"Gwiazda północy: D.B John

"Gwiazda północy: D.B John

Korea Północna fascynowała mnie od zawsze. Pamiętam opowieści stryja, który kilkadziesiąt lat temu wysłany został w delegację do tego zamkniętego dla świata kraju. Wraz z grupą polskich inżynierów zakładali linię energetyczną. Czy wiecie, że to Kim Dzong Un wymyślił hamburgera? Że do północnokoreańskiej partii komunistycznej wbrew pozorom nie należy każdy, tylko wybrani, Ci ze znakomitym rodowodem? A Koreankom nie przystoi jeździć na rowerze? Autor "Gwiazdy Północy" miał tę okazję by zobaczyć ten odizolowany kraj od środka. W 2012 roku obchodzono stulecie narodzin Kim Ir Sena, założyciela Komunistycznej Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Był to czas kiedy zapanowała chwilowa odwilż pomiędzy koreańskim dyktatorem a światem, dzięki czemu kilkudziesięciu zachodnich dziennikarzy i turystów miało możliwość wzięcia udziału w obchodach. To właśnie ta wizyta zainspirowała D.B Johna do napisania książki, której akcja toczy się na półwyspie koreańskim. Proces twórczy trwał pięć lat, jednak teraz możemy cieszyć się dziełem z najwyższej półki. 

W 1988 roku z plaży w Korei Południowej, porwana zostaje dwójka ludzi. Jedną z nich jest studentka pochodzenia amerykańsko-koreańskiego. Dwadzieścia lat później siostra bliźniaczka uprowadzonej zostaje zwerbowana przez CIA i wysłana do Korei w charakterze szpiega. Jenny przez te wszystkie lata od zniknięcia siostry, wierzyła że kobieta nadal żyje. Wyjazd do kraju potężnego dyktatora jest dla niej szansą na wszczęcie prywatnego śledztwa. Już wkrótce znajduje dowody na to, że miała rację. 

Nie tylko reportaże, książki faktu oraz filmy dokumentalne, pozwalają czytelnikowi zajrzenie za żelazną kurtynę, jaką nadal jest otoczona Korea Północna. Na przykładzie "Gwiazdy północy" śmiało mogę powiedzieć, że również książki kryminalne mogą przedstawiać rzeczywistość, odartą z pozorów. Autor był, widział, doświadczał, zadawał pytania na które często nie było dobrych odpowiedzi tylko wymuszone strachem formułki. Mieszkając w Korei Południowej, gdzie przeprowadzał wywiady z uciekinierami z Korei Północnej, uzyskał przerażający obraz kraju gdzie
panuje bezwzględny reżim i manipulacja. Powieść ta to nie tylko znakomity thriller szpiegowski. To również próba zainteresowania czytelnika losem milionów, żyjących w więzieniu ludzi, którzy są ofiarami codziennego prania mózgów. Część wydarzeń inspirowana była faktami, Obóz 22 istnieje naprawdę. Jak setki innych obozów koncentracyjnych, gdzie pracują ludzie niewygodni dla systemu. Są przetrzymywani w warunkach uwłaczających ludzkiej godności, gdzie prawa człowieka notorycznie są łamane. Jednak Ci ludzie nie wiedzą, że mają jakiekolwiek prawa. Jest to jedna z nielicznych książek szpiegowskich, w których na głównego bohatera wybrano kobietę. Nie jestem pewna czy z wykładowcy uniwersyteckiego w tak krótkim czasie da się zrobić Jamesa Bonda, jednak w wykonaniu D.B Johna metamorfoza wyszła jak najbardziej profesjonalnie. Jenny jest odważna, inteligentna i przede wszystkim zdesperowana. Autor poruszył tutaj kwestię swoistej więzi, która wytwarza się tylko w przypadku bliźniąt jednojajowych. Ponoć mają one zdolność współodczuwania-wiedzą kiedy drugiemu z nich dzieje się krzywda. Nasza bohaterka przez 20 lat czuła, że jej siostra żyje i kiedy nadarzyła się okazja, nie zawahała się i wyruszyło w samo centrum okrutnego reżimu. I to właśnie tam poznała dwójkę pozostałych bohaterów, które sprawiły, że wprost nie mogłam oderwać się od przerzucania kolejnych stron. Pierwszą z nich jest Pani Moon, osoba która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zawładnęła moim sercem. Kobieta, codziennie rano wsiada do ciężarówki, która zawozi ją na pole kukurydzy. Codziennie zmuszana jest do ciężkiej pracy, pije wodę z rowu i nie ma jakiejkolwiek nadziei na lepszą przyszłość. Pewnego dnia w krzakach znajduje balon z workiem, który skrywa parę wełnianych skarpet i ciastka. Chociaż grozi za to śmierć, kobieta decyduje się sprzedać znalezione dobra na targu. Takich ludzi można znaleźć jedynie w krajach ogarniętych wojną, gdzie panuje głód a jedyną szansą na przeżycie jest zostanie drapieżnikiem bez strachu i skrupułów. Pani Moon jest jedną z najsilniejszych postaci kobiecych jakie dane mi było spotkać. Oszukuje, kolaboruje, walczy o przeżycie. Kiedy Koreę Północną dotknęła klęska głodu (1995) to właśnie dzięki takim kobietom wielu rodzinom udało się przetrwać. Choć przecież według rządowej propagandy nie było głodu był "żmudny marsz". Pytanie tylko do czego?
Kolejną niesamowitą postacią, która na samym początku napsuła mi sporo krwi, był pułkownik Cho. Człowiek ten wiedzie spokojne życie u boku żony oraz synka. Ponieważ jest zasłużonym członkiem partii, zostaje wysłany do Stanów Zjednoczonych by rozpocząć negocjacje z Amerykanami. Jeśli misja zostanie zakończona sukcesem ma szansę na otrzymanie awansu. Rozpocznie się długotrwały proces studiowania drzewa genealogicznego Cho, w poszukiwania zdrajców, przeciwników reżimu i kryminalistów. Ponieważ pułkownik został adoptowany i nie zna swojej biologicznej rodziny, boi się jakie brudy mogą wypłynąć na wierzch. Może stracić nie tylko pracę ale również życie. A przecież Cho kocha to co robi i wydaje się, że naprawdę wierzy w partyjną ideologię i wielkiego przywódcę. 

To w jaki sposób autor połączył losy trójki naszych głównych bohaterów jest po prostu fenomenalne. Każda z tych postaci przechodzi długą drogę i poddawana jest dogłębnej metamorfozie. Są niczym kolorowe ptaki na tle szarej rzeczywistości. Jeśli spojrzymy na nich z bliska dostrzeżemy, w ich twarzach odbicia smutnych i zmanipulowanych obywateli Korei Północnej. Są to postaci symboliczne, które odzwierciedlają los żywych ludzi. 
Autor postrzega Koreę Północną jaką pulsującą, czarną gwiazdę, która tylko czeka na katalizator, prowadzący do jej wybuchu. Dyktator Kim Dzong Il, macha szabelką i grozi państwom Zachodu. I choć gra toczy się o losy całego świata to obywatele kraju, nie wiedzą że ten świat istnieje. Jest Korea i są obcy, mordercy i uzurpatorzy, których należy nienawidzić. Mówi się, że Koreańczycy to naród zmanipulowany i uciemiężony. Jednak większość nie zdaje sobie sprawy z faktu, że ludzie Ci nie znają innego życia. Nie wiedzą czym jest internet, nie wiedzą jak żyją Europejczycy czy Amerykanie, a czego nie znamy za tym nie tęsknimy prawda? Właśnie to jest w tej książce najsmutniejsze, że ludzie Ci choć żyją w wiecznym strachu, nie mają dokąd uciec, nawet w marzeniach. Nie ma dla nich alternatywy. Obraz Korei Północnej wyłaniający się z kart powieści, jest przerażający. Dzieci grzebiące w odchodach zwierząt w poszukiwaniu niestrawionych ziaren, torturowani więźniowie obozów koncentracyjnych, miliony wędrujących po ulicach jednakowych zombie, którym przyklejono uśmiech na usta. A czytelnik czuje się bezsilny, bo wie że nie jest w stanie nic zrobić.

Musimy jednak pamiętać, że choć osadzona w tak smutnej rzeczywistości, książka ta jest thrillerem politycznym i ma służyć niesieniu rozrywki. Fakt, że skłania do myślenia i dyskusji działa tylko na jej korzyść. Autor jest mistrzem w budowaniu dramaturgii a poszczególne rozdziały kończą się cliffhangerami na miarę "Gry o tron". Książka ta z pewnością skłoni niektórych czytelników do zastanowienia się nad tym w jakich czasach żyją i docenienia tego, że mieszkają w "normalnej" rzeczywistości pełnej kolorów. Ktoś powiedział, że jeśli mielibyśmy przeczytać tylko jedną książkę w tym roku, to zdecydowanie musi to być "Gwiazda północy". Podpisuję się pod tym obiema rękami. Więc na co czekacie?

Tytuł : "Gwiazda północy"
Autor : D.B John
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 16 lipca 2018
Liczba stron : 489
Tytuł oryginału : Star Of The North

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
http://www.zysk.com.pl/
"Tyle miłości" Rebecca Rosenblum

"Tyle miłości" Rebecca Rosenblum

     W czasach kiedy księgarnie pękają w szwach od thrillerów opowiadających historie porwanych ludzi, naprawdę ciężko jest trafić na coś oryginalnego. Myślałam, że "Tyle miłości" będzie kolejną książką o losach uwięzionej młodej kobiety, która czeka aż w wyniku policyjnego śledztwa oraz starań rodziny, zostanie uwolniona. Myliłam się. Motyw porywacza-psychopaty jest jedynie zapalnikiem mającym rozniecić fabułę. Podobnie jak w przypadku książki (i filmu) "Pokój" autor nie skupia się na samej istocie przetrzymywania uprowadzonej kobiety. Najważniejsze jest to co dzieje się potem. Rosenblum przedstawia nam kompletny obraz psychiki ofiary, walczącej o powrót do normalności. Jednak książka ta ma więcej niż jednego bohatera. Uprowadzenie miało wpływ również na życie rodziny Catherine oraz całej społeczności małego kanadyjskiego miasteczka i to właśnie do ich umysłów zaprasza nas autorka. Wierzcie mi będzie to niezwykle smutna wędrówka.

Catherine Reindeer zostaje uprowadzona z parkingu przed restauracją, gdzie pracuje jako kelnerka. Do zdarzenia doszło w biały dzień, jednak nie zgłosili się żadni świadkowie. Rodzina oraz bliscy ofiary pogrążają się w rozpaczy. Żyją z dnia na dzień modląc się o życie i zdrowie kobiety. Pewnego dnia ich modlitwy zostają wysłuchane i Catherine udaje się uciec z rąk psychopaty. Po długim pobycie w szpitalu wraca do domu, gdzie z pomocą męża i przyjaciół próbuje odnaleźć szczęście i wrócić do dawnego życia. Jednak demony z najczarniejszych zakamarków jej umysłu i wspomnienia horroru jaki był jej udziałem, nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Większość książek, które opowiadają o losach uprowadzonych, skupia się na czasie jaki ofiary spędziły w "więzieniu", torturach psychicznych i fizycznych jakim były poddawane oraz na policyjnym śledztwie, które prowadzi do uwolnienia bądź też nie. W przypadku tej książki, paradoksalnie to nie ofiara jest głównym bohaterem, tylko samo zdarzenie i to jak wpłynęło na losy wielu osób. Rebecca  Rosenblum, anglistka i pisarka z Toronto, do tej pory zajmowała się pisaniem opowiadań, i to zamiłowanie do krótkich form możemy zauważyć w jej pierwszej, samodzielnej powieści. Wyobraźcie sobie nasz układ słoneczny, w którego środku znajduje się słońce, wokół którego krążą planety. W przypadku naszej książki centrum galaktyki jest "uprowadzenie" a planetami są zarówno ofiara i sprawca ale również rodziny poszkodowanych oraz ich bliscy. Każdy z nich ma swoją własną historię do opowiedzenia. Jako czytelnicy przywykliśmy do tego, że thrillery psychologiczne są egocentryczne dlatego na początku dość ciężko było mi się przestawić na ten inny tryb narracji. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dotknięci skutkami tragedii są wszyscy, którzy obcowali z ofiarą. Nie trzeba być z kimś blisko, by współczuć, czuć lęk, sympatyzować i trzymać kciuki za lepsze jutro. Narracja w tej książce składa się z rozdziałów, które są stylizowane na osobne opowieści, z których  każda przedstawia inny punkt widzenia na to samo zdarzenie. Poznajemy tutaj zarówno członków najbliższej rodziny Catherine : jej męża oraz matkę, jak i osoby które nie należały do grona jej bliskich : wykładowcy na Uniwersytecie czy koleżanki z pracy. Każda z tych osób inaczej odbierała młodą kobietę, jednak ich wszystkie historie, połączone w jedną całość, stworzyły dokładny profil Catherine. Muszę przyznać, że po raz pierwszy poczułam się jak w prawdziwym koszmarze. Nie zdawałam sobie sprawy, że zaginięcie jednej osoby, niczym efekt motyla, zmieni życie tak wielu ludzi. Nie sądziłam , że ludzie "rozmawiają" o tym przy śniadaniu, koczują na trawnikach, oglądają się za siebie bojąc się, że będą następnymi, patrzą na puste miejsce w uniwersyteckiej auli. Zaginięcie kobiety wywołało tsunami. Autorka pozwoliła mi również spojrzeć na to wszystko oczami sprawcy, którego chora zbrodnia, stała się makabrycznym tłem całej powieści. Ten moment z nim, moment w jego umyśle, był przerażający. Właśnie tak wyobrażam sobie psychikę psychopaty. Zresztą większość bohaterów to dobrze wykreowane, realistyczne postaci, tacy zwykli ludzie jakich wielu chodzi po ulicach. I właśnie to przeraża najbardziej, że tragedia jaką jest porwanie, mogła się przydarzyć każdemu z nas. Catherine była w złym miejscu i złym czasie. 

Rzadko się zdarza by ofiarom uprowadzenia udało się uciec. Tym razem nasza bohaterka miała szczęście, wyczuła dobry moment i skorzystała z okazji. Pomimo strachu i bólu ze wszystkich sił walczyła o własne życie. Kiedy poznajemy Catherine na szpitalnym łóżku, łatwo możemy dostrzec jakie zniszczenia w umyśle ofiary spowodował psychopata, który ją więził i torturował zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie dość, że była bita, katowana i wykorzystywana seksualnie to jeszcze musiała patrzeć jak to samo dzieje się z towarzyszem jej niedoli, uprowadzonym kilka tygodni wcześniej uczniem z pobliskiego liceum. Choć rany na ciele zostały zaleczone to te na umyśle zmieniły się w poszarpane blizny. Catherine już nie jest tą samą lubiącą literaturę kobietą, która z pietyzmem i wyczuciem dekorowała swoje ukochane mieszkanie, chodziła na wykłady z poezji i cieszyła się szczęściem z mężem, który był jedyną miłością jej życia. Nowa Catherine jest zagubiona, przerażona, zalękniona. Często musi udawać, że robi postępy, zmusza się do dotyku, uśmiecha nie dlatego, że jest radosna tylko dlatego, że tak wypada. Najbliżsi kobiety nie potrafią pogodzić się z tym, że wrócił do nich wrak człowieka. Boją się zostać przy niej a jednocześnie wiedzą, że nie mogą odejść. Starają się pomóc, jednak wiedzą że ich działania są bezcelowe. Pokochałam Greya, jest jedną z najbardziej "ludzkich" fikcyjnych postaci z jakimi spotkałam się we wszystkich książkach, które przeczytałam. To właśnie on ma najtrudniej. Zamiast radosnej, zabawnej i kochającej sex żony, wróciła do niego apatyczna, śmierdząca i pozbawiona pasji marionetka, którą trzeba się opiekować, jednak nie można dotknąć. Wprost czekałam kiedy mężczyzna się podda, wybuchnie, pójdzie upić. Ja mam zdecydowanie mniej cierpliwości, mniej empatii i zrozumienia niż tej cudowny człowiek, który do końca znajdował w sobie siły by walczyć.

"Tyle miłości" to powieść, która pięknym, lirycznym językiem opowiada historię dwóch światów : tego sprzed i po tragedii. Z jednej strony mamy zabawną, szczęśliwą i barwną opowieść o dwójce młodych, kochających sztukę ludzi, którzy rozmawiają na temat powiększenia rodziny, a z drugiej mroczny świat po apokalipsie, gdzie wszystkie plany na przyszłość zostały pogrzebane i rozpoczyna się prawdziwa walka o chociażby jeden uśmiech. Wielką rolę w tej powieści odgrywa literatura. Grey pracuje w księgarni, Catherine studiuje poezję. W świecie "po" to właśnie opowiadania są swoistą formą terapii, która pomaga kobiecie wydobyć się na powierzchnię, są światełkiem w tunelu. Poznajemy tutaj również Juliannę Ohlin, fikcyjną pisarkę, która stała się inspiracją dla naszej głównej bohaterki. To właśnie dzięki jej wierszom Catherine udało się przeżyć piekło. Historia Julianny również należała do tragicznych. 

Już dawno nie czytałam tak dobrej książki, która poruszyła absolutnie wszystkie struny mojej wrażliwości i uzmysłowiła mi, że to czego jesteśmy stuprocentowo pewni, może w jednej sekundzie obrócić się w pył. Swoją smutną opowieścią autorka skłania nas do myślenia. Uzmysławia nam, że właśnie tu i teraz jest czas na to by cieszyć się z małych rzeczy, trywialnych codziennych rytuałów na które nie zwracamy uwagi. Bo pewnego dnia to wszystko może zniknąć. Żeby napisać dobry thriller nie trzeba brutalnego morderstwa, mrocznej atmosfery czy drobiazgowego śledztwa. Wystarczy zachwiać poczuciem bezpieczeństwa czytelnika, bo obawa o życie własne i naszych najbliższych jest naszym największym strachem. Polecam.

Tytuł : "Tyle miłości"
Autor : Rebecca Rosenblum
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 9 sierpnia 2018
Liczba stron : 416
Tytuł oryginału : So Much Love


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


https://www.proszynski.pl/



"Zapach prawdy" Iga Karst

"Zapach prawdy" Iga Karst

Największy wpływ na moją decyzję odnośnie sięgnięcia po "Zapach prawdy", miała okładka książki. Cudowna orchidea z czaszką imitującą środek kwiatostanu. Kilka tygodni temu kupiłam piękną roślinę doniczkową zwaną monsterą. Niektórzy mogą ją znać pod nazwą Filodendron. Pewnego dnia odwiedziła mnie koleżanka i spytała, czy nie boję się trzymać trującej rośliny w domu, gdzie mieszka dwójka małych dzieci. Co prawda jedno jest zainteresowane tylko mlekiem, jednak drugie zjadłoby konia z kopytami a co dopiero mięsiste liście. Monstera wylądowała w mojej sypialni, gdzie dostępu dzieciom broni klucz, a ja przeżywam kolejną z moich fascynacji, tym razem toksycznymi roślinami. Można więc powiedzieć, że książka z "zabójczym" storczykiem trafiła do mnie w odpowiednim czasie. Nie wiedziałam co prawda czy to roślina zabija, czy jest obecna na miejscu zbrodni za to jedno wiedziałam na pewno : będzie się działo. I miałam rację.

W środku lasu odnalezione zostaje ciało, znanego botanika i wykładowcy na Uniwersytecie Wrocławskim, doktora Adama Korczyńskiego. W wyniku policyjnego śledztwa okazuje się, że zarówno miejsce zbrodni jak i zadane rany postrzałowe, były upozorowane. Mężczyzna zginął od pchnięć nożem, które później zostały przestrzelone. Z domu ofiary zniknął cenny atlas botaniczny. Policjanci przypuszczają, że mordercą może być członek najbliższej rodziny denata. Konflikty na linii ojciec syn były tutaj na porządku dziennym. W śledztwo angażuje się również Anita Herbst, adwokatka, która spędza urlop w rodzinnym pensjonacie Biały Dwór, który graniczy z posiadłością Korczyńskich.

Iga Herbst w wywiadzie dla portalu sztukater.pl powiedziała : "Moje powieści z założenia mają pasować do charakterystyki współczesnego odbiorcy – człowieka żyjącego w kulturze zdominowanej przez obrazy, nie przez teksty. Dlatego też staram się pisać w prostym, przejrzystym i dynamicznym stylu (...)". I dokładnie taka jest najnowsza powieść autorki : prosta i dynamiczna. Po pierwsze, oprócz paru wzmianek o życiu naszych bohaterów (dosłownie jest to parę zdań), nie mamy
tutaj praktycznie żadnej warstwy obyczajowej. Tylko akcja, dialog, akcja, dialog, trup. Po drugie nasi bohaterowie są narzędziem do rozwiązania zagadki. Ani razu nie potraktowałam ich jak osoby z "krwi i kości". To typowe roboty, bez uczuć, nastawione na konkretny cel. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z książką, w której charakterystyka bohaterów byłaby ograniczona do zera. Na dobrą sprawę to nawet nie wiem jakiego koloru mieli włosy. Nieobecna jest również warstwa psychologiczna. Bohaterowie działają, jednak nie analizują swoich czynów. Krok po kroku dążą do celu, a jedyne rozmowy jakie ze sobą prowadzą dotyczą śledztwa. "Zapach prawdy" to kryminał w stu procentach zorientowany na rozwikłanie zagadki. Autorka nie owija w bawełnę, bohaterowie są bo muszą być, jednak najważniejszą osobą jest ofiara. Jeśli w książce pojawiają się jakieś przymiotniki to jedynie odnośnie nieżyjącego już Korczyńskiego : ponoć był "dobrym" człowiekiem i "wrednej" pani prokurator. Już po przeczytaniu książki, spędziłam trochę czasu zastanawiając się, czy taka w zasadzie bezosobowa powieść, trafia w moje gusta. I muszę przyznać, że tak. Jest podobnie jak w przypadku oglądania filmu. Dostajemy ogólny zarys fabuły, a życiorysy bohaterów, ich uczucia i myśli, musimy odgadnąć sami. Anita czy Michał w mojej wyobraźni będą zupełni inni od tych jakich stworzą inni czytelnicy. W pewien sposób autorka zezwala na dowolność interpretacji. Nie możemy co prawda zmienić fabuły, ani wpłynąć na wynik śledztwa, jednak jest nam dane stworzenie od podstaw głównych bohaterów. W moim przypadku była to świetna zabawa. 

"Zapach prawdy" to książka, którą charakteryzuje dynamika oraz galopujące tempo akcji. Zdecydowanie jest to bardziej kryminał niż thriller. Pomimo krwawego morderstwa i faktu, że sprawca jest wciąż na wolności, na ma tutaj mrocznego, dusznego i klaustrofobicznego klimatu, który kojarzy mi się z małymi miejscowościami. Przypuszczam, że wpływ na to miał język jakim posługuje się autorka. Zdecydowanie postawiła na dialogi, dzięki czemu nie dość, że całość się czyta błyskawicznie, to bohaterowie mieli większe pole do popisu dla swoich zdolności erudycyjnych i co? I postawili na żarty. Tych jest tutaj pełno. Żartuje się praktycznie z wszystkiego łącznie z nieszczęsną ofiarą czy z żuchwą innego znalezionego nieboszczyka. Choć nie mam nic przeciwko humorowi w książkach to w przypadku powieści kryminalnych trzeba używać go z rozwagą, gdyż bardzo łatwo jest przesadzić. Tak niestety było w tym przypadku. Często było to po prostu niesmaczne. 
To zazwyczaj w literaturze skandynawskiej spotykam się z detektywami czy innymi przedstawicielami służb mundurowych, którzy narzekają na niedofinansowanie ich działów. Iga Karst zwraca również uwagę na ten problem na naszym podwórku. Już od dawna wiadomo, że budżet służb mundurowych jest niewystarczający. Brak podwyżek, niepłatne nadgodziny, skracane bezpłatne urlopy, wszystko to sprawia że chętnych do pracy w policji jest coraz mniej. A jak wiadomo brak ludzi ma poważne konsekwencje. Śledztwa trwają dłużej a przemęczeni funkcjonariusze pracują mniej wydajnie i często popełniają błędy. Cieszę się, że ktoś w końcu zwrócił na to uwagę. Czytając tę książkę odnosiłam wrażenie, że jest satyrą na współczesne służby mundurowe, a konkretniej na rządowych decydentów rozdzielających fundusze. Miejmy na uwadze, że jeśli policja nadal będzie cierpieć na braki kadrowe i budżetowe, to coraz częściej będą się ziszczać  książkowe scenariusze jak chociażby ten, kiedy prokurator robi wszystko po łebkach byle tylko zakończyć sprawę. Przykre. 

Zazwyczaj pisząc recenzję, dużo miejsca poświęcam książkowym bohaterom. Choć autorka sypnęła nimi jak z rękawa, to tym razem wszyscy zlali mi się w jednolitą masę. Do samego końca musiałam się zastanawiać kto jest kim. Nie pomagały wszędobylskie dialogi. Jedyną postacią, która dała się poznać, choć była martwa, to Adam Korczyński. Właśnie tacy ludzie nie powinni być mordowani. Oczywiście najlepiej by było, gdyby świat był w ogóle wolny od zabójstw, jednak z innym podejściem się czyta książkę, gdzie ofiara miała parę grzeszków na sumieniu, niż jak zabito "dobrego" człowieka a do tego bezsilnego staruszka. Korczyński to człowiek, który miał jedną życiową pasję, a były nią storczyki. To właśnie przez te kwiaty założył dobrze prosperującą firmę, która po kilkudziesięciu latach na rynku stała się bardzo dochodowym przedsiębiorstwem. Również to kwiaty były powodem ciągłych kłótni z najbliższymi. Miłość do egzotycznych orchidei doprowadziła do tragedii. Adam Korczyński jest typowym przykładem uczciwego biznesmana, którzy w dzisiejszych czasach są trudniejsi do spotkania niż smoki. Cały czas się zastanawiałam co było powodem śmierci profesora. Czy była to zazdrość, przypadek a może zemsta za wydarzenia z przeszłości? Jedno jest pewne, Iga Karst, zaserwowała mi zakończenie nie dość, że dobre to jeszcze zaskakujące. 

"Zapach prawdy", choć nie okazał się powieścią o krwiożerczych orchideach, jest pozycją która całkowicie zaspokoiła mój apetyt na "botaniczny" kryminał. Jest to typ książki dla czytelników, którzy się śpieszą, dla tych których nużą długie opisy a rozterki wewnętrzne bohaterów nie są w kręgu ich zainteresowań. Autorka podarowała nam, skondensowaną na niespełna 400 stronach, esencję powieści kryminalnej. Istną kroplówkę, w której rolę soli fizjologicznych i składników odżywczych pełni akcja, śledztwo, dedukcja i zagadka. Zdecydowanie było to dla mnie nowe doświadczenie. Wam też polecam tak się doświadczyć. 

Tytuł : "Zapach prawdy"
Autor : Iga Karst
Wydawnictwo : Szara Godzina
Data wydania : 24 lipca 2018
Liczba stron : 386



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



http://www.szaragodzina.pl/
"Trucicielka królowej" Jeff Wheeler

"Trucicielka królowej" Jeff Wheeler

Z garstki przeczytanych recenzji dowiedziałam się, że "Trucicielka królowej" porównywana jest do kultowej "Gry o tron" Georga R.R Martina, tylko w wersji light, odpowiedniej dla nastolatków. Autor czerpał inspirację z wydarzeń historycznych, chodzi dokładnie o Wojnę Dwóch Róż. Podobne są nie tylko zdarzenia i motywy lecz również imiona bohaterów a nawet heraldyka. Sam Wheeler przyznaje, że jego powieść to poniekąd alternatywna rzeczywistość, próba przewidzenia jak potoczyłyby się losy Anglii, gdyby Tudorowie nigdy nie przejęli tronu. Dodajmy do tego moc fontanny, i przepis na doskonałą powieść dla młodzieży gotowy. Uwielbiam kiedy historia zderza się z fantazją, dlatego nie trzeba mnie było długo namawiać, żebym się zainteresowała tę książką.

Owen trafia na dwór królewski w charakterze zakładnika. Musi odpokutować za zbrodnię jaką była zdrada ojca i starszego brata, którzy planowali obalenie monarchy. Jeśli Diuk Kaskaddon kolejny raz okaże się nielojalny, chłopiec przypłaci to życiem. Odebrany rodzicom i wyrwany z rzeczywistości Owen, nie potrafi się odnaleźć na królewskim dworze. Dopiero tajemnicza, działająca w ukryciu kobieta, pomoże mu wkraść się w łaski okrutnego i mściwego króla, oraz zdobyć pozycję na dworze. Nadszedł czas na przetrwanie, unikanie wszechobecnych szpiegów i pozyskanie sobie sojuszników.

Po przeczytaniu opisu z tyłu książki większość potencjalnych czytelników będzie zachodzić w głowę, co jest głównym wątkiem fabularnym tej powieści. Owszem jest zbrodnia i kara, jest samotne, zagubione dziecko walczące o przetrwanie wśród watahy wilków, jednak to wszystko wiemy już z zaserwowanego nam przez wydawnictwo opisu. Nie wiemy jednak jakie wydarzenie będzie w centrum całej historii, na czym autor zbuduje całą intrygę. Muszę się przyznać, że po przeczytaniu książki, nadal nie wiem co było jej motywem wiodącym. Jedyną rzeczą, która usprawiedliwia ten brak linii fabularnej, jest fakt że "Trucicielka królowej" to pierwsza część sześcio-tomowego cyklu. Jak z pewnością przyznają wszyscy autorzy powieści fantastycznych, zbudowanie od podstaw całkiem nowej rzeczywistości, nowego świata, jest rzeczą skomplikowaną i wymaga wielkiej wyobraźni. Nie wystarczy mieć pomysł, trzeba się również zastanowić w jakiej formie go podamy czytelnikom. Brałam kiedyś udział w warsztatach pisarskich, gdzie nauczyłam się, że podstawą dobrego stylu jest przedstawianie nie opowiadanie. Troszkę żałuję, że autor przegapił tę lekcję. Nasz nowy świat poznajemy nie poprzez empiryczne doznania bohaterów a opowieści, przemyślenia i mnóstwo retrospekcji. Kiedy akurat nie siedzimy w głowie Owena, to czytamy opisy zwykłych codziennych czynności. Dodam, że autor ma dość denerwującą manierę jaką jest powtarzanie niektórych fragmentów i czynności w nieskończoność, istna nerwica natręctw. Dla przykładu podam motyw dotykania włosów...od kiedy zaczęłam liczyć, włosy naszego bohatera zostały : poruszone, pogładzone, dotknięte, zmierzwione, kilkanaście razy. Podobnie było z imieniem jednej z głównych bohaterek. Kilkadziesiąt stron maszynopisu zajęło bohaterowi wymyślenie jej przydomka, do tego czasu używał pełnego imienia i nazwiska : Elisabeth Victoria Mortimer, w skrócie Evie. 
Jak napisałam wyżej, książka ta nie ma za zadanie opisania historii tylko przygotowania pod nią gruntu. Właśnie teraz jest czas na poznanie naszych głównych bohaterów, zapoznanie się z pałacowymi frakcjami oraz intrygami jakie są ich udziałem, oraz doświadczenie czym jest magia Źródła. Troszeczkę byłam zawiedziona, że typowego "abrakadabra" jest tutaj bardzo mało. Dowiadujemy się, że niektórzy ludzie, zostają obdarzeni przez źródło, nadprzyrodzonymi mocami, które objawiają się w okresie dorastania. Tutaj autor nie zaskoczył. Co prawda nie chcę spojlerować więc nie powiem czym są te moce, zdradzę jednak że Ci którzy lubią baśnie i legendy będą zachwyceni. Magia w powieści Wheelera nie jest głównym bohaterem tylko stanowi tło dla pałacowych przepychanek i jest swoistego rodzaju straszakiem na niepokornych, potężną bronią która w niewłaściwych rękach może prowadzić do tragedii. I zgadnijcie kto zostanie nią obdarzony?

Tym oto sposobem przechodzimy do naszego głównego bohatera. To, że Owen ma 8 lat nie było dla mnie zaskoczeniem, gdyż już wcześniej zapoznałam się z dokładnym opisem książki. Zdziwiona byłam jednak faktem, że nasz bohater nie zachowuje się tak, jak przystało na ośmiolatka. Jest nad wyraz inteligentny, jego przemyślenia i trafność w ocenie innych ludzi może zaskakiwać. Niech będzie, że trafiliśmy na naprawdę  dojrzałego młodego człowieka. Jednak są pewne cechy natury ludzkiej, których nie da się odrzucić ani być "ponad nie". Każde dziecko, odebrane rodzicom, i umieszczone w nowym środowisku, będzie przeżywać rozłąkę. Będzie tęsknić, myśleć, płakać. Owen podchodzi do wszystkiego ze stoickim spokojem, bardziej zajmuje go smak lodów niż fakt, że może już nigdy nie zobaczyć swojej rodziny. Postać ta wydawała się oderwana od rzeczywistości, sztuczna. Tak jak by uwięzić 30 letniego mężczyznę w ciele ośmioletniego chłopca. Z jednej strony mądry mądrością wrodzoną (bo doświadczenia życiowego mamy tutaj jak na lekarstwo) a z drugiej wciąż pasjonuje go układanie klocków. Istna chimera. Myślałam, że może autor ma trudności z wczuciem się w rolę dziecka (choć sam ma piątkę pociech) jednak kiedy na scenę wkroczyła Evie wraz ze swoją niewinnością i dziecięcą wrażliwością, to zdałam sobie sprawę, że Owen to postać wykreowana specjalnie. On miał być małym starym. I choć to drażni, choć sprawia, że czytelnikowi ciężko jest poczuć z nim więź, to stworzenie go takiego jakim jest miało sens, który poznamy już pod koniec tego tomu. 

Biorąc się za tę książkę, musicie mieć na uwadze, że autor nie jest z zawodu pisarzem. Na pisanie poświęca zaledwie 3 godziny tygodniowo, w każdą środę od 19 do 22 (informacja zaczerpnięta z portalu lubimyczytać.pl). Od razu również widać, że "Trucicielka królowej" jest książką przeznaczoną dla młodzieży. Świadczą o tym niezwykle krótkie, mało rozbudowane zdania a często ich równoważniki. Podzielenie akcji i przemyśleń naszych bohaterów na malutkie kawałeczki sprawiło, że narracja stała się toporna a całość trudna w odbiorze, jednak nie dla nastolatków, którzy przy zdaniach wielokrotnie złożonych tracą orientację. Widać tu również braki w pracy edytorskiej (błąd już w oryginalnej wersji), które doprowadziły do stosowania takich zwrotów jak "cicho szeptać". 

Czytając własną recenzję odnoszę wrażenie, że zbyt niesprawiedliwie i krytycznie, potraktowałam tę powieść. W gruncie rzeczy bawiłam się dobrze. Poznałam zupełnie nowy, magiczny świat i ciekawych choć nieco jednowymiarowych bohaterów. "Trucicielkę królowej" można potraktować zarówno jako osobną powieść jak i początek cyklu. Widać, że autor miał pomysł, troszkę tylko zawiodło wykonanie. Jednak tym razem się nie zrażam. Wierzę, że kolejne tomy jeszcze zdołają mnie zaskoczyć, szczególnie że całość ewidentnie czerpie inspirację z wydarzeń historycznych, a dzieje naszego świata jak wiecie są burzliwe.





 
Tytuł : "Trucicielka królowej"
Autor : Jeff Wheeler
Wydawnictwo : Jaguar
Data wydania : 6 czerwca 2018
Liczba stron : 350
Tytuł oryginału : The Queen's Poisoner


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  



http://wydawnictwo-jaguar.pl/
 



"Szukam właśnie Ciebie" Agnieszka Olejnik

"Szukam właśnie Ciebie" Agnieszka Olejnik

Są wakacje, mam urlop więc postanowiłam sięgnąć po literaturę lekką, łatwą i przyjemną. Zachęcona dobrymi opiniami czytelniczek odnośnie książek Agnieszki Olejnik, mój wybór padł na"Szukam właśnie Ciebie". Byłam bardzo zaskoczona, kiedy okazało się, że w moje ręce trafiło coś więcej niż romans obyczajowy. Najnowsza powieść autorki to istny miks gatunków. Do ciekawej warstwy obyczajowej dodano szczyptę kryminału, powieści psychologicznej, suspensu. Spodziewałam się cukierkowej historii o młodej dziewczynie szukającej prawdziwej miłości a dostałam a dostałam mądrą opowieść, poruszającą, ważne i często kontrowersyjne tematy. Moje pierwsze spotkanie z autorką z pewnością nie mogę zaliczyć do lekkich i łatwych, jednak zdecydowanie było ono przyjemne. 

Olga Borecka, 25 latka wychowana w domu dziecka, mieszka wraz z nastoletnim bratem. Pewnego dnia chłopak znika. Policja jest bezradna. Młoda kobieta postanawia na własną rękę odszukać Kubę. Kilka tygodni później w miasteczku pojawia się Oskar. Nikt nie wie kim jest ten tajemniczy mężczyzna oraz dlaczego postanowił tutaj zamieszkać. Olga od samego początku czuje pociąg do przystojnego nieznajomego. Z dnia na dzień zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Choć pomiędzy dwójką młodych ludzi zaczyna kiełkować uczucie, Olga ma wrażenie, że Oskar coś przed nią ukrywa. 

Tym razem, przed sięgnięciem po tę książkę, nie zdążyłam przeczytać żadnych opinii na jej temat. Jednak mogę się założyć, że czytelniczki (i czytelnicy) używają takich słów jak : życiowa, wzruszająca, porywająca czy intrygująca. Zapewne spotkam się z opiniami, że nasi bohaterowie są jak ja czy Ty, mogliby być praktycznie każdym kogo mijamy na ulicy. Nie zgadzam się z tym. Choć znam wielu ludzi, z różnych środowisk i warstw społecznych, to jeszcze nie spotkałam się z kimś tak poszkodowanym przez los jak Olga. Zaczęło się od ucieczki ojca, który wyjechał do Hiszpanii i tam słuch po nim zaginął. Wydarzenie to sprawiło, że matka dziewczyny poznała smak alkoholu, który to nałóg doprowadził ją do samobójstwa. Olga wraz z bratem umieszczona została w domu dziecka gdzie padła ofiarą molestowania przez rówieśników. Już jako pełnoletnia kobieta nie mogła trafić na prawdziwą miłość, pokochała mężczyznę czułego i inteligentnego, jednak żonatego. A na domiar złego młodszy brak, którego zabrała z sierocińca, sprawia problemy wychowawcze. To oczywiście nie koniec pasma nieszczęść, które dotknęły dziewczynę jednak nic więcej nie zdradzę, gdyż boję się że wiedząc zbyt wiele nie sięgniecie po tę powieść. Zgadzacie się ze mną, że ogrom tragedii, które spadły na jednego bohatera jest przerażający? Dodam, że osób, które zostały dotknięte przez los jest tutaj kilka. Nawet postaci drugoplanowe żyją w swoim małym rodzinnym piekiełku. Patrząc po okładce miało być słodko i miło, a jest mrocznie i dziwnie. Śmierć jednego z bohaterów jest opisana w taki sposób, że przeszły mnie ciarki a tematy poruszane w książce sprawiły, że poczułam prawdziwą złość. Czy nadal uważacie, że Olga, Oskar czy Kuba mogliby być waszymi sąsiadami? Ta przesada w biografii naszych bohaterów sprawiła, że cały czas wiedziała, że mam do czynienia z fikcją literacką. Jednak nie jest to minusem, po prostu sprawiło, że nie podchodziłam do powieści zbyt emocjonalnie, nie poczułam więzi z bohaterami. Mogłam skupić się na problemach poruszonych przez autorkę, o których później dyskutowałam wraz z mężem. A było tego sporo.

Czy wiecie czym jest "pamięć tkankowa"? Claire Sylvia,  której przeszczepiono serce młodego motocyklisty, po operacji nabiera niezwykłej ochoty na nielubiane wcześniej piwo. Chora na mukowiscydozę Dottie O’Connor, cierpiąca niegdyś na lęk wysokości, pozbywa się go całkowicie, gdy jej życie ratuje transplantacja płuc pobranych od alpinisty. Badacze zjawiska nazwanego pamięcią komórkową czy pamięcią narządów odnotowali nawet przypadek zmiany orientacji seksualnej – u 27-letniej lesbijki, która po zabiegu postanowiła związać się z mężczyzną. Przyczyną miało być jej nowe, oczywiście heteroseksualne serce.Czy jest możliwe, że w przeszczepionych organach znajduje się, część "duszy" dawcy? Choć jest to temat ciekawy i skłaniający do dyskusji to obawiam się, że pomimo naukowych "dowodów", nigdy nie będziemy w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Większość lekarzy uważa, że "pamięć narządów" to bzdura, osobiście jestem podobnego zdania. Moja wątroba może pamiętać studenckie czasy i zdecydowanie ma to wpływ na jej funkcjonowanie, jednak nie uważam by organy przenosiły wspomnienia. Agnieszka Olejnik porusza temat "pamięci tkankowej" jednak mogę powiedzieć, że zaledwie go dotyka a nie analizuje. Przyznam, że autorka mnie zainteresowała, sprawiła że zaczęłam szukać, googlować, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej bo temat ten, sami przyznacie, jest niezwykle fascynujący. Jest to coś nowego, co nie często pojawia się w literaturze beletrystycznej. 

Kolejnym kontrowersyjnym tematem poruszonym w książce jest pedofilia. Jest to grząski, niesmaczny, przerażający i niezwykle trudny teren, na który większość autorów albo boi albo po prostu nie chce się zapuszczać. Autorka nie dość, że podjęła wyzwanie to jeszcze nie bała się zamieszczenia opisów aktów seksualnych, w których jedną ze stron był młody mężczyzna. Czytając to dziękowałam Bogu, że mam do czynienia tylko z fikcją literacką, lecz jednocześnie poczułam smutek na myśl o tym, że gdzieś teraz na świecie gwałcone są dzieci, nastolatkowie dokonują złych wyborów, trwa handel ludźmi. I choć powstają różnego rodzaje organizacje i programy, choć działa policja i straż obywatelska, to proceder ten nadal trwa i trwać będzie. 

Choć autorka znana jest z pisania książek o miłości,w "Szukam właśnie Ciebie", jest jej jak na lekarstwo. W rzeczywistości jest to powieść o stracie, rozczarowaniu i poszukiwaniach uczucia, które być może wcale nie istnieje. Spodziewałam się tego, że książka mnie wzruszy. Przygotowałam sobie zawczasu chusteczki higieniczne, na "tak w razie czego". Muszę przyznać, że owszem zostałam poruszona jednak nie w nostalgiczny sposób typowy dla powieści o miłości. Jestem zła. Jestem zła na to, że świat jest pełen zwyrodnialców, którzy żyją wśród nas. To właśnie oni mogą być naszymi sąsiadami, współpasażerami w windzie wiozącej nas do  biur w wieżowcach korporacji. Tacy ludzie nie musieli mieć trudnego dzieciństwa, większość z nich nie dotknęła żadna tragedia. Choć na nich patrzymy, rozmawiamy z nimi, to nie jesteśmy w stanie zauważyć przesłanek, że dzieje się coś niedobrego. 

"Szukam właśnie Ciebie" to książka, która była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Autorka zna się na tym co robi. Pierwszoosobowa narracja prowadzona z perspektywy trójki głównych bohaterów pozwala nam na pełen ogląd sytuacji. "Spowiedź" Oskara była prawdziwym majstersztykiem a środowisko, z którego się wywodził odwzorowane w tak rzeczywisty a jednocześnie karykaturalny sposób, że nie pozostawało mi nic innego jak czytać z zachwytem. Nie jest to typowa książka dla kobiet. Mamy tutaj morderstwo, śmiertelny wypadek, porwanie, pedofilię. mamy nawet 23-letnią dziewicę, a to jest bardziej niespotykane w dzisiejszych czasach niż smoki. Jest zagadka, tajemnica, zbrodnia i choć to wszystko podane jest w wersji soft to nadal wciąga bez reszty. Przeczytałam za jednym posiedzeniem. Polecam.


Tytuł : "Szukam właśnie Ciebie"
Autor : Agnieszka Olejnik
Wydawnictwo : Filia
Data wydania : 20 czerwca 2018
Liczba stron : 400


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



http://www.wydawnictwofilia.pl/
 




"Deutsche nasz.Reportaże berlińskie" Ewa Wanat

"Deutsche nasz.Reportaże berlińskie" Ewa Wanat

     Zawsze czuję smutek, rozczarowanie i pewnego rodzaju dyskomfort, kiedy Polskę opuszczają kolejni wybitni, drobiazgowi a przede wszystkim szczerzy dziennikarze. Czy naprawdę żyjemy w kraju, gdzie wolne media istnieją jedynie na papierze? Panią Ewę Wanat poznałam osobiście jeszcze w latach studiów, kiedy uczęszczałam  na organizowany przez nią warsztat radiowy. Blond włosy, wysokie obcasy-prawdziwa Monika Olejnik, tylko radiowa. Uwielbiałam te zajęcia, pełne pasji, śmiesznych anegdot, historii ze sceny politycznej opowiedzianych przez kogoś kto miał dostęp do najwyższych władz państwowych. Emigracja dziennikarki jest wielką stratą dla Polski, jednak Pani Ewa nie zapomniała o swoich czytelnikach. Zza Odry dochodzą do nas rewelacyjne felietony a ostatnio miałam przyjemność przeczytać  zbiór reportaży "Deutsche nasz.Reportaże berlińskie". Jest to książka, która powinna znaleźć się w biblioteczce każdego współczesnego Europejczyka. To nie tylko przegląd historii naszego kontynentu i obraz czasów współczesnych. To również próba interpretacji kierunku w którym zmierzamy jako wielokulturowy i wielonarodowościowy twór, jakim jest Europa. 

Zawsze podziwiałam i szanowałam ludzi, którzy nie boją się podejmować radykalnych kroków i diametralnych zmian w swoim życiu. Tych, którzy budzą się rano z przeświadczeniem, że to właśnie jest ten dzień kiedy trzeba spakować walizkę i wyjechać w nieznane. Właśnie takim typem człowieka jest Ewa Wanat. Wpadła na pomysł, dokonała dogłębnej analizy zysków i strat i zaczęła działać. Do Berlina, gdzie obecnie mieszka, nie wyjechała na wycieczkę, tylko w celu zrealizowania konkretnego planu czyli stworzenia obrazu nowoczesnej Europy w dobie światowego kryzysu emigracyjnego. A dlaczego właśnie Berlin? Wybranie stolicy Niemiec nie było przypadkowe. Kraj Mozarta to państwo, którego historia nie pozwoli o sobie zapomnieć jeszcze wielu pokoleniom. Duchy ofiar dwóch wojen światowych nadal są obecne w zbiorowej świadomości Niemców. Obywatele kraju, ojczyzny zbrodniarza odpowiedzialnego za śmierć milionów ludzi, czują moralną powinność otwarcia granic i
niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują. Wojna sprawiła, że Republika Niemiec cierpiała na deficyt wykwalifikowanych robotników oraz taniej siły roboczej. Reportaże Wanat opowiadają historie emigrantów, przybyłych do Berlina w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Zaczęło się od tureckich gastarbeiterów. Wtedy migracja była ściśle kontrolowana, potrzebni byli zdrowi mężczyźni do pracy fizycznej. Kandydaci musieli przejść dokładną kontrolę zdrowotną, która w dzisiejszych czasach uznana by została za uwłaczającą ludzkiej godności. Nie wiadomo, dlaczego badano im na przykład prostatę, tak jak się ją zwykle bada - przez odbyt. Założenie było, że ludzie Ci przyjadą na kilka lat, odbudują niemiecką gospodarkę, i wrócą do siebie. Połowa została. Założyli rodziny. Dziś potomkowie Turków przybyłych do Berlina w latach 60 czy 70, uważa się za Niemców.
W 2015 roku Niemcy przyjęli ponad milion emigrantów, w większości z objętych wojną krajów muzułmańskich. Duża część z nich trafiła do Berlina. Ich historie również poznajemy. W dzisiejszej europie prawo emigracyjne jest powijakach, a nawet jeśli istnieje to ciężko je stosować na tak ogromną skalę. W momencie kiedy do chrześcijańskiego kraju przybywa milion wyznawców innej religii ludzie zaczynają się bać. Wzrastają nastroje antyrządowe na ulicach, obywatele czują się zaniedbani, boją się utraty tożsamości. Obraz Niemiec po 2015 roku zmienił się. Do rządu weszła nacjonalistyczna i eurosceptyczna partia AfD. Wzrosła przestępczość. Choć niemiecka państwowość nadal opiera się na poczuciu winy to najmłodsze pokolenie ma jej coraz mniej. Swastyka, symbol do tej pory zakazany, dostał zielone światło i będzie mógł się pojawiać w historycznych grach komputerowych. Niemcy nie zapomnieli o zbrodniach wojennych ale coraz mniejsza liczba obywateli zamierza za nie pokutować. 

Ewę Wanat podziwiam za to, że jej dziennikarstwo jest zawsze rzetelne i choć często stronnicze, to brak w nim negatywnego osądu. Kto czytał felietony autorki wie, że jest ona osobą otwartą, liberalną i stającą w obronie wolności obywatelskich. To właśnie fakt ich łamania sprawił, że  wyjechała z kraju i nie zamierza do niego wracać. Praca nad książką była żmudną, dziennikarską robotą, dziesiątkami wywiadów i grzebaniem w archiwach historycznych, studiowanie statystyk oraz sondaży. Ewa Wanat spędziła setki godzin na rozmowach z emigrantami, rdzennymi berlińczykami oraz członkami różnych mniejszości narodowych. Z jej reportaży wyłania się niezwykle kolorowy obraz Berlina jako miasta, które przyciąga hipsterów, freaków, anarchistów, artystów i lewaków. To miejsce gdzie obok siebie żyją faszyści i geje, lesbijki i drag queen, muzułmanie od śmierdzących tłuszczem kebabów i niepiśmienni Turcy, którzy nie opuszczają gett, w które zamieniły się niektóre dzielnice. Berlin to miasto kontrastów, folkloru, pandemonium w którym każdy znajdzie miejsce dla siebie. To oaza dla uchodźców szukających wolności, uciekających przed prześladowaniami. 

"Deutsche nasz. Reportaże berlińskie" to typowy reportaż-mozaika, na który składają się głosy wielu mieszkańców Berlina i każdy z nich zostaje wysłuchany. Nie ma tutaj oceniania czy piętnowania, jest rzetelne przedstawienie faktów. Przemiany, jakie zachodzą w dzisiejszej Europie, będą miały długofalowe skutki. Stoimy na skraju przepaści i już niedługo przyjdzie nam walczyć o własną tożsamość narodową. Tego boją się i londyńczycy i berlińczycy i my, Polacy, choć nasz rząd skutecznie pełni wartę na granicach. Boimy się przybyszy z krajów innych kultur i religii ponieważ żyje w nas atawistyczny lęk przed nieznanym. Emigracja dla jednych jest kwestią przeżycia, dla innych świadomym wyborem a dla jeszcze innych szansą na lepsze życie. Jedni przyjeżdżają by żyć z socjalu, jeszcze inni to wykwalifikowani specjaliści, którzy liczą na lepsze zarobki, część przybyszy ucieka przed głodem, inni przed śmiercią. Jednak czy w dzisiejszej Europie jest miejsce dla nich wszystkich? 

Ewa Wanat zachwyca swoją wnikliwością i pasją do tego co robi. Czytając jej książkę, czujemy, że to człowiek, jest bohaterem i jedyną siłą napędową historii. Statystyki, analiza, fakty historyczne,rozmowy z mieszkańcami Berlina oraz garstka własnych doświadczeń, wszystko to połączone zostało w rewelacyjnie zredagowaną całość. Zdecydowanie jest to lektura warta przeczytania, a Berlin jest miejscem które koniecznie trzeba odwiedzić, by zobaczyć to wszystko na własne oczy. Pani Ewo, jeśli po dwóch latach spędzonych w tym kraju, jest Pani w stanie wyciągnąć tak trafne wnioski to już się nie mogę doczekać co będzie za lat 5 czy 10? Czekam z niecierpliwością. 


Tytuł : "Deutsche nasz. Reportaże berlińskie"
Autor : Ewa Wanat 
Wydawnictwo : Świat Książki
Data wydania : 9 maja 2018
Liczba stron : 336


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :




https://www.swiatksiazki.pl
 







"Lato utkane z marzeń" Gabriela Gargaś

"Lato utkane z marzeń" Gabriela Gargaś

     Jak pewnie wiecie po literaturę kobiecą sięgam niezwykle rzadko. Do wyjątków należą książki Gabrieli Gargaś, które choć skierowane do żeńskiej części czytelników, podbiły moje serce. Niby nadal mamy do czynienia z romansem, niby to typowa książka w której nadużywane są słowa : miłość, siedlisko, rozpacz, łzy czy zranione serce, jednak powieść ta nie epatuje emocjami i choć wzrusza, to robi to w niezwykle wysublimowany i delikatny sposób. Polskie autorki przyzwyczaiły mnie do łzawych historii z melodramatycznym zakończeniem. Tutaj jest zabawnie, mądrze i z przytupem. Choć nadal jest to literatura obyczajowa to śmiało mogę powiedzieć, że ściągnięta została z najwyższej półki.

Złotkowo, Bieszczady. Michalina tęskni za mężczyzną, którego poznała w Święta Bożego Narodzenia. Choć połączyło ich gorące uczucie to rozłąka i dzielący ich dystans wydaje się być nie do pokonania. Mężczyzna, niepomny swoich obietnic, przyjeżdża zbyt rzadko. Pewnego dnia w Różanym Pensjonacie, którego właścicielką jest Michalina, pojawia się jej przyjaciel z dzieciństwa. Zauroczony dziewczyną, próbuje skraść jej serce. Czy uda mu się sprawić, że dziewczyna zapomni o ukochanym?


Pamiętacie taki serial "Pensjonat pod Różą" emitowany przez telewizję Polsat kilkanaście lat temu? Każdy odcinek przedstawiał historie z życia głównych bohaterów oraz hotelowych gości. Niektóre z nich były mniej, inne bardziej dramatyczne, jednak większość z nich miała jeden wspólny mianownik : miłość. Podobnie jest w przypadku książek Gabrieli Gargaś. Polskie czytelniczki bardzo cenią sobie prozę rodzimych autorek. Kiedy księgarniane półki uginają się pod naporem setek romansów i obyczajówek, naprawdę ciężko jest trafić na coś oryginalnego, coś "czego jeszcze nie było". Owszem Pani Gargaś nie odkrywa Ameryki, większość historii jest schematyczna a bohaterowie, choć ciekawi, nie wyróżniają się niczym szczególnym jednak jest coś takiego w jej stylu i warsztacie co sprawia, że czyta się z ciekawością i rosnącym zainteresowaniem. Większość historii dla kobiet oparta jest na schemacie nieszczęśliwej miłości lub przemocy domowej. Tutaj jest spokojnie. Jest nostalgia, tęsknota, nadzieja. Choć życie naszych głównych bohaterów nie jest usłane różami to nie jest również tragiczne. Jest to książka pozbawiona sacharyny w jej czystej postaci. Opowiada o życiu ludzi, którzy mogliby być nami samymi. Jest normalna, brak w niej przesady. Lekkość stylu autorki oraz krótkie rozdziały sprawiają, że całość się wręcz pochłania. Wielkim plusem są bohaterowie, zwykli ludzie z krwi i kości, którzy popełniają błędy. Często jest ich cała masa, niektórzy nie wyciągają z nich lekcji na przyszłość, inni tak. Jest to jedna z tych powieści gdzie każdy z nas odnajdzie cząstkę siebie.

Jak przystało na prawdziwą powieść o miłości, trzeba do miodu dodać łyżkę dziegciu. Tutaj małe wtrącenie. Osoby które nie czytały pierwszej części mogą nie nadążać za fabułą i naszymi głównymi bohaterami. Choć autorka zostawia mnóstwo wskazówek i odnośników, by uzyskać pełen obraz sytuacji polecam zacząć od pierwszego tomu. Warto nadrobić. Michalina wraz z młodszym bratem nadal mieszkają w pensjonacie. Kobieta nie zdecydowała się na sprzedaż nieruchomości i przeprowadzkę do wielkiego miasta. Klimat bieszczadzkiej wsi, sympatyczni sąsiedzi i wrażenie wolno upływającego czasu są tym czego potrzebuje. Kiedy przyjeżdża Artur para nie możne odnaleźć wspólnego języka. Dystans zniszczył coś co tak skrzętnie próbowali zbudować. 
Powieść Gabrieli Gargaś to w dużej mierze książka o miłości "dystansowej" w różnych jej postaciach. Mamy tutaj miłość dwójki kochanków, miłość rodzicielską oraz jej brak. Ojciec Michaliny to mężczyzna dla którego podróże są miłością jego życia. Nie dla niego blask ogniska domowego. Rodzina, więzi, harmonia są czymś co go nuży. Jest człowiekiem z duszą wolnego ptaka i choć kocha swoją rodzinę to najlepiej mu to wychodzi na dystans. Poznajemy również Amelię, która jako młoda dziewczyna,wraz z chłopakiem, uciekła za granicę. Powodem tego wyjazdu było przeświadczenie, że rodzice przestali się nią interesować. Zajęli się swoim życiem, swoją pracą a ona była tylko dodatkiem w życiorysie. Już za granicą, Amelia starała się ułożyć sobie życie, jednak zamiast pójść własną ścieżką zaczęła powielać błędy własnych rodziców-miała trudności z uwiciem gniazda. Nawet teraz, po latach, kiedy przyjechała do kraju by pogodzić się z własną matką, spotyka się z żonatym mężczyzną. Można z tego wyciągnąć jednoznaczny wniosek : brak odpowiednich wzorców w dzieciństwie skutkuje społecznym niedostosowaniem. Historii pobocznych w książce jest wiele. Niektóre mogą się wydać przesadzone, jeszcze inne wyjęte z paradokumentalnego serialu obyczajowego, jednak każda z nich niesie ze sobą jakąś mądrość życiową, uniwersalną prawdę. 

Książki Gabrieli Gargaś czyta się z przyjemnością. Uwielbiam złożone historie, z dużą liczbą bohaterów i wątków pobocznych. Czytając takie książki wiem, że autor ma wyobraźnię i umie z niej korzystać. Owszem można było ograniczyć liczbę historii, zapomnieć o niektórych postaciach, jednak wtedy książce by zabrakło treści. Autorka postawiła na emocje. I był to strzał w dziesiątkę. "Lato utkane marzeniami" to kolejna część serii, jednak otwarte zakończenie pozwala mi sądzić, że autorka szykuje dla nas kolejne tomy. Schemat jest dość oczywisty : nowi goście pensjonatu równa się nowe historie do opowiedzenia. 

Bieszczady to miejsce do którego bardzo chętnie wracam. Spokój, cisza, drewniane chaty, uciekinierzy z wielkich miast odnajdujący nowy sens życia. Tutaj czas płynie inaczej. Nie ma pośpiechu, wyścigu szczurów i korporacyjnego drygu. Dla osoby dla której życie i praca w mieście są chlebem powszednim, książka Gargaś będzie idealną odskocznią. Mnie skłoniła do przemyśleń. O miłości, o moich ambicjach i niedalekiej przyszłości. Choć zdecydowanie należę do gatunku "creatura urbana" to zawsze miło jest pomarzyć o tym co by było gdyby...człowiek miał więcej odwagi, sprzedał wszystko i uciekł w Bieszczady. Świetna książki. Polecam, nie tylko na wakacje. 


Tytuł : "Lato utkane z marzeń"
Autor : Gabriela Gargaś
Wydawnictwo : Czwarta Strona
Data wydania : 18 lipca 2018
Liczba stron : 368



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :

http://czwartastrona.pl/
 
[PRZEDPREMIEROWO] "Kaci hadesa. Uleczę Twe serce" Tillie Cole

[PRZEDPREMIEROWO] "Kaci hadesa. Uleczę Twe serce" Tillie Cole

     Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z książką podobną do "Kaci Hadesa. Uleczę twe serce". Rzadko sięgam po literaturę New Adult i muszę przyznać, że gatunek ten kojarzył mi się bardziej z powieściami typu "Promyczek" czy "Hopeless". Zastanawiam się kto tak naprawdę jest targetem tej książki. Zdecydowanie nie jest ona przeznaczona dla nastolatków, zarówno ze względu na swoją brutalność jak i ostre sceny erotyczne. Za to "młodzi dorośli" raczej skupiają się na intensywności doznań w realu niż w fikcji literackiej. Wielbicielki typowych romansów mogą się poczuć zniesmaczone a fani literatury fantastycznej będą czuli niedosyt magii. Jednak patrząc po recenzjach cykl Kaci Hadesa jest oceniany wysoko zarówno w Polsce jak i na świecie. Wnioski muszą być więc jednoznaczne : jest popyt na tego typu literaturę. 

Ze względu na swoją nieprzeciętną urodę Delilah okrzyknięta została jedną z przeklętych, tworem szatana, którego jedynym celem jest kuszenie mężczyzn by kraść ich dusze. Praktycznie całe swoje życie spędziła w sekcie religijnej. Kiedy gang motocyklowy Kaci Hadesa ostatecznie rozprawił się z Zakonem i wyzwolił trzy zmanipulowane kobiety, Delilah rozpoczęła nowe życie. Kiedy wbrew swojej woli znalazła się we wspólnocie motocyklistów, gdzie seks, narkotyki i głośna muzyka były na porządku dziennym, jedyne czego pragnęła, to powrotu do dawnego życia. Dopiero Ky sprawił, że jej pełne lęku serce zupełnie nieoczekiwanie drgnęło. 

Przyznam bez bicia, że nie czytałam pierwszej części cyklu Tillie Cole. Nadrobiłam pobieżnym przejrzeniem recenzji, również tych zawierających spojlery, i muszę przyznać że autorka trzyma się utartych schematów, a jedyne co wyróżnia jej książki spośród tylu innych to wulgaryzm, brak lęku przed poruszaniem tematów tabu oraz mroczna sceneria. Książki New Adult zazwyczaj opowiadają o ludziach takich jak my. Są to historie o pierwszych miłościach, sprawdzaniu własnej seksualności, ustalaniu granic. Autorka te podchody ma już za sobą. Zamiast stworzyć kolejną naiwną bohaterkę, wzorowaną na postaciach Coleen Hoover, postanowiła przejść na ciemną stronę mocy. Jeśli uważaliście, że wampiry i wilkołaki w "Zmierzchu" były przerażające to muszę wam powiedzieć, że gang motocyklistów to prawdziwe przedpole Hadesu. Tak się składa, że znam paru harleyowców i jeśli któryś z nich by kiedykolwiek przeczytał tę książkę to by obezwładniła go liczba stereotypów kojarzonych z tą subkulturą. Więc mamy sex, drugs i rock and roll. Wszystko inne to powielony schemat innych książek tego gatunku. Młoda dziewczyna, seksowny nieokrzesany i niebezpieczny facet, który  poznając anioła zapomniał o swojej mrocznej stronie duszy i stał się potulnym barankiem. Dodajmy do tego pedofilską sektę, porwanie, mnóstwo bluzgów i epatowania cielesnością i wyjdzie nam "Uleczę twe serce". Jedna z recenzentek uważa, że pierwsza część serii była mroczniejsza, jeszcze bardziej brutalna, naturalistyczna. Autorka tym razem bardziej skupia się na wnętrzu naszych bohaterów (a szczególnie głównej bohaterki) niż na przerażających praktykach stosowanych przez zakon (i motocyklistów zresztą też). Jeśli jest to prawdą i tom pierwszy jest jeszcze bardziej brutalny to cieszę się, że nie dane mi było go przeczytać. Zastanawiam się dlaczego nie ciągnie mnie do takich książek? Dlaczego wolę spokojne, tragiczne powieści o miłości niż typowe atawistyczne rżnięcie? Dlaczego autorzy książek dla "młodych dorosłych" uważają, że wulgarni, zaliczający wszystko co na drzewa nie ucieka i niebezpieczni mężczyźni są marzeniem kobiet? Z jednej strony mamy książki obyczajowe traktujące o przemocy w rodzinie a z drugiej to same bohaterki pakują się w ramiona psychopatów. Drogie Panie, czy naprawdę kręcą nas brody, tatuaże i wielkie przyrodzenie? A nawet jeśli to czy musimy tego szukać w książce? Takich facetów jest mnóstwo na ulicach, nie trzeba się specjalnie starać. A może taki typowe "manwhore" to jedna z naszych mrocznych fantazji? Cóż, z pewnością nie moja. 

Choć postaci tutaj w bród (wszystkich poznaliśmy w poprzednim tomie) głównymi bohaterami są Delilah i Kyler. Młoda kobieta wychowana została w sekcie, której przywódcy uważali się za wykonawców boskiej woli. Delilah nie znała innego świata, oprócz mrocznej rzeczywistości Zakonu. Gwałty na nieletnich, pranie mózgu, izolacja od świata zewnętrznego, tortury oraz ciągłe życie w strachu przez gniewem bożym były dla dziewczyny chlebem powszednim. Choć każdego dnia przeżywała istne piekło na ziemi to właśnie społeczność w której została wychowana nazywała rodziną, a komunę - domem.  Została doskonale przeprogramowana tak by służyć chorym celom sekty i jej patologicznych przywódców. Nie wiem na ile jest to prawdą ale ponoć niektóre wydarzenia opisane w książce inspirowane były prawdziwymi historiami osób zmanipulowanych przez religijnych fanatyków. 
Z drugiej strony mam Kylara. W mojej opinii jest to jedna z bardziej denerwujących męskich dziwek z jaką się do tej pory spotkałam. Rozumiem, że w oczach autorki członkowie gangów motocyklowych to napaleni gangsterzy, którzy sex uprawiają zawsze i wszędzie (zmienia się jedynie liczba członków i konfiguracja). Na domiar złego są analfabetami z niezwykle ubogim słownictwem. Suka tu i suka tam. I ona suka i on suka. Muszę przyznać, że jak by człowiek który ma mnie chronić i oswajać z nową rzeczywistością na każdym kroku mnie obrażał, to zdecydowanie uciekałabym gdzie pieprz rośnie, nawet z powrotem do sekty, z której zostałam uwolniona (dodam, że wbrew własnej woli). Postać Kylara była tak męcząca, że nawet metamorfoza, którą przeszedł, zamiast mnie cieszyć, wydawała się irytująca i nieprawdziwa. Para ta była jednym z najbardziej niedopasowanych duetów literackich. 

Jednym z nielicznych plusów tej książki był fakt poruszenia niezwykle ważnego i współczesnego tematu jakim są sekty. Prawo Stanów Zjednoczonych praktycznie w żaden sposób nie reguluje przepisów odnośnie powstawania wspólnot religijnych. Jak ktoś ma pieniądze i wyznawców (bądz jedno albo drugie) może stać się nowym bogiem. Wystarczy kupić dom, ogrodzić płotem i udawać, że ludzie którzy tam mieszkają sami podjęli taką decyzję. Niestety duża część nowoczesnych "duchowych" przywódców, to ludzie wyrachowani, którzy mają skłonności do manipulacji. Cechuje ich charyzma i krasomówstwo. Obiecują złote góry i zbawienie (często jeszcze na ziemi) w zamian za pieniądze lub inne korzyści, czasem natury seksualnej. Z takiej sekty bardzo trudno się wydostać. Skupia ona ludzi słabych, często uzależnionych od narkotyków, którzy potrzebują by ktoś nimi pokierował. Decydują się na pozostanie w "komunie". Zakładają rodziny i skazują swoje dzieci na wychowanie w istnym domu wariatów, często bardzo niebezpiecznych. 
Książka ta pokazuje jak bardzo destrukcyjny wpływ na  życie i umysł ma codzienne pranie mózgu przez liderów sekty. Jak często, takiej cudem "wyzwolonej" osobie , trudno jest odnaleźć się w normalnej rzeczywistości. Choć nie polubiłam Delilah to śmiało mogę powiedzieć, że wydawała mi się wiarygodna. Właśnie tak powinna wyglądać osoba wyrwana z rąk religijnych fanatyków. Zagubiona, lękliwa jednak pewna wartości, które wpajano jej przez całe życie. Przyznam, że bałam się tego, iż autorka "wyleczy" Delilah już w kilku pierwszych rozdziałach. Jednak trauma tej kobiety swoje korzenie zapuściła bardzo głęboko i nawet miłość przystojnego motocyklisty nie była w stanie ich wyrugować. 

"Kaci Hadesa. Uleczę twoje serce" to lektura, która pozostawiła po sobie niesmak. Ani śmiałe sceny erotyczne, ani język, ani nawet fabuła nie trafiły w moje gusta. Wiem jednak, że w mojej opinii znajdę się w mniejszości. Zaskakujące jest, jak wiele kobiet (a może i mężczyzn) sięga po takie pozycje. Zdecydowanie jest to książka jakich wiele na naszym rynku. Autorka nie musiała się zbyt wysilać, wystarczyło powielić utarte schematy a czytelnik również nie musi się wytężać gdyż powieść ta niestety nie angażuje umysłu. U mnie nie zagrało : nawet na emocjach, których miało być tak wiele. Niestety tym razem nie dla mnie ale fani cyklu będą zadowoleni gdyż kolejne części już niedługo.


Tytuł : "Kaci Hadesa. Uleczę twe serce"
Autor : Tillie Cole
Wydawnictwo : Editio Red
Data wydania : 28 sierpnia 2018
Tytuł oryginału : Heart Recaptured 


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://editio.pl/

"Złe towarzystwo" Robyn Harding

"Złe towarzystwo" Robyn Harding

Jest coś takiego w książkach, gdzie głównymi bohaterami są nastolatkowie, co sprawia że nie mogę się oprzeć lekturze. Może to tęsknota za czasem dawno minionym, chęć przypomnienia sobie własnych młodzieńczych lat a może podświadomie szukam wskazówek wychowawczych, w końcu mam dwie córki które już niedługo wejdą w ten "zbuntowany" okres. Na wstępie powiem, że "Złe towarzystwo" , choć zakwalifikowane do kategorii thrillerów, thrillerem nie jest. Owszem, wydarzenie wokół którego kręci się fabuła, jest przerażające, jednak całość jest książką obyczajową opowiadającą o rodzinnej tragedii.Ci, którzy oczekują zagadki, tajemnicy i dreszczyku emocji będą zawiedzeni, Ci którzy cenią sobie powieści o ludzkich dramatach i rodzinnych sekretach przeczytają tę książkę za jednym posiedzeniem. 

Hannah dostaje pozwolenie od rodziców na wyprawienie imprezy z okazji swoich 16-tych urodzin. Jest tylko parę warunków : zero alkoholu, narkotyków i chłopaków. Niestety w trakcie przyjęcia dochodzi do strasznego wypadku w wyniku którego, jedna z przyjaciółek solenizantki zostaje trwale okaleczona. Matka dziewczyny nie może się pogodzić z tym co spotkało jej jedyną córkę. Postanawia zemstę. Na pozór idealna rodzina Hannah zaczyna się rozpadać. Na jaw wychodzą mroczne sekrety oraz prawdziwe oblicze rodziców dziewczyny. 

Już od najmłodszych lat każde dziecko testuje granice wytrzymałości swoich rodziców. Jak mówią : małe dziecko mały kłopot, duże dziecko duży kłopot. Ci, którzy posiadają dzieci doskonale wiedzą o czym mówię. Małego człowieka można kontrolować, stosować nakazy i zakazy, pochwały i nagany ewentualnie szantaż, choć to niezbyt popularna ostatnio metoda. Prawdziwy sprawdzian zaczyna się kiedy nasze dziecko staje się nastolatkiem. Dopiero wtedy okaże się czy metody wychowawcze, jakie stosowaliśmy wobec naszej pociechy, były trafione. Z reguły ufamy naszym dzieciom. Wiemy czego się po nich spodziewać. Tak właśnie myślała Kim. 16-letnia Hannah była oczkiem w głowie matki, spokojną, ułożoną i inteligentną dziewczyną, która marzyła o tym by zostać członkiem szkolnej elity. Nie sprawiała problemów wychowawczych i choć czasem nosiła zbyt mocny makijaż to w końcu taka jest moda prawda? Co się stało, że pewnego dnia cała we krwi nastolatka, stanęła w sypialni matki prosząc ją o pomoc? W tym momencie należy zadać sobie pytanie : co sprawia, że nasze dziecko popełnia głupstwa? Czy jest to wina złego wychowania, rodzicielskiej pobłażliwości? Czy może towarzystwa w jakim się otacza. Jaki wiek możemy uznać za odpowiedni do tego, by człowiek zaczął odpowiadać za swoje własne czyny? Szesnastolatek to jeszcze dziecko za które odpowiadają dorośli czy już młody człowiek w pełni świadomy konsekwencji swojego postępowania? Pytania, pytania i jeszcze raz pytania. Książka ta jest idealna do tego by o niej dyskutować. Z pewnością w klubach dyskusyjnych, gdzie jest  na celowniku, trwają zażarte dyskusje, wytwarzają się fronty. Osobiście uważam, że dzisiejsi nastolatkowie, są o wiele dojrzalsi niż za moich czasów. W kraju gdzie mieszkam zdarza się, że w tak młodym wieku udaje im się dostać na studia, i wcale nie są to jednostkowe przypadki. Szkoła nie tylko wymaga od nich więcej niż jeszcze dwadzieścia lat temu, ale również więcej uczy. Z roku na rok dzieciństwo staje się coraz krótsze, coraz wcześniej rozpoczynamy karierę zawodową, często właśnie mając szesnaście lat. Jeśli potrafimy zarabiać, podejmować decyzje związane z naszym doświadczeniem oraz pracą, to powinniśmy wziąć również odpowiedzialność za nasze czyny. Owszem rodzice powinni wspierać, jednak nie muszą stawać się kozłem ofiarnym naszych błędnych decyzji. W "Złym towarzystwie" to właśnie rodzice Hannah są największymi ofiarami, reszta dostała tylko rykoszetem. To oni do końca życia będą sobie wypominać błędy wychowawcze, które popełnili. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że problem był o wiele bardziej złożony. 

Gdzieś usłyszałam cytat "ludzi bez masek nie da się lubić".  Robyn Harding sprawiła, że jej bohaterowie zdjęli maski i ukazali się w pełni swojego człowieczeństwa. Rzadko się zdarza, że czytelnik odczuwa współczucie do niemal każdego bohatera. Jednak uczucie to nie jest tożsame z sympatią. Ani rodziców Hannah ani matki okaleczonej Ronny, polubić się nie da. Zauważmy, że akcja powieści toczy się w bogatej dzielnicy San Francisco, gdzie nastolatkowie chodzą do elitarnych szkół a ich rodzice są prezesami w wielkich korporacjach lub mają własne dobrze prosperujące firmy. To świat ludzi, którym wszystko wolno. Dorośli zachowują się jak dzieci, a dzieci starają się być jak dorośli. Role zostały odwrócone. Starzejący się mężczyźni kupują coraz to nowe, coraz większe zabawki, zażywają narkotyki, uprawiają sport po kilka godzin dziennie byle tylko nie spędzać czasu z rodziną. Kobiety chodzą do kosmetyczki, rodzicielstwo traktują powierzchownie, uważają że upieczenie zdrowego przysmaku, jest sposobem na dobre wychowanie. Dzieci często nie mając odpowiednik wzorców w rodzinie zaczynają czerpać je z otoczenia. Na podstawie tej książki widzimy, jak przykre może to mieć konsekwencje. Choć rodzina Sandersów stwarzała wrażenie zgranej i szczęśliwej, tak naprawdę żyli w bańce mydlanej, która pękła przy pierwszym powiewie wiatru. Na wierzch zaczęły wychodzić tajemnice z przeszłości, każda z postaci pokazała swoje drugie prawdziwe ja. Najsmutniejsze było to, że prawdziwym bohaterem tej książki nie była rodzina tylko pieniądze, status społeczny i potrzeba życia na odpowiednim poziomie. Poszkodowana Ronny stanowiła tło dla sądowych przepychanek. Nikt nie dbał o zdrowie psychiczne okaleczonej dziewczyny, nawet jej własna matka. Niestety obawiam się, że obraz ten jest jak najbardziej prawdziwy. Kiedy na horyzoncie widać wielkie pieniądze, duża część z nas byłaby w stanie sprzedać własną rodzinę, byle tylko się do nich dobrać. 

"Złe towarzystwo" opowiada o tym, jak jedno wydarzenie może zmienić życie nie tylko jednej rodziny ale całej społeczności. Ludzie zaczynają się dzielić na przyjaciół i na wrogów. Ktoś kto kiedyś był na szczycie, teraz znajduje się na dole drabiny społecznej. Szkolna liderka pada ofiarą prześladowania. W jednej minucie można stracić dosłownie wszystko. To "efekt motyla", który poruszając skrzydełkami, wywołał huragan gdzieś na drugiej półkuli. Historia opowiedziana przez Harding to typowa powieść obyczajowa. Nie ma tutaj zagadki, o szczegółach nieszczęśliwego zdarzenia dowiadujemy się już w początkowych rozdziałach, brak większych zwrotów akcji. Nie jest to również typowa powieść psychologiczna, gdzie zgłębiamy uczucia naszych bohaterów. Co prawda narracja jest prowadzona z czterech punktów widzenia i mamy doskonały obraz sytuacji jednak autorka bardziej opowiada niż analizuje. Pomimo braku "typowej" akcji, chyba każdy przyzna, że książkę tę czyta się z rosnącym zaangażowaniem. Zapewne zasługą tego stanu rzeczy jest świetny język autorki oraz podział na krótkie rozdziały, dzięki czemu ciągle możemy sobie mówić "to już ostatni rozdział". Choć część recenzentów krytykuje zbyt otwarte zakończenie, moim zdaniem jest ono najlepszą częścią książki. Ostatni akapit sprawił, że cytując klasyka stwierdziłam, że "wiem, że nic nie wiem". Kolejny punkt do dyskusji nad książką.

Kolejny raz się przekonałam, że książki z serii "Kobiety to czytają" Wydawnictwa Prószyński i S-ka, są po prostu rewelacyjne. Tym razem trafiłam na powieść, która powinna zainteresować również mężczyzn. Nie jest to zwykła, lekka, wakacyjna historia do poczytania na plaży. To książka, która zmusza do myślenia. Rodzice, którzy mają kilkunastoletnie dzieci, poczują strach. Przecież taka tragedia może zdarzyć się również w ich domu. Jak sobie przypominam moje nastoletnie lata to mogę tylko dziękować Bogu, że nadal jestem cała i zdrowa. Młodość niestety wiąże się z szaleństwem. Polecam ten powrót do przeszłości jako naukę na przyszłość.


Tytuł : "Złe towarzystwo"
Autor : Robyn Harding
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 21 sierpnia 2018
Liczba stron : 360
Tytuł oryginału : The Party


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


https://www.proszynski.pl/

"Echo milczenia" Kasia Magiera

"Echo milczenia" Kasia Magiera

     Kasia Magiera z zawodu jest specjalistą wizażu, krytykiem filmowym i trenerem kreowania wizerunku. Czy osoba, dla której pisanie jest kolejną z wielu pasji, jest w stanie napisać dobrą powieść? Zdecydowanie tak, jednak "Echo milczenia" jest raczej próbą zmierzenia się z nowym wyzwaniem niż debiutem, który na długo zapadnie w pamięć czytelników. Było krwawo, było kolorowo i kryminalnie, jednak całość wyszła zbyt surrealistycznie. Widać, że autorka jest wielbicielką powieści sensacyjnych i fakt ten chciała przekazać odbiorcom. Mamy tutaj pomieszanie gatunków, natłok wydarzeń i postaci, niespójną fabułę oraz zwroty akcji, które wyglądają jak odbite w krzywym zwierciadle. Ten miszmasz sprawił, że zamiast poczuć ciarki na plecach, co i rusz unosiłam brwi, dziwiąc się, jak wiele w tej powieści może się zmieścić. Było za intensywnie, za dużo i za szybko. 

Lubomierz, województwo dolnośląskie. W parku przed ratuszem miejskim znalezione zostaje ciało młodej, zamożnej i wpływowej kobiety. Została ona pozbawiona krwi. Morderca w jednej ręce ofiary umieścił zdjęcie klasowe sprzed lat, a na drugiej namalował niezapominajkę. Na miejsca zdarzenia, policja nie odnajduje żadnych śladów. Tymczasem giną kolejne kobiety, wszystkie powiązane z pierwszą ofiarą. Do Lubomierza przyjeżdża prokurator Szacka i osobiście angażuje się w śledztwo mające na celu pojmanie seryjnego mordercy i odkrycie tajemnicy z przeszłości. 

"Echo milczenia" jest książką, po której nawet średnio "doświadczony" czytelnik od razu pozna, że jest debiutem literackim. Sama autorka, w posłowiu, informuje czytelników, że "jej" metody śledcze mogą różnić się od tych stosowanych przez policję. Są one jedynie inspirowane pracą kryminalnych. I całe szczęście, bo jeśli nasze służby mundurowe, w ten sposób prowadziły by śledztwo to wykrywalność morderców i innych kryminalistów oscylowałaby gdzieś w okolicach zera. Policja w książce Magiery to "kobiecy" twór, stworzony po to by nowoczesne kury domowe mogły spróbować się w typowo męskiej roli. Czytaliście nową książkę Naomi Alderman "Siła"? Opowiada ona o post apokaliptycznym świecie, gdzie mężczyźni zredukowani zostali do roli służących a pełnia władzy znajduje się w rękach niebezpiecznych, uzbrojonych kobiet. Co prawda nasza autorka, nie posunęła się aż tak daleko, jednak postaci męskie w tej powieści zostały ograniczone do minimum. Na 10 kobiet mamy jednego osobnika płci męskiej i zazwyczaj jest to bohater negatywny, z problemami. Zastanawiałam się co takiego płeć "brzydka" zrobiła, żeby paść ofiarą takiej szykany? Jeden to pijak, drugi zazdrosny karierowicz, kolejny pantoflarz? Aż człowiek chce zadać pytanie : Gdzie Ci mężczyźni? Orły, sokoły...Jak doskonale wiecie, nie istnieje w Polsce (przypuszczam, że nigdzie na świecie) posterunek na którym służyłyby jedynie kobiety. Nie ma zespołu techników kryminalistycznych złożonych tylko i wyłącznie z kobiet. I nie chodzi tutaj o fakt, że jest nas mniej, czy jesteśmy mniej skuteczne. Praca policji polega w większości na dedukcji. Zarówno kobiety jak i mężczyźni mają różne sposoby analizy zagadnień, lecz wzajemnie doskonale się uzupełniają. Komisariat bez mężczyzn byłby jak toaleta bez papieru toaletowego. 

"Echo milczenia" jest książką jednego bohatera, którym jest morderca. Bohaterka pozbawiła nas zagadki i tajemnicy już w pierwszym rozdziale podając wszystko jak na tacy. Zdarzenie z przeszłości, czyli nieumyślne spowodowanie wypadku, które doprowadziło do długotrwałej śpiączki licealistki, poznajemy na samym początku. Fakt, że pierwsza ofiara ma w ręku zdjęcie z krzyżykiem przy swojej twarzy, mówi czytelnikowi jakie będą następne kroki mordercy. Jego celem jest zabicie wszystkich osób związanych z tragedią sprzed 15 lat. Znany jest również sposób w jaki giną ofiary, miejsce gdzie znalezione zostaną ich ciała oraz motyw, którym się kieruje sprawca. Fenomenalne jest to, że mając praktycznie wszystkie odpowiedzi autorce nie dość, że udało się doprowadzić fabułę do końca to jeszcze pokusiła się o parę zwrotów akcji. Na samym początku było nie najgorzej. Śledztwo miało swoje wzloty i upadki (w większości upadki), czytelnikowi udzielał się klaustrofobiczny klimat powieści a metody jeleniogórskich kryminalnych wywoływały wyraz zdziwienia na twarzy. Niestety, kiedy moje brwi dotknęły linii włosów, stwierdziłam, że książka która z początku przypominała kryminał stała się groteskową komedią. A kiedy poznałam naszego mordercę już nie tylko ręce opadły ale i inne części ciała. Zresztą sam sposób w jaki się ujawnił prosił o pomstę do nieba. A samo zakończenie? Biorąc pod uwagę gdzie zabrnęła cała fabuła, to okazało się jedynym sensownym wyjściem z całego tego galimatiasu. 

Jeśli ktoś by mnie poprosił o określenie tej powieści jednym słowem to wybrałabym : przesycona. Mnóstwo kobiecych postaci, często bardzo do siebie podobnych, duża liczba pierwszoplanowych bohaterów oraz członków ich rodzin, ścielący się gęsto trup, gejzery krwi oraz film, serial, książki. A gdzieś w tym wszystkim tragiczna przeszłość wkraczających w dorosłe życie licealistów. Choć do irracjonalności i przewidywalności fabuły można się było przyzwyczaić, tak toporny i wulgarny język grał na nerwach do samego końca. To, że są zawody w których za przeklinanie dostaje się dodatek do pensji (żart) to wiadomo, jednak przeklinać też trzeba umieć. A prokurator Szacka niestety nie została tym wątpliwym talentem obdarzona. No i oczywiście dialogi. Tutaj również było drętwo. Niektóre konwersacje pasowały bardziej do nadętych ósmoklasistów niż czterdziestoletnich kobiet. 

"Echo milczenia" to książka napisana przez kobietę, o kobietach i zdecydowanie dla kobiet. To książka, która nie wymaga od czytelnika zaangażowania. Jest akcja, są bohaterowie, jest tło jednak zabrakło tutaj zagadki, prawdziwego kryminalnego "mięska". Pomysł na fabułę był ciekawy, gorzej niestety poszło z wykonaniem. Do tej pory się dziwię jakim cudem sprawa seryjnego mordercy kobiet nie przedostała się do mediów ogólnokrajowych?  Czemu policjanci skierowani do ochrony świadków sami decydowali kiedy kończą pracę? I jak udało się zetrzeć krew ze ścian nie zostawiając śladu? Te oraz wiele innych pytań się pojawią, jednak odpowiedzi będziecie musieli odnaleźć na własną rękę. Na plus dodam, że książka ma naprawdę piękną okładkę.

Tytuł : "Echo milczenia"
Autor : Kasia Magiera
Wydawnictwo : Melanż
Data wydania : 19 lipca 2018
Liczba stron : 416


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


http://www.genczelewska.pl/
 
Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger