"Nie ma światła w ciemności" Claire Contreras

"Nie ma światła w ciemności" Claire Contreras

Czy wy drogie czytelniczki ( i czytelnicy) od czasu do czasu sobie powtarzacie, że to już najwyższy czas skończyć z książkami new adult? Ja mam lat 35 i średnio raz na pół roku sobie obiecuje, że to "już będzie ta ostatnia NA, przyrzekam". Niestety z obietnicy tej bardzo trudno jest się wywiązać, gdyż autorzy książek tego gatunku wiedzą czym kusić czytelników, wydawcy tworzą coraz gorętsze opisy a graficy coraz piękniejsze okładki. Na dokładkę powieści dla "młodych" potrafią sprawić, że przeniesiemy się w przeszłość, w czasy kiedy sami byliśmy atrakcyjni, wysportowani, pożądani a całe życie stało przed nami otworem. Zawsze jak czytam o pierwszych miłościach, pierwszych razach, pierwszych studiach czy początkach kariery zawodowej, to wpadam w nostalgiczny, sentymentalny nastrój. Z jednej strony czuje się błogo, z drugiej poniekąd zazdroszczę bohaterom tego, że przed nimi jeszcze wiele lat, które wypełnią rozrywką, szczęściem, miłością i dobrym sex. Mi ten czas powoli się kurczy. Jednak tym razem trafiłam na książkę, która nie jest typową przedstawicielką swojego gatunku. Co prawda pewne elementy są stałe i niezmienne jednak "Nie ma światła w ciemności" zdecydowanie łamie schematy. Nie jest to typowy romans z domieszką erotyki, jednym punktem kulminacyjnym i happy endem. To dopiero pierwsza część cyklu i jest jego doskonałym rozpoczęciem. 


Blake przez całe życie zmaga się z traumą po śmierci rodziców. Nie umie poradzić sobie z nocnymi koszmarami, wspomnieniami, pytaniami. Zaczyna coraz częściej myśleć o Cole’u, z którym przyjaźni się, odkąd trafiła do rodziny zastępczej. Przez lata obserwowała, jak kolejne dziewczyny opuszczały jego pokój, a szepty innych towarzyszyły mu na szkolnych korytarzach.
On ma dziewczynę, ona ma chłopaka, jednak między nimi wyczuwa się pożądanie. Blake postanawia rzucić światło dnia na cienie przeszłości. Czy uda się jej zachować przy sobie tych, na których naprawdę jej zależy? 


Do czego nas, czytelników, przyzwyczaili autorzy NA? Do insta miłości, zdrad, zerwań, sexu, rozpaczy, nieporozumień i tego, że na końcu i tak zawsze zwycięży dobro. Zazwyczaj mamy do czynienia ze stałym schematem, jest zły chłopiec i dobra dziewczyna, którzy się w sobie zakochują, potem dzieje się "coś" i się rozstają, by pod koniec książki znowu być razem. Wszystko to co jest pomiędzy zależy jedynie od wyobraźni autora, która (przykro mi to mówić), zazwyczaj jest ograniczona. Trafić na dobrą i oryginalną książkę tego gatunku jest naprawdę ciężko i winni są w dużej mierze czytelnicy. A dlaczego? Ponieważ nie zwiększają swoich wymagań, lubią przewidywalne scenariusze i nigdy im się nie nudzą książki o miłości. Byłam bardzo zaskoczona tym, że to debiutantce udało się stworzyć historię unikatową, która jest niczym powiew świeżości w dusznej bibliotece. Nie wiem czy powodem tego było zamiłowanie Contreras do kryminałów, dobry wydawca czy po prostu naszła ją "kosmiczna" wena, jednak książka ta jest prawie, że idealna, oczywiście w swoim gatunku.  Po pierwsze coś się tutaj dzieje. Choć nie da się ukryć, iż pomiędzy głównymi bohaterami jest chemia i wyładowania elektryczne, to nie miłość i nie sex, są tutaj na pierwszym miejscu. Blake, jako czteroletnia dziewczynka, była świadkiem morderstwa swojej matki i uprowadzenia ojca. Po tym wydarzeniu zamieszkała u swojej ciotki, która kilka lat później zmarła na raka. Dziewczyna trafiła do kolejnej rodziny zastępczej, gdzie w końcu odnalazła prawdziwy dom. Jak widać nasza bohaterka została doświadczona przez los. Dziś, mając 25 lat, pragnie się dowiedzieć co takiego wydarzyło się w noc jej urodzin. Kto zabrał jej rodziców i dlaczego? Pewnego dnia w jej ręce trafia list, który staje się początkiem jej śledztwa. Okazuje się jednak, że nadal żyją ludzie, którzy nie chcą by prawda o wydarzeniach z przeszłości wyszła na światło dzienne. Blake jest śledzona, ktoś włamuje się do jej mieszkania. Ani dziewczyna, ani jej przyjaciele nie mogą czuć się bezpiecznie. Muszę przyznać, iż z łatwością mogłam się utożsamić z główną bohaterką, być może dlatego że nie była typową słodką idiotką. Blake jest odważna, mądra, momentami wyrachowana lecz tym co ją wyróżnia spośród tłumu jest to, że troszczy się o swoich przyjaciół, jedyną rodzinę jaka jej została. Wszyscy oni są wychowankami tego samego rodzinnego domu dziecka, spotykają się do dziś i zrobią dla siebie wszystko. Jednym z nich jest Cole, chłopak który już ponad dziesięć lat jest zakochany w Blake. Przez jakiś czas byli razem, jednak musieli się rozstać. Okazało się to ciosem zarówno dla niego jak i dla niej, gdyż codziennie to przeżywali, dzień w dzień przez 7 długich lat. Jednak czy możliwe jest życie bez kogoś kogo kochamy? Czy w końcu nasze drogi się znowu skrzyżują? Okazuje się, że istnieje taka możliwość i Contreras skrzętnie z niej skorzystała. To co było pomiędzy Blake i Colem, było tak czyste, piękne i prawdziwe, że momentami miałam łzy w oczach. Niektórzy powiedzą, że było mdło i zbyt cukierkowato, jednak ja się z tym nie zgadzam. Było tak, jak powinno być w dobrym, udanym związku, miło ciepło, przyjemnie a momentami zabawnie i pikantnie. Zresztą autorka ma talent do budowania relacji międzyludzkich. Wszystkie związki i więzi, które pojawiają się w tej powieści, są szczere, a bohaterowie to nie nadęci studenci czy zadufane w sobie białe kołnierzyki a zwykli, ciężko pracujący lecz kochający swoje proste życie, ludzie.


Fabuła powieści toczy się dwutorowo. Raz poznajemy wydarzenia z przeszłości, z czasów kiedy Blake była małą dziewczynką, by następnie przenieść się o 20 lat w przód, aż do dziś kiedy jest dwudziestopięcioletnią kobietą, na początku kariery zawodowej. Myślę, że autorka dobrze zrobiła wybierając akurat ten typ prowadzenia narracji. Choć momentami jest chaotycznie to czytelnik z pierwszej ręki, od samej głównej bohaterki, może się dowiedzieć co takiego wydarzyło się w przeszłości i jaki wpływ te zdarzenia miały na psychikę młodej kobiety. Ja miałam to szczęście, że wychowana zostałam w pełnej, szczęśliwej i kochającej rodzinie. W dzieciństwie nie przeżyłam żadnych większych przykrości, nie doświadczyłam straty. Aż do teraz nie wiedziałam, jak może się czuć czteroletnia dziewczynka, której w jednej chwili cały świat wali się na głowę, która w swoje urodziny traci rodziców i bezpieczeństwo. Dzięki Contreras już to wiem. Wiem również, jak bardzo małe dzieci i nastolatkowie, potrzebują kogoś komu mogą zaufać, opoki, skały. Blake miała to szczęście, że trafiła do czułej ciotki, która zadbała finansowo o jej przyszłość, a potem do domu, w którym poznała przyjaciół na całe życie. Czytając, moje myśli meandrowały, wokół tematu rodzinnych domów dziecka. Dziś tak dużo niedobrego się słyszy na ich temat. Czytamy o patologiach, wyzyskiwaniu, przemocy, aż trudno uwierzyć w to czego mogą dopuścić się przybrani rodzice. Ta książka daje nam jednak nadzieję, że są również i tacy, którzy biorą pod swoje skrzydła podopiecznych nie z chęci zysku, lecz z miłości do bliźnich. Pociesza również to, że cała piątka naszych przyjaciół wyrosła na ambitnych, inteligentnych i samodzielnych młodych ludzi, którzy wiedzą co jest dla nich dobre. 


No dobrze, ale co z erotyką/miłością/romansem, jednym słowem : czy będzie gorąco? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to właśnie ze względu na te wyżej wymienione elementy, sięgacie po literaturę tego gatunku i mam dla was dobrą wiadomość : będzie się działo. Co prawda nie przeczytacie tutaj o ekwilibrystycznych, skomplikowanych i wyuzdanych pozycjach seksualnych a autorka nie posługuje się wulgarnym językiem, jednak sex jest i to opisany ze szczegółami. Jest gorąco a jednocześnie smacznie. Ci, którzy nie wierzą, niech wejdą na profil tej książki na portalu literackim Goodreads.com i sami się przekonają. Amerykanki, angielki, hiszpanki, polki....wszystkie te panie zachwycają się Blake i Colem, wymyślają castingi na aktorów, którzy mogliby zagrać główne role, zapewniają o swojej miłości i obiecują, że będą śledzić losy naszych bohaterów. Ja co prawda, zauroczenia fikcyjnymi postaciami mam już za sobą, jednak muszę przyznać, że książka ta również i mnie pobudziła emocjonalnie i sprawiła, że mam ochotę dowiedzieć się co takiego się stało w przeszłości, w co wplątali się rodzicie Blake, że musieli to przypłacić życiem?

Lubię powieści, które wykraczają poza swój gatunek, a "Nie ma światła w ciemności" jest doskonałym przykładem takiej literatury. Książka ta to skrzyżowanie obyczajówki, romansu, thrillera i kryminału. Autorka rozbudziła moją ciekawość więc z pewnością sięgnę po kolejny tom. Zresztą ta część, kończy się takim gigantycznym i niepokojącym cliffhangerem, że nie wyobrażam sobie czytelników, którzy mogliby się oprzeć i nie pobiec do księgarni na wieść o wydaniu kontynuacji. Jedno wam powiem : już się nie mogę doczekać tego co nastąpi i mam wrażenie, że autorka podejmie jednak wyzwanie i spróbuje się w gatunku, którego jest fanką czyli thrillerze. W końcu mieliśmy już miłość, związki, rozstania i powroty to teraz potrzeba nam czegoś mocniejszego . Polecam. 


Tytuł : "Nie ma światła w ciemności"
Cykl : Darkness
Autor : Claire Contreras
Wydawnictwo : Wydawnictwo Kobiece
Data wydania : 19 czerwca 2019
Liczba stron : 280
Tytuł oryginału : There is No Light in Darkness




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :



http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html
"Mroczne szepty" Jo MacGregor

"Mroczne szepty" Jo MacGregor

Jak dobrze wiecie zanim sięgnę po jakąś książkę to przeszukuję Internet w poszukiwaniu informacji na jej temat, dzięki temu pisząc recenzje mogę wam dostarczyć wielu pikantnych smaczków. Tym razem natknęłam się na coś bardzo interesującego co sprawiło, że jeszcze bardziej byłam zaintrygowana tą pozycją. Otóż książka Jo MacGregor nie tylko jest thrillerem medycznym, lecz zainspirowana została wydarzeniami, które zdarzyły się naprawdę. Pierwowzorem jednego z bohaterów tej książki jest bowiem Greame Stephen Reeves, ginekolog i położnik, który w 1999 roku, stracił uprawnienia do wykonywania zawodu, ze względu na skargi złożone przez pacjentki. W wyniku rozpoczętego w 2008 roku proces o okaleczenie narządów rozrodczych oraz napaści seksualnej, został skazany na 2,5 roku pozbawienia wolności. Media okrzyknęły mężczyznę "Rzeźnikiem z Begi". Przerażające prawda? Natrafienie na położnika/ginekologa sadystę i psychopatę jest zapewne koszmarem każdej kobiety. Jak się okazuje "leczą" oni nie tylko w Australii...jeden działał również w Johannesburgu, na drugim końcu kuli  ziemskiej. I był bezkarny.

Wstrząsający thriller medyczny, inspirowany prawdziwymi zdarzeniami.Pomiędzy znieczuleniem a przebudzeniem są jeszcze mroczne szepty…Gdy pod wpływem hipnozy pacjentka wyjawia psychoterapeutce, Megan Wright, że jest ofiarą molestowania i psychicznych tortur ze strony ginekologa, ta postanawia zbadać sprawę. Zdeterminowana, lecz zobowiązana tajemnicą lekarską, będzie musiała stawić czoła niebezpieczeństwu i podjąć walkę ze zdeprawowanym mężczyzną. Czy uda jej się położyć kres bezwzględnym praktykom i ocalić inne kobiety?


Czy wy też tak macie, że nawet kontrolna wizyta u lekarza wywołuje w was mimowolny lęk? Z jednej strony boimy tego, że może nam coś dolegać z drugiej obawiamy się, czy specjalisty, który nas bada jest wystarczająco kompetentny. Z badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych wynika, że najmniejszy strach wzbudzają w nas lekarze pierwszego kontaktu. Z pewnością jest tak dlatego, że oni nas nie "leczą" a jedynie odsyłają do odpowiednich profesjonalistów. Z drugiej strony najbardziej nie lubimy chodzić do dentystów, ginekologów i kardiologów. Lęk przed dentystą jest zrozumiały, każdy z nas pamięta zapewne dawne gabinety stomatologiczne, gdzie rzeźnicy bez znieczulenia aplikowali nam czarne plomby. Dziś dzieci są przyzwyczajone do kolorowych foteli dentystycznych, często w kształcie zwierzątek, mają komputerowo aplikowane środki znieczulające, a na koniec wizyty dostają nagrodę, zazwyczaj w postaci słodyczy. SIC! To pokolenie będzie się zdecydowanie mnie bało dentystów niż moje. No dobrze, stomatologia kojarzy nam się ze złymi praktykami i bólem, ale co złego jest w ginekologii. Zmiany, które widzimy gołym okiem, jesteśmy w stanie zaakceptować, gdyż doznajemy ich empirycznie. To co się dzieje we wnętrzu naszego ciała jest dla nas wielką niewiadomą. Kobiety często boją się otworzyć, wpuścić "obcego" do środka, do swojej kobiecości. Boją się śmiertelnej diagnozy, komplikacji po operacji w wyniku których staną się bezpłodne czy spadku libido w wyniku przyjmowanych leków. Często dopytujemy się koleżanek i sprawdzamy internet w poszukiwaniu informacji o konkretnym lekarzu, czy jest dobry, kompetentny, delikatny i czy nikt nie "umarł mu na stole". Bohaterki niniejszej książki nie miały szczęścia, gdyż trafiły w ręce rzeźnika-psychopaty, ginekologa cierpiącego na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Doktor Trotteur kochał wszystko to co było idealne i nieskalane, symetryczne i czyste. Swoją obsesję na tym punkcie przenosił na swoje pacjentki i pod pozorem koniecznych operacji, wycinał im narządy płciowe, zwężał wejście do pochwy czy usuwał macice. Z często zdrowych kobiet robił okaleczone, niezdolne do współżycia, złamane, wydrążone ofiary. Muszę przyznać, iż czytając tę książkę byłam przerażona, szczególnie że widziałam iż takie wydarzenia naprawdę miały miejsce. Zastanawiałam się, jak ja bym się poczuła, gdybym po zwykłym, rutynowym zabiegu czyszczenia macicy, obudziła się z wyciętymi jajnikami i została poinformowana, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. I najgorsze w tym wszystkim było to, że lekarz który mnie okaleczył, był bezkarny, gdyż bronił się iż zrobił to dla mojego zdrowia. Choć w tej książce Komisja Etyki Lekarskiej nie postawiła oprawcy pod pręgierzem, tak mam nadzieję, że w realnym świecie takie przypadki od razu lądują w kryminale.

Autorka zadała sobie wiele trudu w zebranie informacji na temat współczesnej ginekologii. MacGregor używa fachowej terminologii, dokładnie opisuje zabiegi, którym poddawane były kobiety oraz wykazuje się wiedzą na temat żeńskiej anatomii i procesów zachodzących w naszych ciałach. Bohaterką naszej książki jest doświadczona pani psycholog. Ponieważ sama autorka książki z zawodu jest psychoterapeutą , wykreowana przez nią postać jest wiarygodna a jej profil psychologiczny jest rzetelny i dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. Podobnie zresztą jak umysł książkowego antagonisty. MacGregor dość dużo czasu poświęca terapii, której Megan, poddaje swoich pacjentów. Mamy okazję przeczytać dialogi z sesji terapeutycznych ludzi z różnymi problemami, począwszy od agresji, przez przemoc domową a na zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych skończywszy. I to właśnie te ostatnie są głównym tematem tej książki. Czy kiedyś, jak byliście dziećmi, omijaliście pęknięte płyty chodnikowe? A może układaliście kredki w piórniku zgodnie z jakimś, tylko wam znanym, kodem kolorów? Jeśli tak to mam dla was przykrą wiadomość, w was też tkwi odrobinka psychopaty. Oczywiście teraz sobie żartuję, jednak zaburzenia psychiczne, o których opowiada autorka, nie są wcale śmieszne i nie wolno ich ignorować. Czasem zwykłe natręctwo, może zmienić się w obsesję, która nieleczona prowadzi do tragedii. Psychopaci to ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z własnej choroby, którzy są niebezpieczni albo dla siebie albo dla innych. Tutaj spotykamy się ze skrajnym przypadkiem choroby obsesyjno-kompulsywnej.
Podobało mi się to w jaki sposób Megan zdiagnozowała doktora Trotteura, i w jaki sposób chciała dotrzeć do jego podświadomości i zdalnie go zmienić. Kiedy standardowa terapia nie pomogła psycholożka skorzystała z hipnozy, która dla mnie jest czymś niezwykłym i magicznym. Kiedyś, jak jeszcze paliłam papierosy, mój ojciec chciał mnie wysłać na terapię hipnozą, dzięki której miałam wygrać z moim nałogiem. Wtedy się nie zgodziłam, gdyż bałam się tego, iż się nie wybudzę, jednak ostatnio temat ten zaczął mnie fascynować. Jo MacGregor udało się odpowiedzieć na kilka nurtujących mnie pytań. I to w zrozumiały sposób, taki dla laików, którzy z medycyną mają kontakt jedynie w gabinecie lekarskim. 

 RPA, miejsce gdzie toczy się akcja książki to kraj posiadający bardzo nowoczesną konstytucję, uważaną jest za jedną najlepszych w świecie. Jej główne założenie to równe prawa dla wszystkich. Kobietom zapewniono prawo do aborcji, równość w małżeństwie, zakaz molestowania w miejscu pracy czy równy dostęp do oświaty. RPA jest na czwartym miejscu pod względem liczby kobiet w parlamencie w rankingu światowym. Nie da się więc ukryć, że kraju gdzie ponad 47 % pracowników to przedstawicielki płci pięknej, muszą być one przebojowe, odważne i nie w ciemię bite. Taka właśnie jest nasza główna bohaterka Megan. Jest inteligentna i zdesperowana, wie co chce osiągnąć w życiu , tym co ją ogranicza to nie do końca udany związek i nie do końca pasujący do niej mężczyzna , matka ogarnięta manią wielkości, despotyczny ojciec, oraz cierpiąca na bulimię siostra. Rodzina niczym z rodziny Adamsów. Na całe szczęście jest ktoś, kto niczym plaster koi poranione serce Megan, a tym kimś jest Wade, zdeklarowany gej i najbliższy przyjaciel dziewczyny oraz Patience (cudowne imię), recepcjonistka w gabinecie Pani psycholog. To właśnie dzięki niej poznałam parę zwrotów w języku Afrikaans, które zamierzam wykorzystać podczas rozmowy z kolegą z RPA. Jak ja uwielbiam jak  literatura zabiera mnie na krańce świata.

Nie da się ukryć iż Jo MacGregor jest doświadczoną i utalentowaną pisarką, byłam więc bardzo zdziwiona kiedy na portalu literackim lubimyczytac.pl znalazłam tylko jedną jej książkę i były nią właśnie "Mroczne szepty". Niech was to nie zwiedzie bowiem spod pióra tej amerykańskiej autorki wyszło kilkanaście powieści. Jednak pozycja ta, jest w pewnym sensie wyjątkowa i można nawet nazwać ją debiutem. Teraz pewnie zastanawiacie się o co chodzi jednak odpowiedź jest prosta. Do tej pory MacGregor pisała głównie powieści dla młodzieży i wielbicieli nowel dystopijnych. "Mroczne szepty" to jej pierwsza książka skierowana do dorosłych i muszę przyznać i autorka rozpoczęła z przytupem. Czyta się szybko, atmosfera chilluje włosy na rękach (powiedzenie zapożyczone od córki)  a pod koniec czujemy się jak po dobrym deserze, syci i ukontentowani. Polecam.


Tytuł : "Mroczne szepty"
Autor : Jo MacGregor
Wydawnictwo : Wydawnictwo Kobiece
Data wydania : 12 czerwca 2018
Liczba stron : 328
Tytuł oryginału : Dark Whispers



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :



http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Asymetria" Lisa Halliday

"Asymetria" Lisa Halliday

     Ktoś kiedyś powiedział, że "nic w przyrodzie nie ginie", nawet jak umieramy to zmieniamy się w energię, która może się objawić w postaci alpejskiego wiatru czy wyładowania elektrycznego. Nasz świat to miejsce, w którym zachowana musi być kosmiczna równowaga, ład, symetria. Dobro musi równoważyć zło, światło ciemność, kiedy na jednej półkuli panuje zima na drugiej jest lato, kiedy jedni wydają fortuny, drudzy umierają z głodu. Nikt nie powiedział, że musi być sprawiedliwie, ale symetrycznie już tak. Lisa Halliday stworzyła książkę pełną kontrastów, porównań i zestawień, które połączone w jeden kolaż tworzą spójną wizję rzeczywistości. Z precyzją odmalowała naszą współczesną historię, dziejową niesprawiedliwość i stworzyła powieść w której ziemska energia dzieli się dokładnie na pół wywołując pomiędzy ludźmi małe i wielkie asymetrie. Jest to książka która zmusza nas do myślenia. Zanim jednak przystąpicie do lektury tego dzieła, przeczytajcie jeszcze raz Alicję w krainie czarów oraz opowieści Philipa Rotha, a zapewniam was, że powieść Halliday nabierze dla was więcej sensu i głębi. Jest to również rada dla tych, którzy już raz przeczytali "Asymetrię". 

Dwie współczesne historie, które odbijają się echem i przecinają w zaskakującej asymetrii… Najpierw Mary-Alice – dwudziestoparoletnia asystentka w dużym nowojorskim wydawnictwie, inteligentna i utalentowana – w Central Parku poznaje wielkiego pisarza. Dzieli ich duża, prawie pięćdziesięcioletnia różnica wieku, łączy literatura i namiętność. On daje jej ciasteczka, podsuwa intrygujące lektury, spłaca studencki kredyt. Ona – ekscytujący seks, przywiązanie, dyskrecję. Mentor i uczennica.
Historia Amara jest inna, jednak tylko pozornie niezależna. To Amerykanin irackiego pochodzenia. Ma brooklyński akcent, dyplom ekonomisty i dwa paszporty, którym zawdzięcza zatrzymanie przez służby imigracyjne na londyńskim lotnisku Heathrow w drodze do Kurdystanu, gdzie ma odwiedzić brata. Zupełnie nieoczekiwanie staje się zakładnikiem konfliktu rozgrywającego się na Bliskim Wschodzie.

Pierwsza historia opowiada o losach Mary-Alice, która nie lubi swojego pierwszego imienia i używa jedynie drugiego. Pewnego dnia dwudziestolatka poznaje w parku znanego pisarza, Ezrę Blazera. Postać ta wzorowana jest na sylwetce Philipa Rotha, pisarza z którym autorka umawiała się jeszcze w czasach studenckich. W powieści mężczyzna ten ma ponad siedemdziesiąt lat, jest kontrolujący a jednocześnie naiwny, szczodry i rozrzutny. Jego umysł jest ostry niczym stal, jednak ciało powoli zaczyna niedomagać. Ma problemy z sercem i kręgosłupem, oczami i żołądkiem. Jego podręczna apteczka składa się z dziesiątek flakoników i listków z lekarstwami, które zapewniają mu formę fizyczną. Alice jest jego przeciwnością, pierwszą z asymetrii. Dziewczyna jest młoda, sprawna, wygimnastykowana. Znajduje się dopiero na starcie swojego dorosłego życia, przed nią cała przyszłość, którą może wypełnić marzeniami do spełnienia. Ezra i Alice na pierwszy rzut oka tworzą dziwną parę i być może dlatego swój związek postanawiają trzymać w tajemnicy. Choć pojawiają się tutaj słowa miłości, sex czy wyrazy przywiązania, to długo się zastanawiałam, co tak naprawdę, łączyło tę dwójkę? Czy tym czymś była literatura? Nie sądzę, gdyż gusta literackie Alice, były zdecydowanie poniżej przeciętnej a ona sama nie widziała kim jest Camus. To dopiero Ezra nią pokierował, pokazał co "należy" czytać, co warto znać a nawet co "wypada". Kupował jej książki, zostawiał listy, próbował dyskutować. Choć literatura pełni zdecydowanie ważną rolę w tej powieści, tak to nie ona jest tym, co łączy naszych bohaterów. A może spoiwem jest baseball i Red Socks? Choć Alice jest zagorzałą fanką tego sportu, to Ezra nie przejawia jej entuzjazmu. Oglądają wspólnie, jednak bez wielkich emocji, bez skakania na kanapie. A może ta para jest ze sobą ponieważ połączył ich udany, ognisty sex? To też raczej wątpliwa teoria, ze względu na stan zdrowia Ezry. Czyżby więc nasza Alice była typową utrzymanką, która w zamian za pewne "usługi" przyjmuje prezenty i pieniądze, dzięki którym może spłacić pożyczki studenckie? Choć opcja ta wydaje się najbardziej prawdopodobna to niestety jest dla Alice krzywdząca. Przyjmijmy więc, że ta dwójka ludzi spotyka się ze sobą, gdyż znaleźli się na takim etapie swojego życia, że są sobie potrzebni, uzupełniają się i jest pomiędzy nimi chemia. Jednak jak wiadomo związki chemiczne są również ulotne. 


Kolejna historia opowiada o losach Amara Jaafari, iracko amerykańskiego ekonomistę, który wybrał się w podróż ze Stanów Zjednoczonych do Bagdadu, gdzie zamierza odszukać swojego zaginionego brata. W Londynie, gdzie ma międzylądowanie samolotu, zatrzymany zostaje przez Urząd Imigracyjny i zaproszony na przesłuchanie. Siedząc samotnie w pokoju i czekając na funkcjonariuszkę, ma dużo czasu na rozmyślania. W przeciwieństwie do pierwszego opowiadania, które było praktycznie wyprute z jakichkolwiek emocji, tutaj wrze jak w kotle. Amar wspomina swoje dzieciństwo w amerykańskim Bay Ridge, gdzie przeprowadził się wraz z rodzicami. Po ukończeniu szkoły średniej dostał się do jednego z prestiżowych uniwersytetów Ligi Bluszczowej. Śledząc losy mężczyzny możemy poznać jego byłą dziewczynę Maddie czy pożegnać się ze starszym bratem, który postanowił wrócić do Bagdadu wbrew woli rodziców. Wszystkie te sceny nie są przedstawione zgodnie z porządkiem chronologicznym jednak są świadectwem na istnienie bogatego życia wewnętrznego u naszego bohatera. Alice wydawała mi się pusta, wydrążona i mało skomplikowała, Amar, być może ze względu na to, iż jego życie było trudniejsze, jak większości emigrantów,  był pełnokrwisty, emocjonalny i "bogatszy" pod względem psychologicznym. To opowiadanie różni się również tym od poprzedniego, że tytułowe asymetrie nie występują tutaj pomiędzy głównymi bohaterami (stary-młody, głupi-mądry, biedny-bogaty), tylko pomiędzy światem Zachodu a Bliskim Wschodem, państwem i jednostką. Akcja tego opowiadania rozgrywa się w 2008 roku. Saddam Hussajn został już zamordowany, jednak wojna z terroryzmem nadal trwa i nic nie zapowiada tego, by Irak miał stać się spokojnym, demokratycznym państwem. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, gdzie największym zmartwieniem obywateli są niezapłacone rachunki i zła służba zdrowia, w obywatele Iraku w ogóle nie martwią się tym co będzie jutro, gdyż tego jutra mogą po prostu nie dożyć. Nie mają planów na najbliższe dni, nie rozmyślają o swojej przyszłości. Żyją z godziny na godzinę modląc się o tym, by ich najbliżsi spokojnie wrócili ze szkoły czy pracy. Kiedy w Ameryce szumią klimatyzatory w Bagdacie włączają wodę...na godzinę. Przed hydrantami ustawiają się kolejki potrzebujących. Kiedy w Ameryce zapalają się neony w Los Angeles, nad stolicą Iraku zapada ciemność, wyłączono prąd, a jedyne światło jakie zostaje to rozbłysk po bombie. Kiedy w amerykańskich szpitalach dzieci walczą o życie, ich kuzyni zza oceanu swoje oddają przydrożnej minie. Świat pełen jest niesprawiedliwości i asymetrii, a ludzkość powoli zaczyna tracić wiarę w to, że może być lepiej. 

"Asymetria" stawia przed nami bardzo ważne pytania o granice ludzkiej empatii i wyobraźni. Pyta czy jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć się na linii rasy, płci, narodowości i wyznania? Autorka idzie nawet o krok dalej i rozważa sytuację, w której ludzie odrzucają najbardziej oczywiste elementy naszej tożsamości (wiek, pochodzenie etniczne, płeć) i zastanawia się kim byśmy wtedy byli? 
Dużą rolę w tej powieści odgrywa również muzyka. Książka bogato i wyczerpująco rozważą dyfuzję życia w sztukę, jednej ludzkiej świadomości w drugą. Przedstawia nam zależności pomiędzy uczniem i jego mentorem, granice które powoli zaczynają się zacierać. "Asymetrię" możemy przyrównać do dokumentu muzycznego, w którym postaci grają na pianinie lub poświęcają bardzo dużo energii na wybranie jakie utwory zabrałyby ze sobą na bezludną wyspę. Cały ostatni rozdział, w postaci wywiadu z Ezrą, jest poświęcony właśnie temu zagadnieniu. 

Dziś, w kilka dni po skończonej lekturze, nadal siedzę i analizuję moje przemyślenia na temat tej powieści, która okazała się udanym eksperymentem literackim, co rzadko zdaje egzamin w przypadku debiutantów. Jestem ciekawa jak książka ta będzie się "starzeć" i jakie wrażenie wywrze na opinii publicznej. Moim zdaniem "Asymetria" wydaje się być jednym z bardziej przemyślanych wkładów w bieżące debaty i dyskusje o literaturze, autentyczności, terroryzmie, sile i władzy.
Podobało mi się to głównie ze względu na sposób, w jaki łaskocze intelekt, a nie historię.Powieść Halliday to doskonała lektura, która sprawia że myślisz o władzy i przymusie oraz o asymetrii pomiędzy potężnymi i ich "podwładnymi". Zdecydowanie polecam, choć wymaga cierpliwości, czasu i skoncentrowanej uwagi. 


Tytuł : "Asymetria"
Autor : Lisa Halliday
Wydawnictwo : Wydawnictwo Literackie
Data wydania : 5 czerwiec 2019
Liczba stron : 382
Tytuł oryginału : Asymmetry



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  








            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Dzikie sekrety przyrody" Andy Seed

"Dzikie sekrety przyrody" Andy Seed

     Ostatnimi czasy, moje dziecko ze słodkiej, choć nieco szalonej pięciolatki, zmieniło się w przerażającego, absorbującego i nieustającego w boju pytona. Od słowa "dlaczego" już dostaję migreny, a "jak", "po co", "gdzie" i inne pytajniki doprowadzają mnie do białej gorączki. Rozmowa z moją córką zaczęła przypominać teleturniej jeden z dziesięciu, gdzie w tym wypadku biedny prowadzący atakowany jest dziesiątkami pytań na minutę. Skoro w moim domu zamieszkało dzikie zwierzę, to pomyślałam, że w ujarzmieniu tego stwora może mi pomóc książka Andiego Seeda "Dzikie sekrety przyrody". Szybko się okazało, iż kolejny raz uaktywniła się moja kobieca intuicja i postawiłam na dobrą kartę. Moja Jula od razu się w tej lekturze zakochała i postanowiła nauczyć się wszystkich ciekawostek na pamięć. Co prawda zamiar z jakim kupiłam tę książkę, czyli ograniczenie natrętnych pytań (nawet tych już ostatnich) nie został zrealizowany, jednak ból uszu wynagradza mi uśmiech na twarzy mojego dziecka za każdym razem kiedy dowie się czegoś nowego, zabawnego czy szokującego. Nie od dziś wszak wiadomo, że natura jest fascynująca i ciekawi zarówno tych młodych jak i starszych. 

Niezliczone fakty, anegdoty, odkrycia i ciekawostki dotyczące wszystkiego, co żyje wokół nas, podane lekko i z olbrzymim poczuciem humoru. Tak o naturze pisać potrafi tylko Andy Seed, laureat Blue Peter Book Award 2015 za Najlepszą Książkę z Faktami.Jaki spektakularny ptak nie umie latać, ale potrafi pływać? Które zwierzę nie ma głowy, mózgu, oczu ani organów? Co powinieneś zrobić w przypadku ataku osy, mewy, niedźwiedzia grizzly lub rekina? Czy żaby potrafią przewidywać przyszłość? Które zwierzęta najszybciej biegają, a które najwyżej skaczą? Dlaczego pleśń to grzyb, który czyni cuda? I jak to się dzieje, że setki ryb nagle spadają z nieba? (UWAŻAJ!)

Czytaliście kiedyś Wielką Księgę Rekordów Guinessa? W Irlandii, gdzie mieszkam, książka ta jest wydawana tuż przed Świętami Bożego Narodzenia i wielu ludzi kupuje ją w prezencie pod choinkę. Co rok jest kolejna edycja podsumowująca minione dwanaście miesięcy. Oczywiście nie każdy z nas jest na tyle wszechstronny by interesować się każdymi kategoriami i rekordami, więc jeśli znajdą się tutaj tacy, którzy kochają naturę (no wiecie zwierzątka i roślinki), to mam dla nich inną propozycję. Znacie Andiego Seeda? Ten angielski autor wymyślił coś, co może was zaciekawić. Postanowił zebrać dużo faktów, informacji, ciekawostek i anegdot z życia zwierząt i umieścić je w jednym miejscu. Pewnie teraz powiecie, że to wszystko już było. Już kilkaset lat temu znalazło się parę takich , którzy stworzyli dzieło zwane Encyklopedią, a kilkanaście lat temu powstała internetowa wersja tej książki. Ponieważ Seed doskonale zna dokonania swoich poprzedników postanowił obrazić się na dorosłych, którzy już wszystko przed nim wymyślili, i napisać książkę dla dzieci. Zresztą nie była to jego pierwsza. Angielski twórca ma na swoim koncie kilkadziesiąt pozycji, począwszy od podręczników do matematyki a skończywszy na powieściach dla dzieci i młodzieży. "Dzikie sekrety natury" jest najnowszą z jego publikacji. Autor, który przez lata gromadził doświadczenie i miał możliwość czytania zarówno pozytywnych jak i negatywnych recenzji swoich książek, dziś już doskonale wie czego chcą młodzi czytelnicy. Ma być krótko, szybko i interesująco. Wiadomo, że jak napiszemy iż atrament robi się z ośmiornicy a gepard to najszybszy ssak, to nasze dzieci posną z nudów, gdyż takie rzeczy to one mają na lekcjach biologii. By książka taka zaciekawiła największych niedowiarków i małych odkrywców, musi przekazywać treści do tej pory nieznane nawet dorosłym (uwaga rodzice przed przystąpieniem do lektury musicie nauczyć się udawać zdziwienie, wtedy lektura będzie jeszcze lepsza). Muszę przyznać, iż autor dotarł do informacji, które zdecydowanie nie są wiedzą powszechną. On nie tylko zdołał wypunktował, które zwierzę  jest najszybsze, najgłośniejsze i najmądrzejsze ale "sprzedając" mi nowe informacje, które momentami wzbudzały niedowierzanie, jeszcze bardziej wzbudził zainteresowanie zarówno moje jak i mojej córki. Niektóre ciekawostki stawały się wstępem do dyskusji, która w większości kończyła się googlowaniem. Dzięki temu na temat mrówkojadów wiem już praktycznie wszystko. 

Podobnie jak wspomniana wcześniej Księga Rekordów Guinessa, tak i "Dzikie sekrety przyrody" podzielone są na różne części tematyczne. Tutaj, wspólnym mianownikiem, jest fascynujący i niezwykle bogaty świat fauny. Dzięki Andiemu Seedowi możemy dowiedzieć się jaki gatunek zwierząt porusza się najszybciej, kto najwyżej (lub też najdalej) skacze, kto jest najcieższy czy co warto wiedzieć o żyrafach. Autor przedstawia również fakty i mity na temat znanych nam zwierząt. Czy wiedzieliście, że kupa hipopotama, podobnie jak truchło walenia, jest wybuchowa a światło wytwarzane przez świetliki nie służy do oświetlania im lotu a jest metodą komunikacji? Tych ciekawostek, faktów i informacji jest tutaj naprawdę sporo. Czasem pojawiają się takie zwierzątka bądź owady, z których istnienia nawet ja nie zdawałam sobie sprawy. Czym na przykład jest walabia czy golec piaskowy? Troszkę żałuję, że autor nie rozjaśnił mi w głowie i nie napomknął chociażby do jakiej gromady należą lub po prostu nie wstawił zdjęcia. W niektórych przypadkach musiałam posiłkować się wszechwiedzącą Wikipedią, byle tylko móc zaspokoić ciekawość mojego dziecka. 
W rozdziale pod tytułem "Dziwne i dziwniejsze" autor zebrał mnóstwo kontrowersyjnych, śmiesznych bądź też paskudnych czy odrażających faktów z życia naszych braci mniejszych. Mamy tu troszeczkę gastronomii i gustów kulinarnych, przepowiadanie przyszłości, mutacje wszelakie a nawet drogocenną kupę. Co do kupy, to też wam mogę powiedzieć pewną ciekawostkę i anegdotkę zarazem. Pewnego dnia kiedy byłam mała, spacerowałam wraz z rodzicami po plaży we Włoszech. To właśnie tam, na piasku, natknęłam się na coś kulistego i włochatego, wyglądem przypominającego piłkę tenisową, tylko że w brązowym kolorze. Dość długo się tym bawiłam podrzucając, kopiąc, wąchając. Po kilku dniach, okoliczny rybak widząc mnie z moją zabawką w ręku, oświecił moich rodziców, że bawię się "kupą" delfina. Wtedy doceniłam przywiezione w walizce zabawki ;)
W kolejnych rozdziałach autor zabiera nas w podróż dookoła świata. Odwiedzamy Sumatrę i Australię, Sri Lankę oraz wiele innych miejsc. Dowiadujemy się jak mieszkańcy poszczególnych państw nazywają wilka oraz jakich zwierząt mamy się strzec w swoich podróżach. Musze przyznać, iż zarówno dla mnie jak i dla mojej córki była (i nadal jest) to świetna przygoda. 
Ci, którzy zamiast zwierzątek wolą roślinki (choć niektóre mogą być bardziej krwiożercze od drapieżników) również nie będą zawiedzeni gdyż autor o nich nie zapomniał i poświęcił im cały rozdział. To właśnie z niego dowiemy się z czego się robi przyprawy, czym jest pleśń i dlaczego kokosy są ostatnio takie popularne. 

Ostatnia część książki, okaże się najciekawsza dla tych młodych odkrywców, którzy wolą aktywnie badać świat. Znajdują się tutaj quizy i zabawy, zagadki logiczne oraz zwierzęce łamigłówki. Niestety większość z tych aktywności była zbyt trudna dla mojej pięcioletniej córki, gdyż nie ma jeszcze odpowiedniej wiedzy, którą nabywa się w szkole podstawowej. Swój potencjał w pełni będą mogły tutaj rozwinąć dzieci w wieku 8-9 lat, które wiedzą już czym jest biologia, potrafią odróżnić gada od płaza i orientują się gdzie leży Afryka. Jednak znalazła się tutaj jedna zabawa, która "zdobyła" zainteresowanie mojej pociechy, a był nią "zwierzęcy łańcuszek". Najmłodsza osoba w grupie graczy wymienia zwierzę, a następna musi wymyślić kolejne, którego nazwa zaczyna się na ostatnią literę poprzedniego. Oczywiście nie mogą się powtarzać. Zabawa była przednia, jak zostawiłam córkę z tatą i koleżanką, to miałam czas na ugotowanie zupy (i przeczytanie paru rozdziałów książki) tak byli zajęci rywalizacją. 

Od zawsze powtarzam, że książki dla dzieci powinny uczyć i rozwijać wyobraźnię. W końcu umysł młodego człowieka jest chłonny jak gąbka, a najlepiej się uczy właśnie przez zabawę. Po przeczytaniu tej książki wiem, że Andy Seed, podziela moja zdanie (lub też ja podzielam zdanie wielu psychologów). Ja widzę ten zbiór ciekawostek w samych superlatywach : dostarczył mi wiedzy i rozrywki, zainteresował, zainspirował do poszukiwań i paradoksalnie zyskał czas dla siebie. Moja córka zapytana o to, co jej się nie podobało w książce, miała tylko jedną uwagę : brak kolorów. I tutaj po przemyśleniu muszę się z nią zgodzić. Dzieci lubią  kolory, lubią jak coś jest pstrokaty gdyż zwraca ich uwagę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tutaj głównym celem autora było przekazanie unikatowej wiedzy bez zbędnego rozpraszania czytelników, jednak  barwy uprzyjemniłyby ten proces. Całe szczęście mamy jeszcze naszą własną wyobraźnię i to co szare i czarno-białe, możemy łatwo pokolorować we własnej głowie. Szczególnie jak mamy kilka lat. Polecam. 


Tytuł : "Dzikie sekrety przyrody"
Autor : Andy Seed
Wydawnictwo : Wydawnictwo Literackie
Data wydania : 14 sierpień 2019
Liczba stron : 160
Tytuł oryginału : Rspb Wild Facts About Nature




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




 
 
 
 
            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Słodkie i gorzkie migdały" Elise Volmorbida

"Słodkie i gorzkie migdały" Elise Volmorbida

     Jak byłam dzieckiem, a później nastolatką, bardzo często wraz z rodzicami, jeździłam do Włoch. Latem odwiedzaliśmy gorące plaże Calabrii, zimą wypadaliśmy na narty do "lodowcowej" Cortiny D'Ampezzo. Dziś, kiedy sama mam własną rodzinę, która składa się z bojącego się latania męża i dwójki bardzo absorbujących dzieci, jedyne podróże jakie odbywam, to te na papierze. Jeśli wpadnie mi w oko, książka której akcja toczy się w Italii, to od razu wiem, że muszę ją przeczytać. Elise Valmorbida przeniosła mnie do Włoch jakie pamiętam, na górskie stoki owiewane fenem i pola prażone słońcem. Jednak była to nie tylko podróż z jednego miejsca na drugie, autorka przeniosła mnie również w przeszłość, aż do czasów II Wojny Światowej, czasów Mussoliniego, wojny i głodu. Aż ciężko uwierzyć w to, że ten tak szczęśliwy, uśmiechnięty i pozytywny naród, ma za sobą tak przerażającą i krwawą historię, że dziadkowie tych śmigających na skuterkach chłopców, podrywających blondwłose turystki, należeli do Czarnych Koszul, które z zimną krwią mordowały swoich rodaków. To był naprawdę gorzki "migdał" do zgryzienia, gdyż w pewien sposób runęło moje wyobrażenie o tym kraju. 

Jeśli myślicie, że aranżowane małżeństwa i posagi, to zamierzchła przeszłość lub coś co zdarza się obecnie jedynie w krajach muzułmańskich, to jesteście w błędzie. Do tej pory w niektórych częściach Europy, to rodzice wybierają odpowiedniego kandydata lub kandydatkę dla swoich dzieci. Oczywiście nie mówi się o tym głośno, gdyż żyjemy w demokratycznym świecie, jednak miejscami tradycja zwyciężyła z nowoczesnością. To, że kobiety mogą głosować, a nawet kandydować w wyborach i decydować o swojej przyszłości, jest rzeczą tak naprawdę nową. W wielu krajach europejskich jeszcze 70 lat temu, przedstawicielki płci pięknej były jedynie o szczebel wyżej od wołu. Zawsze w drugim szeregu, bez prawa głosu i możliwości samostanowienie, były zależne najpierw od swoich ojców i matek, potem od mężów i braci. Elise Valmorbida zależności te pokazuje w nieco prowokujący jednak niezwykle przekonujący sposób. Nasza główna bohaterka Maria Vittoria ma już 25 lat i uznawana jest za "starą". Co z tego, że ma dobre zęby, krzepkie ciało i siłę młodej klaczki, jak powoli kończy się dla niej najlepszy okres reprodukcyjny. Ponieważ do tej pory nie znalazł się żaden chętny kawaler to ojciec dziewczyny musi pójść w "świat" i najoględniej mówiąc, dziewczynę po prostu sprzedać. Myślicie, że to Arabowie nie szanują kobiet, bo kupują je za dwa wielbłądy i dywan? Okazuje się, że my, Europejczycy, wcale nie jesteśmy lepsi. Ba, często taki muzułmanin, którego stać na zapłacenie za żonę, zapewni jej lepsze warunki bytowe niż polski czy włoski szlachcic. W "Słodkich i gorzkich migdałach" sytuacja była jeszcze gorsza, gdyż jej ojciec nie dość, że na niej nie "zarobił" to jeszcze musiał do tego całego interesu dopłacić. Jedyną łyżką miodu w beczce dziegciu był fakt, że Marii trafił się zdrowy, robotny i nawet przystojny mężczyzna, z planami na przyszłość. O takich, szczególnie w czasach toczącej się wojny, było naprawdę ciężko. Jak możemy się domyślać pomiędzy dwojgiem małżonków miłości nie było, jednak wykształciło się coś innego : odpowiedzialność i poświęcenie, może nawet przyjaźń. Skoro zmuszeni byli na spędzenie całego życia razem, to trzeba było zrobić wszystko by to życie uczynić w miarę znośnym. Prawie sto lat temu, mało kto miał okazję lub odwagę zmienić swój los. Córki nie sprzeciwiały się rodzicom, żony mężom a matki nie opuszczały swoich dzieci. Królował patriarchat i mogło się wydawać, że tak już zostanie. Paradoksalnie to właśnie wojna sprawiła, że mężczyźni stracili swój "złoty tron". A dlaczego? Gdyż ich po prostu zabrakło. Większość zginęła w wyniku działań wojennych, część była niezdolna do pracy ze względu na odniesione rany. Dlatego nie dziwi nas, że to właśnie kobiety musiały wziąć sprawy we własne ręce, a wiadomo jak raz zakosztuje się wolności to bardzo ciężko jest ją oddać. Najlepszym przykładem na to, jak poprawiła się sytuacja kobiet po drugiej wojnie światowej, jest córka Marii, Amelia, która wbrew woli rodziców sama wybiera własną przyszłość. 

My, Polacy, jesteśmy narodem, który za sporty narodowe uznaje narzekanie i użalanie się nad sobą. Kochamy martyrologię i powroty do przeszłości, kochamy dziadków z Wehrmahtu, listy Wildsteina i wszystko co tylko może oczernić i umniejszyć naszych sąsiadów, znajomych czy nawet członków rodziny. Wstyd się do tego przyznać, ale lubimy patrzeć na cierpienie innych. Jako imigrantka wiem, że prędzej pomoże mi obcy, niż mój rodak. Oczywiście generalizuję, jednak po 12 latach mieszkania za granicą mam wyrobiony pewien wizerunek "Janusza i Mariolki". Muszę przyznać, że nigdy, w całym swoim życiu, nie widziałam Polaka, który z przejęciem, troską i smutkiem, wypowiadał by się o setkach tysięcy zwykłych obywateli Niemiec, którzy również cierpieli w wyniku II Wojny Światowej. Dla nas Niemcy to naziści. Koniec i kropka. Sami na siebie sprowadzili ten los. Z Włochami jest zgoła inaczej. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Mussolini nie doczekał się takiej nienawiści? Dlaczego Włochów kochamy i myśląc o nich, nie pojawia nam się przed oczami słowo "faszyści"? Odpowiedź na to pytanie jest prosta : ponieważ nie znamy zbyt dobrze historii, nie wiemy co się działo we Włoszech  w latach 40-tych XX wieku, gdyż wszystkie podręczniki do historii skupiają się tylko na Hitlerze, reszta to tylko zmanipulowane przez niego marionetki. Muszę przyznać, iż sama zapomniałam o tym, jakich metod chwytał się włoski Duce , byle tylko zaimponować swojemu sojusznikowi, ilu ludzi zabił a ilu skazał na głód i pracę ponad siły. Rodzina Marii była w komfortowej sytuacji, gdyż posiadała swój własny sklep spożywczy. jednak i oni by przeżyć musieli jeść jaszczurki i oszukaną polentę. Było ciężko. Sklepik nie przynosił zysku, gdyż trudno było o towary, część z mieszkańców miasteczka brała na kredyt, którego nie było jak spłacić. Ubrania nosiło się "po kimś", cerowane i wielokrotnie przerabiane. Maria musiała zrobić wszystko by utrzymać swoją rodzinę, szczególnie kiedy zabrakło jej głowy. Zawsze na wojnie jest tak, że najbardziej nieświadomi i najbardziej niezaangażowani, cierpią też najbardziej. Właśnie tę niechęć do władzy, strach przed wojną, brak zrozumienia i lęk przed nieznaną przyszłością, przedstawiła nam autorka. Pokazała nam jak wyglądało włoskie społeczeństwo z małych miejscowości w czasach wojennej zawieruchy. Uzmysłowiła nam ich niewiedzę i społeczne zacofanie. Był to lud prosty, lud rolników i drobnych rzemieślników, ludzi dla których celem w życiu było wydanie za mąż swoich córek i ożenienie synów, by ziemia nie pozostała bez pana. Choć wojna była dla nich czymś odległym, tak i oni musieli jeść jej krwawe owoce. 

Muszę przyznać, iż styl Valmorbidy, nie każdemu przypadnie do gustu. Jest on liryczny i opisowy, co w przypadku książek historyczno-obyczajowych, może okazać się przekleństwem. Tak, momentami naprawdę było nudno. Doskonale rozumiem, że za pomocą scenek rodzajowych autorka pragnęła jak najwierniej odtworzyć nam realia epoki, jednak niektóre z nich były zbyt obrazowe i szczegółowe, jak chociażby moment świniobicia. Na wierne opisywanie czynności i scenerii możemy sobie pozwolić, wtedy kiedy dalsza część będzie pełna zwrotów akcji i niepokojących wydarzeń, jeśli fabuła jest powolna i mało dramatyczna, zabiegi takie jeszcze bardziej ją spowolnią. Ja to nazywam "chłopizacją" powieści, oczywiście neologizm utworzony od "Chłopów" Reymonta, którzy są doskonałym przykładem przerostu formy nad treścią (hejterzy zostawiam wam pole do popisu). Jeśli nie lubicie rozległych, momentami poetyckich opisów, to by przeczytać tę książkę musicie uzbroić się w cierpliwość. Ale wierzcie mi naprawdę warto, chociażby dla samej historii i dla ważnych tematów, które powieść ta podejmuje, a najważniejszym z nich jest "macierzyństwo", które momentami jest wyzwaniem, momentami świętością a najczęściej lękiem podszytym miłością. 

Elise Valmorbida, na portalu lubimyczytac.pl wygląda na debiutantkę, gdyż do tej pory nikt nie dodał reszty jej, wydanych w obcych językach, powieści. Jak przeczytacie "Słodkie i gorzkie migdały" to jednak szybko się zorientujecie, iż autorka jest doświadczoną, zorientowaną na czytelników pisarką, która ma bardzo dużo do przekazania, i robi to w ambitnej formie. Książka ta podejmuje się wielu ważnych i (choć trudno w to uwierzyć) nadal współczesnych tematów. Mowa tutaj o roli kobiety w społeczeństwie , aranżowanych małżeństwach, zdradach, związkach bez miłości, dynamice rodziny i wojnie, która niszczy wszystko co stanie jej na drodze. Jest to powieść o Włoszech które jednocześnie wydają nam się bardzo bliskie a z drugiej strony pokazują, obcą, złowieszczą twarz. Choć wydawać by się mogło, że "Słodkie i gorzkie migdały" to powieść o miłości, to tak naprawdę jest jej tutaj jak na lekarstwo, jest chęć przetrwania, są pozory, jest odpowiedzialność i przywiązanie, jednak reszta została zniszczona wraz z małżeńskim kontraktem podpisanym ręką rodzica. Polecam.


Tytuł : "Słodkie i gorzkie migdały"
Autor : Elise Valmorbida
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 7 maja 2019
Liczba stron : 448
Tytuł oryginału : The Madonna of the Mountains


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


 
 
 
 
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html



"SKAM" Julie Andem

"SKAM" Julie Andem

     Choć czasem wstyd się do tego przyznać, to należę do pokolenia wychowanego na serialu Beverly Hills 90210. Do tej pory pamiętam skonsternowane, zszokowane a momentami wręcz oburzone, twarze moich rodziców (oraz dziadków), na widok brzemiennej Andrei, pijanego Dylana (albo jeszcze lepiej Donny) czy odurzonej marihuaną Kelly. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, to serial ten był produkcją dla grzecznych, bogobojnych dziewczynek. Nie było tam ani śmiałych scen sexu, alkoholowych libacji czy wyuzdanych orgii. Owszem były pocałunki i eksperymentowanie z używkami, jednak reżyserzy zachowali wymagany umiar. Dziś wszystkie bariery puściły, ekipy telewizyjne korzystają ze swojej wyobraźni i fantazji, pamiętając o fakcie, że tym co najbardziej kręci widzów czy czytelników jest to co zakazane, szokujące, wyuzdane i skrajne. I taki właśnie jest SKAM. Przypuszczam, że moja rodzicielka dostała by już zawału po pierwszym odcinku, a jak by się dowiedziała, że akcja serialu rozgrywa się niespełna kilkaset kilometrów od miejsca jej zamieszkania, to zaczęłaby bić głową w mur , modląc się o zbawienie. Oczywiście mocno tutaj przesadzam, jednak jedno jest pewne. Dzisiejsi nastolatkowie o wiele za szybko dorastają i nie bez powodu serial ten, dostał taki a nie inny tytuł. SKAM to bowiem nie tylko wstyd lecz również srom... dwie rzeczy, które kręcą dzisiejszym światem.


W SKAM Sezon 1: Eva śledzimy losy Evy Kviig Mohn, nastolatki rozpoczynającej naukę w szkole średniej. Dziewczyna zaczyna spotykać się z Jonasem, ale nowy związek wpływa negatywnie na jej przyjaźń z byłą partnerką ukochanego. Pierwsza klasa Evy w Liceum im. Hartviga Nissena to trudny okres miłości, zdrady i zerwanych więzów – ale i nawiązywania nowych przyjaźni z Noorą, Chris, Vilde i Saną. 

Do tej pory zdarzyło mi się przeczytać zaledwie jeden scenariusz i do tego było to "dzieło" z wyższej półki, a mianowicie "Wściekłe psy" Quentina Tarantino. Rzadko która książka zostaje ze mną na dłużej, jednak ta stoi dumnie na półce już kilkanaście lat i nigdzie się nie wybiera. Po SKAM sięgnęłam z czystej ciekawości. Po pierwsze chciałam sobie odświeżyć czym tak naprawdę jest scenariusz, po drugie zastanawiało mnie jaka jest dzisiejsza norweska młodzież i z jakimi problemami się boryka, a po trzecie gdzieś pokątnie usłyszałam, iż warto ten screenplay przeczytać, ze względu na kontrowersyjne treści. I muszę przyznać, że zaczęłam się zastanawiać, jakie to szokujące rzeczy dzieją się w środowisku norweskich szesnastolatków. Spodziewałam się problemów rodem z American Pie, gdzie garstka uczniów szkoły średniej, boryka się z własną seksualnością, wypróbowuje swój urok osobisty i stara odnaleźć własne ja w nowym miejscu. Liczyłam na to, że scenariusz ten będzie miał komediowy sznyt, że mnie rozbawi a jednocześnie pobudzi emocjonalnie oraz, co najważniejsze, będzie niósł przesłanie (morał), który okaże się lekcja dla widzów lub czytelników. Niestety okazało się, iż autorka miała co innego na myśli. Czy to źle ? Oczywiście, że nie, jednak obraz "młodej" Szwecji, który powstał w mojej głowie po przeczytaniu tej książki jest bardzo niepokojący. I po przeczytaniu tego scenariusza zaczęłam się zastanawiać, czy ta skandynawska "wolność" już dotarła do reszty Europy.
Do tej pory to właśnie Stany Zjednoczone były dla mnie matecznikiem wszystkiego co najgorsze, miejscem skąd przychodzą nowe trendy, szczególnie te społeczno-obyczajowe. Choć muszę przyznać, iż nie wiem co na dany moment dzieje się w Chicago czy Los Angeles, tak dam sobie głowę uciąć, że Oslo czy Sztokholm, zdecydowanie wyprzedziły w "wolności" swoich kolegów zza oceanu. Czytając ten scenariusz nie mogłam uwierzyć w to, że opowiada on o losach szesnastolatków. Jeśli wizja ta jest prawdą, to ja zacznę się modlić o to, żeby moje córki nigdy nie dorosły. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ewolucja idzie do przodu, czas przyspiesza a my starzejemy się szybciej. Zdążyłam zauważyć, że moja pięciolatka zdecydowanie lepiej obsługuje mój telefon niż ja i posługuje się słowami, których w jej wieku nawet nie znałam. Nie chcę jednak wierzyć w to, że moja pociecha w wieku 14 lat będzie piła wódkę i zagryzała ją żelkami, by potem całować się z inną dziewczyną czy chłopakiem, bo nie będzie jej to robiło żadnej różnicy. A jeśli cudem uda jej się dożyć 16-tych urodzin, to lekarz wszczepi jej spiralę by mogła bezpiecznie uprawiać sex, a starszy kolega lub też "licencjonowany" alkoholowy dealer kupi jej zgrzewkę na imprezę. Nie myślcie sobie jednak, że jestem stara dewotką, gdyż wiem na czym  świat stoi i sama święta nie jestem. Chodziłam na imprezy, zdarzyło mi się upić i robić głupie rzeczy, jednak nie było to moją codziennością. Julie Andem sprzedaje mi inną wizję. Wizję młodych, zblazowanych i rozpuszczonych, którzy wiecznie balują, piją i są na haju. Szkoła jest jedynie dodatkiem do maturalnej imprezy. Jeśli norweskie licea naprawdę tak wyglądają to pora się zastanowić, czy nasz rozwój cywilizacyjny naprawdę idzie w dobrym kierunku.

Choć ciężko mi się czytało o nastolatkach, dla których najważniejszym celem w życiu jest przejechanie się maturalnym autobusem, tak samych bohaterów serialu polubiłam. Tak to w życiu bywa, że stajemy się outsiderami, przegrywami, że tracimy wszystkich przyjaciół i budzimy się z ręką w nocniku. Na pewno każdy z nas niejednokrotnie pokłócił się z kimś bliskim, zerwał znajomość czy stał ofiarą ostracyzmu i wykluczenia. Jest to często elementem naszej młodości. Główni bohaterowie SKAM-u to osoby, które są właśnie outsiderami, choć każdy z nich z innej przyczyny. Eva od samego początku wydawała mi się dziwna, jednak dopiero po koniec scenariusza dowiedziałam się dlaczego i by nie psuć wam przyjemności z czytania, czy oglądania, jej sylwetkę pominę. Więc kogo tutaj jeszcze mamy? Na przykład Noorę : dziewczynę znikąd. Jest piękna i inteligentna, zabawna i trzeźwomyśląca, robi za sumienie grupy dbając o to by nikt nie został pokrzywdzony. To właśnie Noora jest moją ulubioną bohaterką. Spotkamy tutaj również Chris, która jest totalnym wulkanem energii i emocji. Niczego się nie boi i niczego się nie wstydzi, mówi to co jej ślina na język przyniesie. Sana jest muzułmanką, jednak nie taką jak myślicie. Choć nosi chidżab to nie boi się pokazywać środkowego palca, przeklinać i chodzić na imprezy. Muszę przyznać, że dość dużo czasu mi zajęło przyswojenie tego obrazu. Myślę, iż postać Sany nie miała by prawa bytu w realnym świecie, niemniej jednak miło było ją poznać i uwierzyć w wolność, którą poniekąd symbolizuje. No i oczywiście jest Chris, dziewczyna wymykająca się wszelkiej klasyfikacji. Mądra i głupia jednocześnie, zabawna i żenująca, pomysłowa i nieprzewidywalna. Jeśli kiedykolwiek nakręcony zostanie drugi sezon serialu to mam wielką nadzieję, że to właśnie ona stanie się główną bohaterką. Na koniec zostawiłam sobie Vilde, gdyż jest ona najbardziej enigmatyczną osobą, która pojawia się na przestrzeni tych 200 stron. Do samego końca nie wiedziałam co o niej myśleć. Z jednej strony zna się na ekonomii i wydaje się być mądrą dziewczyną, z drugiej jej zachowanie wszystkiemu przeczy. A może właśnie o to chodziło? O przedstawienie tego, że umysł nastolatków dopiero się kształtuje? 

Fabuła "Skamu" porusza dwa bardzo ważne tematy. Pierwszym z nich jest rozpoczęcie nowej szkoły przez nastolatków. Dziś, lata po tym kiedy zamknęły się za wami drzwi placówki edukacyjnej, pewnie myślicie, że start liceum, szkoły zawodowej czy technikum, nie jest niczym nadzwyczajnym, każdy musi przez to przejść. Okazuje się jednak, że moment ten jest bardzo ważny i może mieć kluczowe znaczenie dla rozwoju funkcji społecznych młodego obywatela. Wpływ na to czy będziemy lubiani czy też uznają nas za 'przegrywów" ma często pierwsze wrażenie jakie zrobimy na swojej klasie i szerszej szkolnej społeczności. Niektórzy z uczniów tak bardzo będą chcieli zabłysnąć i zostać zaakceptowanym, że porzucą własną tożsamość i zaczną grać po publikę. Na dłuższą metę może się to okazać niebezpieczne, a kiedy prawda wyjdzie na jaw, taka osoba tym bardziej będzie spalona. Chłopakom w szkole jest o wiele łatwiej niż dziewczętom. Oni po prostu są jacy są, liczy się jedynie to jak grają w piłkę i czy mają najnowsze GTA. Oczywiście uroda jedynie pomaga, lecz jeśli stwórca jej poskąpił, to nadrabia się humorem, rzadko kiedy intelektem. Dziewczyny mają trudniej. Jeśli nie jest się superlaską, zgrabną,wysportowaną, z prostymi nogami i zębami, odpowiednim biustem i kształtnym tyłkiem, to prawie na pewno będzie się okupowało tylne rzędy ławek, wraz z gronem sobie podobnych "pasztetów". Młodzi są okrutni i to się nie zmieni. Serial ten pokazuje nam, że oprócz wyglądu i pieniędzy liczy się również indywidualizm, inteligencja a nawet inność. 
 Drugim bardzo ważnym tematem poruszonym przez autorkę jest relacja na linii matka - córka. I tutaj natykamy się na dość powszechny schemat rodzica pracującego czytaj wiecznie zajętego, który nie ma czasu dla własnej pociechy. Zaczyna się nią dopiero interesować jak zaczynają napływać listy ze szkoły. Temat ten został dopiero poruszony i mam nadzieję na więcej w następnym sezonie. Nastolatków pozostawionych samym sobie jest coraz więcej i cieszę się, że znajdują się scenarzyści i autorzy, którzy zaczynają to dostrzegać i opowiadać o ich uczuciach. Mam nadzieję, że przesłanie to dotrze również do dorosłych. 

Muszę przyznać, zresztą recenzja ta jest doskonałym tego przykładem gdyż nie mogę skończyć jej pisać bo ciągle coś dokładam, że scenariusz ten bardzo mi się spodobał. Zainteresował mnie nie tyle, że chętnie obejrzę serial i zobaczę jakich aktorów wybrała scenarzystka i czy pokrywają się z wizerunkami, które wytworzyłam we własnej głowie. Scenariusze czyta się bardzo szybko. Są nie tylko zarysem fabularnym lecz wyrazem tego co twórca ma w głowie, zbiorem szczegółów dotyczącym rekwizytów, miejsc, muzyki i zachowań aktorów. Mają być również wskazówką dla wszystkich członków ekipy produkcyjnej, którzy będą je czytać. Są to teksty otwarte na sugestie, które łatwo się poddają obróbce. Niektóre zdania to istne znaki zapytania i nie wiemy czy pojawią się w filmie . "SKAM" jest dopiero szkicem, pierwszą wersją, która czeka na edycję.  Moim zdaniem, oprócz okropnej lekarki, nic zmieniać tutaj nie należy. Jest młodzieżowo, stylowo, facebookowo i zdecydowanie nie jest to żadem SKAM. Polecam. 


Tytuł : "SKAM"
Autor : Julie Andem
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 4 czerwca 2019
Liczba stron : 208
Tytuł oryginału : SKAM Sesong 1: Eva



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Zanim się obudzę" Agnieszka Bednarska

"Zanim się obudzę" Agnieszka Bednarska


      Czy słyszeliście kiedyś o Zachariaszu Dunlapie ze Stanów Zjednoczonych, u którego komisja lekarska orzekła śmierć mózgu a on sam nieświadomie przysłuchiwał się rozmowom na temat przygotowań do własnego pogrzebu? Przypadek ten jest głośny na cały świat i przypomina nam, że nawet lekarze mogą się mylić i to w sprawach najwyższej wagi. Kiedy ciało Zachariasza było przygotowywane do pobrania narządów, ordynator szpitala wydał przyzwolenie dla najbliższej rodziny, na to by mogła przyjechać i ostatni raz się pożegnać. Szczęśliwym trafem wśród bliskich chorego znaleźli się pielęgniarze i to właśnie oni zauważyli, iż Dunlop reaguje na bodźce. Zbadali go i nie zgodzili się na pobranie narządów do transplantacji. Klika dni później mężczyzna został wybudzony ze śpiączki. Jego relację można obejrzeć w Internecie. Choć w dzisiejszych czasach medycyna znacząco poszło do przodu tak pewne definicje nadal pozostają niezmienne. Jedną z nich definicja śmierci, która funkcjonuje w neurochirurgii nieprzerwanie od 1968 roku. Według niej człowiek umiera w momencie, kiedy umiera jego mózg a konkretniej pień mózgowy. Choć od końcówki XX wieku dużo się zmieniło, powstało wiele nowych teorii, z których duża część poparta jest dowodami, tak do tej pory nikt nie ośmielił się ingerować w zapisy z Deklaracji z Sydney. 

Z rzeki zostaje wyłowiona kobieta – wyziębiona i prawie martwa. W szpitalu zapada w śpiączkę. Ma nikłe szanse na wybudzenie się. Policja nie potrafi ustalić jej tożsamości, nikt nie zgłasza jej zaginięcia. Opiekująca się nią siostra Brygida nadaje jej imię Selena i od tej pory poświęca się opiece nad dziewczyną. Do tej samej sali trafia Kamil, chłopak z objawami śmierci mózgowej. Ordynator namawia jego rodziców do podpisania zgody na pobranie organów od Kamila, ale oni się nie zgadzają. Matka, patrząc na syna, nie wierzy w jego śmierć.


"Zanim się obudzę" to książka, której autorka, Agnieszka Bednarska próbuje zmierzyć się z zagadnieniem jakim jest śmierć mózgowa. Temat ten jest bardzo trudny, szeroko dyskutowany i wzbudzający kontrowersje.  Każdego dnia w śpiączkę, zapadają setki osób. Niekiedy jest ona wywoływana narkotykami czy truciznami, kiedy indziej jest następstwem wypadku czy świadomym działaniem lekarzy. Choć w internecie pojawia się mnóstwo relacji ludzi, którzy zostali wybudzeni, tak zastanawiam się czy można im wierzyć. Informacje na temat tego, co jest "po drugiej" stronie, są bowiem bardzo rozbieżne. Jedni widzą tunel z którego wydobywa się białe światło, inni trafiają na zieloną łąkę, jeszcze inni w pustkę. Nawet jeśli chcielibyśmy wszystkie te relacje zebrać w jedną całość i na jej podstawie stworzyć obraz świata "po śmierci", to trud ten spełzł by na niczym, gdyż zbyt mało jest tutaj punktów stycznych. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie wiemy co się z nami stanie po śmierci i dopóki sami jej nie przeżyjemy to się nie dowiemy. Przeszukiwanie internetu w poszukiwaniu odpowiedzi na to filozoficzne pytanie jest bez sensu. Nie znaczy to jednak, że nie możemy się tym tematem interesować, gdyż jak najbardziej powinniśmy. 
Ja osobiście jestem wielką zwolenniczką transplantologii. W portfelu noszę kartę dawcy i cała moja rodzina została poinformowana o mojej decyzji. Wierzę, iż jeśli stanie mi się krzywda i mój mózg będzie nie do odratowania, to uda mi się ocalić życie innych. Muszę przyznać iż po przeczytaniu tej książki, co prawda nadal nie zmieniłam zdania, jednak ogarnęły mnie pewne wątpliwości. Sama przed sobą musiałam przyznać, iż moja decyzja była podjęta bez wielkich przemyśleń. Patrzyłam tylko na tę jasną stronę medalu. Na te płuca i wątrobę, na serce i nerki, które mi już nie będą potrzebne a inni na nie czekają latami. Podpisując "kartę" nie myślałam o sobie i o tym co się ze mną stanie. Książka Bednarskiej uświadomiła mi, że jest również inna, mroczna strona medalu, o której mówi się rzadko albo wcale. Z jednej strony wcale się nie dziwię, gdyż jak by powiedzieć ludziom, że tak naprawdę lekarze nie są w 100 procentach pewni, że pobierają organy od zmarłych, to nikt nie zgodził by się na to by być dawcą. Z drugiej może warto całą dostępną wiedzę udostępnić społeczeństwu, tym samym dając mu możliwość wyboru? Cieszę się, iż przeczytałam tę książkę. Gdyż teraz wiem więcej. Jestem bardziej świadoma i choć mojej decyzji nie zmienię, tak jeśli kiedykolwiek w przyszłości będę musiała o czymś ważnym zadecydować to nie zrobię tego pochopnie tylko z rozwagą i namysłem, gdyż konsekwencje mogą być tragiczne. 

Agnieszka Bednarska zadała sobie wiele trudu by uczynić tę książkę jak najbardziej wiarygodną. Wiedza na temat śmierci mózgowej, śpiączki czy transplantologii nie jest ani powszechna ani popularna. Powiedzmy sobie szczerze : zwykłe szaraczki jak my ( przepraszam jeśli kogoś obrażam), zazwyczaj nie czytują medycznych pism branżowych a ich wiedza na temat chorób i sposobów ich leczenia zaczerpnięta jest z Doktora Housa czy Ostrego Dyżuru. Owszem, jeśli trafi się gorący temat, który przez kilka tygodni nie będzie schodził z czołówek dzienników telewizyjnych, tak znajdzie się wielu "znawców" tematu, domorosłych lekarzy, z których każdy będzie chciał wyrazić własną opinię, czy to w gronie rodziny (przy piwku) czy na forum. Cieszę się, iż autorka zdecydowała się na podjęcie takiego trudnego tematu i jednocześnie nie potraktowała go jednostronnie. Nie jest to książka, która między słowami namawia nas do tego, byśmy zostali dawcami. Momentami wręcz nas do tego zniechęca. Bednarska zadbała o to, by przedstawiony temat nie miał przed nami żadnych tajemnic. W powieści pojawiają się lekarze o różnych, często bardzo skrajnych lub niepopularnych, punktach widzenia, którzy symbolizują to, co się dzieje na polskiej scenie neurochirurgii i transplantologii. Mamy tutaj zdesperowaną panią ordynator, która zrobi wszystko byle tylko zdobyć potrzebne organy, oraz doktora Yao Nakamurę, który uważa iż śmierć mózgowa jest mitem, gdyż za pomocą odruchów nie możemy sprawdzić działania wszystkich zakamarków umysłu i zobaczyć, czy gdzieś jeszcze tli się życie. Jak widzimy mamy tutaj do czynienia ze skrajnymi punktami widzenia, jednak autorka robi wszystko by zapełnić dzielącą je przepaść. Pojawiają się tutaj również inni lekarze, i Ci którzy jeszcze nie wyrobili sobie własnego zdania i Ci, którzy boją się je wyrazić. Podobnie jest z pielęgniarkami, rodzinami pacjentów oraz samymi pacjentami, których głos, pomimo tego że trwają w śpiączce, też możemy usłyszeć. Choć powieść ta zaliczana jest do gatunku thrillera medycznego, tak by dokładnie przedstawić swoją wizję, autorka dodała do niego element fantastyczny. Jednak nie martwcie się, gdyż tak naprawdę jest on bardziej metaforyczny niż science fiction. Jak napisałam wyżej, nie ma wspólnego obrazu "życia po śmierci" , dlatego autorka stworzyła własną poczekalnię, w której spotyka się to co rzeczywiste z tym co duchowe. Bez tego wymiaru, książka pozbawiona byłaby głębi. 

W szpitalu, na całe szczęście, byłam do tej pory jedynie dwa razy. I te dwa razy wiązały się dla mnie zarówno z wielkim bólem jak i momentami niebotycznego szczęścia. Mowa tutaj oczywiście o moich  porodach. W Irlandii, gdzie rodziłam, położne, stażystki, lekarze oraz cała obsługa szpitala są cudownymi, empatycznymi i niezwykle pogodnymi ludźmi, których obchodzi komfort drugiego człowieka. Jednak czytając prasę wiem, że tak dobra "opieka" nie jest na porządku dziennym, a ja po prostu miałam szczęście. W "Zanim się obudzę" pojawia się postać salowej Bernardy, która pełni tutaj wymiar symboliczny. Jest ona symbolem miłości, dbałości o bliźnich, poświęcenia czyli tego, co powinno charakteryzować pielęgniarską posługę. Z miejsca się w niej zakochałam i modlę się o to, że jeśli kiedykolwiek trafię do szpitala, to tylko pod skrzydła tak czułej, rozumiejącej i doświadczonej osoby. Oczywiście Bernarda nie jest kobietą bez wad i sporo można jej zarzucić, jednak to tylko czyni ją bardziej rzeczywistą i wiarygodną. W końcu, kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem. Pokochałam również zamkniętego w sobie i nieco ekscentrycznego doktora Nakamurę, doświadczoną przez los Selenę czy Kamila, chłopaka któremu "nic nie dolega" a nie potrafi się wybudzić z komy. Historia każdego z naszych bohaterów jest przejmująca i chwyta za serce. Choć nie jestem czytelnikiem o słabych nerwach, tak muszę przyznać, iż parokrotnie się popłakałam. Nie wytrzymałam widoku dziewczynki biegnącej za swoją uciekającą matką czy łez w oczach córeczek śmiertelnie chorego na serce tatusia, którego jedyną nadzieją jest śmierć kogoś innego. 

Na okładce książki możemy przeczytać, iż Agnieszka Bednarska jest absolwentką Pedagogiki, jednak okazało się iż w 2005 roku nasz piękny kraj nie potrzebował ludzi z takim wykształceniem. Autorka wraz z rodziną zmuszona została do wyjazdu do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka do dziś. Choć z mojej strony będzie to zapewne samolubne, to muszę przyznać iż troszkę się cieszę z faktu, iż Pani Bednarska nie znalazła u nas zatrudnienia. Jeśli dostałaby swój własny gabinet i grono dzieciaków z problemami, to z pewnością nie miałaby czasu na napisanie tak cudownej, wzruszającej i dopracowanej powieści. Zapewne wiecie o tym , że są różne sposoby jedzenia delicji. Jedni oddzielają galaretkę od ciastka, inni połykają w całości jeszcze inni wrzucają do herbaty czekając jak rozmięknie. Ja najpierw obgryzam ciasteczko, potem czekoladę z galaretki a na koniec ją samą długo trzymam na języku, aż się do końca rozpuści. Podobnie było z tą powieścią. Delektowałam się każdym słowem, niektóre fragmenty czytałam wielokrotnie, przystawałam i analizowałam. Była to dla mnie istna uczta zmysłów i chciałam bardzo za nią autorce podziękować. Polecam głodnym i spragnionym dobrej literatury.


Tytuł : "Zanim się obudzę"
Autor : Agnieszka Bednarska
Wydawnictwo : Media Rodzina
Data wydania : 23 maja 2019
Liczba stron : 460


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 
https://mediarodzina.pl/index.php




Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

"Kancelaria" Helen Phillips

"Kancelaria" Helen Phillips

Muszę przyznać, że do tej pory nie wiem co popchnęło mnie do tego by sięgnąć po akurat tę powieść. Ani nie jestem wielbicielką Kafki (wstyd się przyznać, ale przeczytałam jedynie najgłośniejszą książkę tego autora i to tylko dlatego, że była lekturą) ani nie za bardzo przemawia do mnie motyw realizmu magicznego wykorzystany w literaturze dystopijnej. Zresztą fakt, iż głównym zajęciem naszej bohaterki, jest codzienne wklepywanie informacji do zwiększającej się bazy danych, nie jest dla mnie niczym "fantastycznym" , gdyż jest zbyt zbliżone do tego, co robię w mojej pracy. Zapewne jakiś wpływ na mój wybór była zachęta autorstwa Ursuli Le Guin, która pojawiła się na okładce książki. Autorka to mnie nigdy nie zawiodła, więc chciałam wierzyć, iż znając się na literaturze fantastycznej i będąc doświadczoną twórczynią, potrafi rozpoznać talent i dobre pióro. Teraz, kiedy siedzę i piszę tę recenzję muszę powiedzieć, że nie żałuję iż posłuchałam wewnętrznego głosu, który mnie do niej przekonał. Już pierwszy paragraf sprawił, że się zakochałam i zatraciłam bez reszty. Potem uczucie to tylko się pogłębiało. 

Josephine i Joseph uciekają z głębokiej prowincji, aby szukać szczęścia w wielkim mieście. Tam jednak życie okazuje się niewiele lepsze. Josephine zatrudnia się w iście kafkowskim biurze. Zamknięta w odosobnionej klitce w posępnym, betonowym gmachu ma tylko jedno zadanie: wprowadzać do bazy danych imiona, nazwiska i datę. Zawsze tę samą. Jutrzejszą... 

"Kancelaria" to w rzeczywistości opowieść jednego bohatera, a konkretnie bohaterki, którą jest Josephine. Muszę przyznać, iż wydawca (zarówno polski, jak i zagraniczny) niespecjalnie nas zachęca do zainteresowania się akurat tą lekturą.A przynajmniej nie w notce wydawniczej. Wielu z moich znajomych, recenzentów, blogerów czy po prostu moli książkowych, po prostu przegapiło tę niepozornych rozmiarów książkę. Długo zastanawiałam się czy tej recenzji (lub chociaż pierwszych kilku akapitów) nie napisać dużymi literami, by zwrócić tym waszą uwagę. Uważam bowiem, iż dzieło Helen Phillips, jest solidnym kawałkiem dystopijnej literatury fantastycznej, będąc jednocześnie dobrą obyczajówką i mrocznym thrillerem. 
Josephine i jej mąż Joseph, to bohaterowie, których poznajemy za pomocą detali, przemycanych pomiędzy wierszami informacji, przebłysków i urywków rozmów. Autorka ani nie buduje szczegółowych profilów psychologicznych, ani nawet nie jest nimi szczególnie zainteresowana. Zależy jej na tym by jej postaci były jak najbardziej niespersonalizowane i mogły symbolizować każdego z nas. Jeśli bliżej się im przyjrzymy to z pewnością dostrzeżemy wiele cech wspólnych. Większość z moich znajomych pracuje w wielkich korporacjach, gdzie nie ma miejsca na zażyłość czy przyjaźń. Większość z nich padła ofiarą unifikacji i uniformizacji. Jeżdżą do pracy na tę samą godziną, czytają te same wiadomości, jedzą to samo jedzenie i po siłowni wracają do podobnych mieszkań. Jeśli żyją w związkach to nie są one ani szczególnie szczęśliwe ani nieszczęśliwe. Po prostu są. Niektórzy mają dzieci, inni się dopiero starają. Takich osób, które co tydzień przeżywają kolejny miesiąc miodowy, na wakacje wybierają się na wycieczkę na Mount Everest a na przekąskę serwują sobie żabnicę, która może okazać się śmiertelnie trująca, jest naprawdę niewiele. W rzeczywistości nasze życia są do siebie bardzo podobne i różnią się jedynie detalami. To właśnie chciała nam przedstawić Phillips i doskonale się jej to udało. W przerażający, pozbawiony nadziei i niezwykle sugestywny sposób zobrazowała życie ludzie XXI wieku. Ludzi, którzy stracili sens w życiu, którzy egzystują z dnia na dzień, borykając się z niewygodną dorosłością. Jeśli zostałabym poproszona o zekranizowanie "Kancelarii" to z pewnością byłby to film czarno-biały, lub w stylu produkcji inspirowanych komiksami Marvela, jak "Sin City", gdzie jedynie niektóre szczegóły wyróżniają się czerwoną barwą. Właśnie w ten sposób autorka grała, bawiła się z czytelnikami. Zamiast kreślić rysy psychologiczne i budować skomplikowane osobowości, swoich bohaterów oznaczała jedną cechą lub detalem, który miał ich charakteryzować. Tym czymś mogła być kolorowa koszula czy ogniście rude włosy. Muszę przyznać, iż takie pozbawienie naszych bohaterów osobowości miało sens i pozwoliło mi się skupić na tym, co stało się ich udziałem, w szerszym, międzyludzkich, kontekście. 

Wiecie czym jest "Mordor". Oczywiście nie chodzi mi o krainę z powieści Tolkiena. Mordor, inaczej Służewiec Biurowy, to dzielnica Warszawy, w której na przestrzeni kilku ulic ma siedzibę kilkaset firm, zatrudniających kilka tysięcy ludzi. Możecie sobie wyobrazić co się dzieje w metrze, kiedy te tłumy zmierzają do pracy. Bohaterowie naszej książki, co prawda nie mieszkają w stolicy Polski, jednak podobnie jak ich zagraniczni kuzyni, również dojeżdżają do pracy komunikacją miejską, również muszą w niej spędzić określoną liczbę godzin (plus nadgodziny) i również mają bardzo mało czasu na życie osobiste. Helen Phillips trafiła w punkt. Za pomocą skąpych dialogów i opisów pokazała nam, jak ubogie stało się nasze życie. I jak beznadzieje.Udało jej się odczłowieczyć człowieka, i sprowadzić go do roli leminga czy maszyny myślącej. Josephine codziennie przychodzi do biura, by na komputerze wprowadzać do systemu daty, imiona i liczby. Nie wiem po co, nie wie dlaczego i nie wie co się z tym dalej dzieje. Właśnie na tym polega dzisiejsza praca w korporacjach, każdy robi swoją część tortu a całością cieszą się w samotności, jak wypłacona zostaje premia. Nie ma tutaj miejsca na nawiązywanie przyjaźni, na wspólne jedzenie lunchów czy wyjście na papierosa . Ważne są limity, targety i deadliny. I mało tego, w większości korporacji poszukiwani są ludzie młodzi, najlepiej dwudziestoletni, ale muszą mieć doświadczenie, najlepiej dziesięcioletnie. Okazuje się jednak, że ich pracę, może wykonać każdy po odpowiednim przeszkoleniu. To rynek jest tak nasycony pracownikami, że wprowadzane są sztuczne i zawyżone bariery, byle tylko możliwy był jakikolwiek odstrzał nadmiaru kandydatów. 
Rzeczywistość jaką przedstawia nam Phillips jest przerażająca, jednak element fantastyczny który pojawił się w książce był rodem z horroru. Oczywiście, to do czego zmierza autorka, staje się jasne już w pierwszej połowie książki i każdy w miarę aktywny czytelnik jest w stanie się tego domyślić, jednak jak z tym co nieuniknione poradzą sobie bohaterowie, pozostaje dla nas zagadką. Zdradzę wam tylko, że w książce tej liczby mają bardzo duże znaczenie, to właśnie one decydują o naszym życiu i śmierci. 

Zawsze kiedy początkujący autor przyrównywany jest do klasyków czy innych wielkich twórców, jest to czymś miłym i niezwykle motywującym, jednak niesie ze sobą bardzo duże zobowiązanie. "Kancelaria" jest debiutem literackim Helen Phillips, choć autorka zdążyła się już wcześniej wykazać w formach krótkich, a mianowicie opowiadaniach. Kiedy wydana została jej pierwsza powieść, krytycy nie mogli wyjść z podziwu nad jej kunsztem literackim. Jej proza porównywana była do Saramago czy Kafki. Kiedy książka wyszła drukiem i trafiła do pierwszych recenzentów i czytelników, zaczęło się pojawiać więcej stonowanych, niekoniecznie entuzjastycznych opinii. Tak to jest, kiedy ludzie nastawią się na arcydzieło a okaże się, że trafili na książkę dobrą, pasjonującą, jednak do klasyki troszkę jej brakuje. Nie możemy bowiem oczekiwać, że młoda, początkująca autorka stworzy coś, co od razu dostanie Pulitzera, wejdzie do kanonu lektur i podbije wszystkie listy bestsellerów. Tak myśląc robimy krzywdę zarówno sobie, jak i autorowi. 

"Kancelaria" to dobra, ambitna i niezwykle współczesna powieść o ludziach, którzy nieświadomie, i zupełnie przez przypadek, odkryli sens istnienia i mechanizmy rządzące światem. To opowieść o ludzkich troskach i problemach, związkach, miłości, codzienności i rutynie oraz o tym jak ją przełamać. Okazuje się bowiem, że w powodzi dni zwyczajnych i schematycznych, może trafić się i taki, który diametralnie zmieni nasze życie, jednak czy będziemy mieć siłę by to zmienić? Czy pozostaniemy konformistami i zrobimy wszystko ku przywróceniu status quo?  
Muszę przyznać, iż Ursula Le Guin miała rację. "Kancelaria" to powieść-baśń jednocześnie piękna i pełna humoru a z drugiej strony smutna i przerażająca. Ale takie w końcu jest życie. Gorąco polecam.



Tytuł : "Kancelaria"
Autor : Helen Phillips
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 9 maja 2019
Liczba stron : 200
Tytuł oryginału : The Beautiful Bureaucrat



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


 
 
 
 
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger