematów ani nie czyniąc historii zbyt przytłaczająca i trudną w odbiorze. Podsumowując "Tam gdzie mieszkam" to piękna, ale bolesna i chwytająca ze serce powieść, którą poleciłbym każdemu! To bardzo mądra i skłaniająca do myślenia lektura i wręcz nie mogę się doczekać, aby zapoznać się z opiniami innych czytelników. 


Tytuł : "Tam gdzie mieszkam"
Autor : Brenda Rufener
Wydawnictwo : Kobiece
Seria : Feeria Young
Liczba stron : 344
Data wydania : 15 kwietnia 2020
Tytuł oryginału : Where I Live



Tę oraz wiele innych książek dla młodzieży znajdziecie na półce księgarni internetowej :
https://www.taniaksiazka.pl/
 
 

"Wydech" Ted Chiang

"Wydech" Ted Chiang

Wiele wiele lat temu, jeszcze na studiach, na zajęciach z filozofii mój profesor posłużył się cytatem, który na stałe wyrył się w mojej pamięci : "Koszt świadomości to wiedza o nieuchronności". Jeśli głębiej się zastanowimy nad tymi słowami to przekonamy się jak bardzo są prawdziwe. W zdaniu tym zawarta jest cała ironia wszechświata, a przynajmniej tej jego części, która jest nam znana.  Nie ma znaczenia, co wiemy, nasz los został z góry zaplanowany. Idea predestynacji jest jednocześnie intelektualnym triumfem i duchowym ślepym zaułkiem - kiedy to umysł zdaje sobie sprawę z własnej bezsilności. Ta samoświadomość jest dominującym tematem w opowieściach Czanga.Nie da się ukryć iż autor jest mistrzem krótkich form i w końcu zostało to dostrzeżone. Jedno z zawartych w antologii opowiadań zostało nominowane do nagrody Hugo. Ciekawa jestem czy wam się poszczęści i zgadniecie które? Nie obawiajcie się i śmiało czytajcie wszystkie, są naprawdę rewelacyjne, a wybranie tej jednej, jedynej opowieści będzie zadaniem bardzo trudnym. 


W tych dziewięciu zdumiewająco oryginalnych, prowokujących i wzruszających opowiadaniach Ted Chiang rozważa niektóre z najstarszych pytań stawianych przez ludzkość, a także inne, zupełnie nowe pytania, które mogły przyjść na myśl wyłącznie jemu.

W pierwszej opowieści pod tytułem "Kupiec i wrota alchemika"  bohater odkrywa, że ​​„Zbieg okoliczności i intencja są dwiema stronami tego samego gobelinu ...” Nasze pozorne cele są w równym stopniu wynikiem systematycznego związku przyczynowo-skutkowego wszechświata, jak chociażby burze piaskowe czy losowe tragedie. Tak więc „przeszłość i przyszłość są takie same i nie możemy tego zmienić”. Nawet podróże w czasie nie mogą wpłynąć na nasze losy. Wszystko zostało zaprogramowane od samego początku. Kiedy tradycyjni pisarze science fiction zajmują się mechaniką i paradoksalnymi konsekwencjami podróży w czasie, Chiang przyjmuje teologiczno filozoficzno, alchemiczne podejście i cofa nas setki lat wstecz zamiast przenieść do nowoczesnego wnętrza futurystycznego statku kosmicznego. Autor stworzył przypominającą nieco matrioszkę powieść, opowiedzianą w mitycznym, starożytnym tonie. Słychać tutaj dźwięki przypowieści jednak czytelnik nie odczuwa, że jest umoralniany na siłę. Opowiadanie to skłania do przemyśleń, zastanowienia się nad światem i własnym życiem. 

W tytułowej opowieści "Wydech", która rozgrywa się w świecie robotów, które są faktycznie nieśmiertelne, jedna odważna jednostka stara się odkryć źródło swojej świadomości w ramach własnego mechanizmu. Ale odnosząc sukces, odkrywa także nieuchronne prawo rosnącej entropii, które wskazuje na nieuchronny los cywilizacji robotów. Nawiązanie do naszych obecnych obaw związanych z globalnym ociepleniem jest niepodważalne. Stąd wniosek robota: „ Badanie naszych mózgów ujawniło nam nie sekrety przeszłości, ale to, co ostatecznie nas czeka”

Kolejne opowiadanie pokazuje głębokie, ale nieoczekiwane konsekwencje wynikające się z pojawienia się na rynku nowej zabawki high-tech. Przewidywarka to małe urządzenie ręczne, które dokładnie przewiduje, kiedy właściciel go aktywuje, zapalając zieloną diodę LED. „Nie ma sposobu, aby oszukać Przewidywarkę”. Działa za każdym razem. Tyle o idei wolnej woli i naszej zdolności do zmiany kursu powszechnego rozwoju. A implikacja? Cywilizacja zależy teraz od samooszukiwania się. Być może zawsze tak było. ” 

"Cykl życia oprogramowania" jest najdłuższym opowiadaniem w całej antologii. Akcja tej historii rozgrywa się w siedzibie renomowanej firmy AI, która opracowała genom „Neuroblast” dla gatunku wirtualnych stworzeń zwanych „digientami”. Cyfryzatorzy biegle władają językiem, uczą się,  a potem są sprzedawani w celach komercyjnych, takie tamagotchi zaawansowanych technologii. Mogą być również instalowane tymczasowo w robotach i stać się częścią świata fizycznego. Z roku na rok wirtualne zwierzęta stają się coraz bardziej rozwinięte. Wzrasta również ich samoświadomość. W rezultacie rozwijają własny język i niezależną kulturę - z nieprzyjemnymi , a często smutnymi, konsekwencjami dla ich właścicieli. 

Opowiadań jest jeszcze więcej jednak nie zamierzam im wszystkich streszczać bo to jednak recenzja a nie szkolny "bryk" ;)

Podejście Changa do technologii, a nawet do świadomego życia, które ją produkuje, może wydawać się raczej ponure, ale zaskakuje w swoich quasi-redakcyjnych spostrzeżeniach. Na przykład jedna z jego postaci stwierdza, że ​​„Nic nie wymazuje przeszłości. Jest pokuta, i jest przebaczenie. To wszystko, ale to aż nadto. " Moim zdaniem największym przesłaniem tej książki było żeby udawać, że mamy wolną wolę,zachowywać się tak jak by nasze decyzje miały jakieś znaczenie, nawet jeśli wiemy, że jest zupełnie inaczej. Autor udziela nam również wielu rozsądnych wskazówek duchowych abyśmy mogli kontemplować cud jakim jest nasze życie. Zdecydowanie polecam i tę książkę i zdrową kontemplację. 

Tytuł : "Wydech"
Autor : Ted Chiang
Data wydania : 24 marzec 2020
Liczba stron : 395
Tytuł oryginału : Exhalation: Stories (2019)  


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




 
 
 
Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger