"Wstrzymaj oddech" Holly Seddon

"Wstrzymaj oddech" Holly Seddon

 Tytuł : "Wstrzymaj oddech"
 Autor : Holly Seddon
 Wydawnictwo : Świat Książki
 Rok wydania : 2017
 Liczba stron : 384
 Tytuł oryginału : Try Not To Breathe





 Obyczajowy suspens



Co do thrillerów jestem dość wymagająca, i szczerze powiedziawszy wydawnictwa zbyt chętnie szafują określaniem książek jako należące do tego gatunku. Tylko jedna na dziesięć powieści, która ma być thrillerem jest nim tak naprawdę. Tak było i w tym przypadku. "Thrill"- coś co ma wywołać dreszczyk na skórze czytelnika, to powieść zbliżona do horroru- różniąca się od niego tym, że nie
występują tu elementy nadprzyrodzone lub fantastyczne. Czytając tę książkę nie czułam niepokoju, ani ciarek przechodzących przez ciało. Kolejny raz jestem zawiedziona. Czy wydawcy myślą , że jak opiszą książkę jako obyczajówka z suspensem to się nie sprzeda? Wręcz przeciwnie. Do mnie ta powieść przemówiła, jak na debiut jest jak najbardziej udana.

Amy jest normalną nastolatką jakich wiele w angielskich miasteczkach. Pewnego dnia nie wraca ze szkoły do domu. Rodzice zawiadamiają policję. Kilka dni później Amy zostaje odnaleziona. Jest zmasakrowana - ledwo jej się udało wymknąć z objęć śmierci. Sprawcy nigdy nie udało się złapać. Nastolatka jest w śpiączce , z której nie potrafi lub nie może się wybudzić. Dryfuje w pustce. Trafia na oddział szpitala psychiatrycznego gdzie doktor Haynes wypróbowuje na niej nowe metody psychiatryczne próbując za pomocą eksperymentów nawiązać z dziewczyną kontakt.
15 lat później Alex trafia do szpitala gdzie znajduje się Amy. Rozpoznaje dziewczynę i jest zafascynowana jej historią. Jako dziennikarka postanawia rozwikłać zagadkę, kto doprowadził dziewczynę do takiego stanu. Pewnego dnia kiedy odwiedza Amy trafia na Jacoba, byłego chłopaka dziewczyny, który odwiedza ją przynajmniej kilka razy w miesiącu. Postanawiają podjąć współpracę.

Najsłabszym ogniwem tej powieści są postaci, a konkretniej ich charakterystyka. O jednych dowiadujemy się bardzo dużo, praktycznie wraz z narratorem skanujemy ich życie, o drugich nie wiemy praktycznie nic lub naprawdę bardzo mało. W tej książce zabrakło paru bardzo ważnych akapitów by nadać jej wiarygodności. Przez to, że niektóre postaci ukrywają się w cieniu i są wymienione tylko z imienia praktycznie już na samym początku wiemy kto stoi za atakiem na Amy. Ja zorientowałam się już na 30 stronie ( tak, specjalnie ją zapamiętałam). Ale czy mi to przeszkodziło w czytaniu? Oczywiście, że nie. W końcu to tylko przeczucie, zawsze mogłam się mylić, mógł nastąpić zwrot akcji, coś zupełnie nieprawdopodobnego . W tym wypadku tak się nie stało, jednak nadal uważam, że warto było tę książkę przeczytać. Może to tylko ja? Fanka kryminałów, której włącza się zmysł detektywa potrafiłam tak szybko rozwiązać tę zagadkę? Zawsze przed przystąpieniem do napisania recenzji czytam opinie innych, w tym wypadku w większości były one pozytywne, i mało tego, dużo ludzi pisało że zakończenie książki było dla nich zaskoczeniem, bo nie spodziewali się, że akurat ta osoba jest sprawcą. 
Oprócz tego co niestety nie zostało powiedziane, mamy tu do czynienia z plejadą ciekawych choć czasem irytujących postaci. 
Bardzo intrygująca jest postać głównej bohaterki. Alex jest dziennikarką , która straciła w życiu wszystko. Rodzinę, nienarodzone dziecko, pracę a na końcu męża, który rozwiódł się z nią z powodu jej alkoholizmu. Poznajemy, ją w momencie kiedy jest prawie na dnie. Myśląc o alkoholikach wyobrażamy sobie pijaków spod sklepu monopolowego proszących przechodniów o 5 złotych. Tutaj mamy do czynienia z inną formą tej choroby. Z kobietą , która wybrała się do ekskluzywnego sklepu gospodarstwa domowego by kupić drogą miarkę do odmierzania . Alex pije w sposób wyrafinowany, tyle mililitrów wody a tyle wina. Ma swój dzienny target, ni mniej ni więcej. I to działa dopóki jej świadomość jest trzeźwa, potem Alex traci umiar i często budzi się obudzona pustymi butelkami w zasikanym łóżku. Kobieta zdaje sobie sprawę, że ma problem jednak jest na takim etapie, że jej samej ciężko jest sobie z nim poradzić. Nie ma ani rodziny ani przyjaciół, którzy mogli by jej pomóc. 
Postać Alex jest niesamowita. Taka prawdziwa, zupełnie nie koloryzowana. Jest osobą jakich pełno w naszym otoczeniu , które potrafią , dzięki latom praktyki, ukrywać swój problem. Brawa dla autorki.
Z drugiej strony mamy Jacoba. Również ciekawą postać, jednak po części dla mnie niezrozumiałą. Fenomenalnie się czyta o jego dzieciństwie, ot taki normalny chłopak. Ciekawe są fragmenty o jego nie do końca udanym małżeństwie. Autorka jak na dłoni podaje nam problemy, z którymi się boryka : zmiana w zachowaniu żony, która z uroczej niezależnej kobiety zmieniła się w podejrzliwego tyrana, tęsknota i wyrzuty sumienia po tym co spotkało Amy. Jacob w powieści był ofiarą. Dla mnie sam sobie na to zasłużył. Pewnie wielu czytelników znienawidzi Fionę, żonę Jacoba, za jej zachowanie. Ja ją rozumiem, pewnie zachowywałabym się tak samo jak mąż nie mówił by mi prawdy. Dlaczego Jacob trzymał w tajemnicy fakt, że w szkole miał dziewczynę? Że nadal ją odwiedza? Przecież to nic strasznego. W końcu o pierwszej miłości pamięta się zawsze. 

Jest to na pewno jedna z tych książek, które czyta się do białego rana. Fabułą dzięki balansowi między opisami a dialogami jest dość ciekawa. Zresztą sam motyw kobiety, która od kilkunastu lat jest w śpiączce jest dość ciekawy. Oczywiście wszystko to są spekulacje, w naszej książce Amy żyje w swoim własnym świecie. Ona też jest tutaj narratorką, jednak wszystko widzi z perspektywy nastolatki. Dla niej czas stanął w miejscu. Nie mijają lata, tylko godziny, zmieniają się ludzie, którzy ją odwiedzają jednak dziewczyna nie zdaje sobie sprawy , że już nie jest tą Amy, która chodzi do szkoły średniej. W tym czasie wiele się zmieniło. Jej ojczym założył nową rodzinę, matka umarła, przyjaciółki mają dzieci i swoje kariery. Tylko Amy tkwi na szpitalnym łóżku nie zdając sobie sprawy z upływu czasu. Ten motyw wywołał we mnie bezgraniczny smutek. Kiedyś chodząc do szpitala do babci, widziałam ludzi, których inni określali "Warzywami". Ich organizm funkcjonuje normalnie, jednak nie mają woli życia, tkwią w swoim własnym świecie. Zawsze się zastanawiałam co myślą, co czują. Ta książka daje nadzieję, że jednak są gdzieś obok nas, że nas słyszą. Badania doktora Haynesa mnie zafascynowały tak, że nawet postanowiłam je zgooglować. Może wy też sprobójecie.

Jak na debiut jest to naprawdę dobra książka. Widziałam, że autorka już wydała kolejny tom, więc teraz czekam na jego przetłumaczenie. Nie powiem, żeby powieść była jedna z lepszych jakie przeczytałam w moim życiu jednak na pewno długo ze mną zostanie. To jedna z tych, które zagoszczą na mojej półce ulubionych. Polecam
"Odrodzić się z popiołów" Akiko Mikamo

"Odrodzić się z popiołów" Akiko Mikamo

 Tytuł: "Odrodzić się z popiołów"
 Autor : Akiko Mikamo
 Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
 Rok wydania : 2016
 Liczba stron : 256
 Tytuł oryginału : Rising From The Ashes




 Lekcja wybaczania


Jest to jedna z tych książek, które po prostu łapią za serce, jedna z tych które dają do myślenia. Atak bombowy na Hiroshimę przez wiele setek lat będzie gościł na kartach naszych podręczników. Było to zdarzenie bezprecedensowe. Niektórzy twierdzą, że był złem koniecznym, inni że pokazem potęgi i władzy. Jednak książka ta nie szuka przyczyn, nie obwinia , pokazuje skutki. Skutki ataku terrorystycznego za które brak jest ludzi odpowiedzialnych. Po takiej powieści można by oczekiwać gorzkiego języka, języka ofiary, która nie wybaczyła, jednak po przeczytaniu uświadomiłam sobie jak mentalność zachodnia różni się od mentalności kultury wschodniej. To właśnie od nich powinniśmy uczyć się pokory, spokoju i poczucia odpowiedzialności. 


Poranek 6 sierpnia 1945 roku. Czas kiedy ludzie jeszcze śpią lub wybierają się do pracy. Współczesna Hiroshima, betonowo-drewniane miasto- centrum dowodzenia obroną południowej Japonii. Niestety zbyt późno podjęto decyzję o ewakuacji , w momencie kiedy bomba dotknęła ziemi w mieście znajdowało się nadal około 250 tysięcy mieszkańców. W tym Shinji Mikamo, 19-letni mężczyzna, pracujący na dachu swojego domu, zaledwie 1200 metrów od miejsca, w które uderzyła bomba. Jeden z nielicznych, którym udało się przeżyć, kiedy 80 tysięcy innych zginęło w jednej sekundzie. Poparzony, zszokowany młody chłopak, któremu udało się przeżyć piekło. 
Książka ta jest opowieścią o jego walce o godne życie.

Ciężko jest pisać tę recenzję mając wciąż przed oczami obrazy z książki. dziękuję autorce, córce głównego bohatera za to, że posługiwała się prostym językiem, gdyż on jest najbardziej sugestywny. Nie owija w bawełnę, nie upiększa tylko daje czysty bezpośredni przekaz. Dostałam obraz masakry. Nie potrzeba tu Stephena Kinga czy Grahama Mastertona, twórców wspaniałych powieści grozy, to my sami, zwykle ludzie jesteśmy w stanie zgotować sobie istny horror, jedna z największych masakr ludzkości w dziejach. Obrazy które mam przed oczami są tak realistyczne, że czuję ból rannych, poparzonych ludzi, czuję swąd spalonej skóry, widzę poszatkowane miasto, który płonie na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów i słyszę ten krzyk - resztki ocalałych, których dotknął Armageddon.

Jeden z ocalonych powiedział : " „Nagle zapadła ciemność, słońce wyglądało jak księżyc. Potem usłyszałem jęki, a słońce zaczęło robić się coraz bardziej żółte. Spośród 90 studentów politechniki, z którymi tego dnia pracowałem, przeżyło do dziś czterech czy pięciu”

W tej scenerii poznajemy młodego mężczyznę. Mężczyznę, który miał swoje marzenia i plany, które zostały zniweczone na zawsze. Człowiek w jednej chwili prowadzi całkiem normalne życie by w następnej obudzić się na ulicy ze skórą odchodzącą od kości. Czym on sobie zasłużył na ten piekielny stos? Jednak nasz bohater się nie poddaje. Chory, poparzony, napromieniowany szuka pomocy. Jednak dookoła widzi tylko zgliszcza i śmierć, na każdym rogu natyka się na ciała zabitych lub konających. To nie jest bomba w metrze, to nie jest zamach na WTC, tutaj nie przyjedzie straż pożarna i lekarze gotowi pomóc potrzebującym. To wszystko już nie istnieje, całe miasto to gruzowisko, gdzieniegdzie ze zgliszczy wystają betonowe konstrukcje, które kilka lat później zamienią się w pomniki pamięci. Więc gdzie szukać pomocy? Za rogiem był szpital, z którego została piwnica, posterunek zniknął wraz z huraganem nuklearnym. Jednak naszemu bohaterowi dzięki niesamowitej sile woli udaje się przeżyć udaje się uzyskać pomoc.

Wraz z nim przeżywamy jego życie. Lata w szpitalu, kiedy lekarze nie dawali zbyt wielkich szans na przeżycie. Lata wyrzeczeń i frustracji oraz oczywiście nadziei, która była największą siłą napędowa. Myślę, że ludzie zachodu nie są w stanie zrozumieć tej książki, brakuje nam tej prostoty która cechuje Japończyków i tej wiary we własne ludzkie możliwości. 
Hiroshima się nie poddała, odrodziła się jako dobrze prosperujące, nowoczesne miasto z tragiczną historią. Jednak to nie dokonało się z dnia na dzień. W pierwszych latach po wybuchu bomby w mieście zapanował chaos. Władze Japonii , która nadal była w stanie wojny, nie wiedziały co robić. Brakowało rąk do pracy - kolejne osoby którym udało się przeżyć wybuch umarły na skutek choroby popromiennej - kolejne 230 tysięcy niewinnych osób. W mieście szerzyło się bezprawie, napady rabunkowe były na porządku dziennym, panował głów, rozpoczęły również działalność kartele narkotykowe. Jednak z dnia na dzień miasto jak feniks, zaczęło odradzać się z popiołów. Zaczął odradzać się przemysł i usługi, do miasta zaczęła napływać ludność. Jak spojrzycie na zdjęcia współczesnej Hiroshimy to tylko ruiny w strefie zero będą wam przypominać o tragedii która zdarzyła się kilkadziesiąt lat temu. 

Po takiej książce mogłam spodziewać się oskarżenia, zresztą zupełnie uzasadnionego. Jednak niczego takiego nie dostałam. Autorka czy jej ojciec nie obwiniają Amerykanów za zbrodnię na ludzkości, której się dopuścili, po prostu opowiadają tragiczną historię swojego życia, życia osób które znalazły się w złym miejscu o złym czasie. Taki brak martyrologicznego podejścia jest typowy dla kultury wschodniej, nas europejczyków może dziwić a nawet wywoływać frustrację. Może właśnie tego powinniśmy się od nich uczyć? Choć to przecież tak trudne. Czy w ogóle jest możliwością wybaczyć atak , w którym straciło się całą rodzinę? Czy da się po tym normalnie żyć? 

Ta książka uczy wybaczać. To na pewno. Jednak czy gotowi jesteśmy na taką lekcję?






"Harry Potter i przeklęte dziecko" J.K Rowling

"Harry Potter i przeklęte dziecko" J.K Rowling

Tytuł : "Harry Potter i przeklęte dziecko"
Autor : J.K Rowling
Wydawnictwo : Media Rodzina
Rok wydania : 2016
Liczba stron : 368
Tytuł oryginału : Harry Potter and The Cursed Child







 Zniszczone dzieciństwo


Ta książka nie została napisana, nie istnieje. Nigdy w życiu jej nie czytałam a J.K Rowling po prostu nie mogła jej napisać. To jak obelga rzucona fanom serii o Harrym Potterze w twarz, fanfiction która nie powinna mieć miejsca. Wszyscy czekali na nowy, gruby tom nad którym miałoby się chęć zarwać nos. Ja osobiście czuję się jak ofiara słabego dowcipu. Ta książka nie powinna powstać. Brak pomysłów? Brak czasu? Problemy? Wszystko to byłoby lepszym wytłumaczeniem czemu nie ma kontynuacji sagi. Ba, pogodziłabym się nawet z tym, że już nigdy w życiu nie usłyszałabym o młodym czarodzieju. Ale dramat? To właśnie dramat.

Ciężko jest recenzować książkę w której absolutnie nic mi się nie podobało. Zazwyczaj tutaj pisałam obszerny opis o czym nasza powieść jest. Teraz zostanę przy krótkiej notce i przejdę do konkretów. 

Młodość Harrego należy do przeszłości. Jest on teraz ojcem rodziny, o którą musi się martwić. Nie jest to proste kiedy jego głowę zamieszkują demony przeszłości. Kiedy jego najmłodszy syn Albus, jest przytłoczony rodzinnym dziedzictwem Harry postanawia mu pomóc. Razem stawiają czoło ciemności.

Tak mniej więcej brzmi notka od wydawcy. Oszałamiające prawda? Myślę, że na okładkach Harlequinów są bardziej wylewni. Więc powiedzcie szczerze, czy gdybyście nie znali sagi o Harrym taki opis by was zachęcił do sięgnięcia po tę książkę? Zapewne tylko tych , którzy mają małe wymagania.
Ciężko jest napisać tę recenzję bez zdradzania czytelnikowi fabuły. Zacznę od tego, że postaci, które znamy również z poprzednich części wydają nam się zupełnie obce. Czasem się łapałam na tym, że miałam oczy wytrzeszczone z wrażenia... jak to możliwe, że ten czy ten zrobił to i to? Przecież to zupełnie do nich nie pasuje? Najbardziej groteskowo wypadła postać Rona. Nie to żebym szczególnie za nim przepadała. Już w poprzednich częściach był kompletną ofiarą losu. Jednak tutaj był po prostu jednym chodzącym żartem- dosłownie wystarczyło do jego kwestii podłożyć głos aktora komediowego ( Cezary Pazura by się nadał ) i mielibyśmy świetną komedię fantasy.
Również postać Harrego po prostu działała mi na nerwy. Autorka wykreowała go na okropnego ojca, który nie umie zająć się własnymi dziećmi. A dlaczego ? Jak mówi sam zainteresowany nie miał dobrych męskich wzorców w dzieciństwie. No tego po prostu nie mogłam znieść. To jak policzek wymierzony prosto w twarz Hagrida, Siriusa czy Lupina.

Harrego Pottera czytałam jeszcze w szkole. Było to świetną ucieczką w świat magii wprost ze szkolnej auli. Hogwart, początkujący czarodzieje, których wpadki były zabawne, potwory, i w końcu to największe zło Lord Voldemort. Mi To wszystko kojarzy się z grupą nastolatków, którzy stawiają czoła różnego rodzaju niebezpieczeństwom. Nigdy się nie spodziewałam, że Harry Potter może dorosnąć. I nagle autorka rzuca nas w świat kiedy nasz bohater jest głową rodziny a jego dzieci prawie dorosłe. Tego było dla mnie troszkę za dużo. 
Jednak bym co do końca zabiło tę książkę były podróże w czasie. Takie proste prawda? Po co mamy płakać za bohaterem skoro za kilka rozdziałów może zostać wskrzeszony? Po co mamy płakać nad rozlanym mlekiem skoro możemy cofnąć czas i poprawić szklankę? Na poprzednich częściach Harrego Pottera zdarzało mi się płakać jak bóbr, tym razem autorka mnie tego pozbawiała. Ale dlaczego|? Czy to nie dobrze jak książka wywołuje w nas uczucia? Czy po prostu zawinił tu brak pomysłu na fabułę i wszyscy poszli na łatwiznę?

Sam pomysł napisania książki w konwencji dramatu niestety nie wypalił. Z pewnością lepiej by się to oglądało niż czytało. Występy sceniczne dobrych autorów z pewnością wyzwoliłyby we mnie emocje niestety dialog nie był w stanie tego zrobić. I mówiąc tutaj o deskach teatru mam na myśli również to , że cała akcja książki dzieje się praktycznie w jednej lokacji.  Chociaż z drugiej strony fabuła była zbyt długa i wielowątkowa by to wszystko udało się zmieścić w jednym przedstawieniu.
Akcja powieści jest naciągana, i czasem miałam wrażenie że autorka musiała włożyć dużo wysiłku w to by ją pociągnąć dalej. Postacie są jednowymiarowe, ku mojemu zaskoczeniu o wiele lepiej wypadły te nowe niż te które znamy z poprzednich części. A Harry po prostu nie był Harrym. 

Nie sięgajcie po tę książkę jeśli nie chcecie sobie zniszczyć wspomnień z młodości. Nie polecam..
"Lata rozłąki" Nina Willner

"Lata rozłąki" Nina Willner

Tytuł : "Lata rozłąki"
Autor : Nina Willner
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Rok wydania : 2016
Liczba stron : 464
Tytuł oryginału : Forty Autumns: A Family's Story of Courage and Survival on Both Sides of the Berlin Wall








 Nowy obóz koncentracyjny

Tematyka II Wojny Światowej jest mi dobrze znana. Autorzy często wybierają jej tło do opowiedzenia przejmujących opowieści. Jednak przyznam szczerze jeszcze nigdy nie spotkałam się z historią, która by się działa po dwóch stronach żelaznej kurtyny, na terenie podzielonych Niemiec, z
których jedna część okupowana była przez aliantów a druga przez Rosjan, tuż po zakończeniu wojny. Dodatkowo smaku powieści dodaje fakt, że została oparta na faktach. Napisana jest z perspektywy córki naszej głównej bohaterki, która zadała sobie wiele trudu by zgłębić biografię rodziny. Jest to przejmująca historia rodziny, na poły książka faktograficzna na poły saga obejmująca kilka pokoleń. Wzrusza i skłania do przemyśleń a jednocześnie wywołuje poczucie rozczarowania współczesną historią.


Rok 1945, Niemcy tuż po zakończeniu II Wojny Światowej podzielone zostały na strefy okupacyjne. Na skutek podziału dziadkowie autorki, z małej miejscowości Schwanenberg, znaleźli się pod jurysdykcją sowietów. Ich nową religią stał się komunizm, wszystko inne mieli odrzucić. Donoszenie na rodzinę i sąsiadów stało się codziennością. Konsumpcjonizm największym wrogiem, a za samo wspomnienie o Zachodzie groziła kara więzienia lub śmierć. Ludzie znaleźli się w otoczonym murem kolejnym obozie koncentracyjnym. Hanna, córka nauczyciela, który przez całe jej życie wpajał jej ideę wolności, nie potrafi się odnaleźć w nowych realiach. Miejscowość w której mieszka znajduje się na styku stref okupacyjnych, ma styczność z koleżankami , które na Zachodzie mieszkają a na Wschodzie chodzą do szkoły. Codziennie słyszy o lepszym, wolnym życiu, gdzie posiadanie rajstop nie jest przywilejem a codziennością. Hanna za wszelką cenę postanawia uciec na Zachód. Z pomocą przychodzą jej dziadkowie i ciotka. W końcu jej się udaje. Opuszcza rodziców i ośmioro rodzeństwa i ucieka na Zachód by spełnić swoje marzenia. Przez 40 lat nie udaje jej się spotkać z rodziną. 

Ciężko jest recenzować książkę poniekąd biograficzną. Zawsze w takich wypadkach mam wrażenie, że mogę zranić autora. Recenzenci zazwyczaj skupiają się na samej treści powieści a nie na języku, którym została napisana. Tak jest bezpieczniej, ponieważ treść książki naprawdę wyciska łzy z oczu. Jednak ja będę odważna i pójdę krok na przód. Nie wiem czy taki był zamiar autorki jednak opisana jej słowami historia jest zbiorem fascynujących i do tej pory mi nieznanych faktów z historii powojennych Niemiec obleczonych w ramy powieści obyczajowej. Na pewno będzie gratką dla fanów powieści faktograficznych. Rozdziały podzielone są w dość ciekawy sposób. Najpierw mamy ogólny obraz sytuacji - autorka przedstawia nam życie w podzielonym kraju, by w kolejnym rozdziale dopisać jaki wpływ poszczególne zasady miały na losy naszej rodziny. 
Czasem czułam się jak bym czytała podręcznik do historii- brakowało tylko szczegółowych danych historycznych. Za dużo szczegółów, czasem zbyt dużo detali- wszystko to przesłoniło mroczny wymiar powieści. A przecież to co przeżyli Ci ludzie było naprawdę koszmarem, zresztą co starsi czytelnicy zapewne pamiętają czasy komuny i wszechobecną propagandę i inwigilację. W powieści Niny Willner nie poczułam tych emocji, które musiały targać naszymi bohaterami - była zbyt sucha , zbyt dokumentalna.Jedyne fragmenty, które łagodziły to wrażenie to zdjęcia i listy zamieszczone w książce, widząc je i czytając zdawałam sobie sprawę : fakt, przecież to historia zdarzyła się naprawdę, nie jest tylko fikcją literacką. Czytam o osobach, które naprawdę przeżył piekło- wtedy na chwilkę zmieniałam nastawianie, do czasu..... kiedy znowu powrócił uniwersytecki ton.

W książce, oprócz losów Hanny, która w końcu wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, poznajemy również innych członków jej rodziny. Najbardziej przemówiła do mnie Heidi. Najmłodsza siostra Hanny, siostra która urodziła się już po ucieczce dziewczyny. Fascynujące jest to kim Hanna była dla Heidi. Dziś mamy Avengersów czy innych superbohaterów. Czy wiecie , że dla tej dziewczynki siostra mieszkająca na Zachodzie była niemal Bogiem? Szkoda, że w przeciągu tych 40 lat kiedy połowa Europy zasłonięta była żelazną kurtyną spotkały się tylko raz.

Powieść, w nieznacznej części opowiada też o losach samej autorki, która trafiła do Niemiec pracując dla rządu Stanów Zjednoczonych.
Ta kompleksować na pewno dodała książce kolorytu .

Wydawało by się, że po zakończeniu wojny nastąpi prawdziwe wyzwolenie, jednak realia były inne. Podpisany rozejm nie zjednoczył Niemiec, za to rozpisał jej nowe granice, podzielił na wolny, rozwijający się Zachód i utworzył nowy obóz koncentracyjny, jakim było NRD- i to za przyzwoleniem tych co walczyli o wolność.
To co mnie zachwyciło w tej książce to fakt, że została zbudowana na kontrastach. Z jednej strony widzimy uśmiechniętych mieszkańców RFN, którzy po kilku latach odbierają wolność jako coś oczywistego co nam się należy odgórnie jak jednostce ludzkiej. Z drugiej strony widzimy ciemiężony i indoktrynowany naród, który stara się zmienić w bezmózgie marionetki. Autorka w okrutny sposób uświadamia nam jak ideologia wpływa na nasze podejście do życia, na naszą osobowość. Dla nas Polaków, powinno być to szczególnie bliskie.

Żal mi rodziny, która przez tyle lat musiała żyć w strachu, przezwyciężać szykany ze względu na ucieczkę Hanny. Tyle wycierpieli od losu. Jednak pozytywnie nastraja mnie ich optymizm, nadzieja i wiara w lepszą przyszłość. To oczekiwanie na moment kiedy żelazna kurtyna opadnie i w końcu będą mogli się spotkać. Warto o tym przeczytać, gdyż jest to kawał na pewno wzruszającej historii. 


"Siostry" Claire Douglas

"Siostry" Claire Douglas

 Tytuł : "Siostry"
 Autor : Claire Douglas
 Wydawnictwo : W.A.B
 Liczba stron : 336
Tytuł oryginału : The sisters








 Bezkompromisowy Kubuś Puchatek


Z pewnością książka będzie gratką dla fanów Virginii Andrews, autorki m.in "Kwiatów na poddaszu", gdyż to z jej twórczością najbardziej mi się skojarzyła. Mamy do czynienia z podobnym mrocznym klimatem, zżytym ze sobą rodzeństwem i skrywaną przez lata straszną tajemnicą. Jedyne czym "Siostry" różnią się od powieści amerykanki to czynnik psychologiczny. Kiedy opowieść o rodzeństwie Dollangangerów należy do gatunku powieści obyczajowych tak tutaj trafia nam w ręce
dobrze skonstruowany thriller psychologiczny.

Lucy ginie w wypadku samochodowym spowodowanym przez jej siostrę bliźniaczkę, Abi. Dziewczyna nie może się z tym pogodzić, obwinia się za śmierć najbliższej jej osoby. Pomimo uniewinniającego wyroku sądu, nie potrafi żyć dalej i podejmuje próbę samobójczą, z której ratuje ją najbliższa przyjaciółka Nia. Jednak widmo Lucy nadal ją prześladuje, wszędzie widzi zmarłą siostrę. Pewnego dnia dostrzega na ulicy dziewczynę rozdającą ulotki, młoda kobieta jest bardzo podobna do Lucy. Abi podchodzi do niej i dostaje zaproszenie na wystawę organizowaną w domu młodej artystki.
Dziewczyny się zaprzyjaźniają, Beatrice dostrzegając tragiczny stan emocjonalny w jakim znajduje się Abi postanawia jej pomóc, oferuje kobiecie by zamieszkała razem z nią. Abi się zgadza. W wielkim eleganckim domu, który Beatrice dostała w spadku po zmarłych rodzicach mieszka również jej brat bliźniak Ben i kilkoro artystów. Między Benem a Abi wywiązuje się romans. I wtedy wszystko zaczyna się psuć. Beatrice z przyjaciółki zamienia się we wroga. Ktoś myszkuje w pokoju Abi, giną jej rzeczy. Czy to Bea chce się pozbyć rywalki?

Jedno powiem na pewno, opowiadana historia niesamowicie wciąga. Mi przeczytanie całej powieści zajęło raptem parę godzin, czytałam szybko, niecierpliwie zachłannie, gotowa na zarwanie całej nocy byle tylko odkryć mroczną tajemnicę. A wierzcie mi autorka potrafi budować napięcie. Rzadko się zdarza by jakaś powieść aż tak bardzo przypominała dobry serial, taki w którym aż nie możemy się doczekać następnego odcinka. Tutaj każdy rozdział , kończył się tak cliff hangerem, że aż po prostu nie dało się odłożyć powieści na półkę. 
Lubię książki, w których do końca nie wiemy kto jest tym dobrym, a kto jest tym złym, lubię jak autorzy manipulują moimi emocjami. Chociaż z drugiej strony takie szybkie zwroty sprawiają, że tak naprawdę nie udaje nam się dobrze poznać naszych bohaterów. Nie wiemy czy mówią prawdę czy kłamią, nic nie wiemy o ich uczuciach, jesteśmy zawieszeni w próżni, boimy się zaufać bojąc się, że na następnej stronie nasze zaufanie zostanie nadwątlone. 

W książce spotykamy się z ciekawą galerią postaci, chociaż muszę przyznać, że nie wydawały mi się do końca realistyczne. Weźmy pod lupę najpierw Abi. Dziewczyna ma problemy emocjonalne, połyka antydepresanty, wszędzie widzi swoją zmarłą siostrę. Miewa silne napady paniki, czasem boi się wychodzić do ludzi. I właśnie ta zalękniona osóbka jak gdyby nigdy nic przystaje na propozycję nieznajomej osoby o wspólnym zamieszkaniu. Wprowadza się do kogoś kogo widziała dwa razy w życiu, pewnie nawet nie wiedziała jak ma na nazwiska. Czy to nie jest troszkę naiwne?

Przejdźmy do Beatrice i odwróćmy strony. Czy widząc rozstrzęsioną kobietę na ulicy zaoferowalibyście jej pokój pod własnym dachem? To po pierwsze. A po drugie. Beatrycze ma hopla na punkcie swojego brata, jest zaborcza i zazdrosna, ma zasady " zero romansów w domu". Czy taka osoba lubiąca mieć nad wszystkim kontrolę chociaż pomyślałaby o zaproszeniu na kawę, młodej atrakcyjnej i inteligentnej kobiety? Przecież właśnie na takie zwracają uwagi mężczyźni. 

Na koniec zostawmy sobie Bena. Był najbardziej żałosną osobą przez pierwszą połowę książki, potem autorka dodała mu troszkę kolorytu. Nudny pantoflarz, który w każdym zdaniu wtrącał imię swojej siostry. Niby miał romans z Abi, jednak nigdy nie poczułam tej więzi między nimi, niestety.

Muszę przyznać, że momentami miałam ochotę rzucić książką o ścianę, ale mam tak często szczególnie w przypadku powieści, których fabuła tak mnie zainteresuje, że chcę jak najszybciej poznać zakończenie- już natychmiast. A tu niestety nie. Autorka, co dla mnie osobiście było jak pchnięcie sztyletem w plecy, używa lirycznego języka. Zbyt kwieciste opisy, upodobanie do detali ( naszyjnik układał się jej pomiędzy dwoma piersiami, moim zdaniem wystarczyłoby między piersiami- raczej ich liczba jest dość oczywista szczególnie ze słówkiem pomiędzy), przypomnienia i powtórzenia wszystko to nieco spowalniało całą akcję. Często łapałam się też na tym, że autorka ma problemy z pojęciem czasu. Wypalenie papierosa zajmuje bohaterom ok 30 sekund ( jeden dialog ) , a wnoszenie kilku kartonów po schodach ok 3 godzin, i każdy pada z wyczerpania- kiedy niesienie tych kartonów z powrotem już zajmuje kilka minut. Takich przykładów mogę dać w nieskończoność. Czasem były wręcz śmieszne.

Jednak to wszystko detale. Tak naprawdę książka mnie poruszyła gdyż jest to powieść o miłości. Jednak nie takiej jaką znamy, i miłości mrocznej, zaborczej , bezkompromisowej pełnej strachu i tajemnic. Kiedy byłam w trzech czwartych już powoli zaczęłam formułować w głowie zakończenie. Byłam na 99 procent pewna jak akcja potoczy się dalej. Jednak to co zrobiła autorka w końcówce książki totalnie zwaliło mnie z nóg. To tak jak by Kubuś Puchatek zamiast w ramionach Krzysia wylądował na talerzu podczas wigilijnej kolacji rodziców chłopca. Polecam
"Przypomnij mi kim jestem" Matthew Thomas

"Przypomnij mi kim jestem" Matthew Thomas

 Tytuł : "Przypomnij mi kim jestem"
 Autor : Matthew Thomas
 Wydawnictwo : Wielka Litera
 Rok wydania : 2016
 Liczba stron : 582
 Tytuł oryginału : We Are Not Ourselves






 Zawsze będzie nowy dzień


Ostatnio mam szczęście bo trafiam na same powieści, które chwytają mnie za serce. Tak było i w tym przypadku. Do powieści obyczajowych podchodzę zazwyczaj ze sceptycyzmem. Boję się, że albo będą przerysowane albo nudne albo nafaszerowane opisami jak świąteczny keks rodzynkami, czego wręcz nie znoszę. Tym razem od samego początku wiedziałam, że to jest to. Jak na książkę obyczajową mamy tutaj mnóstwo zwrotów akcji, szybkie tempo narracji i fabułę, która wciągnie większość czytelników- nawet tych bardziej wymagających. Dodam, że w książce poruszony jest temat, który dotyczy dużą część naszego społeczeństwa oraz ich rodziny- choroba Alzheimera. Zagadkowa choroba, nieuleczalna i straszna, która wymaga wkładu pracy i uczuć od członków rodziny, zrozumienia i miłości. Oraz oczywiście cierpliwości. Ta książka nas tego uczy. 

Eileen Tumulty urodziła się w Stanach Zjednoczonych w rodzinie irlandzkich imigrantów. Matka alkoholiczka, nadpobudliwy ojciec, brak pieniędzy w domu - wszystko to złożyło się na niezbyt szczęśliwe dzieciństwo. Eileen już jako nastolatka postanowiła, że jej przyszłość będzie inna. Nigdy nie zazna nędzy i poniżenia, zbuduje sobie wygodny świat, świat bez alkoholu i zakupów na zeszyt. Wyniesie się z biednej dzielnicy i przeniesie gdzieś gdzie da się godnie żyć.
Będąc młodą kobietą poznaje uniwersyteckiego wykładowcę. Ich znajomość kończy się ślubem. Kilka lat później postanawiają powiększyć rodzinę, jednak bez rezultatów. Eileen roni. Kobieta jest załamana jak widzi wszystkie swoje przyjaciółki z małymi dziećmi. Kiedy już praktycznie stracili nadzieję zdarza się cud. Eileen zachodzi w ciążę i udaje jej się ją donosić. Na świat przychodzi jej syn . 
Kilkanaście lat później Eileen zauważa, że coś dziwnego zaczyna się dziać z jej mężem. Ten zazwyczaj skrupulatny mężczyzna, który uwielbiał swoją pracę i poświęcał jej każdą wolną chwilę zaczyna się zmieniać. Teraz wracając do domu, kładzie się na kanapie i słucha muzyki. Zapomina o rocznicach czy urodzinach, czy też o zwykłych czynnościach. Jego stan z dnia na dzień się pogarsza. Diagnoza lekarska nie pozostawia złudzeń- jest to Alzheimer. 

Książka rozpoczyna się w momencie kiedy poznajemy Eileen jako kilkuletnią dziewczynkę. Wraz z autorem idziemy wraz z nią i wkraczamy w dorosłe życie. Eileen na pewno nie jest postacią, którą da się polubić jak najbliższą przyjaciółkę. W końcu zaczęłam się zastanawiać dlaczego czuję do niej antypatię ? Przecież nie gra roli czarnego charakteru? Po przeczytaniu książki jestem w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie. Eileen jest niezwykle silną osobą, która wie czego chce od życia i bardzo konsekwentnie dąży do celu- można by nawet rzec , że po trupach. Przyzwyczaiłam się, że bohaterki książek które czytam, nawet te silne, nie są tak uparte, nie mają tak wyrazistej wizji przyszłości i jednak mają jakieś uczucie. Eileen jest egoistką. Eileen jest rasistką. Eileen jest snobką. To wszystko prawda. Za to jej nie lubimy. Wyszła za mąż za profesora bo miał zapewnić jej godne życie na poziomie, które na przykład z robotnikiem budowlanym nie byłoby możliwe. Chce zmienić miejsce zamieszkania, gdyż w obecnej dzielnicy kręci się za wielu hindusów i praktycznie nie widać białych ludzi. Chce zamieszkać w domu na który ją nie stać tylko po to by udowodnić sobie, że jest w stanie to zrobić. Od dziesięciu lat mieszkam za granicą i dostrzegam ludzi, którzy są podobni do Eileen. Ludzi którzy wyjechali z Polski do ziemi obiecanej, którzy żyją ponad stan bo wiedzą , że się im upiecze. Czy mam Znienawidzić Eileen za to, że chciała być panią świata? Że chciała żyć na wyższym poziomie? W końcu każdy z nas tego chce. Więc chcąc nie chcąc ją pokochałam. Ale..

jednego jej wybaczyć nie mogę. Będąc dyplomowaną pielęgniarkę, potem przełożoną pielęgniarek i sanitariuszy kiedy skończyła studia powinna wiedzieć co się dzieje z jej mężem. Choroba Alzheimera była już znana w tamtych czasach, była diagnozowana. Jej pierwsze objawy były dość oczywiste do zaobserwowania. Ja się zorientowałam już po kilku stronach co się dzieje z Edem. Dlaczego nasza bohaterka, która na pewno stykała się z ludźmi dotkniętymi tą chorobą podczas wieloletniej pracy w szpitalu nie zauważyła co się dzieje z jej mężem? Dlaczego odkryła to dopiero po kilku latach? Czy był to celowy zabieg autora by wyolbrzymić egoizm Eileen ? Czy po prostu niedopatrzenie mające na celu zbudowanie napięcia? Nie wiem ale troszkę odjęło to powieści realizmu. 

Ostatnia część powieści jest gratką dla fanów literatury obyczajowej. Mamy tutaj kobietę i młodego człowieka, którzy zmagają się nie dość , że z własnymi problemami to jeszcze z chorobą bliskiej osoby. Chorobą nieuleczalną. Praktycznie muszą oni zrezygnować z własnego życia by stać się całodobową nianią. A przecież są rachunki do płacenia, praca do wykonania i jesteśmy też my, którzy też czegoś od życia chcemy. Podobało mi się to, że nasze postacie były wielowymiarowe, jak każdy z nas. Obawiałam się, że autor zrobi z naszej bohaterki drugą matkę Teresę z Kalkuty a z jej młodego syna świętego tak się jednak nie stało. W ich czynach widać, że są znudzeni zaistniałą sytuacją, zmęczeni- praktycznie na granicy. Trwa tu walka między lojalnością bliskiej osobie a spakowaniem walizek i wyjechaniem w nieznane. Ta książka uczy nas cierpliwości, uczy nas pokory. I altruizmu.
Te postacie były tak prawdziwe, że czasem jak zamykałam oczy to je widziałam po powiekami. Brawo dla autora.

Jest to jedna z nielicznych powieści, która wycisnęła mi łzy z oczu. Tak realistyczna, tak prosta w swojej budowie. Czułam się jak bym czytała o losach sąsiadów , których dotknęła tragedia. Nawet nie wiedziałam, że posiadam w sobie takie pokłady współczucia. Bo tutaj się nie da nie współczuć. Współczujemy Edowi, gdy traci swoją tożsamość, współczujemy Eileen , która ma zawsze pod górkę, współczujemy jej synowi, który musi zapomnieć o swoich marzeniach. A jednak widać światełko w tunelu. Z kart książki tryska optymizm i nadzieja na lepsze jutro. Ja się nauczyłam jednego : nigdy się nie poddawać. Zawsze będzie nowy dzień.
"We mgle" Linn Ullman

"We mgle" Linn Ullman

 Tytuł: "We mgle"
 Autor : Linn Ullman
 Wydawnictwo : W.A.B
 Liczba stron : 352
 Rok wydanie : 2016
Tytuł oryginału : Det Dyrebare




 Nordic noir


Literatura skandynawska większości czytelnikom kojarzy się z mrocznymi, często brutalnymi, kryminałami, z czekającą na rozwiązanie zagadką. Są to książki w których dzielni detektywi tropią przestępców wszelkiego asortymentu. Dlatego czytając opinie czytelników poniekąd nie jestem zaskoczona, że książka średnio przypadła im do gustu. Z drugiej strony się dziwię. Czyżby zasugerowali się skandynawsko brzmiącym nazwiskiem i oczekiwali świetnego kryminału z wartką akcją i z mnogością zwrotów akcji? Przecież samo wydawnictwo określiło powieść jako czarną komedię obyczajową ( z czym się zupełnie nie zgadzam ) lub thrillerem psychologicznym. Już po samym opisie mogliśmy się spodziewać, że tym razem wnętrzności nie będą latały w powietrzu. 

Kiedy Siri była małą dziewczynką, podczas spaceru z bratem doszło do wypadku i chłopczyk utonął w jeziorze. Po tym zdarzeniu matka Siri odsunęła się od rodziny i popadła w alkoholizm. Kiedy po latach udało jej się rzucić picie nadal nie potrafiła przebaczyć swojej córce tego że nie dopilnowała brata. Trzymała ją na dystans.
Kilkadziesiąt lat później Siri wraz z mężem Jonem i dwoma córkami Almą i Liv wybierają się na wakacje do domu rodzinnego Jenny, matki Siri. To właśnie tu Jon znajdzie spokojne miejsce gdzie wróci mu wena pisarska i będzie w stanie ukończyć trzeci tom bestsellerowej powieści na którą od kilku lat czeka wydawnictwo. 
Ponieważ Siri musi dojeżdżać do pracy w mieście a Jon zajmuje się pisaniem małżeństwo musi wynająć opiekunkę dla młodszej córki. Do aneksu przy ich domu wprowadza się 19-letnia dziewczyna Mille. 
Podczas 75 rocznicy urodzin Jenny, Mille wychodzi z przyjęcia i nie wraca do domu. Pomimo zaangażowania mieszkańców i policyjnego śledztwa dziewczyny nie udaje się odnaleźć.
Kilka lat później 3 nastolatków znajduje ciało.

Ciężko mi przypisać książkę do jakiegokolwiek gatunku literackiego. W jednej z recenzji na portalu goodreads.com znalazłam jednak coś pod czym mogę się podpisać. Autor recenzji zaliczył się do Nordic Noir. To do mnie przemówiło. Książka jest napisana takim stylem, że mrok, mgła i niepokój są odczuwalne na praktycznie każdej stronie.
To jest jedna z tych powieści w których rozwiązanie zagadki znamy już po pierwszych kilkudziesięciu stronach. Nie będzie tutaj żmudnego policyjnego śledztwa, gdyż od samego początku wiemy co spotkało Mille. Tym, którzy nastawiają się na wartką akcję z mnóstwem dialogów radzę nie sięgać po tę pozycję, za to miłośnikom powieści obyczajowych, opowiadających o trudnych relacjach rodzinnych czy między członkami społeczności w ogóle zdecydowanie polecam.

To co mnie urzekło w tej powieści to postacie. Rzadko się zdarza, że autor ma talent stworzyć tak realistycznych bohaterów. Bohaterów z problemami, które mogą dotknąć każdego z nas, i zapewne znamy wiele osób które są lub były w podobnej sytuacji. Sztuką jednak było to by te problemy tak wyolbrzymić, żeby czytelnik zaczął je współodczuwać. Rzadko mi się zdarza połączyć mentalnie z postacią z książki, w tym wypadku każda jedna znajdowała moje współczucie, zrozumienie i sympatię. A panteon postaci, choć może niezbyt rozbudowany, jest wprost fenomenalny. Pisarz tracący wenę twórczą, rozgoryczona matka dwójki dzieci, która odrzucona przez własną rodzicielkę czuje, że traci kontrolę nad własnym życiem, szaloną staruszkę żyjącą przeszłością, zbuntowaną nastolatkę oraz diaboliczną opiekunkę. Ba, nawet mamy szczęśliwego lecz nieco znudzonego życiem psa - który odgrywa dość ważną rolę w powieści.

Dla mnie ta powieść nie była o morderstwie. Owszem zginęła młoda dziewczyna, co nigdy nie powinno się zdarzyć - szczególnie w takich okolicznościach. Dla mnie była to powieść o uczuciach, o trudnych relacjach pomiędzy rodzicami a dziećmi, o braku komunikacji i zrozumienia. Czytamy o dwójce ludzi, którzy przechodzą trudny okres w swoim życiu. Może są znudzeni? Może analizują swoją przeszłość i ewentualne drogi, którymi mogli podążyć a nie znaleźliby się w tym punkcie? Może nigdy do siebie nie pasowali?
Czytamy o problemach nastolatków, o odkrywaniu swojej tożsamości o buncie młodzieńczym. 
Jednak dla mnie to była opowieść o stracie. Jenny straciła syna i do końca życia nie mogła się z tym pogodzić. Amanda, matka Mille straciła córkę i również popadła w głęboką depresję. Mogło by się wydawać, że zarówno Jenny jak i Amanda to postacie drugoplanowe jednak to właśnie ich krzywda i ból który odczuwają ma wpływ na zachowanie innych bohaterów. Będąc postaciami drugoplanowymi tak naprawdę kierują całą akcją. I właśnie to było piękne.

Podziwiam autorkę, zresztą córkę znanych norweskich artystów, za jej kunszt literacki i styl pisania. Co zawsze podkreślałam w moich recenzjach : bardzo nie lubię powtórzeń, nie ważne czy po prostu słów czy punktów widzenia. W tym wypadku byłam zaskoczona. Nie będą oszukiwać ta powieść to jedno wielkie sprawozdanie z tego samego zdarzenia z perspektywy coraz to innych postaci. Mało tego nie dość, że słowa się powtarzają - i jest to zabieg notoryczny to powtarzają się całe akapity. I co? I nic. Pierwszy raz w życiu w przypadku powieści nie było to dla mnie denerwujące tylko piękne - traktowałam to jak kursywę mającą za zadanie uwypuklić znaczenie zdarzenia. Piękne. 
Chociaż mamy do czynienia z książką, która aż kipi smutkiem i żalem autorka nie pozwala nam po prostu wziąć chusteczki i wycierać łez. Dialogi są tak fenomenalnie skonstruowane, że faktycznie czasem odnosiłam wrażenie , że mam do czynienia z komedią. To było tylko powierzchowne a jednak jakże odświeżające. Bo który autor chce by czytelnik po skończeniu powieści chodził przez tydzień zdołowany?
Przeczytałam kilka negatywnych komentarzy odnośnie zakończenia. Sama zastanawiałam się jak autor zakończy tę książkę. W przypadku kryminału byłoby to oczywiste. Sprawca złapany i po sprawie. Ale tutaj znamy sprawcę od początku a tym samym rozwiązanie zagadki. Tym samym nie było pytań na które chcielibyśmy poznać odpowiedź. Mnie zakończenie jak najbardziej zadowoliło bo pozwala na swobodną interpretację i użycia tego co mamy pod naszą czaszką co w przypadku innych powieści jest czasem niepotrzebne. 

Jest to jedna z najlepszych powieści jakie udało mi się przeczytać w tym roku. I czekam na więcej. Mam tylko jedno ale. Żałuję że się nie dowiedziałam, jaka byłą relacja między Irmą a Jenny - a szkoda bo wątek był naprawdę fascynujący, pozostaje mi się tylko domyślać. A domysłów mam wiele od szantażu zaczynając a na miłości homoseksualnej kończąc.


"Zagadka w bieli" Jefferson Farjeon

"Zagadka w bieli" Jefferson Farjeon

Tytuł : "Zagadka w bieli"
Autor : Jefferson Farjeon
Rok wydania : 2016
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Tytuł oryginału : Mistery in White






Inteligencjoskopia



Często się zdarza , że nie zgadzam się z opiniami innych czytelników, jednak zazwyczaj działa to w drugą stronę. To co jest wychwalane pod niebiosa dla mnie jest kiepskie bądź przeciętne. Tym razem jest inaczej. Większość czytelników uznało tę książkę za słabą bądź przeciętną właśnie z kolei dla mnie była powrotem do starej dobrej klasyki, zagadek rodem z powieści Agathy Christie. czytając tę napisaną kilkadziesiąt lat temu lekturę z łatwością można się przenieść w świat sprzed ery technologicznej. Zamiast daktyloskopii, komputerów czy kamer zostaje nam tylko inteligencja i zdrowy rozsądek. Polecam

Wigilijny wieczór. Ze względu na burzę śnieżną w pobliżu miejscowości Hemmersby zatrzymuje się pociąg. Maszyniści i kierownik pociągu nie są w stanie powiedzieć pasażerom jak długo przyjdzie im czekać na wznowienie podróży. Kilkoro z nich postanawia opuścić przedział i na własną rękę dostać się do drugiej linii kolejowej. Jednak szalejąca wokół zamieć krzyżuje ich plany. Zmuszeni są przeczekać śnieżycę w napotkanym przy drodze domu. Kiedy otwierają drzwi widzą, że pali się ogień w kominkach a na stole czeka dopiero co przygotowana herbata. Jednak nigdzie nie ma ani śladu gospodarzy. Pasażerowie postanawiają odkryć zagadkę opuszczonego domu, kiedy niespodziewanie pojawia się zabójca. 

Prawda, że to wszystko brzmi pięknie? Czy nie przypomina wam to "Dziesięciu murzynków" Christie? Jeden dom, uwięzieni w nim ludzie i morderstwo? Czy uda wam się rozwiązać zagadkę?
Niestety w tym przypadku nie jest tak łatwo, gdyż na naszej scenie co i róż pojawia się nowa postać. A galeria postaci jest zaiste bardzo osobliwa. Mamy tutaj zmierzające na święta do rodziny rodzeństwo które uciechę znajduje w rozkosznych sprzeczkach, przeziębionego urzędnika, który przesypia całe zdarzenie, członka Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego, robotnika z Londynu, skrzypaczkę i podróżnika samochwałę. Zapowiada się niezwykle interesująco. 
Część czytelników zarzuca autorowi, że postacie są płytkie. Ja w tym momencie mam pytanie : czy mamy do czynienia z powieścią obyczajową czy choćby z thrillerem psychologicznym gdzie wymagane jest zgłębienie psychiki postaci? Dla mnie w tej powieści najważniejsza była zagadka i drogi prowadzące do jej rozwiązania. 
Wyobraźcie sobie świat sprzed 80 lat. Daktyloskopia dopiero raczkowała, jednak o komputerach nawet jeszcze nie myśleliśmy. Światło elektryczne było rzadkością. Wyobraźmy sobie czasy Sherlocka Holmesa gdzie najważniejsza była spostrzegawczość, logika i umiejętność wyciągania wniosków. Chciałam podziękować autorowi za postać Pana Maltbiego bo z pewnością stała się jedną z moich ulubionych. Jego szósty zmysł, bystrość i zdolność łączenia pozornie nieistotnych faktów w spójną całość była po prostu fenomenalna. Ten starszy już mężczyzna praktycznie sam rozwiązał całą zagadkę. Nie mówię, że inni do niczego się nie nadawali - co to to nie. Każda z tych postaci wniosła wkład w powieść. Czy to miał być element komizmu czy kobiecości. \

Na pewno wielką zaletą książki jest język jakim została napisana. Oczywiście zdajemy sobie sprawę , że autor nie żył w czasach nam współczesnych i widać to w jego stylu. Ale to właśnie jest piękne. Czytałam parę powieści stylizowanych na te z początku poprzedniego wieku i zazwyczaj coś nie grało, a tutaj wszystko do siebie pasuje. 
Jak pewnie wiecie czytając moje recenzje nie jestem fanką zbyt długich opisów raczej preferuję dialogi, dlatego też książka ta była dla mnie nie lada gratką, szczególnie że dialogi te w dużej części były przekomiczne. A nie ma to jak dobry kryminał napisany z poczuciem humoru.
Jednak nie myślcie sobie, że to lekka powiastka. Bynajmniej. Pomimo humoru autorowi udało się zbudować klimat grozy i stopniowo wzrastającego napięcia. Jak jeszcze dodamy do tego duchy i zjawiska paranormalne... prawda, że to brzmi cudownie?

Mam tylko jedno ale. Fabuła powieści toczy się w trakcie jednej doby co wydaje się zgoła nieprawdopodobne. Dzieje się tutaj tyle, że tygodnia by nie starczyło na zmieszczenie wszystkich zdarzeń. Dam przykład. Młody mężczyzna wychodzi sprawdzić ślady wokół domu i natrafia na dwójkę zgubionych podróżnych. Po pierwsze czy nasz bohater posiadł zdolność infrawizji? Czy po prostu nasz autor zapomniał, że w zimie robi się dość szybko ciemno? Zresztą to nie ma nic do rzeczy ponieważ nasz bohater wyszedł ok 23 więc i w lato byłoby ciemno. Więc jakim cudem, bez latarki udaje mu się znaleźć w śniegu ślady? czyżby kierował się światłem księżyca ? Ale to przecież też jest nie realne bo niebo zasnuwa gruba warstwa chmur z których pada śnieg. Właśnie o to mi chodzi mówiąc, że tygodnia by nie starczyło. Fabuła nabrała by autentyczności gdyby pewne wydarzenia oddalić w czasie. A w to miejsce może dodać dogłębniejsze charakterystyki bohaterów, czyli coś czego domagają się krytycy?

Jednak dla mnie spotkanie z "Zagadką w bieli" było niesamowitym przeżyciem. Zazwyczaj kryminały nie zostają w mojej głowie długo jednak dla tego zrobię specjalną przegródkę. Nie wiem czy to przez sentyment do książek z młodości, czy przez fakt, że książka sama w sobie jest po prostu genialna. 
Polecam wszystkim
"Pokusa czerni" Carter Wilson

"Pokusa czerni" Carter Wilson


Tytuł : "Pokusa czerni"
Autor : Carter Wilson
Rok wydania : 2016
Liczba stron : 336
Tytuł oryginału : The Comfort of Black 





 50 twarzy Blacka




Jak dla mnie jedna z lepszych książek jak udało mi się przeczytać w tym roku. Niby nic nadzwyczajnego, pewnie za kilka tygodni ją zapomnę, jednak sprawiła że zaspałam do pracy po nieprzespanej nocy. Już sam początek książki w którym autorka zwierza się , że chciałaby spalić swojego ojca jest szokujący. Potem jest raz lepiej raz gorzej jednak w ogólnym rozliczeniu jest bo lektura przy której z pewnością nie będziecie się nudzić.

Hannah Parks jest szczęśliwa. Ma kochającego męża, miliony na koncie i siostrę dla której jest w stanie wiele poświęcić. Jedyne czego jej brakuje do szczęścia to dzieci. Po poważnej rozmowie z małżonkiem postanawiają rozpocząć starania o własnego potomka. Pewnej nocy Dallin mówi przez sen rzeczy, które wstrząsają Hannah do głębi. Udaje się do psychologa i zwierza się z dziwnego zachowania męża. Odnajdując w komputerze Dallina video z rozmowy z prostytutką postanawia odejść. Dallin nie chcąc stracić milionów na rzecz żony, postanawia ją porwać jednak kobiecie z pomocą Blacka, specjalisty od zmian tożsamości udaje się uciec. Postanawia na własną rękę odkryć sekrety swojego męża i odzyskać swoją część majątku.

Najsłabszą stroną książki jest jej przewidywalność. Oczywiście nie wiemy jak się potoczy fabuła od początku do końca ale w momencie jak autor wprowadza nowych bohaterów możemy się zorientować jaką rolę odegrają w powieści. 
Część pierwsze to prawdziwa gratka dla fanów thrillerów psychologicznych. Poznajemy Hannah. Młodą kobietę, której wraz z siostrą udało się rozpocząć nowe życie i wyrwać się od ojca psychopaty. Jednak przeszłość nadal żyje w Hannah , kobieta nie potrafi o niej zapomnieć. Boi się, że swoim zachowaniem upodobni się do swojego ojca - tyrana i psychopaty. I tu moim zdaniem autor popełnił błąd. Kiedy mamy do czynienia z bohaterką , która nienawidzi swojego rodzica i zdaje sobie sprawę z tego, że jest nienormalny to za wszelką cenę powinna wybrać dla siebie inną ścieżkę życia. Nie mówię, że Hannah z porządnej kobiety zmieniła się w mordercę. Wierzę, że wszystko to co zrobiła było spowodowane okolicznościami , jednak jakoś zabrakło mi tutaj myślenia. Jeśli wychowuje was tyran, który ma was za nic a radością jest dla niego spuszczenie lania , to jeśli jesteście w miarę inteligentni powinno dać wam to coś do myślenia. Jeśli Hannah wdała by się w ojca, to już jako nastolatka wylądowałaby w poprawczaku. Jednak tak się nie stało. Poznajemy ją jako dobrze wychowaną żonę milionera, która prowadzi poukładane życie. Tym bardziej jej przemiana w bestię jest dość niewiarygodna. Czyżby Hannah stała się Billim ? Jej ojcem? Choć na każdej stronie książki się bardzo tego boi ? Jednak nie tylko to razi w oczy. Czytelnicy, którzy sięgną po tę książkę szybko się zorientują, że przemiana naszej głównej bohaterki jest nieudana - to tak jak by z kopciuszka zrobić femme fatale.

Jednak pomimo tego, że nasza pierwszoplanowa postać nie należy do najbardziej wiarygodnych, postanowiłam czytać dalej. Udało mi się przebrnąć przez sceny erotyczne, przy których zapłonęły mi policzki ( chociaż to nie było "50 twarzy Graya"), udało mi się przebrnąć przez środek książki, który jak dla mnie był napisany ręką zupełnie innego autora. I tu na chwilkę przystanę. To co się stało w połowie książki było istnym zwrotem akcji. I tu nie chodzi o samą fabułę. Zaczęłam czytać z przeświadczeniem , że mam do czynienia z thrillerem psychologicznym powiem, że na dość wysokim poziomie. A tu nagle znalazłam się w scenerii rodem z horroru klasy gore. Flaki latają w powietrzu, ludzie uciekają i zmieniają tożsamości. Z jednej strony taki przeskok był fantastyczny a z drugiej dość nierealny. Ja akurat jestem fanką drastycznych i mocnych scen, które nie pozwalają się oderwać od lektury ale czytelnik o słabszych nerwach może się poddać .

Książka jest tak naładowana zwrotami akcji, że nie sposób się od niej oderwać. Chociaż moja koleżanka, która podzieliła się ze mną wrażeniami z lektury powiedziała, że nie mogła za tym wszystkim nadążyć. Ja osobiście muszę zarzucić autorowi tylko jedno : że zabił postać Blacka. Z super-tajemniczej i ekstra-fajnej osoby stał się po prostu zwykłym szarym obywatelem. Szkoda. Bo szczerze powiedziawszy spodziewałam się go spotkać w kontynuacji.

Nie straciłam czasu przy tej książce. Mało tego cieszę się , że ją przeczytałam. Miałam bardzo miło spędzony wieczór. Polecam
"Światło między oceanami" M.L Stedman

"Światło między oceanami" M.L Stedman

Tytuł : "Światło między oceanami"
Autor : M.L Stedman
Wydawnictwo : Albatros
Rok wydania : 2016
Liczba stron : 432
Tytuł oryginału : The Light Between Oceans








 Latarnia głupoty




Powiem szczerze : jestem bardzo zaskoczona wysokimi notami, które otrzymała ta powieść. Jak na literaturę historyczno obyczajową na tle innych powieści tego gatunku wypada dość kiepsko : zbyt sentymentalnie, za bardzo melodramatycznie , czasem groteskowo a w większości po prostu blado i nudno. Co prawda udało mi się ją doczytać do końca, jednak nie ze względu na jej wyjątkową treść tylko na brak alternatywy. Jedno wiem na pewno : do kina na pewno się nie udam- mam już przesyt.

Akcja toczy po zakończeniu I Wojny Światowej. Tom Sherbourne wraca z Afryki, gdzie służył w wojku, do domu- do Australii. Pokłócony z ojcem i bratem postanawia rozpocząć nowe życie. Podejmuje decyzję o podjęciu pracy latarnika, na oddalonej o kilka godzin drogi od stałego lądu wysepce Janus Rock. Jedynymi ludźmi z którymi ma styczność jest dwójka marynarzy, którzy raz na trzy miesiące dowożą mu zaopatrzenie. Po roku osamotnienia, Tom odwiedza stały ląd by podpisać kolejny kontrakt - tym razem na stałe. W porcie poznaje młodszą od niego dziewczynę. Młodzi zakochują się w sobie. Isabel już jako żona Toma, wraz z nim przenosi się na wyspę. Jej jedynym marzeniem jest założenie wielkiej rodziny, niestety los jest wyjątkowo niesprawiedliwy. Isabel trzykrotnie udaje się zajść w ciążę jednak za każdym razem traci dziecko.
Pewnego dnia, niespełna parę tygodni po kolejnym poronieniu, na wyspę dociera łódź z martwym mężczyzną , który tuli w ramionach płaczące niemowlę. Isabel bierze dziecko do domu i otacza je opieką, namawia Toma by przez jeden jedyny dzień nie raportował o zdarzeniu swoim przełożonym.

Najsłabszym ogniwem tej powieści są postacie. Mamy tu do czynienia z czymś co nazywam "przechodzącą głupotą". W życiu zazwyczaj bywa tak, że to dorośli uczą się od dzieci, w tym wypadku jest z goła inaczej. Moje pierwsze wrażenie odnośnie Isabel : dziecinna smarkula, która nie wie czego chce od życia. Czy dorosła kobieta kręci się po niebezpiecznym porcie karmiąc mewy? Czy zaczepia mężczyzn i flirtuje z nieznajomymi? Dodam do tego jej wypowiedzi, których po prostu nie dało się czytać, tym sposobem na główną bohaterkę dostajemy wyrwaną z książki dla dzieci rozbisurmanioną nastolatkę. W jednym się tylko pomyliłam. Isabel doskonale wiedziała czego chciała, ba była w stanie dojść do tego po trupach. Jak tylko trafiła na wyspę Janus Rock z niewinnej dziewicy przemieniła się w demona sexu. Miałam wrażenie , że owładnęła nią mania posiadania dziecka, nic innego nie było ważne - stało się to po prostu monotematycznie. Tom chciał z nią rozmawiać , miło spędzać czas, uczyć jak obsługiwać latarnię morska, a ta nic tylko zadzierała spódnicę.
Z początku Tom Sherbourne był postacią, którą dało się polubić. Złamany bohater wojenny, którego męczyły demony przeszłości. Osoba, która odsunęła się od własnej rodziny. Inteligentny, wykształcony samotnik. Wydawało mi się, że jest twardy jak skała. Myślałam, że Isabel przy nim wydorośleje , nabierze troszkę ogłady. Niestety wszystko poszło w zupełnie innym kierunku. Zamiast przełożyć swoją rozpuszczoną żonę przez kolano i wybić jej z głowy różne głupoty, to Tom daje się zapędzić pod pantofel. Z dnia na dzień, kiedy dawał sobą coraz bardziej manipulować, traciłam do niego szacunek. W ogólnym rozliczeniu to on się okazał słaby i głupi.
Kolejni bohaterowie, byli niewiele lepsi. Hannah była postacią duchem, która zamiast działać robiła z siebie wariatkę. Jak już miała to co chciała to zaraz nie mogąc sobie poradzić z konsekwencjami chciała się tego pozbyć. Uwaga spojler : Kiedy małą dziewczynka, wychowana na wyspie przez Isabel wróciła do swojej biologicznej matki, ta o mały włos a by się nie poddała i nie oddała jej z powrotem. A dlaczego? Ponieważ mała tęskniła za Isabel. A czy to takie dziwne? Przez 5 lat jej życia Isabel była jedną z dwóch najbliższych jej osób, całym jej światem. Czy wy byście chcieli oddać swoje dziecko tylko dlatego, że trudno mu się przestawić na nowe realia?
Jedyną pozytywną osobą w całej książce był ojciec Hannah. Paradoksalnie autorka chciała go wykreować na tego złego. Zgorzkniałego i zamkniętego w sobie po śmierci żony samotnika. Bogatego pana, który nie liczy się ze zdaniem innych. Moim zdaniem niezbyt jej to wyszło. Była to jedyna osoba, która tak naprawdę liczyła się z uczuciami dziewczynki a nie myślała tylko i wyłącznie o sobie. Brawo.

Osoby, które lubią wartką akcję nawet w powieściach obyczajowych przestrzegam przed tym tytułem. Tutaj prawdziwa akcja rozpoczyna się dopiero na 169 stronie. Do tego czasu mamy mnóstwo niepotrzebnych retrospekcji, dowiadujemy się jak wyglądało życie na praktycznie bezludnej wyspie oraz poznajemy mnóstwo faktów technicznych z zakresu obsługi latarni morskiej. Mnie osobiście ten temat nie interesuje dlatego po prostu przewracałam strony, lecz jeśli kogoś fascynują latarnie to polecam jak najbardziej, można się sporo dowiedzieć. 
Jednak akcja, która rozpoczęła się na 169 stronie była zbyt melodramatyczna, zbyt przerysowana , jak by autorka chciała przełożyć na papier telenowele. Okropieństwo. Co najbardziej mnie zabolało to fakt, że zamiast skupić się na uczuciach dziewczynki, która moim zdaniem była najbardziej pokrzywdzona, autorka za cel upatrzyła sobie Isabel- cel najgorszy z możliwych. Po koniec książki już się po prostu nie dało tego wszystkiego czytać. Za dużo smutku, za dużo emocji . Może jeśli wszystko to byłoby opowiedziane w pierwszej osobie to byłoby do zniesienia jednak narrator plus dialogi rodem z elementarza? Tego było dla mnie za wiele. Naprawdę miałam ochotę  wtargnąć w tę książkę i walnąć Isabel w twarz.

Stanowczo nie byłą to powieść dla mnie. Niczego się nie nauczyłam , nic nie wyniosłam. Strata czasu
"Niewidzialne życie Iwana Isajenki" Scott Stambach

"Niewidzialne życie Iwana Isajenki" Scott Stambach


 Tytuł : "Niewidzialne życie Iwana Isajenki"
 Autor : Scott Stambach
 Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
 Rok wydania : 2016
 Liczba stron : 360
Tytuł oryginału : The Invisible Life of Ivan Isaenko





 Piękno okrojone



Książka wpadła mi w ręce zupełnie przypadkowo, leżała zapomniana w poczekalni lekarskiej. Zdążyłam przeczytać parę pierwszych stron i od razu wiedziała , że - to jest to. Po przeczytaniu powieści, jak zwykle postanowiłam sprawdzić jakie były odczucia innych czytelników. Zapamiętałam jedną recenzję - dość niepochlebną. Autorka komentarza stwierdziła, że książka pomimo poważnego tematu, który porusza jest napisana zbyt lekkim, wręcz groteskowym językiem. I ona jako matka autystycznego dziecka czuje się dotknięta. Ja uważam, że autor, pisząc powieść w ten sposób nie tyle strywializował problem, ile na swój sposób się rozliczył z tragiczną przeszłością. Satyra w miejsce martyrologii. Bo czyż więcej da się zrobić? 

Ivan Isajenko od 17 lat jest pensjonariuszem szpitala dla ciężko chorych dzieci w Mozyrzu. Po katastrofie w Czernobylu na terenie Ukrainy i przyległych państw rodziło się coraz więcej dzieci z różnego rodzaju mutacjami. Ivan urodził się z jedną kończyną i trzema kikutami w miejscu nóg i jednej ręki. Na domiar złego w jedynej kończynie miał tylko trzy palce. Ivan prowadzi monotonne życie. Oprócz opiekujących się nim pielęgniarek i lekarzy praktycznie nie ma kontaktu z innymi ludźmi, dlatego że jest inny. I to nie tylko pod względem fizycznym. Jako jedyny pacjent szpitala potrafi mówić, czuje i myśli jak w pełni sprawny psychicznie człowiek. Sytuacja się zmienia kiedy do szpitala trafia chora na białaczkę dziewczynka. Ivan musi pokonać swoje bariery by się do niej zbliżyć i zostać przyjacielem.

Zupełnie nie wiem dlaczego książka ta porównywana jest do "Gwiazd naszych wina". Czy tylko i wyłącznie ze względu na smutny finał? Tylko i wyłącznie dlatego , że jeden z naszych bohaterów umrze? Uwaga, nie spojleruję, jest to fakt nam znany od początku książki. W momencie kiedy w przypadku bohaterów powieści Greena mamy do czynienia z młodymi w pełni sprawnymi ludźmi tak tutaj otaczamy się panteonem bohaterów, którzy nie mają żadnego pojęcia o otaczającym ich świecie. Hazel i Augustus poznali życie , mieli rodzinę i znajomych, chodzili do szkoły i do kina. Bohaterowie naszej powieści w większości przypadków nie opuścili murów szpitala przez kilkanaście lat, jedni z powodu kalectwa drudzy z powodu katatonii w której egzystowali. W powieści Greena mieliśmy do czynienia z miłością, a tutaj ? Nie oszukujmy się. Czy młoda dziewczyna byłaby w stanie pokochać chłopaka bez nóg i z jedną ręką? Czy jak by nie byłą zmuszona na przebywanie z nim w jednym miejscu, czy jak by nie wiedziała, że tutaj umrze, to by ją obszedł jego los? NIE. Dlatego uważam, że książka to nie powinna być porównywana to wyżej wymienionej powieści. Jedyny punkt styczny to właśnie humor : rzecz , którą większość autorów recenzji pisarzowi wypomina. 

W książce poznajemy kilkoro pacjentów szpitala. Autor nie nazywa chorób po imieniu, jedna z opisów łatwo jest nam się domyślić z kim mamy do czynienia. Dzieciaki chorujące, na autyzm i wodogłowie, dzieciaki z ubytkami przegrody międzykomorowej czekające na operację oraz kaleki. Czasem może nam się wydawać, że autor obszedł się z nimi bezdusznie . Odebrał im osobowość. Czasem miałam wrażenie , że znajduję się w gabinecie osobliwości, gdzie nasz główny bohater pokazuje nam ostatnio zgromadzone okazy. Jednak tak by było w przypadku kiedy Ivan byłby zdrową osobą, powiedzmy funkcjonariuszem szpitala, naśmiewającym się z ułomności innych. Jednak nasz bohater sam jest kaleką, osobą która nigdy nie wyszła na dwór, osobą która potrzebuje pomocy w życiu bo inaczej umrze na pierwszym lepszym chodniku. Ja uważam , że humor czy nawet satyra z jaką autor przedstawia przebieg wydarzeń jest bronią Ivana, jego sposobem na oswojenie się z rzeczywistością. Gdyby nie przebłyski humoru czułby się jak w sarkofagu. Żartowanie z innych pensjonariuszy było jego sposobem na przeżycie, sposobem by nie zwariować. Ale jednocześnie widać, że chłopak miał wielkie serce . Zobaczywszy kalekiego chłopca, praktycznie roślinę, postanowił się nim zaopiekować, do cholery, sam się nauczył trzema palcami zmieniać pieluchę.

Moim zdaniem relacja między Ivanem a dziewczynką chorą na białaczkę , Poliną, jest czymś powierzchownym i nie ma nic wspólnego z miłością. A czy z przyjaźnią? Moim zdaniem oboje znaleźli się na takim etapie swojego życia, że niemożliwością było by sobie wzajemnie nie pomogli. Coś za coś, jak to w życiu bywa, i nie doszukujmy się tutaj czegoś głębszego. Czy będąc kaleką nie uważalibyście za anioła innego człowieka, który by się wami zainteresował? Czy będąc umierającym chcielibyście umrzeć w samotności? Moim zdaniem, choć to może jest okrutne był to handel wymienny. 

Ja zrozumiałam książkę w następujący sposób. Zło się dokonało. Promieniowanie zabiło tysiące ludzi i na długie lata okaleczyło miliony. Mamy koty ze skrzydłami, mamy ludzi bez kończyn. Jak by katastrofa się wydarzyła w bogatym kraju powiedzmy w Ameryce, pewnie standardy życia ofiar byłby zupełnie inne. Ale na Ukrainie, do tego kilkanaście lat temu? Ówcześni lekarze nie mieli wiedzy ani środków by pomóc. Pewnie w Chinach, ofiary promieniowania nawet i dziś byłby zostawione samym sobie. Tutaj stworzono dla nich namiastkę życia. To minimum wymagane by przetrwać. Był szpital ( gdzie jak wszędzie dyrektor chciał mieć jak największe zyski ), były pielęgniarki, które wykonywały swoją robotę. Umieralność? A czy Ci ludzie by nie umarli w szpitalu w Kalifornii? Jak podzieliłam się z moim mężem odczuciami apropo książki, zwrócił mi uwagę na to czy jest sens trzymać "warzywa" przy życiu. Owszem to drastyczne, dlatego jeszcze bardziej szanuję pracowników szpitala, którzy się nie poddali.

Ivan jest fascynującą postacią, został jednym z moich ulubionych bohaterów z książek. Na samym początku sobie go wyobrażałam, jako wyszczekanego, wiecznie uśmiechniętego nastolatka. Jakie było moje zdziwienie jak dowiedziałam, się że się nigdy nie uśmiechał? Naprawdę wielkie. Ivan symbolizuje wszystko to czego oczekuję po moim dziecku a czego pewnie nigdy nie będzie mieć, z tego względu, że żyjąc w tych czasach jest łatwy dostęp do wszystkiego. Podziwiam Ivana za jego łaknienie wiedzy, za jego pogoń za poznawaniem czegoś nowego. Jego inteligencja jest wprost fenomenalna, a to że potrafi się sam z siebie śmiać? Cóż to jest po prostu ludzkie.

Książka jest po prostu piękna. Opowiada o tych typach osobowości, o które w dzisiejszych czasach trudno. Z jednej strony mamy do czynienia z chłopcem , który pogodził się z własnymi ułomnościami, z drugiej strony mamy szereg osób o wielkim sercu, jak na przykład siostra Natalia. Koniec powieści był dokładnie taki jak oczekiwałam. I dobrze. Wiem, że był na swój sposób przewidywalny jednak w tej prostocie było piękno.

Zamiast czytać artykuły i oglądać smutne zdjęcia w prasie apropo katastrofy w Czernobylu , proszę każdego by zapoznał się z tą książką. Uczy ona dobroci i pokory, i pozwala spojrzeć w przyszłość a nie tylko zajmować się przeszłością. U mnie 10/10. 
Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger