"Nie przestałyśmy być kobietami" Weronika Wierzchowska
2
fizylierki
,
II Wojna Światowa
,
kobiety
,
literatura wojenna
,
naziści
,
odwaga
,
Platerówki
,
Powstanie Warszawskie
,
Prószyński i S-ka
,
slang
,
Warszawa
,
Weronika Wierzchowska
,
wojna
W swoim życiu przeczytałam bardzo dużo książek wojennych, powieści historycznych czy nawet biografii. Autorzy piszący o czasach, kiedy Polska była gwałcona, rozrywana na kawałki i ciemiężona, zazwyczaj opiewają wielkie czyny powstańców czy zwykłych obywateli, którzy poświęcając własne życie ratowali innych. Zapewne znacie historia o Irenie Sendlerowej czy chociażby znakomity film "Lista Schindlera". Z dzieł tych wyłania się obraz polaka, szczerego i uczciwego, odważnego i nieco zdesperowanego a co najważniejsze sprawiedliwego. Pisarze potępiają lub celowo nie dostrzegają kolaborantów, szmalcowników czy zwykłych szabrowników. W końcu to ludzie, o których nie warto pisać, gdyż dziś pozostaje nam się za nich tylko wstydzić. Jednak nie da się ukryć, iż nie wszyscy obywatele wojennej jak i powojennej Polski, byli uczciwi. Byli też tacy, którzy kolaboracją i szpiegostwem zarabiali na życie. Weronika Wierzchowska pokazuje nam realia zniszczonej przez Niemców Warszawy, w czasach powstania i tuż po nim. Przedstawia nam zniszczoną bombardowaniami Pragę, gdzie stacjonuje oddział odważnych Platerówek. Głównym zadaniem tych młodych dziewczyn jest obrona stolicy i walka z wrogiem, który niestety, coraz częściej kryje się we własnych szeregach.
To były dziewczyny takie jak każda z nas. Ale wojna odebrała im rodziny i
młodość, rzuciła daleko na wschód, gdzie dorastały w sowieckich
kołchozach i syberyjskich tartakach. Większość nie miała nawet
dwudziestu lat, gdy wstępowały do armii, co było jedyną nadzieją na
powrót do ukochanej Polski. Chorobliwie ciekawska kresowiaczka Janka i zagubiona służbistka Ania
jesienią 1944 roku wraz z pierwszą kompanią fizylierek z Samodzielnego
Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater wkraczają w ruiny warszawskiej
Pragi i obejmują posterunki, by strzec to, co ocalało, przed
hitlerowcami i szabrownikami. Czy w ogniu wojennych intryg jest szansa
na kobiecą przyjaźń? Czy miłość w cieniu śmierci zawsze jest silniejsza?
Ile znaczy radość z wolności, czyli życia?
Sposobów na przeżycie jest wiele. Człowiek jest taką istotą, która w momencie zagrożenia, uchwyci się nawet brzytwy byle tylko przetrwać, choćby jeszcze jeden dzień, godzinę czy nawet minutę. Choć niektórzy z nas z nonszalancją wypowiadają się o "życiu", to kiedy wisi ono na włosku, wołamy to Boga o ratunek. Podczas wojny moja babcia ukrywała na strychu partyzantów, druga działała w "radiu" więźniarek z Auschwitz. Takich historii, będąc studentką dziennikarstwa, słyszałam wiele. Każda chwalebna. Czasem zastanawiałam się, jakim cudem dzisiejsi Polacy, są tak różni od tych z wojennego pokolenia? Są zazdrośni i zawistni, okrutni i leniwi, brak im odwagi i piją, czasami na potęgę. Oczywiście teraz generalizuję, jednak takich ludzi są tysiące. Czy naprawdę 70 lat temu byliśmy inni? Czy wojenny czyn nas zjednoczył i na moment zmienił naszą psychikę? Okazuje się, że nie. nasze społeczeństwo zawsze było zróżnicowane, byli Ci dobrzy i ci źli, jednak o tych drugich nie chcemy pamiętać, gdyż są czarną kartą naszej historii. Weronika Wierzchowska postanowiła przerwać milczenie i pokazała nam Warszawę, taką jaka była naprawdę. Miasto w którym obok siebie żyli złamani i sprawiedliwi oraz brutalni i nieuczciwi. Z książki tej dowiedziałam się o ludziach nazywanych wilkołakami, szpiegach pozostawionych przez armię Wehrmahtu, którzy za pomocą umówionych sygnałów i radiostacji wysyłali informacje do swoich dowódców na drugim brzegu Wisły. To właśnie dzięki nim Niemcom z powodzeniem udawało się ostrzeliwać powstańcze posterunki. Wiadomo, że wojna rządzi się własnymi prawami i każda ze stron robi wszystko byle tylko przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Jestem w stanie zrozumieć nazistów, "wilkołaki" byli częścią ich strategii wojennej. To co mnie bulwersuje, to fakt że również Polacy, kolaborowali z najeźdźcą, czego w moich oczach, nic nie jest w stanie usprawiedliwić. Ale czy na pewno? Książka Wierzchowskiej pokazuje nam wojenną Warszawę, jako miejsce pełne kontrastów. Z jednej strony poznajemy Platerówki, czyli Samodzielny Batalion Kobiecy, pod dowództwem Wojska Polskiego, formację, które istniała naprawdę, a jej celem była ochrona ludności i ochrona strategicznych budynków. Są to kobiety odważne i silne psychicznie, które przybyły z całej Polski by wspierać powstańców. Ryzykują własnym życiem, by inni czuli się w miarę bezpiecznie w niespokojnych czasach. Te, młode dziewczyny, często nastolatki, nie bały się wychodzić na ulice, przemykać pod ostrzałem, walczyć z Niemcami czy groźnymi przestępcami. Brały nawet udział w sławnej bitwie pod Lenino, gdzie ich zadaniem było znoszenie rannych i zmarłych z pola bitwy. W rzeczywistości, u boku mężczyzn, brały udział w regularnych walkach. Z jednej więc strony mamy poświęcenie i miłość do bliźniego a z drugiej kolaborantów, szmalcowników i warszawską "mafię". Zniszczona i zbombardowana stolica była miastem, w którym trzeba było kombinować by przeżyć. O tym wiedzą wszyscy. Nie było jedzenia, leków, opieki zdrowotnej, policji. Ludzie stracili domy, najbliższych i poczucie bezpieczeństwa. Będąc w tak beznadziejnej sytuacji warszawiacy szukali sposobów na to by przetrwać i często najprostszym z nich było kolaboranctwo. Niemiec nie tylko dobrze płacił lecz również zapewniał podstawowe środki do życia. Ci, którzy współpracowali z wrogiem, często mogli się obłowić i prowadzić dostatnią, a czasami nawet wystawną, egzystencję. Taka postawa jest dla mnie obrzydliwa. Owszem jestem w stanie zrozumieć, że ktoś współpracuje bo jest szantażowany, bo przetrzymują jego rodzinę, jednak tak po prostu? By mieć lepsze papierosy i ciągłe dostawy gorzały? Taka postawa jest dla mnie godna potępienia. Wierzchowska udowadnia jednak, że każdy z nas jest w stanie się zmienić.
Anna Hartman, główna bohaterka powieści, jest osobą której skutecznie wyprano mózg, ofiarą prężnie działającej propagandowej maszyny, która działała w Związku Radzieckim. Zapewne zdarzyło wam się oglądać filmy dokumentalne o Korei Północnej. Widzieliście ludzi, którzy z uśmiechem na ustach wychwalają swojego przywódcę, nawet kiedy sami klepią biedę, siedzą w więzieniach czy nie mają dostępu do służby zdrowia. Kim jest wszędzie. Jest Bogiem. Pewnie zastanawiacie się, jakim cudem te masy, są w stanie wielbić człowieka, który jest nikim innym tylko dyktatorem i mordercą? Otóż mamy tutaj do czynienia z niczym innym jak reżimową propagandą. Na takiej samej zasadzie działał ZSRR .Cały czas obiecywali Polakom wolne państwo, jednocześnie mówiąc, że obecność Armii Czerwonej jest konieczna dopóki Niemcy nie wycofają się za Odrę. Potem śpiewka się zmieniła i zaczęło mówić o stabilizacji a na końcu wzajemnej pomocy. I ludzie w to wierzyli. Wierzyli, że sąsiedzi ze Wschodu chcą dla nas jak najlepiej, że przyjdą nam z pomocą, ochronią, dadzą jedzenie i sprawiedliwość. Dziś czytając ulotki propagandowe muszę przyznać, że brzmią one całkiem logicznie, niczym wyborcza kiełbasa, którą karmią nas sztaby dzisiejszych polityków. Wcale się nie dziwię, że Anna Hartman dała się omamić wizji wiecznej przyjaźni i sojuszu polsko-radzieckiemu i chciała ją przekazać podległym jej żołnierkom. My oczywiście wiemy jak to wszystko się skończyło, dlatego na jej próby patrzymy z pewnym politowaniem i współczuciem. Hartman przyjechała do Warszawy by pełnić rolę wojskowej "politycznej". Jej głównym zadaniem było przekonanie swoich podwładnych do polityki Związku Radzieckiego i wprowadzanych przez niego praw i przywilejów. Ja od razu wiedziałam, że misja dziewczyny jest z góry skazana na niepowodzenie. Ona dopiero zaczęła się o tym przekonywać. Muszę przyznać, iż obserwowanie jej transformacji było dla mnie czymś niezwykle interesującym. Ze zdyscyplinowanej, nieco sztywnej i zindoktrynowanej 'obywatelki", stała się współczującą, trzeźwo myślącą i kochającą przyjaciółką, dla której coraz mniej liczyły się rozkazy i statystyki, a coraz bardziej biedni, cierpiący ludzie, którym wraz ze swoimi podwładnymi, starała się pomóc. Muszę przyznać, że z chęcią bym przeczytała kolejny tom książki, opisujący dalsze losy naszej głównej bohaterki, by zobaczyć kim tak naprawdę się stała. Czy udało jej się do końca porzucić sowiecką ideologię czy też pranie mózgu było zbyt definitywne? Mam nadzieję, że Wierzchowska zdecyduje się na napisanie kontynuacji, wymyślenie kolejnej historii bohaterskich fizylierek, które mogłaby okazać się prawdziwa. Jak wszystkie wojenne opowieści.
Tym co mnie zauroczyło w tej książce była gwara warszawska. I oczywiście ta z Kresów. Jestem rodowitą warszawianką, do tego wychowaną na Pradze. Oczywiście dziś ta dzielnica wygląda zupełnie inaczej, niże przed 70-ciu laty, inni są również jej obywatele, jednak pewne rzeczy się nie zmieniły. Nadal działają tutaj uliczne gangi, slang jest obecny, choć w nieco zmienionej postaci a samo miejsce traktowane jest jako coś gorszego od lewobrzeżnej części stolicy. Kiedy przejdziemy się ulicą Jagiellońską, dojdziemy do pomniku orkiestry praskiej. Można tam poczytać napisy na mosiężnych tablicach, których tekst utrzymany jest w typowej praskiej gwarze. Czytając tę książkę wiedziałam, że autorka albo sama jest warszawianką, albo bardzo dobrze odrobiła lekcje. Akwawita czyli wódka, fiut-papieros czy biba ( to słowo zapewne zna każdy z was) to właśnie typowe wyrazy z warszawskiej gwary. Czytając stworzone przez autorkę dialogi miałam wrażenie, że przeniosłam się w miejscu i w czasie, że wraz z naszymi bohaterami rozmawiam z handlarzem Śmietanką czy też jednym z zapalonych, młodych powstańców. Warszawa była najbardziej żywa właśnie w mowie. Jednak zachwycając się lokalną gwarą nie zapomniałam o kolejnej bohaterce, Jance, która przybyła z Kresów, by walczyć o wolność "naszą i waszą". To właśnie jej teksty sprawiły, że wybuchałam śmiechem, nawet gdy fabuła była dramatyczna, a nawet tragiczna. Fizylierka była zabawna, inteligentna, ciekawska, odważna i nad wyraz ludzka. Nie dało się jej nie pokochać. To ona "zrobiła" tę książkę.
To było moje pierwsze spotkanie z Weroniką Wierzchowską i mam nadzieję, że nie ostatnie. Mam nadzieję, że autorka nie pójdzie w stronę szeroko pojętej "literatury kobiecej", która w Polsce oznacza, ni mniej ni więcej, tylko romantyczne gnioty i infantylne erotyki. "Nie przestałyśmy być kobietami" to naprawdę dobra, oparta na faktach książka, która wzruszy nie jedną z nas. Co z tego, że miłości i dotyku jest tutaj jak na lekarstwo i tak byłam wzruszona samą postawą naszych bohaterek oraz ich czynami. Nie jest to typowa książka wojenna, pełna faktów, dat i postaci. Jest to zapisany wyrywek naszej historii, opowieść, która zapewne kiedyś się wydarzyła, lecz nie zostali świadkowie by ją opowiedzieć. Całe szczęście "platerówki" nadal żyją w ludzkiej pamięci i cieszę się, że Pani Wierzchowska, zdecydowała się napisać im epitafium. Polecam.
Tytuł : "Nie przestałyśmy być kobietami"
Autor : Weronika Wierzchowska
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 11 lipca 2019
Liczba stron : 456
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :
A dostępna jest w salonach lub sklepie internetowym sieci :
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :
Gwara warszawska to na pewno ciekawy element fabuły. Chętnie zajrzę do tej książki.
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie sięgnę po ten tytuł.
OdpowiedzUsuń