"Życie w spadku" Małgorzata Garkowska

Tym co sprawiło, że postanowiłam sięgnąć po tę książkę było nic innego jak nazwisko głównych bohaterów : Sorensen.  Muszę przyznać, iż byłam zaintrygowana, gdyż polscy twórcy wybierają zazwyczaj swojskie imiona, nazwiska czy lokacje. Małgorzata Garkowska postanowiła wyjść przed szereg i zrobić coś do tej pory rzadko spotykanego. Nie dość, że pogardziła Kowalskimi czy innymi Nowakami, to jeszcze akcję powieści przeniosła na inny kontynent, a mianowicie do Stanów Zjednoczonych. Sięgając po tę książkę chciałam sprawdzić czy zagraniczne nazwisko i lokacja będą mieć wpływ na jakość życia naszych bohaterów, ich problemy i dramaty. Okazuje się jednak, że nie ważne czy mieszkamy w słonecznej Hiszpanii, na skutym lodem kole podbiegunowym czy deszczowej Irlandii, wszędzie dopadnie nas coś co nazywamy "życiem". W Chicago i Warszawie, Lizbonie i Moskwie ludzie się zakochują i nienawidzą, wiążą i rozstają, przeżywają radości i smutki. Muszę przyznać iż jestem nieco zawiedziona. Spodziewałam się, że będzie tutaj więcej egzotyki, więcej iście hollywódzkich problemów a dostałam typową, polską powieść obyczajową, którą nic nie wyróżnia z tłumu jej podobnych. Owszem czyta się bardzo dobrze, jednak tej całej Ameryki jest tutaj za mało. 

Damian i Mark Sorensenowie są podobni jak dwie krople wody. Poza tym braci różni wszystko.
Skłóceni w młodości, od lat nie utrzymują ze sobą kontaktu. Damian skutecznie zatarł
jakiekolwiek ślady po swoich powiązaniach rodzinnych. Co nie znaczy, że zapomniał, co się kiedyś wydarzyło...Dla Marka, dyrektora w banku, najważniejsza jest praca. Coraz mniej czasu poświęca swojej żonie, coraz rzadziej z nią rozmawia. Kiedy Klara odkrywa, że spodziewa się dziecka, zwleka z podzieleniem się tą nowiną z mężem.W tym momencie Damian postanawia wrócić do miasta i odegrać się na bracie. Jednak wszystko przebiega zupełnie inaczej, niż sobie zaplanował... 

"Życie w spadku" jest jedną z tych książek, które bardzo ciężko zrecenzować w taki sposób by nie zdradzić zbyt wiele z jej treści. Gdzieś w połowie powieści, następuje zapowiadany przez wydawcę zwrot akcji, który sprawia, że fabuła skręca w zupełnie nowym kierunku.  Zwrot ten, jest jednocześnie punktem kulminacyjnym, gdyż wszystko co dzieje się później, jest bardzo przewidywalne i myślę, że nie znajdzie się nikt, kogo by zaskoczyło zakończenie tej książki. Na pewno nie raz zdarzyło wam się oglądać filmy czy seriale telewizyjne, których scenariusz , oparty był na jednej tajemnicy czy kłamstwie, a głównym celem bohaterów było znalezienie najlepszego możliwego wyjścia z pogmatwanej sytuacji. Tak jest i tutaj. Czytelnik od samego początku wie z czym ma do czynienia, nie ma tutaj ani niewiadomych ani zagadek. Tym, kto musi poznać prawdę są bohaterowie powieści, nam pozostaje jedynie czekać na to, w jakiej formie prawda zostanie wyjawiona lub wyjdzie na jaw. Jak dramatyczne to będzie i czy przyniesie ze sobą jakieś konsekwencje. Dla mnie zachowanie głównych postaci było przewidywalne. Doskonale wiedziałam jaki będzie ich następny ruch. Nie wiem czy przyczyną takiego stanu rzeczy był fakt iż jestem doświadczonym czytelnikiem, który z niejednego pieca chleb jadł, czy też miałam wyjątkowo dobry dzień do zgadywanek. Ważne jest iż przewidziałam dosłownie wszystko, czasem nawet dialogi. 
Czytając, marzyłam o tym, by autorka zrobiła coś szalonego, jednak w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wspomniany przeze mnie punkt kulminacyjny, był szczytem jej możliwości. Baterie się wyczerpały. Na nic zdały się moje bezgłośne prośby i szeptane modlitwy, na nic zaklinania literackich bożków. Wiało nudą, bohaterowie zachowywali się w zgodzie z logiką, ufoludki nie wylądowały, świąt nie było. "Życie w spadku" to typowa książka dla spragnionych lekkiej, łatwej i przyjemnej lektury pań, które mają ochotę się wzruszyć, czasem spłonąć rumieńcem a czasem powspominać czasy swojej pierwszej miłości, ciąży i tych czasów za którymi tęsknimy. Momentami było swojsko, momentami nostalgicznie jednak nigdy tak do końca nie poczułam ekscytacji czy dreszczyku emocji, a szkoda bo powieść ta i jej bohaterowie mieli potencjał. I to nawet spory. 
Tym co na samym początku zwróciło moją uwagę, była nietypowa kreacja postaci męskich. Zdarzyło mi się już czytać o słodkich love boyach, niegrzecznych chłopczykach czy leniwych opojach kanapowych, jednak jeszcze nigdy nie spotkałam się z powieścią, w której bohaterami była dwójka bliźniaków, na pierwszy rzut oka różniących się od siebie wszystkim, ale przy wnikliwszym przyjrzeniu się, mających bardzo wiele cech wspólnych. I jeden i drugi był uparty, inteligentny, arogancki i zdesperowany. Lecz co najdziwniejsze, żaden z nich nie był postacią, którą dało się z marszu polubić. Kiedy już na wstępie poznajemy dwie, "negatywne" sylwetki to możemy się spodziewać, że może być ciekawie, szczególnie gdy wiemy iż nie pałają do siebie sympatią i zrobią wszystko by się zniszczyć. Szkoda, że autorka nie skorzystała z potencjału tematu "bliźniaczej" nienawiści i rozwiązała go w sposób dość niespotykany. Z czegoś co mogło przerodzić się w ciekawy kryminał czy thriller psychologiczny, zrobiła powieść obyczajową z wątkiem romantycznym. Rozumiem, że to właśnie na takie teksty jej popyt, jednak czy naprawdę nie można było połączyć jednego z drugim? Ja jestem nieco zawiedziona. 

Jednak jest w tej książce coś co sprawiło, że dostanie ode mnie jedną, albo nawet dwie, gwiazdki więcej. A tym czymś jest temat ciąży i macierzyństwa. Ci, którzy śledzą mojego bloga wiedzą, że jestem mamą dwóch dziewczynek. Doskonale pamiętam jak to jest być brzemienną, wszystkie troski i radości związane z tym stanem oraz napięcie w jakim człowiek żył. Nie wiem czy autorka ma dzieci, jednak wydaje mi się, iż tylko osoba posiadająca potomstwo, byłaby w stanie w tak cudowny, rzeczywisty i wiarygodny sposób opisać ten czas oczekiwania, jakim jest ciąża oraz wszelkie rzeczy z nim związane. Jestem przyzwyczajona do tego, że autorzy idą na skróty : najpierw pojawia się brzuch, a dziewięć miesięcy później rodzi się dziecko. Tym razem jest inaczej. Jako obserwatorzy, towarzyszymy naszej bohaterce, przez cały okres ciąży. Razem z nią chodzimy na USG, martwimy się, chorujemy, odczuwamy zmęczenie i słabość. Razem z nią ucinamy sobie drzemki, jemy smaczne zdrowe posiłki i uginamy się w chwilach słabości. Muszę przyznać, iż czytając, miałam wrażenie przeniesienia w czasie, o dwa lata wstecz kiedy sama miałam obolałe plecy i drażliwy nastrój. Jeszcze nigdy nie czytałam tak przekonującego i obrazowego opisu ciąży. Byłam tym bardzo mile zaskoczona i z pewnością gdyby nie ten czar "macierzyństwa" i związane z nim hormony, to doszukałabym się w książce większej ilości niedociągnięć. 

Będąc przy temacie macierzyństwa, pragnę zboczyć w nieco innym kierunku i porozmawiać o "kobiecości", a konkretniej o sylwetkach kobiet w polskiej literaturze kobiecej. Choć zdarzają się wyjątki, tak większość głównych bohaterek, to istoty słabe, zależne od mężczyzn i mdłe. Te ambitne, wyemancypowane i inteligentne, z pazurem, owszem pojawiają się, ale w większości pełnią role drugoplanowe. Niestety, choć z początku wierzyłam że będzie inaczej, autorka powieliła ten schemat i stworzyła kolejną kopię typowej kury domowej. Jedyne co wyróżnia Klarę to artystyczna dusza i fakt, że zarabia własne pieniądze a nie tylko lepi kotlety. Niestety wszystkie inne cechy, pozostały takie same jak u jej koleżanek z innych książek. Klara jest nudna, nie ma własnego zdania, boi się męża, jest naiwna i zakompleksiona. Nie zliczę ile razy w myślach krzyczałam do niej by się ogarnęła, odezwała się, udowodniła, że ona też się liczy. Powiedzieć wam coś szczerze? Dzisiejsze książkowe bohaterki zbyt dużo wybaczają, są za słabe, tym samym szkodzą ich rzeczywistym odpowiednikom. Właśnie tak. My czytelniczki, pochłaniając książki, jednocześnie pochłaniamy wzorce zachowań. Jeśli naczytamy się o tym, że poniekąd patologiczne związki są dobre a rolą kobiety jest służenie mężowi i ciągłe go usprawiedliwianie, to zasady te nieświadomie wprowadzimy do własnego życia. A przecież tak nie powinno być, prawda? Kobiety to mocna płeć i powinniśmy o nią walczyć. 

Choć fabuła książki rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, to jedyne miejsce w tym wielkim kraju, które mi pasuje na tło opisywanych wydarzeń, to "szikagowskie Jackowo". Książka ta jest tak sielska, tak polska że nawet zagraniczne imiona tutaj nie pomogą. Niestety w tym przypadku powiedzenie "dobre bo polskie", nie do końca się sprawdza. Małgorzata Garkowska napisała powieść co najwyżej średnią. Oczywiście można się tutaj dopatrzyć plusów jak chociażby prosty język, który sprawia że powieść się pochłania czy też piękne opisy ciąży i związanych z nią uczuć, jednak rzeczy które działały na niekorzyść tego dzieła jest niestety więcej. Myślę, że czytelniczki lubujące się w literaturze obyczajowej z nutką romansu oraz Ci którzy szukają jedynie rozrywki i chwili relaksu z książką, będą zadowoleni. Jednak Ci, którzy spodziewają się lektury ambitnej i oryginalnej, niech lepiej sięgną po inny tytuł. Polecam fanom gatunku. 


Tytuł : "Życie w spadku"
Autor : Małgorzata Garkowska
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 30 kwietnia 2019
                                                                  Liczba stron : 340


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




 
 
 
 
            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html
 

5 komentarzy:

  1. Mam tą książkę, ale jeszcze jej nie czytałam. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Fabuła tej książki mnie zainteresowała. Będę miała ją na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj to ja podziękuje. Podobnie jak Ty szukam raczej czegoś ambitniejszego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zachęciłaś mnie do przeczytania do tej książki :)
    Pozdrawiam,
    Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger