"Pięć toastów Hannigana" Anne Griffin
2
Anne Griffin
,
Czarna Owca
,
literatura irlandzka
,
literatura obyczajowa
,
literatura piękna
,
pamięć
,
rodzicielstwo
,
samotność
,
starzenie się
,
tęsknota
,
tragedia rodzinna
,
życie
Czy zdarzyło wam się kiedyś, że po zaledwie kilkunastu stronach książki, żałowaliście że nie sięgnęliście po nią wcześniej? "Pięć toastów Hannigana" trafiło do mnie już jakiś czas temu, lecz ciągle sobie powtarzałam, że jak główny bohater mógł czekać 84 lata by w końcu opowiedzieć nam swoją historię, to nic się nie stanie jak ja również poczekać z jej wysłuchaniem. Teraz żałuję. Książka Anne Griffin, jest jedną z lepszych pozycji w mojej czytelniczej karierze, choć nie przypuszczałam że miano to kiedykolwiek dostanie się powieści obyczajowej. Jak dobrze wiecie od 12 lat mieszkam w Irlandii. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zakochałam się w klifach, przyrodzie, krajobrazie, ludziach, jedyne co do tej pory mnie drażni to pogada. No i jedzenie, ale tylko troszkę. Jednak nie ważne jakich słów bym użyła by wyrazić moją fascynację Irlandią, i tak będą one niewystarczające i nieodpowiednie bowiem jedynie Irlandczyk potrafi słowami oddać to szczególne uczucie bliskości i przynależności do ziemi, tradycji i kultury. Choć książka Griffin nie jest traktatem o Irlandii, tak pomiędzy wierszami potrafimy wyczytać miłość do tego wiecznie zielonego, wietrznego i pełnego magii kraju. A sam Hannigan? On jeszcze dodaje temu dziełu kolorytu i treści.
Gdybyście musieli wybrać pięć osób, które podsumowałby wasze życie, kogo
byście wybrali? W hotelowym barze w małym irlandzkim miasteczku
84-letni Maurice Hannigan zamawia pięć drinków. Przy każdym z nich
wznosi toast za najważniejsze osoby w swoim życiu: ukochanego starszego
brata, nietuzinkową szwagierkę, córkę, z którą spędził zaledwie
piętnaście minut, syna mieszkającego w Stanach Zjednoczonych i za
zmarłą, żonę, z której odejściem nie umie się pogodzić. Z historii
ludzi, którzy go opuścili układa opowieść o swoim burzliwym życiu, o tym
czego żałuje, o tragediach, miłościach i małych zwycięstwach.
Kiedy pierwszy raz wylądowałam na lotnisku w Shannon, wiecie na co najpierw zwróciłam uwagę? Na ciszę. Na warszawskim Okęciu był tłum, gwar i hałas, a tutaj spokój, marazm i lenistwo. Spod terminala odjeżdżał jeden autobus na godzinę, stewardessy spokojnie paliły papierosy, podróżni siadali na walizkach i czekali na transport, rodzinę czy kolegów. Muszę przyznać, że po paru minutach i mnie udzielił się ten błogi spokój. Przestałam się denerwować tym, że nie mam zabukowanego pokoju w hotelu, nie wiem gdzie znajduje się mój Uniwersytet czy też tym, że nie mam nic na kolację. Siedząc na mojej torbie podróżnej wiedziałam, że wszystko musi się dobrze skończyć. Przez te wszystkie lata jakie tu jestem, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że Irlandczycy to zupełnie inni ludzie od Polaków czy innych obywateli Europy. Choć historia ich kraju jest równie bolesna i skomplikowana jak Polski (przez kilkaset lat byli pod brytyjskim zaborem, przeżyli czas Wielkiego Głodu i masowego wymierania, poszli na dno wraz ze statkami płynącymi do amerykańskiego Eldorado) tak pozostał w nich spokój, optymizm i wiara w to, że szklanka zawsze jest do połowy pełna. Irlandczyk dba zarówno o swoją duszę jak i ciało. Jest to jedyny naród, który traktuje pracę z pobłażaniem, nie ta to będzie następna. Nie ważne czy pracuje się na zmywaku czy jako kierownik banku, czas po pracy jest świętością, work-life balance jest świętością, rodzina jest świętością. Mieszkańcy Dublina i Kerry, Donegal czy Meath prosto z fabryki czy pola idą do baru. Nie zawracają sobie głowy przebieraniem się, prysznicem czy jedzeniem obiadu. I właśnie w jednym z takich barów spotykamy Maurica Hannigana. Maurice włożył swój odświętny garnitur, wypastował buty i zawiązał krawat i teraz, zamierza spełnić pięć toastów, wypić pięć trunków za osoby, który najwięcej znaczyły w samym jego życiu. Muszę tutaj nadmienić, że irlandzkie puby, są inne od tych, które znamy z naszego polskiego podwórka. To miejsca gdzie spotyka się cała rodzina, gdzie gra się w bingo i różnego rodzaju loteria czy quizy. Często właściciele takich lokali wyznaczają specjalne strefy do zabawy dla dzieci, jednak te muszę zniknąć z baru, do godziny 21. Jeśli kiedykolwiek odwiedzicie takie miejsce, zapamiętacie je już do końca życia. Zapach przesiąkniętych piwem dywanów, dymu z fajek i tak charakterystycznego Mr. Sheen, którym czyszczone są drewniane powierzchnie. Gdzieniegdzie (nawet w centrum Limerick), właściciele lokali wysypują podłogę słomą, by wchłaniała wilgoć z dworu. Jest naprawdę klimatycznie i niesamowicie. Anne Griffin, stworzyła miejsce, którego nie powstydziłaby się żadna irlandzka miejscowość. Bar w hotelu, pełen szkła, alkoholu, stałych bywalców, wielkich luster i drewnianych mebli, gdzie można zjeść, wypić a nawet się przespać. Podczas czytania książki "czułam" ducha tego miejsca i potrafiłam sobie wyobrazić ponad osiemdziesięcioletniego staruszka, który z werwą próbuje zeskoczyć z barowego stołka. Byłam zachwycona. Pomysł na wypicie pięciu drinków w imię bliskich i snucie przy tym opowieści był tak typowo irlandzki, że autorka nie mogła lepiej trafić. Ci wyspiarze są mistrzami w snuciu opowieści, sklecą ciekawą historię nawet z najmarniejszego życiorysu. Jednak nie martwcie się życie Maurica Hinnigana wcale nie było byle jakie i nudne. Było tragiczne lecz jednocześnie bardzo prawdziwe, smutne lecz przepełnione momentami wielkiego szczęścia. I choć od samego początku wiemy, jakie są zamiary naszego głównego bohatera, a tym samym koniec książki, to zupełnie nam to nie przeszkadza, bo tym razem to przeszłość gra pierwsze skrzypce. Bo przyszłości już nie ma a teraźniejszość nie ma znaczenia.
Maurice Hannigan umrze. Oczywiście nie wiemy tego na pewno, przecież zawsze może zmienić zdanie w ostatniej chwili, lecz to przeczucie towarzyszyło mi przez cały czas trwania powieści jak stała niezmienna. Przed śmiercią nastał czas na szczerą rozmowę, jednak jak to zrobić skoro najbliższa nam osoba znajduje się tysiące kilometrów dalej? Za wielką wodą? Pozostaje nam pożegnanie w myślach, ostatnie nagranie, rozmowa z duchami. Pewne rzeczy muszę zostać powiedziane, wyjaśnione, przebaczone inaczej nie będziemy mogli odejść w spokoju. Maurice Hannigan jest człowiekiem pełnym sekretów, które skrywał praktycznie przez całe swoje życie. Jednak tak naprawdę to zaledwie jedno wydarzenie z dalekiej przeszłości miało największy wpływ na losy dwóch "skłóconych" ze sobą rodzin. Przez jedną monetę cierpiało wielu, płakało kilku, zwariował jeden. A może każdy uwikłany w tę historię był szaleńcem?
Hannigan zajmuje jeden z barowych stołków i zaczyna od butelki stauta. Choć odbiorcą jego wewnętrznego dialogu jest jego mieszkający w Stanach Zjednoczonych syn, tak czytelnicy mają wrażenie, że starzec zwraca się również do nich. Najpierw pijemy za starszego brata naszego bohatera, Tonego, który w młodości umarł na gruźlicę. Wraz z pierwszym łykiem, autorka przenosi nas z hotelowego baru do Irlandii w latach czterdziestych. Kiedy cała Europa żyła w cieniu wojny, tutaj salwy z karabinów nie doszły. Ważna jest praca na roli, życie z dnia na dzień i małe radości i smutki dnia codziennego. Opowiadając o swoim bracie Maurice opowiada nam tym samym o swoim dzieciństwie. I właśnie na takich retrospekcjach zbudowana jest ta powieść.
Kolejny toast wypijamy za "szaloną" szwagierkę Maurica, kobietę , która sporo namieszała w jego życiu, a jednocześnie naprowadziła go na dobrą drogę. Trzeci toast jest wzniesiony za córeczkę bohatera, czwarty za jego syna a ostatni za zmarłą dwa lata wcześniej żonę. I w moim odczuciu to właśnie ten ostatni jest najważniejszy, gdyż Sadie była jedyną miłością życia Maurica, osobą po której śmierci nadal nie potrafi się otrząsnąć i pragnie jak najszybciej do niej dołączyć.
Bohater na 360 stronach opowiada nam historię całego swojego życia. Zwierza się z trudnych początków w szkolnej ławie, pracy na farmie u bogatych sąsiadów, która to "naznaczyła" go na całe życie, poznania Sadie, narodzin dzieci, śmierci najbliższych i narodzin samotności. Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, iż jest to fikcyjna książka biograficzna połączona z sagą rodzinną, to tak naprawdę ma ona dużo więcej do zaoferowania czytelnikom niż historię. Jest to cudowna opowieść o dojrzewaniu, dorosłości i starzeniu się. Autorka przeprowadza nas przez cykl życia, jednak nie ten fizyczny a emocjonalny. Byłam zachwycona tym w jak wnikliwy sposób Griffin uchwyciła niuanse psychiki swojego bohatera, jak subtelnie przeprowadziła jego metamorfozę i jak sprawnie poradziła sobie z jego emocjami. Jest to również opowieść o samotności, która mnie osobiście wzruszyła do łez. Do tej pory nie zastanawiałam się nad tym, co będzie za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat a przecież to już "niedługo" ( w każdym razie jak na matczyny czas) jak moje pociechy wyfruną z gniazda. Zostanę sama z mężem. Będzie cicho i pusto. A później będzie tylko gorzej, jak zaczną powoli odchodzić Ci, których znam i kocham. Lecz najgorszym scenariuszem może być to co spotkało Hannigana, samotne picie za zmarłych i tych "co za morzem". Picie do lustra, do przechodniów i własnych myśli.
Moja półka z ulubionymi książkami składa się z zaledwie kilkunastu woluminów. Nie znajdziecie tutaj klasyki, książek głośnych i nagradzanych lecz powieści, które mnie wzruszyły, zafascynowały, zaskoczyły czy po prostu zszokowały. Na okładkach możemy wyczytać takie nazwiska jak Tolkien, King, Crouch czy Martin i dziś do tego zacnego grona dołączy również Anne Griffin. Aż ciężko uwierzyć w to, iż ta dojrzała, irlandzka autorka jest literacką debiutantką, chciałabym żeby każdy początkujący miał takie pióro, taką rękę i styl. W posłowiu do książki Griffin przyznaje, iż w historii wykorzystała opowieści zasłyszane od swoich bliskich i znajomych. Ciekawa jestem ile z nich opowiedzianych zostało w lokalnym pubie przy szklance Guiness i dźwiękach ludowych piosenek. Bo tak właśnie wyobrażam sobie irlandzki proces twórczy. Polecam wszystkim bez wyjątku, nie będziecie zawiedzeni.
Tytuł : "Pięć toastów Hannigana"
Autor : Anne Griffin
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 14 sierpnia 2019
Liczba stron : 460
Tytuł oryginału : All that I have been [When All Is Said]
Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :
Interesująca fabuła :)
OdpowiedzUsuńSuper, że książka tak ci się spodobała, że trafiła na półkę ulubionych :) Ciekawy pomysł na powieść, nie powiem :)
OdpowiedzUsuń