"Na krawędzi mroku" Jeff Giles

"Na krawędzi mroku" Jeff Giles

     Sięgając po tę książkę, nie sugerujcie się tym, jak przedstawił ją wydawca. Może was zwieść zarówno określenie jej thrillerem czy paranormalnym romansem. W rzeczywistości jest to powieść z gatunku new adult fantasy, której targetem są nastolatkowie i to na dodatek Ci młodsi. Choć faktycznie mamy tutaj piekło, dusze potępione czy miłość i zauroczenie, to nie spodziewajcie się morza krwi czy śmiałych scen erotycznych. Jeff Giles wie jak pisać, by zaciekawić młodszych czytelników a jednocześnie nie zrazić ich rodziców. "Na krawędzi mroku" to znakomity sequel duologii, napisana z pasją i wyobraźnią książka, która w pewnym stopniu mnie oczarowała, choć do najmłodszych nie należę. Cieszę się, że autor zrezygnował z napisania, tak popularnej w dzisiejszych czasach trylogii. Duże grono czytelników z pewnością zatęskni za naszymi bohaterami jednak ja uważam, że koniec nastąpił tam gdzie powinien i choćby jedno słowo więcej wszystko by popsuło. Mam nadzieję, że Giles nie zachłyśnie się popularnością i nie napisze kolejnej części gdyż historia  Iksa i Zoe jest jak najbardziej kompletna. I piękna.

"Na krawędzi mroku" to bezpośrednia kontynuacja "Na krawędzi wszystkiego", z cyklu o tym samym tytule. Książka opowiada o losach 17-letniej Zoe oraz jej przyjaciela, a zarazem ukochanego, tajemniczego  łowcy nagród, 20-letniego Iksa. Chłopak  wychował się na Nizinach, czyli w piekle, do którego trafiają pokutujące dusze. Para zaryzykowała wszystko by być razem, jednak aby ocalić Zoe i jej rodzinę, Iks poświęcił swoją wolność i wrócił do krainy Umarłych. Właśnie tam, odkrywa tajemnicę swojej rodziny. Pragnąć odnaleźć swoją matkę, jednocześnie obmyśla plan powrotu do ukochanej, która czeka na niego na powierzchni, w świecie żywych.

Nawet nie wiecie jak ja uwielbiam pisać to zdanie : najmocniejszą stroną tej powieści są postaci. Bo czyż można polubić książkę mającą irytujących, sztampowych czy po prostu głupich bohaterów? Pewnie tak, jednak trzeba w to włożyć zdecydowanie więcej wysiłku, niż w przypadku  dzieł w których protagoniści już na wstępie podbijają wasze serca. Zoe i Iksa (na którego od teraz będę mówić X) poznałam już w poprzednim tomie, co i wam polecam. Oczywiście śmiałkowie mogą się pokusić o pominięcie "Na krawędzi wszystkiego" i nadal połapią się w fabule, jednak Jeff Giles w tak fenomenalny sposób prowadzi narrację, tak świeżego języka używa i tak wspaniałych bohaterów wykreował, że warto poświęcić tej książce swój czas. Każda z poznanych tutaj osób jest oryginalna, posiada wachlarz indywidualnych cech a jej wybory, działania i zachowanie mają solidne podstawy. Niektórzy są przebiegli inni współczujący, czuli i okrutni, triumfujący i złamani, ale jedno jest pewne, autor nie ogranicza się do malowania scenerii w czerni i bieli, jest tutaj mnóstwo odcieni szarości. I właśnie to jest genialne. Nasze postaci ewoluują, przechodzą metamorfozy, każdy dostaje szansę na poprawę, nic nie jest tutaj ostateczne. Jak wiemy z poprzedniego tomu X i Zoe padli ofiarą instalove. Dlaczego ofiarą? Moim zdaniem coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, szczególnie taka "na zawsze" i "do końca życia". Nie uważam również, by 17-latka była zdolna do tak głębokich uczuć i tak wielkiego poświęcenia. Można wręcz powiedzieć, że Zoe planowała każdy swój krok pod kątem ukochanego. Really? Co prawda naście lat miałam już jakiś czas temu, jednak muszę przyznać, że chłopcy byli wtedy na jednym z ostatnich miejsc w mojej hierarchii. A miłość do grobowej deski w ogóle nie wchodziła w rachubę. No ale niech będzie. Instalove, szczególnie w książkach NA, istnieje i ma się dobrze. Tym razem zwolennicy czułych słówek, przytulanek i buziaków będą zawiedzeni. X zostaje rozdzielony z Zoe i dzięki temu uzyskujemy dwóch fascynujących i ciekawych bohaterów. Chłopak schodzi do "podziemia" by wyzwolić się spod władzy lordów i odszukać swoją matkę, a Zoe z kolei zrobi wszystko by mogli się z powrotem zjednoczyć. Co prawda miłości fizycznej jest tutaj jak na lekarstwo, jednak emocje pozostały.  Cały czas miałam wrażenie, że pomimo dystansu bohaterowie są ze sobą złączeni silną więzią emocjonalną. Zresztą to właśnie uczucia i bliskość, stosunki rodzinne i przyjacielskie, odgrywają bardzo ważną rolę w tej powieści. Zawsze się cieszę, kiedy relacje dziecko-rodzic, dziecko-rodzeństwo stanowią trzon historii. Rodzina i przyjaciele Zoe wnoszą do tej powieści ciepło i miłość. Jej mama to kobieta niezwykle troskliwa i opiekuńcza choć nieco ekscentryczna, brat natomiast to słodki i niesamowity ośmiolatek. Również najbliższa przyjaciółka Zeo, lesbijka Dallas i jej przyjaciel Val, to postaci niezwykle barwne i przezabawne. Nawet krocząc po piekle rodem z wizji Dantego, zdarzało mi się złamać w pół i płakać ze śmiechu. Z pewnością niektóre cytaty z tej książki, zostaną z wami bardzo długo.

Przeważająca część fabuły rozgrywa się na Nizinach. Miejsce to jest niczym innym niż piekłem, i choć czytając pierwszą część bardzo chciałam żeby autor zdradził mi więcej szczegółów na temat tej mrocznej krainy, tak teraz po spędzeniu tutaj dość długiego czasu, muszę przyznać, że wizja miejsca pełnego pokutujących dusz jest przerażająca. Nie jest to biblijne piekło, o którym uczą nas na lekcjach religii, lecz prawie. Nie ma tutaj garnców z siarką w których kąpią się potępieni, czy też ogni piekielnych przypalających ciała. Jest to miejsce pozbawione współczucia, pełne bólu i brutalności gdzie rzesze dusz karane są każdego dnia i tak po kres istnienia. Jeśli nie jesteście wielbicielami szczegółowych i momentami drastycznych opisów scen tortur, to radzę zastanowić się zanim sięgniecie po tę książkę. Choć nadal uważam, że jest tu akurat tyle brutalności by wytrzymał to przeciętny nastolatek.
Rzeczą, która mi najbardziej przeszkadzała i jednocześnie rozczarowała, jest tempo akcji. Kiedy pierwszy tom połknęłam w kilka godzin tak "Na krawędzi mroku" troszkę mi się dłużyło. Temat romansu dwójki głównych bohaterów zostaje porzucony na rzecz samotnej wędrówki X w głąb Nizin, w poszukiwaniu swojej rodzicielki. Sięgając po tę książkę, nastawiona byłam na naszpikowaną akcją paranormalną jazdę bez trzymanki, a dostałam powieść na poły obyczajową na poły fantastyczną z domieszką horroru dla nieletnich, która odrobinę się ciągnęła. Praktycznie wszystkie najważniejsze wydarzenia rozegrały się na ostatnich stronach książki. Bardzo się starałam by pokochać tę książkę tak  jak to zrobiłam w przypadku jej bohaterów, jednak powolne tempo nieco mnie frustrowało. Oczywiście cieszę się, że sięgnęłam po tę kontynuację gdyż dzięki temu udało mi się połączyć wszystkie luźne końce, jednak cieszę się, że autor domknął fabułę. Jeszcze jeden tom, mógłby zniszczyć całość. "Na krawędzi mroku" to powieść, która spodoba się młodszym czytelnikom, Ci starsi mogą mieć z nią kłopot. Po pierwsze autorowi nie udało się uniknąć utartych schematów, po drugie , w swoim tekście przemyca on treści i morały już przyswojone przez dorosłych. 

Powieść Gilesa to jedna z mroczniejszych książek dla nastolatków po jaką zdarzyło mi się sięgnąć. Z pewnością jest ona dobrym wstępem do ukierunkowania swojego gustu czytelniczego : możemy się przekonać czy pasuje nam ten piekielny czy raczej wolimy bardziej subtelny klimat. Książka porusza dużo ważnych zagadnień takich jak : śmierć rodzica, dorastanie w niepełnej rodzinie czy homoseksualizm. Są to tematy niezwykle delikatne i właśnie tak je potraktował autor.
Podziwiam tego amerykańskiego pisarza za jego wyobraźnię, dzięki której stworzył wyjątkowy, niesamowity świat, pełen różnorodnych postaci oraz opowieści, które fascynują, budzą ducha a często i zaskakują. Czytając zaczęłam żałować, że już nie jestem nastolatką, bo z pewnością w tym wieku książka sprawiłaby mi więcej frajdy. Polecam...tym nieco młodszym czytelnikom.


Tytuł : "Na krawędzi mroku"
Autor : Jeff Giles
Wydawnictwo : IUVI
Data wydania : 3 października 2018
Liczba stron : 384
Tytuł oryginału : The Brink Of Darkness



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi :
sztukater.pl
"Umrzesz kiedy umrzesz" Angus Watson

"Umrzesz kiedy umrzesz" Angus Watson

     Najlepszą rekomendacją dla książki, jest polecenie jej przez osobę nie będącą fanem gatunku. Tak właśnie było w przypadku "Umrzesz kiedy umrzesz". Moja bliska przyjaciółka kupiła najnowszą powieść Watsona z myślą, że jest to książka historyczna o Wikingach. Kiedy okazało się, że wyznawcy Thora owszem są głównymi bohaterami tej powieści jednak oprócz topora używa się tu również magii, już już miała ją zanieść do biblioteki. Jednak okazało się, że nie jest to takie proste, gdyż po przeczytaniu kilkudziesięciu stron zdążyła zżyć się z naszymi bohaterami. Dla mnie od samego początku wszystko było jasne. Angusa Watsona znam z trylogii "Czas żelaza", którą podbił moje serce. Sięgając po jego najnowsze dzieło, wstęp do cyklu "Na zachód od Zachodu", wierzyłam że w moje ręce wpadła prawdziwa grimdark fantasy, pełna krwi, klimatu gore, latających wnętrzności i solidnego, wulgarnego języka. Było tylko jedno małe ale? Gdzie w tym wszystkim odnajduje się nasz główny bohater, który jest postacią wprost wyjętą z pierwszej lepszej powieści NA? Czy, postawienie na wyciskającego pryszcze, napalonego młodzieńca, i wybranie go na protagonistę, zdało egzamin?

Sto lat przed wydarzeniami w książce, grupa Wikingów dotarła do Ameryki Północnej. Natrafiła tam na rdzennych mieszkańców kontynentu, którzy w zamian za wodę i pożywienie, kazali im wyrzec się rodzimego języka i obrzędów, przyjmując ich własne. Wojownicy dostali zakaz zapuszczania się w głąb krainy, którego złamanie skutkowało karą śmierci. Przez pięć pokoleń panował spokój. Pewnego dnia ogłoszona została jednak przepowiednia według której, to właśnie ród nordyckich wojowników zniszczy świat. Ich wioska zostaje zaatakowana a większość mieszkańców zabita. Jedynie garstce ocalałych udaje się uciec. Kierują się na zachód ścigani przez waleczne amazonki i krwiożercze bestie, wprost ku swojemu przeznaczeniu.

Choć jest to powieść wielu bohaterów, głównym narratorem jest Finn, młody, niedojrzały Wiking, którego głównym celem jest poderwanie dziewczyny, w której się zakochał. Jest to iście trudne zadanie gdyż Finn, nie został obdażony ani talentem do walki, ani siła czy inteligencja. Bogowie nie poskąpili mu jednak wybujałego ego, pychy i zdolności do irytowania innych. Muszę przyznać , że na początku wszystko mi w tej postaci przeszkadzało. Rozumiem, że uczynienie głównym bohaterem młodzika, uganiającego się za spódniczkami, było ukłonem autora w kierunku młodszych czytelników, jednak dlaczego postać ta musiała być aż tak stereotypowa i irytująca? Finn nie nadawał się praktycznie do niczego. Nie umiał wojować mieczem, nie parał się magia, nie umiał gotować ani nawet donieść posiłku na stół. Był typowym dupkiem przeświadczonym o własnej wielkości. Choć to właśnie jego niezdarność była przedmiotem większości żartów w tej książce to muszę przyznać, że polubić Finna było zadaniem karkołomnym. Jednak jak to często bywa w powieściach, których bohaterami są młodzi ludzie, tak i nasz protagonista musiał przejść totalną metamorfozę . W końcu jak długo można być przedmiotem żartów i nie zdawać sobie z tego sprawy? Bardzo się cieszę, że autor nie pokusił się o natychmiastową zmianę osobowości, i nie zrobił z Finna superbohatera . Chłopak powoli zaczął dostrzegać swoje wady i nad nimi pracować . Wraz z rozwojem fabuły odkrywa nowe talenty i atrybuty. Jednak więcej dowiemy się z kolejnych tomów . Oprócz Finna poznajemy tutaj mnóstwo innych, kolorowych i doskonale wykreowanych postaci, z których każda obdarzona jest innymi zdolnościami. Tym razem moje serce zdobyły czarne charaktery w tej powieści, utalentowane wojowniczki ścigające Wikingów . Muszę przyznać, ze takich bohaterek w literaturze fantasy jeszcze nie było. Poznajemy tutaj kobietę giganta, która potrafi rozszarpać nieszczęśników na kawałki używając do tego tylko siły własnych rąk, inna wyróżnia się szybkością, jeszcze inna potrafi przewidywać ruchy przeciwników za pomocą szczególnego rodzaju telepatii, kolejna słynie z szybkości. Niektóre pragną sławy, inne pieniędzy a jeszcze inne czuja zwykła, zwierzęca rządzę mordu. Ważne jest to, ze gdziekolwiek się nie pojawia budzą strach i respekt. To prawdziwe stado śmiertelnie niebezpiecznych wojowniczek. Muszę przyznać, ze choć mieliśmy tutaj do czynienia z silnymi, legendarnymi Wikingami tak to właśnie ta ekipa kobiet, zdobyła mój szacunek i sprawiła, ze powieść Watsona wyróżnia się z tłumu .

Teraz słów kilka o fabule książki. W jednej z zagranicznych recenzji przeczytałam, ze „Umrzesz kiedy umrzesz” jest jak połączenie Mad Maxa z Kill Billem w klimacie nordyckich legend . To jedno zdanie dokładnie oddaje nastrój tej książki. Grupa ocalałych ucieka przed morderczymi amazonkami. Jest szybko i krwawo. Z początku myślałam, ze Watson zafundował nam prawdziwe grimdark, fantasy dla dorosłych chłopców , pełne opisów pojedynków, wielkich bitew, latających flaków oraz dosadnego języka. Jednak im dalej czytałam tym autor odchodził od tego zamysłu, ocieplając wydźwięk książki licznymi żartami słownymi i sytuacyjnymi. W jednym akapicie mogłam się skrzywić z odraza czytając wyjątkowo przerażający opis by w następnym pokładać się ze śmiechu nad wyjątkowo udanym dialogiem.  Nazwy rozdziałów, imiona bohaterów, ich rozmowy i przekomarzanie się były nasączone pokaźną dawką humoru. Książka ta, jest jakby połączeniem epickości "Plagi Olbrzymów” Hearna z lekkością i żartobliwością „Królów Wyldu” Eamesa. O dziwo, miks ten wyszedł  powieści na zdrowie. Jest tutaj parę rzeczy , na które muszę zwrócić uwagę. Choć jest to z pewnością książka fantasy to nie da się ukryć, że inspirowana została prawdziwymi wydarzeniami. Przyjrzyjmy się temu uważniej. Mamy tutaj grupę ludzi, ściganą przez innych ludzi na rozkaz białego, duchowego przywódcy. Widzę też tutaj idee odwrotnego kolonializmu . Wikingowie przyjechali do Ameryki jednak zamiast podbić rdzenna ludność , sami stali się jej ofiarami. 100 lat żyli niczym niewolnicy, zresztą sama nazwa ich miasteczka mówi sama za siebie (Harówka) . Choć może nie jest to do końca historia Nowego Świata to widać pewne podobieństwa, jednakże odbite w krzywym zwierciadle . Podobała mi się idea sprawiedliwości, która odgrywała bardzo ważną rolę w powieści. Każdy haniebny czy zostawał bowiem odpowiednio „wynagradzany”. Nie znaczy to oczywiście że dobrzy bohaterowie nie ginęli. Oczywiście, że tak. Jednak w większości ich śmierć spowodowana była głupota własna lub nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.

Gatunek fantasy przebył bardzo długa drogę. Czasem myślę, że wszystko co dobre zostało już wymyślone. I zazwyczaj właśnie w takich momentach w moje ręce trafia książka, która przywraca mi wiarę w wyobraźnię . Podobnie było z „Umrzesz kiedy umrzesz”. Co prawda nie jest to typowa powieść fantasy, przepełniona magia i czarami, wręcz muszę powiedzieć ze bliżej jej do książki historycznej niż fantastyki, jednak mam wrażenie że Watson się dopiero rozkręca. Jeśli lubicie mocny , często wulgarny język, szybką akcję, pot krew i łzy, to jest to pozycja dla was. Mi zdecydowanie przypadła do gustu i choć już mam swój numer jeden gatunku fantasy na ten rok wybrany, to nic nie stoi na przeszkodzie by nowa powieść amerykańskiego autora zdobyła zaszczytne drugie miejsce. Jak najbardziej polecam .

Tytuł : "Umrzesz kiedy umrzesz"
Autor : Angus Watson
Wydawnictwo : Fabryka Słów
Liczba stron : 850
Tytuł oryginału : You Die When You Die




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi :  


https://sztukater.pl/



"Poza siebie" Sasha Marianna Salzman

"Poza siebie" Sasha Marianna Salzman

Muszę przyznać, że choć Sasha Marianna Salzman jest znana w Niemczech ze względu na swój wkład w rozwój kultury, a książka "Poza siebie" jest laureatką jednej z prestiżowych nagród literackich, tak gdyby nie wydawnictwo Prószyński i S-ka, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałabym się o jej istnieniu. I byłoby to niepowetowaną stratą. Debiut niemieckiej autorki, jest bowiem jedną z najbardziej współczesnych i ważnych powieści ostatnich lat. Kiedy dyskutujemy na tematy związane z kryzysem emigracyjnym, pytania, które padają są zazwyczaj jednostronne. Jaki wpływ mają migranci na europejską kulturę i ekonomię? Jak zmieni się przestrzeń publiczna, społeczeństwo i szeroko pojęte "życie" w multikulturowym społeczeństwie XXI wieku. Nigdy za to nie spotkałam się z pytaniem o samych, przybyłych do Europy emigrantów. Jak się czują? Gdzie jest ich dom? Czy się tutaj odnajdą? Czy w ich nowych ojczyznach znajdzie się ktoś kto powie im jak  żyć i pomoże w odkryciu własnej tożsamości? Choć rolą tej książki, nie jest odpowiedzenie na te pytania, tak autorka rozpoczyna dyskusję i czeka aż temat zostanie podchwycony.Jednak czy my, Europejczycy, jesteśmy gotowi na poznanie prawdy?

Alisa wyrusza do Stambułu w poszukiwaniu swojego zaginionego brata. To właśnie z tego miasta mężczyzna wysłał ostatnią widokówkę. Bliźnięta zawsze były ze sobą bliska. Urodzeni w Moskwie, dzieciństwo spędzili w małym mieszkanku w niebezpiecznej, ubogiej dzielnicy. Ze względu na swoje żydowskie pochodzenie, padali ofiarami codziennych szykan. W końcu ich rodzice postanowili opuścić Rosję i wyemigrować na Zachód.. Choć Alisa i Anton większość swojego życia spędzili w Niemczech, nigdy do końca nie poczuli się pełnoprawnymi obywatelami tego kraju. Podróż Alisy to nie tylko próba odnalezienia  brata, to również wędrówka w poszukiwaniu własnej tożsamości i miejsca na ziemi.

Najmocniejszą stroną tej powieści jest sylwetka jej autorki. Salzman urodziła się w Wołgogradzie, dorastała w Moskwie. Kiedy miała 10 lat, wraz z rodzicami i  7-letnim bratem, wyjechali do Niemiec. Tam kobieta skończyła studia na kierunku literaturoznawstwa oraz wiedzę o teatrze i mediach. Po uzyskaniu dyplomu zajęła się pisaniem sztuk teatralnych. Jest kierownikiem artystycznym Studia Я. Jej sztuki były wystawiane na całym świecie i wielokrotnie nagradzane (źródło : lubimyczytac.pl). Teraz już wiecie dlaczego to właśnie ją uważam, za najważniejszą w tej powieści? Bo któż lepiej, niż emigrant, azylant a jednocześnie wychowanek demokratycznej Europy i jej pełnoprawny, zakorzeniony obywatel, ma prawo wypowiadać się w temacie emigracyjnej tożsamości? Pisząc autorka, nie tylko wymyślała fikcyjną historię lecz jednocześnie rozliczała się z przeszłością swoją i swojej rodziny. Czytając miałam nieodparte wrażenie rzeczywistości, "Poza siebie" jest czymś więcej niż świetnie napisaną powieścią obyczajową. To inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia naszej autorki, na poły autobiograficzna opowieść o przemianach na świecie w ciągu ostatnich 50 lat. Postać głównej bohaterki Ali, jest niemalże lustrzanym odbiciem Salzman. Urodzona w Rosji, dzieciństwo przeżyła w żydowskiej rodzinie z tradycjami lekarskimi. Miała brata, i choć nie był on bliźniakiem, to różnica wieku była niewielka. Rodzina, w wyniku represji i prześladowań ze strony Rosjan, uciekła do Niemiec, gdzie przez pierwszych kilka lat mieszkała w domu azylanta. Tutaj fikcja pokrywa się z rzeczywistością. Próbowałam przeszperać internet w poszukiwaniu wiadomości o rodzinie autorki do trzech pokoleń wstecz, jednak bez powodzenia. Wiadome jest jedynie, że Marianna była tak zżyta ze swoim dziadkiem, że po śmierci seniora zapożyczyła sobie jego imię Sasha. Postać taka występuje również w powieści, jednak nie wiem na ile jego życiorys jest prawdziwy a na ile wymyślony. Mam jednak nieodparte wrażenie, że więcej niż połowa książki to fakty. Zastanawia mnie nawet, na ile fikcją był toksyczny, kazirodczy związek rodzeństwa. Czy autorka próbuje nam coś powiedzieć? Czy była to po prostu zgrabnie wpleciona metafora na bliźniaczy związek?

Jedno jest pewne : „Poza siebie” to bardzo dobra książka napisana przez autorkę, która nie dość Ze ma artystyczną duszę, to dźwiga bagaż doświadczeń typowy dla wszystkich emigrantów. Mi, jako osobie żyjącej poza granicami kraju, łatwiej będzie zrozumieć Salzmann, niż niejednemu czytelnikowi, który ma jeden kraj i jedną ojczyznę . Ja jestem zakorzeniona w dwóch miejscach naraz . Moje serce jest rozdarte pomiędzy miłością do ojczyzny a fascynacją krajem, w którym przyszło mi żyć. Jest jednak kilka zasadniczych różnic pomiędzy mną a autorką. Po pierwsze „moja emigracja” spowodowana była czynnikiem ekonomicznym i chęcią zarobku, nikt mnie do niczego nie zmuszał a wyjazd był suwerenna, dobrze przemyślana decyzja. Po drugie nie byłam obiektem prześladowań , a moja ojczyzna, którą jest Polska, nadal jest dla mnie miejscem długo wyczekiwanych powrotów. Nasi bohaterowie musieli opuścić swój kraj ponieważ pozostać tam stało się zbyt niebezpiecznym przedsięwzięciem . Pojechali do kraju równych szans, świetlanej przyszłości. Kraju, który pragnie odpokutować za zbrodnie hitlerowskie przyjmując rzesze uciekających przed prześladowanymi migrantów. Co prawda zdziwiło mnie, że Żydzi wybrali akurat Niemcy , kraj który ich narodowi wyrządził tyle krzywd. Oni, którzy cierpią odczuwając ciągły Weltschmertz , wrócili do domu kata. Pewnych rzeczy nigdy nie zrozumiem. Jednak nie mi to oceniać. I choć nowa ojczyzna powitała ich z otwartymi ramionami, dała pracę, edukację, pomoc materialną i finansową to nadal była jedynie miejscem gdzie się "przebywa", litą skałą na której nawet sukulenty nie zdołają zapuścić korzeni. Nasi bohaterowie, którym udało się odzyskać wolność, liczyli na to ze zostaną dostrzeżeni, odniosą sukces, dorobią się, wykształcą dzieci, które wyrosną na praworządnych obywateli. Niestety okazało się , ze prawdziwi Niemcy zawsze będą ich traktować jako obcy element, urzędnicy będą się niecierpliwić i wyśmiewać ich błędy językowe, aż w końcu przybysze zamkną się w swoich gettach tworząc Małe Rosje, Izraele czy Polski, grzebiąc tym samym idee asymilacji. Marzenia umrą, tęsknota za krajem będzie boleć coraz bardziej z dnia na dzień, a dzieci zamiast zostać lekarzami czy prawnikami rozjadą się po świecie w poszukiwaniu kolejnego własnego miejsca , kolejnej tożsamości. Świat jest pełen sierot bez ojczyzny. 

I właśnie o tym jest ta powieść. O odkrywaniu własnej tożsamości, własnego ja. I tytuł nie jest tutaj przypadkowy. Żeby poznać odpowiedź na pytanie kim jesteśmy, musimy nabyć zdolność wyjścia „poza siebie” by móc poddać własną psychikę szczegółowej analizie . Pojawiają się tutaj androgyniczne postaci, dorośli ludzie dopiero poznający własną seksualność . Dla Salzman to nie płeć jest ważna, tylko fakt ze jesteśmy ludźmi. Ali podróżując w głąb Stambułu, podróżuje również w głąb siebie. Na jej drodze staje dojrzały , pamiętający kawał historii Turcji wuj , ostrzykujacy się testosteronem Kato, oraz wiele innych postaci drugoplanowych , jednak niezmiennie kolorowych, które dokładają cegiełkę do psychicznej mapy naszej głównej bohaterki. Wnioski, do których dochodzi protagonistka, są smutne a koniec książki nie przynosi , tak długo wyczekiwanej ulgi. 

„Poza siebie” to powieść, która zachwyci wielbicieli ambitnych, inspirowanych życiem, historii obyczajowych . To książka , która w niezwykle barwny i dobitny sposób , przedstawia obraz powojennej Rosji, która niezmiennie jawi mi się jako odmienny stan umysłu. Dla Salzman ten wielki kraj to ojczyzna muzyki, bloków z wielkiej płyty, miłości dzieci do rodziców, wódki, gwałtów i komunizmu. Niemcy natomiast to kolos upadły na kolana, który błaga świat o przebaczenie . Jest jak worek bez dna, w którym zmieści się każdy szukający nowej ojczyzny . Muszę przyznać, że spostrzeżenia autorki są bardzo celne a wnioski , które przekazuje ustami bohaterów skłaniają do myślenia. Myślenia o setkach tysięcy ludzi wokół nas, którzy na pozór szczęśliwi skrywają mroczne sekrety i łzy wylane nad ojczyzną utraconą. Jest to szczera do bólu książka napisana przez niezwykle utalentowana obywatelkę nie Niemiec czy Europy lecz świata. Polecam. 





 

Tytuł : "Poza siebie"
Autor : Sasha Marianna Saltzman
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 18 września 2018
Liczba stron : 348
Tytuł oryginału : Ausser sich





        Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :

https://www.proszynski.pl/
 




"Koniec Alzheimera. Jak zatrzymać utratę pamięci i zmiany degeneracyjne mózgu" Amy Berger

"Koniec Alzheimera. Jak zatrzymać utratę pamięci i zmiany degeneracyjne mózgu" Amy Berger

Wraz z postępem cywilizacyjnym i technologicznym, naukowcy codziennie wpadają na trop czegoś nowego. Zmienia się również nasz styl życia, otoczenie i sposób myślenia. Najnowsze odkrycia z zakresu medycyny, technologi żywienia oraz dietetyki dowiodły, że zasady które nam wpajano od najmłodszych od lat (nie więcej niż trzy jajka dziennie, nie jedzmy mięsa, ograniczać tłuszcze), są już przestarzałe. Okazuje się, że to nie tłuszcz jest naszym wrogiem lecz tak popularne w dzisiejszych czasach węglowodany. Im posiłek bogatszy w cukry i ich pochodne, tym smaczniejszy i jednocześnie bardziej uzależniający. To, że cukier jest bardzo silnym narkotykiem, udowodniono już dawno temu. Jednym z bardzo ważnych zagadnień analizowanych przez naukowców i dietetyków, jest wpływ naszej diety na nasz organizm i sprawdzanie czy jest ona czynnikiem chorobotwórczym. Od czasu nadania chorobie Alzheimera nazwy, nie znalazł się nikt, kto by opracował na nią skuteczny lek. Amy Berger, wykwalifikowana dietetyczka, specjalizująca się w opracowywaniu nisko węglowodanowych diet, w swojej najnowszej książce, bazując na badaniach lekarzy i naukowców, stawia tezę, że Alzheimer czy starcza demencja nie jest śmiertelną chorobą "podeszłego" wieku, lecz prostym do wyjaśnienia i łatwym do wyleczenia schorzeniem, którego objawy można zwalczać, a nawet całkowicie wyeliminować poprzez zmianę diety. 

Choroba Alzheimera to choroba neurodegeneracyjna, która najczęściej dotyka starszych ludzi. Objawami są postępujące otępienie, problemy z pamięcią, drażliwość i wahania nastroju. Chorzy wraz z postępem choroby tracą możliwość samodzielnego funkcjonowania, ze względu na niebezpieczeństwo jakie stwarzają (nie zakręcenie gazu w kuchence, zgubienie się na ulicach miasta). Często stają się ciężarem dla rodziny i przyczyną wielu napięć. Z pewnością osoby, borykające się z problemem Alzheimera oraz ich bliscy, skorzystają z każdej możliwości na poprawę jakości ich życia. Tylko czy Amy Berger i jej książka to nie kolejny mit, który tylko czeka na obalenie? Czy naprawdę zmiana diety i sposobu życia jest skutecznym sposobem na walkę z tą podstępną chorobą? Bazując na badaniach amerykańskich naukowców, autorka twierdzi , że Alzheimer jest chorobą zbliżoną do cukrzycy typy trzeciego czyli cukrzycy wtórnej. Pod tym terminem kryją się zaburzenia gospodarki węglowodanowej, do których doprowadzają różne inne choroby istniejące u pacjenta takie jak : nadczynność tarczycy, mukowiscydoza i wiele innych. W procesie leczenia (które trwa często do końca życia) wykorzystuje się leki, jednak najważniejszym elementem terapii jest całkowita zmiana diety. Autorka przekonuje, że w walce z cukrzycą, podobnie jak z Alzheimerem, konieczne jest wprowadzenie diety Paleo, Atkinsona, Ketonowej czy innej formy kuracji nisko węglowodanowej. Z  naszej diety powinniśmy wyeliminować produkty zawierające przetworzone węglowodany, które stanowią podstawę żywieniową dzisiejszej klasy średniej. W dzisiejszych czasach, kiedy ważna jest kariera i wieczna pogoń za sławą i pieniądzem, a życie rodzinne i wspólne spędzanie czasu czy gotowanie posiłków, odeszły na dalszy plan, coraz częściej korzystamy z oferty barów szybkiej obsługi i fast foodów. Supermarkety kuszą nas daniami gotowymi, które wystarczy włożyć do mikrofalówki i voila. To właśnie one mają najgorszy wpływ na nasze zdrowie. Berger przekonuje nas do sięgnięcia po zdrowe, pełnowartościowe produkty. Mamy przestać się bać masła, mleka, jajek, czyli wszystkiego tego co do tej pory uważaliśmy za szkodliwe i powodujące nadmierny wzrost cholesterolu. Okazuje się, że to wcale nie tłuszcze czy białka są naszym wrogiem. Autorka zachęca nas również do urozmaicenia diety warzywami, owocami, orzechami i grzybami, które mają dobry wpływ na nasz metabolizm. Z naszej diety powinniśmy za to wykluczyć : ziemniaki, mąkę, kukurydzę, bielony ryż oraz inne produkty o wysokim indeksie glikemicznym. 

Amy Berger wierzy w to co pisze i pragnie by uwierzyli w to również czytelnicy. Tutaj dochodzimy do rzeczy, która mnie nieco zaniepokoiła. Wiadomo ilu naukowców, ile ośrodków badawczych tyle opinii i poglądów. Niektórzy traktują Alzheimera jako śmiertelną chorobę na którą nie ma skutecznego lekarstwa a jedynym remedium są leki wspomagające pamięć, które poprawiają jakość życia i opóźniają postępowanie choroby, jeszcze inni wierzą w działanie medycyny naturalnej i leczenie naładowanymi kamieniami, a są i tacy którzy uważają, że za wszystko odpowiedzialna jest dieta. Amy Berger jest przekonana, że to właśnie Ci ostatni mają stuprocentową rację. Autorka ma klapki na oczach i nie słucha innych, nie próbuje polemizować z ich poglądami, wręcz narzuca czytelnikowi co ma robić i jak postępować z ludźmi dotkniętymi chorobą Parkinsona. Trzeba rach ciach zmienić dietę, odciąć dopływ cukrów i zamienić go w "dobre" tłuszcze, podlewane olejem kokosowym, który ma zdziałać cuda. Ma to sprawić, że "wygłodniały" organizm zacznie produkować zbawienne ciała ketonowe, które staną się zdrową pożywką dla naszego mózgu. Choć zwolenników tej teorii jest wielu, to ma ona również przeciwników, w tym wielu światowej sławy specjalistów w dziedzinie medycyny czy żywienia. Niestety autorka nie daje im dojść do głosu, śpiewając peany na temat diety ketonowej jako remedium w walce z chorobą. Jest to o tyle niebezpieczne, że daje nadzieję chorym i ich rodzinom na pełne wyleczenie, choć nie jest poparte twardymi wynikami badań klinicznych. Jest to po prostu kolejna możliwość, kolejna szansa, jednak sukces nie jest tutaj gwarantowany. Choć z książki Berger bije energia i optymizm, tak nauki i wiedzy tutaj jest jak na lekarstwo. Musimy pamiętać, że autorka nie jest lekarzem tylko dietetykiem i blogerką promującą konkretny styl życia. 


W swojej książce autorka przytacza i szczegółowo opisuje wyniki najnowszych badań dotyczących wpływu poszczególnych składników odżywczych na funkcjonowanie naszego mózgu. Jeśli znajdujecie się w grupie ryzyka wystąpienia różnego rodzaju chorób otępiennych, w tym Alzheimera, to gorąco polecam zapoznanie się z tą książką. Berger podsuwa w niej pomysły na to jak w bezpieczny sposób zmienić swoje nawyki żywieniowe, dzieli się wiedzą jakich składników i pokarmów unikać oraz zaleceniami dotyczącymi gotowania. Choć do tej pory nie przeprowadzono odpowiedniej ilości, niezależnych badań klinicznych, które potwierdziłyby tezę jakoby dieta nisko węglowodanowa leczyła jakiekolwiek choroby, tak moim zdaniem wszystko co zmotywuje nas do zdrowego trybu życia, jest wartością samą w sobie. 

Najważniejsze w tej książce jest to, że nie skupia się ona tylko i wyłącznie na temacie choroby Alzheimera. Praktycznie każda osoba, która ukończyła 30 rok życia znajdzie tutaj coś dla siebie. Autorka podsuwa nam wiele pomysłów na to jak zadbać o swoje zdrowie, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Jak się odżywiać by mieć więcej energii, lepszy sen i zredukować poziom stresu. To kompleksowa "książka kucharska" oparta na diecie ketogenicznej. Nawet jeśli nie wierzycie w cuda i leki na całe zło tego świata, to warto zapoznać się z punktem widzenia znanej dietetyczki. A nuż znajdziecie tutaj coś dla siebie? Ważne, by czytać z rozwagą i przymrużeniem oka. 


Tytuł : "Koniec Alzheimera. Jak zatrzymać utratę pamięci i zmiany degeneracyjne mózgu"
Autor : Amy Berger
Wydawnictwo : Vital
Data wydania : 9 kwietnia 2018
Liczba stron : 472
Tytuł oryginału : The Alzheimer's Antidote


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 


https://sztukater.pl/


 




"Prosta prawda" Mark Johnson

"Prosta prawda" Mark Johnson

Kilka lat temu pokochałam serial "House of Cards" opowiadający fikcyjną historię czołowego amerykańskiego polityka w drodze do prezydentury. Nawet dziś, choć producenci zrezygnowali z zatrudniania Kevina Spaceya, który był zdecydowaną gwiazdą amerykańskiej produkcji, pozostaje on jednym z lepszych seriali politycznych. Również książka Michaela Dobbsa, o tym samym tytule, dostarczyła mi dużo rozrywki. Jeśli lubicie korupcyjne klimaty, wszechmocnych i kontrowersyjnych polityków i grę w, której stawką są wielkie pieniądze i władza, to koniecznie musicie sięgnąć po debiut szwedzkiego autora. Bo w końcu kto wie lepiej o zakulisowych działaniach polityków, lobbystów i wszelkiego rodzaju doradców, niż osoba bezpośrednio zaangażowana w politykę?Autor już od dawna przymierzał się do napisania powieści, jednak decyzja ta była odkładana w czasie. Cieszę się, że w końcu się zdecydował i "Prosta prawda" znalazła swojego wydawcę. Choć brakuje jej troszkę do największych dzieł Forsytha czy Clanciego, to  jest to zdecydowanie coś nowego, innego od książek pisanych przez pisarzy zza Bałtyku. Okazało się bowiem, że nawet uważana przez świat za wolną od korupcji Szwecja, ma sporo do ukrycia. 

Firma Solaris odkryła recepturę na barwnik, który użyty w procesie tworzenia paneli słonecznych, zdecydowanie zwiększa ich efektywność. Wiadomość tę postanawia wykorzystać premier Szwecji, którego wyniki w sondażach spadają na łeb na szyję. Mężczyzna wierzy, że to przełomowe odkrycie zjedna mu wyborców i politycznych sojuszników. Jest tylko jeden problem. Wzór na barwnik znajduje się w rękach firmy konsultacyjnej Lionshare, słynącej ze współpracy z wpływowymi klientami i z interesów z podwójnym dnem. Premierowi Ekholmowi udaje się namówić swojego doradcę Jonatana Starka do zinfiltrowania Lionshare i wydobycia receptury. W tym samym czasie była dziennikarka,pełniąca funkcję rzecznika prasowego kancelarii premiera, Betty Lind, odkrywa, że ludzie z otoczenia premiera przyjmowali łapówki w zamian za utorowanie drogi potężnemu przekrętowi, dotyczącemu energii gazowej. Poszlaki wskazują na tę samą firmę konsultacyjną.

Wiecie, że do powstania książki przyczynił się jeden z czołowych, polskich reżyserów, Roman Polański, a dokładniej jego film "Chinatown"? To właśnie ta produkcja była główną inspiracją Johnsona. Podobnie jak w filmie mamy tutaj bezwzględnego mafioso, skomplikowaną intrygę utkaną ze zdrad, morderstw, korupcji, skandali i śmiertelnie niebezpiecznych układów. Różnice to miejsce akcji oraz główny bohater, który zamiast detektywem jest doradcą premiera do spraw energetyki. Jest również jasną sprawą, że książka szwedzkiego autora raczej nie osiągnie takiej popularności jak hit kinowy z lat 70-tych, gdyż nie dość , że opowiada mniej skomplikowaną historię, to jeszcze musi walczyć z innymi konkurentkami obecnymi na rynku wydawniczym. I choć thriller polityczny jest gatunkiem rzadko wybieranym przez pisarzy, to doczekał się swoich królów i książąt. Choć Mark Johnson pisze dobrze a edytorzy odwalili kawał dobrej roboty, to na razie mamy do czynienia z jedną jaskółką, która nie wiadomo czy uczyni wiosnę. 
Autor już od dawna przymierzał się do napisania tej książki. Przemierzając rządowe korytarze, pracując w różnego rodzaju komisjach czy pełniąc funkcję ghostwritera, doskonale poznał realia dzisiejszej wielkiej polityki. Okazuje się, że Szwecja jest równie dobrym miejscem do wybuchu afery korupcyjnej czy zorganizowania  ataku terrorystycznego jak Stany Zjednoczone. Ze względu na to, że jest krajem bogatym i pełnym szczęśliwych ludzi, jest również atrakcyjnym rynkiem zarówno dla zagranicznych inwestorów jak i szemranych biznesmanów. Muszę przyznać, że "zakulisowa" Szwecja, jej skorumpowani i nastawieni na własny zysk politycy oraz twardzi gracze, do mnie przemówili. Wierzę, że pod tym co piszą w gazetach, pod tą całą aura demokracji, przejrzystością i równouprawnieniem, kryje się drugie dno. I jest ono brudne i mroczne. Choć w powieści Johnsona są elementy bardziej pasujące do fatalistyczno-katastroficznych dzieł Dana Browna, tak całość stworzyła wrażenie wiarygodności, a zaplanowana w najdrobniejszych detalach intryga mogłaby się wydarzyć gdziekolwiek na świecie. Więc jeśli nie przeszkadzają wam motywy rodem z powieści scence fiction, to koniecznie dajcie szansę temu nowemu autorowi. 

Jedną z najmocniejszych stron tej powieści są postaci. Z początku może się wydawać, że nasz główny bohater to zwykły, szary urzędnik-naukowiec, który wybrał karierę polityczną szukając nowego celu w życiu. Jednak okazuje się, że Jonatan to nie tylko rządowy doradca jakich wielu na parlamentarnych korytarzach. To również szalenie inteligentny, ambitny, odważny i lojalny obywatel, który dobro ogółu przedkłada przed swoje własne. I tutaj kolejny raz przychodzi mi na myśl porównanie do Dana Browna i jego profesora Langdona. Zresztą wszystkie postacie w tej książce nie są do końca tym, za kogo ich z początku bierzemy. Każdy z bohaterów skrywa swoje mroczne sekrety. Są przebiegli, egocentryczni, pragną władzy, stołków czy pieniędzy, i dążą do tego po trupach, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tutaj zamach terrorystyczny nie kojarzy się ze śmiercią niewinnych obywateli tylko z obniżeniem wyników w sondażach wyborczych. Nowością dla mnie było nakreślenie i uwypuklenie roli kobiet w szwedzkiej polityce. Bohaterki u Johnsona mają jaja i choć często brakuje im kręgosłupa moralnego to są ważne, pierwszoplanowe, ambitne, zdesperowane a często i niebezpieczne. Tutaj, powiedzenie,że za każdym sukcesem mężczyzny, kryje się jakaś kobieta, nabiera mocy urzędowej. Naszym bohaterkom brak delikatności i skrupułów. Są doskonałymi i przebiegłymi graczami, z którymi trzeba się liczyć. Jako zwolenniczka idei feminizmu (choć nie feministka) i równouprawnienia kobiet, byłam zadowolona, że autor nie podzielił ról na typowo męskie i kobiece. W końcu nie jesteśmy tą słabszą płcią. 

"Prosta prawda" to typowo męski thriller polityczny, którego autor zadał sobie wiele trudu w dopracowanie fabuły. Nie znalazłam tutaj nic do czego mogłabym się przyczepić. Sposób w jaki przedstawiona została szwedzka scena polityczna oraz realia gospodarczo-ekonomiczne, znajduje swój obraz w rzeczywistości. Autor pokazuje nam, jak wielki wpływ na postanowienia rządu, ustawy i stanowione prawo, mają lobbyści i tak zwana grupa trzymająca władzę. Najwięcej do powiedzenia mają wielkie koncerny, skupiające w swoich rękach wielki kapitał czyli władzę rzeczywistą. Firmy farmaceutyczne, koncerny gazociągowe i petrochemiczne trzęsą sceną polityczną. Osobnik bez poparcia świata biznesu, może liczyć się z końcem kariery. Ta smutna rzeczywistość jest udziałem praktycznie wszystkich państw na świecie i nic nie wskazuje na to by sytuacja to miała się kiedykolwiek zmienić. 

Debiut Johnsona to dobra, trzymająca w napięciu książka, której wartka fabuła sprawia, że można ją połknąć na jednym posiedzeniu. Miejscami krwawa, zaskakująca i wywołująca oburzenie powieść, będzie gratką dla czytelników o mocnych nerwach. Ja jestem zadowolona i uważam "Prostą prawdę" za udany i emocjonujący debiut. Autor już zapowiedział, że w planach ma kolejne powieści a w głowach codziennie rodzą się nowe pomysły. Wierzę, że ktoś z taką wyobraźnią i warsztatem będzie nas jeszcze w stanie zaskoczyć. Polecam. 


Tytuł : "Prosta prawda"
Autor : Mark Johnson
Wydawnictwo : Świat Książki
Data wydania : 19 września 2018
Liczba stron : 384
Tytuł oryginału : Den enkla sanningen 


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  


https://www.swiatksiazki.pl/



"Ostrożnie z miłością" Samantha Young

"Ostrożnie z miłością" Samantha Young

O Samanthcie Young słyszałam bardzo dużo dobrego. Według mojej przyjaciółki, wielbicielki gatunku, autorka jest królową romansów, a jej książki z pozycji na pozycje robią się coraz lepsze. Mając na uwadze te pochlebne słowa wierzyłam , że "Ostrożnie z miłością", ostatnia powieść Young, mnie zachwyci. Oczekiwałam iskier, emocji, gorącego sexu  i wszystkiego tego co charakteryzuje najlepsze powieści dla spragnionych miłości kobiet. Owszem wiem, że na polskim rynku wydawniczym takich książek jest na pęczki, jednak sięgając po tę uznaną autorkę wierzyłam, że dostanę coś więcej niż utarty schemat i stereotypowych bohaterów. A czy dostałam? Czy Samantha Young okazała się warta wszystkich tych zachwytów? Nawet nie wiecie jak trudne jest to pytanie. Nudzić nie nudziło, rozgrzewać rozgrzewało jednak zdecydowanie zabrakło tutaj efektu wow, a nasze "ciastko" okazało się snobistycznym i niewychowanym "sucharkiem". 

Ava wraca do Bostonu z rodzinnej miejscowości w Arizonie, gdzie brała udział w pogrzebie najbliższego przyjaciela z dzieciństwa. Na lotnisku okazuje się, że przez chmurę pyłu wulkanicznego, jej lot został opóźniony. Na domiar złego ostatnie miejsce w pierwszej klasie wykupuje pewien arogancki Szkot. Dziewczyna musi więc wracać okrężną drogą, z przesiadką i noclegiem w Chicago.To właśnie tam kolejny raz wpada na Caleba. Napięcie, które rośnie między bohaterami, doprowadza w końcu do… namiętnej nocy podczas przymusowej przerwy w podróży; nocy, jakiej Ava jeszcze nigdy nie przeżyła.

Mam wielki problem z tą powieścią, a dokładniej mówiąc z jej bohaterami. Avę pokochałam, miłością od pierwszego wejrzenia, która wybiela wady i każe traktować obiekt zainteresowania z przymrużeniem oka. Caleba znienawidziłam również od razu i nie pomógł tutaj nawet szkocki akcent.  Kiedy nasza główna bohaterka była kobietą ambitną, czułą i namiętną, tak przystojny biznesmen oprócz brody, nie miał nic ciekawego do zaoferowania. Ale po kolei. 
Ava to atrakcyjna trzydziestolatka, projektantka wnętrz z wyobraźnią, która do wszystkiego co w życiu osiągnęła, doszła ciężką pracą. Wychowała się w rodzinie gdzie każdy interesował się wyłącznie sobą, rodzice ani jej nie wspierali ani nie otaczali miłością dającą komfort psychiczny. Od najmłodszych lat była traktowana jako piękność z "pustą" główką. Jedyną osobą, która życzyła jej dobrze i troszczyła się o jej los była najbliższa przyjaciółka Harper. Uczucie, które wytworzyło się pomiędzy tymi dwoma młodymi dziewczynami, było tak silne i piękne, że aż zaczęłam im zazdrościć. Chętnie bym przeczytała więcej o dalszych losach Harper. Może w kolejnej książce autorka opowie nam jej historię. Podsumowując : Ava była kochaną, czułą i delikatną kobietą, która wie czego chce i konsekwentnie dąży do celu. Owszem miała wady jak chociażby naiwność i przesadna skłonność do wybaczania, jednak w ogólnym rozrachunku była bardzo pozytywną postacią. Niestety tego samego nie da się powiedzieć o Calebie. Dawno nie spotkałam tak irytującego i przemądrzałego bohatera. Jego seksistowski humor, obleśny sposób bycia oraz ciągłe dogryzanie wszystkim dookoła, działały mi na nerwy. Jego "związek" z Avą nie można określić innym mianem niż toksyczny, czasem wręcz ich relacje ocierały się o przemoc domową. W książce jest jedna scena, w której bohaterka prosi Caleba o założenie prezerwatywy, mężczyzna jednak ignoruje jej żądania i kończy co zaczął. Jak dla mnie był to gwałt, przemoc fizyczna a cała scena zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Kolejną rzeczą, która mnie irytowała było ciągłe dokuczanie i obrażanie Avy przez jej ukochanego. Ich rozmowa na temat dokonanej przez kobietę aborcji była niesmaczna i wywołała we mnie święte oburzenie. Kto dał bowiem mężczyźnie prawo do oceniania decyzji kobiety? U mnie już dawno by skończył za drzwiami. Caleb traktował swoją kochankę jak zdobycz i choć było to zamierzonym elementem linii fabularnej, tak kiedy na jaw wyszły pobudki jego zachowania, to nie zabrzmiały one wiarygodnie. Cała prawda o głównym bohaterze została odkryta zbyt późno bym zdążyła go polubić czy ewentualnie współczuć.

Książka porusza ważny temat jakim są stereotypy dotyczące naszego wyglądu zewnętrznego. Autorka idzie nawet dalej i próbuje z "Ostrożnie z miłością" zrobić manifest feministyczny. Choć zabieg ten nie należał do udanych (jaka feministka daje sobą pomiatać i być wykorzystywaną seksualnie) to cieszę się, że temat podmiotowości kobiet zaczął pojawiać się w powieściach należących do kanonu literatury "łatwej, lekkiej i przyjemnej". Ava jest doskonałym przykładem na to, że atrakcyjny wygląd, śliczna buzia, zgrabny tyłek czy duże piersi, nie świadczą o braku inteligencji. Nie każda piękna dziewczyna cierpi na syndrom braku mózgu, nie każda jest typową lalką Barbie. Z kolei Caleb został przedstawiony jako męski szowinista. Jest obleśny, zamiast w oczy gapi się w rowek między piersiami, cierpi na syndrom psa ogrodnika i nigdy nie powiedział do swojej kochanki żadnego komplementu na temat inny niż jej powierzchowność. Typowy prosty niczym budowa cepa, chłop. Książka to próbuje złamać pewne stereotypy lecz udaje jej się tylko połowicznie, postać Avy zdołała się obronić jednak Caleb pozostał typowym niegrzecznym chłopcem z powieści new adult. 

"Ostrożnie z miłością" to typowa książka zbudowana na popularnym schemacie : od miłości do nienawiści. Od samego początku wiemy, że zakończenie nas nie zaskoczy a cała fabuła będzie polegała na ciągłych zbiegach okoliczności. Przypuszczam, że nawet ta przewidywalność nie odstraszy fanów gatunku, bo w końcu cóż odkrywczego kryją w sobie romanse? Jednak było w tej książce coś niepokojącego, co towarzyszyło mi od początku do końca. Otóż nasza bohaterka była ofiarą  przemocy psychicznej i choć jej sprawca się ukorzył i powiedział "przepraszam" to odniosłam wrażenie, że wszystko poszło zbyt łatwo. Tak jakby wszystko w tej książce było jedynie zwykłym, mało znaczącym incydentem, błahostką. Zgwałcił mnie? Eh drobiazg. Obraził? Zdarza się. Miałam wrażenie, że Ava do końca pozostała ofiarą swojego pożądania. Choć była początkowa nienawiść to nie jestem pewna czy na końcu pojawiła się miłość. 

Nie czytałam innych książek autorki więc ciężko mi jest stwierdzić jak to dzieło wypada na tle innych. Jedno wiem na pewno : Samantha Young jest bestsellerową autorką NYT i to widać. Powieść jest napisana w typowo amerykańskim, szybkim i nieco naiwnym stylu. Mamy sex bez zobowiązań, one night stand, zbiegi okoliczności, toporne, choć momentami zabawne dialogi, i oczywiście dobrą dziewczynę w parze ze złym chłopcem, szkockim akcentem i brodą. W tym wszystkim zabrakło mi jedynie emocji. Jeśli nie macie nic przeciwko romansom z oklepaną fabułą, kontrowersyjnymi tematami, począwszy od aborcji a na przemocy domowej skończywszy, to  wam tę książkę polecam. Czyta się szybko, można zapomnieć o przygotowaniu kolacji, jednak zdecydowanie jest to dzieło o którym po roku pamiętać nie będę. Dla fanek. 




Tytuł : "Ostrożnie z miłością"
Autor : Samantha Young
Wydawnictwo : Burda Książki
Data wydania : 31 października 2018
Liczba stron : 400
Tytuł oryginału : Fight or Flight


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi :



https://sztukater.pl/

"Królowie Wyldu" Nicholas Eames

"Królowie Wyldu" Nicholas Eames

W tym roku przeczytałam niewiele książek z gatunku fantasy. Mało tego, ciężko dziś trafić na coś godnego uwagi co wykracza poza stereotypowe new adult w stylu "Szklanego tronu" czy innych "Igrzysk śmierci". Ja się pytam : gdzie się podziały prawdziwe, epickie powieści na miarę "Gry o tron"? Dlatego tym większe było moje zdziwienie, że to za czym tęskniłam znalazłam w książce debiutanta literackiego, młodego mężczyzny kochającego kawę i gry komputerowe. Z początku dość sceptycznie podchodziłam do idei "komediowego fantasy" Really? W końcu każdy z nas ma inne poczucie humoru i to co jednych śmieszy dla innych może być żałosne. Jednak okazało się, że "Królowie Wyldu" to nie tylko jedna z lepszych książek fantasy przeczytanych przeze mnie w tym roku, to w ogóle NAJLEPSZA książka 2018.

Pewnego dnia do drzwi Claya puka jego dawny kompan Gabriel. Okazuje się, że jego córka Rose, została uwięziona w oblężonym przez potwory mieście. Aby dotrzeć pod mury miasta i pokonać hordę, reaktywowana Saga musi rozprawić się z kanibalami, żądnymi zemsty bogami oraz niedającą im chwili wytchnienia łowczynią głów.Nadchodzi pora, by przywrócić Sagę do życia.

Jako wielbicielka książek fantasy zostałam przyzwyczajona do tego, że bohaterowie powieści tego gatunku to młodzi, sprawni, przystojni młodzieńcy lub długowłose, szczupłe, zręczne i inteligentne dziewoje.Owszem, brody, siwe włosy i zmarszczki się pojawiały ale zazwyczaj były atrybutem mądrych, długowiecznych czarodziejów. "Królowie Wyldu" są o tyle nietypowi, że nasi protagoniści to grupka "chłopów" mających swoje najlepsze, hulaszcze i zbójeckie lata za sobą. Teraz pozakładali rodziny, spłodzili dzieci, rozpili się i roztyli, a przygody i wędrówki to jedynie wspomnienia. Kiedy do Claya przychodzi jego przyjaciel Gabe, mężczyzna nie jest zbytnio zachwycony tym , że będzie musiał zwlec się z "kanapy", opuścić nowo narodzone dziecko i iść na pomoc nieznośnej, lubiącej wpadać w tarapaty Rose. Jednak wstanie z łóżka, chwyci za broń i pójdzie. Wiadomo. Podobnie zrobi reszta naszej Sagi. A dlaczego? Ponieważ najważniejszą wartością, którą się kierują w życiu jest przyjaźń. Taka typowo męska, do końca życia. Banda, którą poznałam w tej książce jest jednym z najbardziej barwnych i szalonych "teamów", z jakimi miałam do czynienia w powieściach fantasy. Oprócz Claya i Gaba poznajemy tutaj Matricka, króla, któremu żona dorabia rogi, Korga, rozkojarzonego czarownika, który od lat próbuje wynaleźć lekarstwo na nękającą go śmiertelną chorobę oraz Ganelona,  niebezpiecznego wojownika, który dekady od rozwiązania Sagi spędził zamieniony w kamień. Zapowiada się  dobrze prawda? I tak właśnie było. Autorowi udało się nie tylko napisać zabawną i ciekawą powieść dla miłośników gatunku, on tchnął życie w wymyślone przez siebie postaci sprawiając, że zyskałam garstkę nowych przyjaciół. Ci grubi, w większości pijani i często znużeni życiem "staruszkowie" skradli moje serce. Byli autentyczni i szczerzy, mieli własne marzenia i nadzieje, a także zasady i autorytety według, których postępowali. Nie bez powodu przyczyną wszystkiego była bezwarunkowa miłość Gabe'a do własnej córki. To właśnie ona zmusiła grupę do wyruszenia w drogę pełną niebezpieczeństw. W dzisiejszych czasach, trafić na pełnowartościowe fantasy, które przemyca dobre wzorce zachowań, jest naprawdę ciężko. A ta książka nie dość, że bawi to uczy lojalności, miłości i pokazuje czym jest prawdziwa przyjaźń. Mogę się założyć, że zakochacie się w naszych "dziadkach" i to od pierwszego wejrzenia. Wyobraźcie sobie, że Backstreet Boys lub Spice Girls znowu grają razem, lub Freddie Mercury zmartwychwstał i reaktywował Queen. Saga wiecznie żywa!!!


 Widać, że Nicholas Eames, dużo w swoim życiu przeczytał, i dużo w nim przegrał.Oczywiście nie chodzi mi o zakłady czy karty lecz o gry komputerowe. Jako kobieta mam dość niecodzienne hobby, uwielbiam RPG-i. Zaczęło się wieki temu od Baldurs Gate i trwa do dziś. Chyba nie ma żadnej role playing game o której bym nie słyszała. W większość grałam, w niektóre nawet latami. "Królowie Wyldu" byli jak połączenie mojej ulubionej serii gier komputerowych Final Fantasy z mrocznym dark fantasy w stylu Abercombiego czy Salvatore. Książka w większości opowiada historię wędrówki grupy bohaterów przez las pełen potworów, których jest tutaj całe mnóstwo. Widać, że autor czerpał garściami z czołowych dzieł światowej fantastyki oraz mitologii. Wywerny, cyklopy, gigantyczne pająki, golemy, smoki, legendarne miecze, starodawne artefakty, bestie rodem z Legendy o Sindbadzie Żeglarzu...jest tutaj dosłownie wszystko. I choć wydawać by się mogło, że takie pomieszanie z poplątaniem odbije nam się czkawką, to było zupełnie na odwrót. Wszystko było doskonale wyważone i skomponowane. Zresztą cała książka oparta jest na zasadzie równowagi. Z jednej strony mamy mroczną puszczę, pełną niebezpiecznych stworzeń, a z drugiej grupkę roześmianych bohaterów, z jednej epickie fantasy a z drugiej wiele odniesień do popkultury. Mówiąc szczerze to właśnie tego nowoczesnego języka, którego używa autor, bałam się najbardziej. No bo czy wyobrażacie sobie Tolkiena piszącego w slangu? Muszę jednak przyznać, że po początkowym odczuciu dyskomfortu, udało mi się przyzwyczaić. Widać, że Eames ma wielki sentyment do muzyki, szczególnie starszych rockowych kawałków. Pisząc tę książkę złożył swoisty hołd zmarłym i żyjącym twórcom. Muzyka gra bardzo ważną rolę w tej powieści. Cały czas słyszymy jej echa i odczuwamy wibracje. 

Już dawno nie czytałam tak dobrej powieści fantasy, aż trudno uwierzyć w to, że autor jest debiutantem na rynku wydawniczym. Dosłownie nic na to nie wskazuje. Książka jest wyjątkowo dobrze napisana, język jest prosty jednak bardzo dopracowany a żarty rozśmieszą każdego. Oczywiście nie udało się uniknąć paru potknięć, chociażby kilku powtórzeń czy tłumaczenia dialogów (autorzy ciągle myślą, że czytelnicy nie umieją czytać między wierszami), jednak całość wyszła bardzo pozytywnie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że błędy wynikały z braku odpowiedniej edycji tekstu. Tutaj na każdej stronie coś się dzieje, akcja gna do przodu na łeb na szyję, co i rusz pojawiają się nowi bohaterowie. Ci dobrzy stają się źli a źli nadal tacy pozostają. Jest intensywnie, momentami brutalnie i krwawo. Mamy tutaj epickie bitwy i szczegółowe opisy pojedynków, obecna jest magia i bajkowe stworzenia. Jednym słowem : fantasy. 

Rzadko się zdarza żebym dała jakiejś książce najwyższą notę. W tym wypadku, nie mam żadnych wątpliwości. Dostałam to na co bardzo długo czekałam i wiem (nie wierzę, tylko jestem przekonana) że Nicholas Eames namiesza na światowym rynku literatury fantasy. To zdecydowanie nie jest książka dla fanek bajkowego dystopijnego świata czy prozy Sarah J. Maas. To kawał epickiej, "grubej" fantastyki dla wielbicieli gatunku. Co więcej mogę powiedzieć? Z pewnością czytaliście wiele pozytywnych recenzji tej książki i wiecie co? Wszystkie one są prawdziwe. Obojętnie jakiego elementu tej powieści nie poddamy analizie, wyjdzie ona jak najbardziej na plus. 10/10. Zdecydowanie polecam. Nawet niedowiarkom.



Tytuł : "Królowie Wyldu"
Autor : Nicholas Eames
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 30 października 2018
Liczba stron : 528
Tytuł oryginału : Kings of the Wyld



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld


"Dziewczyna z gór" Małgorzata Warda

"Dziewczyna z gór" Małgorzata Warda

     O problemie z wilkami atakującymi zwierzęta domowe a nawet ludzi, zrobiło się głośno w lipcu tego roku. Zdaniem specjalistów, drapieżników tych jest coraz więcej, a populacja wciąż się rozrasta. Było tylko kwestią czasu, kiedy zwierzęta te trafią na karty książek. Nie zdziwiło mnie, że to właśnie Małgorzata Warda, autorka wielu powieści psychologiczno-obyczajowych, z nutką dreszczyku, zdecydowała się na osadzenie fabuły w Bieszczadach, w położonej pośrodku puszczy chacie dookoła której krążą watahy głodnych wilków i psopodobnych hybryd. To nie fantastyka. Wilczaki (w książce nazywane z angielka wolfdogami) to krzyżówka naszych domowych pupili z ich dzikimi kuzynami. Nie bez powodu poruszam temat tych groźnych drapieżników. Ich obecność gra bardzo dużą rolę w powieści, a strach przed nimi determinuje zachowania naszych bohaterów. A bywają one irracjonalne, pozbawione logiki, tragiczne i wywołujące w czytelniku niesmak a nawet oburzenie. 

Kiedy Nadia ma 11 lat, zostaje porwana przez nieznajomego mężczyznę, z przyczepy kempingowej w której mieszkała podczas remontu domu rodzinnego. Dziewczynka zostaje wywieziona do położonej w środku bieszczadzkiego lasu chaty, kilkadziesiąt kilometrów od najbliższej miejscowości. Choć drzwi są otwarte, a szans na ucieczkę jest sporo, dziewczynka boi się mieszkających w puszczy wilków i niedźwiedzi. Dziewczynka musi nauczyć się, nie tylko życia w lesie lecz też zrozumieć, kim jest ten mężczyzna i dlaczego to właśnie ją skazał na taki los. Odkrycie tajemnicy zmieniło wszystko. 

Ciężko jest napisać cokolwiek o tej książce, tak by nie zdradzić jej fabuły. Autorka opowiada historię uprowadzonej sprzed domu dziewczyny, która spędziła z porywaczem długi okres czasu. Czy zrobiła to z własnej woli a może została do tego zmuszona? Czy wszystko było jedną wielką grą psychologiczną a może zadziałał syndrom sztokholmski? A co jeśli kidnaper miał powód do porwania właśnie Nadii? Na wszystkie z powyższych pytań dostajemy odpowiedź a co uważniejsi czytelnicy rozwiążą zagadkę już po kilku pierwszych rozdziałach. Nie jest bowiem ważny powód dla, którego dziewczyna zdecydowała się zamieszkać z porywaczem. Ważne jest to co rozgrywało się w jej psychice. Poprzez tę nieskomplikowaną historię autorka chciała nam pokazać jak wielki wpływ na nasze zachowanie i czyny mają czynniki zewnętrzne i okoliczności. Wydawałoby się, że zachowanie naszej bohaterki powinno być z góry przewidziane. Okazuje się jednak, że człowiek, nawet jedenastoletni, młody osobnik, jest istotą niezwykle skomplikowaną. Jesteśmy podatni na manipulację, łatwowierni i bojaźliwi. Z drugiej strony poszukujemy komfortu, jesteśmy wygodni a nasze decyzje są często nieprzemyślane i egoistyczne. W podziękowaniach na końcu książki jest mowa o nastolatce, która brała udział w procesie twórczym, zakładam że to właśnie ona pomagała Wardzie zrozumieć psychikę dziecka. Choć pokochałam Nadię, uważam że była postacią nie do końca wiarygodną. Znam się na dzieciach, sama mam dwie córki, i wiem jak reagują w sytuacjach stresogennych. Oczywiście każdy jest inny, jednak wzorce pozostają mniej więcej takie same. To jak zachowywała się nasza bohaterka, zupełnie nie przystawało do jej wieku. Żeby podjąć takie decyzje wymagane jest doświadczenie i wiedza gromadzona przez całe życie. Dzieci nie umieją kalkulować, rzadko kiedy są wyrachowane. Choć nie jestem miłośniczką dramatów, tragedii i wylewanych łez, tak tutaj zabrakło mi trochę emocji. W końcu mamy do czynienia z porwaniem jedynego dziecka, odebraniem córki rodzicom i zamknięcie jej w górskim domu, w izolacji od otoczenia i bez dostępu do mediów, zabawek, przyjaciół i świata. Gdzie były łzy? Wyrywanie włosów z głowy? 

Pomimo dość przewidywalnej fabuły "Dziewczyna z gór" jest bardzo wartościową i współczesną książką, gdyż porusza ważny temat rodzinnych domów opieki i nadużyć z nimi związanych. Od początku istnienia w Polsce rodziny zastępcze, cieszyły się  wielkim zainteresowaniem. Wraz z przygarnięciem dziecka, opiekunowie dostawali pieniądze na jego utrzymanie. Często były to kwoty liczone w tysiącach. Choć by zostać rodzicem zastępczym trzeba spełnić narzucone przez prawo wymagania oraz przejść testy psychologiczne i odpowiednie przeszkolenie prawno-pedagogiczne, zdarzały się przypadki kiedy dzieci trafiły do "niezdiagnozowanych" środowisk patologicznych. W 2012 roku, w Pucku doszło do tragedii. Cała Polska nie mogła uwierzyć w to, że zastępcza matka wraz ze swoim partnerem zamordowali dwójkę swoich kilkuletnich podopiecznych. W kwietniu tego roku ruszył proces małżeństwa oskarżonego o fizyczne i psychiczne znęcanie się nad 3-letnim Kacprem. Pobity chłopiec zmarł. Takich historii z roku na rok jest coraz więcej. Z ogłoszonego w 2017 roku raportu NIK wynika, że brakuje urzędników odpowiedzialnych za kontrolowanie rodzin zastępczych. Jeden z naszych głównych bohaterów trafił do Domu Zła, patologicznej rodziny zastępczej, która katowała swoich podopiecznych, co w konsekwencji doprowadziło do tragedii. Dzieci były przykuwane do łóżek metalowymi łańcuchami i zmuszane do jedzenia z podłogi. Normą było bicie, obrzucanie wyzwiskami i szykanowanie. Współczułam im z całego serca i choć nie pochwalałam czynów jakich dokonał nasz protagonista, tak byłam w stanie zrozumieć ich pobudki. Zastanawiałam się nawet czy powieść ta nie była inspirowana wydarzeniami prawdziwymi. Czułam tutaj echa dawno zasłyszanej  historii. 

"Dziewczyna z gór" to książka pozbawiona stricte pozytywnych bohaterów. Każdy przedstawiony jest w odcieniach szarości, każdy ma bród po paznokciami. Muszę przyznać, że najnowsza powieść Wardy zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Udało mi się zapomnieć o nierealistycznej bohaterce i skupić na psychikach reszty bohaterów : wykorzystywanego nastolatka, rodziców którzy stracili jedyne dziecko, lojalnych przyjaciół, zdesperowanych policjantów. Patrzyłam jak obracają się trybiki w maszynie policyjnego śledztwa. Zdałam sobie sprawę, jak łatwo jest kogoś porwać i zniknąć. Jak łatwo stać się kimś innym, zacząć nowe życie. I poczułam jak bardzo boli pustka w sercu. "Dziewczyna z gór" to urzekająca opowieść o stracie i miłości rodzicielskiej oraz jej braku. 

Małgorzata Warda to autorka którą kobiety kochają. Choć pisze książki z pogranicza powieści psychologicznych, tak dzięki prostemu językowi i wrażliwości  są one łatwe i proste w odbiorze. Autorka ma niezwykłą zdolność do malowania krajobrazów i tworzenia odpowiedniego klimatu. Choć tym razem zabrakło mi emocji, to sztywne i surowe podejście do tematu sprawiło, że zaczęłam się głębiej nad nim zastanawiać. Polecam wszystkim wielbicielom autorki oraz tym, którzy szukają lektury lekkiej, jednak poruszającej ważne społecznie tematy jak przemoc w rodzinie. Zdecydowanie "Kobiety to czytają". 


Tytuł : "Dziewczyna z gór"
Autor : Małgorzata Warda
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 2 października 2018
Liczba stron : 440


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


https://www.proszynski.pl/
[PREMIEROWO] "Niechciany gość" Shari Lapena

[PREMIEROWO] "Niechciany gość" Shari Lapena

Słyszeliście powiedzenie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu? W tym wypadku losy naszych bohaterów krzyżują się w niezwykle malowniczym i zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, jakim jest Mitchell's Inn. To idealne miejsce dla kochanków, poszukujących weny i spokoju pisarzy, czy pragnących zacieśnienia więzi przyjaciół. To tutaj przechodzące kryzys małżeństwo, może spojrzeć na swój związek z dystansu i podjąć decyzje na przyszłość. Padający śnieg, ogień w kominkach, oszronione lodem szyby, nadają miejscu tajemniczego uroku. Aż ciężko uwierzyć, że tak malownicza sceneria stanie się miejscem okrutnej zbrodni. Uwielbiam książki, w których autorzy, angażują czytelnika i zmuszają do samodzielnego rozwiązania zagadki."Niechciany gość" to niesamowity kryminał, dla miłośników suspensu, klaustrofobicznego klimatu zamkniętych przestrzeni oraz typowego "whodunnit". 

W odciętym od świata luksusowym hotelu coś lub ktoś uśmierca jego mieszkańców, zabijając ich w kolejności, której reguł nikt nie jest w stanie odgadnąć. Przerażonym ludziom pozostaje czekać na śmierć lub na cudowne wybawienie, które wydaje się jednak bardzo odległe.( Źródło :notka od wydawnictwa)

Najmocniejszą stroną tej powieści są jej bohaterowie i to pomimo faktu, że są postaciami raczej stereotypowymi. Cała zabawa w zgaduj zgadula, polega właśnie na tym, by odgadnąć kto pierwszy złamie schemat. To właśnie ta osoba może okazać się mordercą.  Muszę przyznać, że na początku obawiałam się, że autorka nie poradzi sobie z narracją. W końcu użyczyć głosu około 10 pierwszoplanowym postaciom, to nie lada wyzwanie. Okazało się, że moje wątpliwości były bezpodstawne. Każdy z naszych bohaterów to postać wiarygodna i szczera. Nikt nie był tutaj faworyzowany. Ani razu nie miałam wrażenia chaotyczności, zawsze widziałam o kim mowa. Już na samym wstępie autorka zadbała o to, by dostarczyć czytelnikom jak najwięcej informacji o hotelowych gościach i pracownikach, choć tych drugich jest zaledwie dwóch. Poznajemy tutaj poszukującą weny pisarkę-lesbijkę, znanego prawnika, bogatego spadkobiercę fortuny i jego narzeczoną, cierpiącą na ZSP dziennikarkę, młodą parę, która wybrała się na romantyczny weekend oraz starsze małżeństwo z problemami. Każda z tych osób jest dokładnie taka jakiej się spodziewamy. Pisarka musi być wredna i zgorzkniała, adwokat przemądrzały i ambitny, narzeczona to zwykła lalka barbie a dziennikarkę dręczą traumy, które topi w morzu alkoholu. Zresztą nikt tutaj za kołnierz nie wylewa. Choć w co drugim kryminale spotykamy takie profile psychologiczne, to muszę przyznać, że zebrane do kupy tworzą interesującą mozaikę. Każdy tutaj coś ukrywał, każdy miał "przeszłość" i ciężki bagaż doświadczeń. Każdy był podejrzany, a jednocześnie wszystkim ufaliśmy. A może nikomu? Wraz z rozwojem fabuły poznawaliśmy coraz więcej szczegółów z życia naszych bohaterów. Jeden z nich został oskarżony o zabicie żony, inny widział śmierć własnego brata jeszcze ktoś zdradzał żonę czy pozwolił na gwałt. Kiedy fakty te powoli wychodziły na jaw, atmosfera robił się coraz bardziej gęsta, newralgiczna i naelektryzowana. Oglądaliście kiedyś dość ciekawy film pod tytułem "Nine dead" z 2010 roku? Opowiada on o grupie ludzi, porwanych przez szaleńca. Zakładnicy dowiadują się, że co dziesięć minut będzie ginąć jedna osoba, dopóki nie dowiedzą się, w jaki sposób są ze sobą połączeni. Tylko wzajemna współpraca pozwoli im przetrwać. "Niechciany gość" oparty jest na podobnym schemacie. Miejsce akcji to odizolowany od świata przez zamieć śnieżną hotel, a bohaterami są obcy sobie ludzie, dla których wyznanie sekretów i obnażenie własnego "ja" będzie jedyną deską ratunku. 

Choć trup ściele się tutaj gęsto, książka jest zupełną przeciwnością literatury typu gore. Przeważająca część fabuły rozgrywa się w głowach naszych bohaterów. Nie dość, że poznajemy ich historie, jedne mniej a drugie bardziej tragiczne, to mamy wgląd również w ich myśli. Choć zebranie tak specyficznych i oryginalnych w swoim tragizmie postaci, w jednym miejscu i czasie, zapewne nie zdarza się w rzeczywistości, tak fikcja literacka jest w stanie to udźwignąć i nadać pozory realności. 
Autorka jest mistrzynią w tym co robi. Każdy możliwy trop, który podejmowałam, kończył się ślepą uliczką. Jak już, już wiedziałam kto jest mordercą, okazywało się, że to kolejny fałszywy trop. Ci typowani przeze mnie byli bardzo szybko eliminowani przez Lapenę. Uwielbiam takie gry w kotka i myszkę, kiedy do samego końca nie wiem,kto jest tym złym. Kojarzyło mi się to z najlepszymi książkami Agathy Christie czy Anthonego Horowitza. Nawet hotelowy klimat był niczym z wiktoriańskich powieści. Nie ma prądu, komórki dawno zużyły resztki baterii, pozostał jedynie blask kominka i długopis do pisania historii. Właśnie w takich okolicznościach, pod wpływem stresu i złych emocji, z ludzi wychodzą potwory. Osaczeni i zaszczuci, działając pod wpływem wyzwolonej adrenaliny, kierujemy się nagim, zwierzęcym instynktem. Nawet z pozoru niewinna osoba, może stać się mordercą. 

"Niechciany gość" jest zdecydowanie jednym z lepszych thrillerów psychologicznych ostatnich lat. Podziwiam autorkę za kreację postaci, znakomity warsztat i zgrabne poprowadzenie fabuły. Pomimo paru powtórzeń i braku typowej "akcji" udało mi się wczuć w klimat powieści. Siła tej książki tkwi nie tylko w przemyślanej intrydze, ale i w samych postaciach, ich rozmowach, przemyśleniach i interakcjach. Czytając tę powieść ani nie mamy gęsiej skórki, ani drżących z podniecenia rąk, jedyne co odczuwamy to chęć włożenia kapelusza Sherlocka Holmesa i rozwiązanie zagadki. To jedno z tych dzieł, które przyklejają nas do fotela.

Najnowsza książka Shari Lapena to trzymający w napięciu thriller, który zachwycił mnie swoim mroźnym klimatem. Prawie udało mi się zapomnieć, że akcja powieści toczyła się w Stanie Nowy Jork. Sceneria była iście skandynawska. Uwielbiam samodzielnie rozwiązywać kryminalne zagadki, więc tym bardziej dziękuje autorce, za możliwość wypróbowania się w roli detektywa. Okazało się to niełatwym zadaniem. Koniec był dla mnie zaskoczeniem, a ostatni akapit przywołał na moje usta szyderczy uśmieszek. To było moje pierwsze spotkanie z autorką i wiem, że muszę nadrobić zaległości. Polecam.


Tytuł : "Niechciany gość"
Autor : Shari Lapena
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 20 listopad 2018
Liczba stron : 320
Tytuł oryginału : An unwanted guest




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



https://zysk.com.pl/

"Jestem żoną terrorysty" Laila Shukri

"Jestem żoną terrorysty" Laila Shukri

Laila Shukri przedstawia się jako mieszkająca w Arabii Saudyjskiej Polka, która poślubiła jednego z najbogatszych szejków. Swoje książki, "Byłam żoną terrorysty" to już ósma pozycja w jej dorobku, pisze w ukryciu przed mężem. Jej powieści inspirowane są prawdziwymi wydarzeniami. Choć w dzisiejszych czasach pełno jest patologii a porywy serca często biorą górę nad intelektem i rozsądkiem, to ciężko mi uwierzyć w tę historię, Owszem postać Klaudii zapewne ma swój pierwowzór w rzeczywistości, jednak duża część tej powieści jest po prostu zmyślona. Żony szejków to nadal tylko "dodatki" do ich mężów, nie posiadające żadnej praktycznej władzy. Nie są wybawicielkami wszechświata. Największą wadą tej książki jest jej naiwność. Mamy tutaj zdecydowany przerost formy nad treścią i choć autorka w jednym z wywiadów, argumentuje swoją pozycję tym, że przebywa w centrum wydarzeń, to informacje które wplata w fabułę książki są wiedzą dostępną w pierwszym lepszym kiosku z gazetami.

Klaudia, za sprawą zazdrosnej koleżanki, zostaje wyrzucona z pracy. Kobieta postanawia wyjechać do Maroka by tam, w egzotycznej scenerii lazurowych ogrodów Majorelle, zastanowić się nad własnym życiem. To właśnie tam spotyka Rashida, znajomego mieszkającej w Londynie, przyjaciółki. Pomiędzy dwójką młodych ludzi rozkwita romans. Po powrocie do Polski,  Klaudia ma trudności ze znalezieniem nowej pracy. Nie trzeba jej długo namawiać na wyjazd do stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie wprowadza się do mieszkania ukochanego. Nie zdaje sobie sprawy, że znalazła się w mackach niebezpiecznej siatki terrorystycznej, której głównym celem jest szkolenie dzieci na terrorystów-samobójców. Wkrótce sielanka zamieni się w horror.

Książka rozpoczyna się jak typowa historia miłosna. I chociaż nie przepadam za romansami, tak muszę przyznać, że pierwsze 150 stron zrobiło na mnie duże wrażenie a to za sprawą miejsca, w którym rozgrywa się akcja powieści. Nigdy nie byłam w Maroku ani w żadnym innym kraju muzułmańskim. Muszę przyznać, że z jednej strony jestem ciekawa a z drugiej się boję. Zdaję sobie sprawę z tego, że po drugiej stronie Morza Śródziemnego, znajduje się zupełnie inny, obcy świat. Był taki czas, kiedy Maroko, było bardzo popularnym wakacyjnym kierunkiem światowej Bohemy. Urlopy spędzali tutaj artyści i sportowcy, między innymi David Beckham czy Yves Saint Laurent, który kilka razy do roku przyjeżdżał odpocząć w swojej posiadłości na terenie ogrodów Majorelle. To niezwykle kolorowy, egzotyczny i słynący ze znakomitej kuchni kraj. Widać, że autorka jest nim zafascynowana. Można to poznać po szczegółowych i barwnych opisach miejsc, wydarzeń kulturalnych czy ludzi. Zamiast rzeszy bezdomnych stojących w kolejkach po darmowe mleko, mamy tutaj uśmiechniętych turystów i równie szczęśliwych sprzedawców marihuany. Zamiast wycia hordy wałęsających się po ulicach miast psów, słyszymy pobekiwanie łażących po drzewach kóz. Tak dobrze słyszycie. Parzystokopytne chodzą po drzewach arganowych, jedzą listki i owoce, a pod drzewami uwijają się Berberyjki i z odchodów zwierząt wyłuskują nasiona, z których potem wytłoczony zostanie olej. Choć z pewnością jest to dochodowy biznes a samych drzew rosną w Maroko miliony, to muszę przyznać, że nie miałam o tym pojęcia. Takich ciekawostek jest tutaj więcej. Czy wiecie czym jest lustro berberyjskie? Jest to zamknięte w skrzynce z drzwiczkami zwierciadło. Kiedy właścicielka lustra pozostawia otwarte drzwiczki oznacza to, że tej nocy jest chętna na łóżkowe igraszki. Kolejną z ciekawostek było dla mnie Imilchil Festival czyli Święto Nowożeńców. Każdego roku we wrześniu, pieszo, ciężarówkami i na mułach zjeżdżają do Ajt Haddu Amer tysiące dziewcząt poszukujących narzeczonych. W tym dniu i w tym miejscu mogą swobodnie rozmawiać z mężczyznami. Chociaż musi im zawsze towarzyszyć siostra czy przyjaciółka w roli przyzwoitki. Pary, które chcą się pobrać mogą odwiedzić namiot prawników i podpisać umowę zaręczynową. Takich smaczków jest w tej książce jeszcze więcej i to właśnie dzięki nim, możemy poznać piękno Maroko. Szkoda, że obraz namalowany przez autorkę jest wyjątkowo jednostronny. Shukri nigdzie nie wspomina o tym, że ten muzułmański kraj jest kolebką terroryzmu, co czyni go miejscem niebezpiecznym dla turystów, a w szczególności młodych kobiet. 

W drugiej części książki opuszczamy Perłę Maghrebu i przenosimy się do deszczowego, zatłoczonego Londynu. Nie opuszcza nas jednak wschodni klimat, gdyż Klaudia zamieszkuje w dzielnicy emigrantów z krajów muzułmańskich. Tutaj książka odrobinę zmienia charakter. Autorka nie do końca poradziła sobie z wpleceniem informacji na temat światowego terroryzmu, samobójczych ataków czy lwiątek kalifatu. Całość wyszła mało realistycznie, jak połączenie reportażu z książką obyczajową i plotkarską gazetą. Z jednej strony autorka opowiada o zatrważającym zjawisku jakim jest dżihad demograficzny a z drugiej na kilku stronach rozwodzi się nad suknią ślubną Meghan Markle. Nasze bohaterki były strasznie denerwujące w swojej naiwności, jeśli tak ma wyglądać kwiat naszej emigracji, to Polska powinna się cieszyć ze zrzucenia tego balastu. Wszystkie zawarte w książce informacje o terroryzmie i muzułmańskich obywatelach Europy są ogólnodostępne i czasem miałam wrażenie, że Shukri na siłę próbowała nas czymś zaskoczyć. Doprowadziło to do tego, że duża część wiadomości się powtarzała, część wyglądała jak skopiowana prosto z Wikipedii bądź gazet plotkarskich. Ważny temat został sprowadzony do rangi mało istotnego newsa. Wszystko było zbyt melodramatyczne, bohaterki rozhisteryzowane i popełniające błąd za błędem. Momentami już  nie mogłam tego czytać. 
Książka porusza bardzo ważny temat jakim jest indoktrynacja małych dzieci, które nazywane są lwiątkami kalifatu. Wiecie jak wyglądają książeczki do nauki alfabetu? Zazwyczaj są to zbiory kolorowych obrazków z owocami lub zwierzątkami. Alfabet zgodny z zasadami Państwa Islamskiego jest nieco inny : literce b przypasowany jest pistolet, c czołg itd. Już od najmłodszych lat dzieci te uczone są posłuszeństwa i nienawiści do "niewiernych" . Propaganda wykorzystuje nawet zdjęcia niemowlaków z bronią i flagami ISIS. Częstym prezentem dla młodych rodziców są wyprawki dla dzieci z hasłem Allahu akbar. "Lwiątka kalifatu" to coraz większe zmartwienie także dla zachodnich służb. W Londynie i innych miastach europejskich społeczność muzułmańska jest najbardziej płodną spośród ogółu obywateli. Muhammed jest najczęściej nadawanym imieniem na Wyspach Brytyjskich. Stwarza to wiele problemów a największym z nich jest terroryzm. Książka Shukri, choć w naiwny i przerysowany sposób, przedstawia proces "tworzenia" młodego samobójcy. Dzieci od najmłodszych lat zmuszane są do oglądania filmów propagandowych i zabaw w "wojnę". Uczy się ich homofobii i nienawiści do ludzi zachodu. Kiedy są gotowi, matki w prezencie dają im pas Szahida i wysyłają w tłum. Obraz ten był na tyle sugestywny, że poczułam ciarki na rękach, szczególnie że Londyn jest częstym kierunkiem moich wypraw. Kto wie kiedy ten tygiel wybuchnie?

Pomimo faktu, że książka porusza ważne tematy a sama autorka, próbuje grać na emocjach czytelników, pomimo tego, że fabuła inspirowana była historią, która zdarzyła się naprawdę, niestety nie potrafiłam w pełni się zaangażować w lekturę. W dużej mierze miał na to wpływ toporny i infantylny styl autorki oraz postaci głównych bohaterek, które przez cały czas zachowywały się jak roztrzepane podlotki a nie dorosłe kobiety. Zupełnie nie myślały o konsekwencjach swoich czynów i, przykro mi to mówić, były po prostu głupie.  Bo czy mądra osoba w jeden dzień, a nawet godzinę, podejmuje decyzję o wyjeździe do innego kraju? Do tego by zamieszkać ze swoją "urlopową" miłością? Czy normalna osoba bez mrugnięcia okiem zmienia wiarę i decyduje się na dziecko w sposób jak decydujemy się na zamówienie naleśnika w barze? Nie,nie i jeszcze raz nie. Przykro mi to mówić ale nasze bohaterki same kusiły los, który się na nich zemścił. 

Pomimo faktu, że "Jestem żoną terrorysty" nie wpasowało się w moje gusta, to z pewnością jest to książka, która podbije serca wielu czytelniczek, w większości tych wrażliwych na ludzką krzywdę i cierpienie, szczególnie jeśli jest ono udziałem dzieci. Choć nie jest to kontynuacja to znajdziemy tutaj nawiązanie do poprzedniej książki autorki gdzie mogliśmy spotkać pisarkę Isabelle. Książka miała momenty, które mnie zachwyciły, to właśnie dzięki nim nabrałam ochoty by odwiedzić Maroko, jednak zdecydowana większość fabuły nie sprostała moim wymaganiom. Było źle, a momentami nawet bardzo źle. To powieść napisana ubogim językiem, pełna encyklopedycznych treści i akapitów z rodzaju "kopiuj/wklej". Na polskim rynku wydawniczym z pewnością znajdziecie więcej książek o podobnej tematyce, które są zdecydowanie lepiej napisane. Może gdyby autorka nie ukrywała się przed mężem, tylko z nim porozmawiała na interesujące ją tematy, to jej powieści nabrałyby wiarygodności. Póki co nie polecam. 



Tytuł : "Jestem żoną terrorysty"
Autor : Laila Shukri
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 16 października 2018
Liczba stron : 360



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


https://www.proszynski.pl/

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger