"Bob Honey robi swoje" Sean Penn

     Na pewno każdy z was zna takie powiedzenie : im więcej mamy, tym więcej chcemy. Dlatego też nie dziwi fakt, że ludzie którzy osiągnęli sukces, pragną sprawdzić się również w innych dziedzinach. Związane jest to z wieloma czynnikami : pragnieniem zdobycia większej popularności, ambicją czy też chęcią zarobienia jeszcze więcej. Przyjrzyjcie się chociażby karierze Jennifer Lopez. Zaczynała jako piosenkarka i to właśnie dzięki swojej muzyce osiągnęła sukces. Kiedy dostała szansę zagrania w filmie, bez wahania z niej skorzystała. Dziś J Lo możemy zobaczyć na ekranie coraz częściej. Ponieważ daleko mi do bycia krytykiem filmowym, nie będę tutaj komentować ani roli które przyszło jej grać ani samego aktorstwa. Odsyłam was tutaj do odpowiednich portali jak chociażby znany, polski Filmweb, gdzie znajdziecie fachowe opinie i oceny. Kolejna osobą, która postanowiła sprawdzić się na wielkim ekranie był znany wrestler Hulk Hogan. On również wystąpił w komedii, tyle że nieco mniej romantycznej, niż wspomniana pani Lopez. Skutek był jednak podobny. Nawet nasz rodzimy sportowiec Marcin Gortat, koszykarz znajdujący się u schyłku swojej kariery, postanowił odciąć ostatnie kupony, jednak zamiast w filmie pojawił się na jednym z maerykańskich lotnisk. Oczywiście wraz z nim zjawiły się tam kamery telewizyjne, lecz głównym bohaterem nie był sam sportowiec lecz "szaraczek" z Polski, człowiek który miał tyle szczęścia, że udało mu się, jako pierwszemu zejść z pokładu samolotu już bez wizy. Czy więc dziwi was iż Sean Penn, aktor który w świecie filmu zdobył praktycznie wszystko, postanowił napisać książkę? Mnie nie, dziwi mnie natomiast fakt, że mając tyle znajomości i pieniędzy, nie zatrudnił edytorów, którzy powiedzieliby mu, kiedy powiedzieć "stop".

Bob Honey z trudem nawiązuje kontakt z innymi ludźmi. Ma dosyć wciskania mu marketingowych bredni, dosyć świata, w którym nawet orgazm nie jest realny, dopóki nie napisze się o nim na Twitterze. Jako modelowy biznesmen ze starej amerykańskiej szkoły sprzedaje zbiorniki septyczne świadkom Jehowy i organizuje pokazy pirotechniczne dla zagranicznych dyktatorów. Jest też zatrudniony jako kontraktowy zabójca przez sekcję wywiadu Stanów Zjednoczonych, w tajnym programie likwidacji zniedołężniałych seniorów oraz wszystkich innych, którzy nadwyrężają zasoby konsumpcyjnego społeczeństwa.

Szukając informacji o debiucie Penna, trafiłam na portal literacki lubimyczytać.pl, gdzie dzieło to doczekało się zaledwie jednej oceny i krótkiej recenzji. Zdziwiło mnie jednak to, że jej autor/ka przyznał mu aż dziesięć gwiazdek. Dla porównania noty amerykańskich czytelników wahały się pomiędzy czterema czy pięcioma. A tutaj nie dość, że ocena najwyższa to jeszcze z trzema plusikami. W recenzji roiło się od takich słów jak : gargantuiczna, pirotechniczna, wymagająca, inna niż wszystkie. Więc proszę się nie dziwić, że sięgając po tę powieść miałam wielkie oczekiwania. Już na wstępie książki poznajemy Boba Honeya, który jest nikim innym jak typowym Amerykaninem, człowiekiem czynu, którego głównym zajęciem jest...wynajdywanie sobie zajęcia. Zapewne większość z was oglądała znakomity film z Leonardo Di Caprio w roli głównej "Złap mnie jeśli potrafisz". Opowiadał on o losach fałszerza, który wykorzystując swój talent wcielał się w coraz to nowe role. Był bankierem, lekarzem, profesorem a nawet pilotem i udało mu się wyłudzić od banków ponad dwa i pół miliona dolarów. Oglądając historię Franka Abagnala, widz rozumiał co nim kierowało - chęć zysku, adrenalina, chęć wystrychnięcia wszystkich na dudka. Czytając o życiu Boba Honeya, tak naprawdę nie wiedziałam, co jest motorem jego działam, co go motywuje ani do czego dąży. Wyobraźcie sobie Ala Bundiego (Świat według Bundych), który nagle przestaje sprzedawać buty, zaczyna bawić się w handel obwoźny, czyszczenie basenów czy też składanie długopisów. Właśnie taki jej tytułowy Bob. Jego głównymi zajęciami są : sprzedawanie szamb, zabawa z materiałami wybuchowymi oraz...zabijanie staruszków za pomocą młotka, rzekomo w celu zrównoważenia śladu węglowego. W wolnych chwilach zajęty jest myśleniem o seksie z łysą kobietą o imieniu Annie, której brak włosów nie stanowi bariery dla ich seksualnych eskapad. Chcąc sam przed sobą usprawiedliwić swoje fantazje mówi, że sex z Annie nie jest wywołany ani psychoseksualnym infantylizmem ani skłonnościami pedofilskimi (Dobra wagina. Może troszkę wietnamska). Pewnego dnia wsiada w samochód, jedzie na środek pustyni i podpala sztucznego penisa. Akt ten wywołany został "napadem animizmu", co ma tyle samo sensu, co wszystko inne w tej książce. 

Czytając książkę Penna, przypomniał mi się inny amerykański twórca John Kennedy Toole, autor książki "Sprzysiężenie osłów". Główny bohater tej powieści, doskonale mógłby służyć za pierwowzór dla Boba Honeya. Ignacy Reilly, mimo trzydziestki, nadal mieszka z nadopiekuńczą mamusią. Chodzi w dziwacznej czapeczce, jest tłusty, uparty i pisze Akt oskarżenia ludzkości. Pewnego dnia ten obżartuch, krytykant i nierób, zmuszony jest pójść do pracy. Ignacy, podobnie jak Bob, jest postacią kontrowersyjną, absurdalną, pogardliwą i pozbawioną samoświadomości. Ale tam gdzie ignorancja Ignacego jest niemalże czarująca, monologi Boba są (w najlepszym wypadku) szyfrem dla opinii i komentarzy autora, który ma zadziwiającą zdolność do łączenia w jedno (lub też krytykowania), skrajnie liberalnych i konserwatywnych poglądów. Ilekroć czytamy "Bob rozumie" lub też "Chodzi o to, że..." możemy się spodziewać fali krytyki Penna na coś co akurat znalazło się na wokandzie jak chociażby nadmierny konsumpcjonizm, prawo do posiadania broni, ruch #MeToo czy też Donald Trump (nadęty blond arcykapłan) w zestawieniu z podległymi mu, agresywnymi mediami. Ultra-gwałtowny sceptycyzm Boba wobec przesłań i mierności współczesnych czasów kończy się wyjątkowo bezwzględnym zabójstwem, a zakończeniem samej powieści jest "poetycki" epilog, którego nie zrozumiałaby sama Wisława Szymborska. 

Wspomniany wyżej recenzent nazwał tę powieść wymagającą. Muszę przyznać, iż pod tym jednym względem miał rację : czytanie tego tekstu rzeczywiście wymaga od czytelnika wiele cierpliwości, samodyscypliny i spokoju (czasu, nerwów, stress-balli). Sean Penn, aż tak bardzo się stara by jego powieść była wyrafinowana i ambitna, tak zależy mu na górnolotnym słownictwie, że zapomina o samej konstrukcji. Słowa są nie tylko nadużywane, ale także niewłaściwie stosowane, do tego stopnia, że ​​proza ​​Penna bardziej przypomina bota niż człowieka . W wielkiej, ponurej tradycji pisania powieści celebrytów Penn z pewnością nie jest ani najgorszy, ani najlepszy. W jego prozie widać jasne ambicje, które pokazują i zmuszają czytelnika by uwierzył w to,że nie jest on przeciętnym pisarzem. Pamela Anderson napisała kiedyś książkę o tytule "Star", w której znajdowały się wymyślone przez aktorkę wiersze. Jeden z nich opowiadał o mocnym uderzeniu, które w rezultacie okazało się być wywołane przez parę niesfornych, samowolnych sutków. Jeden z wierszy Charliego Sheena kończy się słowami : żółw, android, ból...Jak więc możemy zauważyć, na tle wesołej twórczości kolegów i koleżanek po fachu, Sean Penn błyszczy niczym supernova. Nie, powieść Penna jest zła w taki sam sposób, jak powieści Jamesa Franco i Morrisseya: głośno i przedwcześnie, z tendencją do rzucania się dużymi, pustymi słowami. Jest kiepska ponieważ stanowi przerost formy na treścią, czuć tutaj zbyt wielki samozachwyt nad własnymi słowami, niczym niezmąconą masturbacyjną radość z samego procesu tworzenia.

Salman Rushdie podejrzewa, że ​​„Thomas Pynchon i Hunter S Thompson pokochaliby tę książkę, jest jednak pewien, że to Sean Penn, pokochałby to zdanie najbardziej". Wspomnieć jednak należy, że ta dwójka postmodernistycznych, kontrkulturowych pisarzy analizując surowe, obskurne elementy amerykańskiej codzienności przekazywali coś o wiele bardziej uniwersalnego. Hari Kunzru nazwał kiedyś Thompsona pisarzem, który „robi się brzydki, by obnażyć brzydotę, którą widzi wokół siebie”. W "Bob Honey robi swoje" Sean Penn obnaża tylko i wyłącznie siebie. 
Książkę tę polecam fanom literatury amerykańskiej, ludziom dla których językowy puryzm jest pojęciem obcym a brak sensu i jakiegokolwiek ładu nie przeszkadza. Nie da się ukryć, iż jest to coś nowego, jednak nie zawsze morska bryza niesie ze sobą powiew świeżości. Czasem zdarza się zapaszek zdechłej ryby. Niemniej jednak polecam.


Tytuł : "Bob Honey robi swoje"
Autor : Sean Penn
Wydawnictwo : Literackie
Data wydania : 4 września 2019
Liczba stron : 192
Tytuł oryginału : Bob Honey Who Just Do Stuff 


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html
 


2 komentarze:

  1. Raczej się nie skuszę :) ale jak widać są zwolennicy tego typu książek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomimo wszystko ja się nie skusze. Nic mnie nie pociąga w tej książce.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger