"Sonia" Magdalena Zimny-Louis

Ostatnio oglądając wiadomości telewizyjne czy przeglądając gazety zauważyłam, iż praktycznie codziennie pojawiają się newsy o krzywdzonych dzieciach. Nie wiem czy to przez te upały, czy też jako matka dwójki zaczęłam bardziej zwracać uwagę na cierpienie maluchów, jednak codziennie słyszę o dzieciach zamordowanych, pobitych, zgwałconych, wyrzuconych czy zostawionych w zamkniętym samochodzie na czterdziestostopniowym upale. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że koniec świata poznamy po tym, że zginą wszyscy niewinni. Czyżby apokalipsa się już rozpoczęła? Magdalena Zimny-Louis w swojej książce "Sonia" porusza bardzo ważny i niezwykle szokujący temat pedofilii. Choć nie ma tutaj brutalnych opisów, czy przekazu rodem z produkcji braci Sekielskich, tak książka ta porusza i może służyć za bardzo dobry wstęp do dyskusji na temat patologicznych zachowań. Teraz, już po lekturze, muszę przyznać iż nadal jestem w szoku. Autorce udało się owinąć mnie wokół palca, przepuścić przez maszynkę do mielenia uczuć, wyżymać i powiesić na sznurku. Wiem, że niektóre obrazy z tej książki pozostaną we mnie już do końca życia i właśnie to,świadczy o jakości utworu, że zapada w pamięć i zmienia światopogląd czytelnika.

W 1979 roku dziewięcioletnia Sonia i piętnastoletnia Maria spędzają ostatnie rodzinne święta Bożego Narodzenia. Ojciec porzuca córki i żonę i wyjeżdża z inną kobietą do Ameryki. Jego nagłe odejście załamuje całą konstrukcję rodziny Hamerów, w której psują się nie tylko stosunki między siostrami, lecz także dochodzi do tragedii. Sonia dopiero po ucieczce z domu wskazuje prawdziwego sprawcę wielokrotnych gwałtów i aktów przemocy, jakich była ofiarą, jednak najdroższe jej osoby – mama i siostra – odwracają oczy i milczą. Co jeszcze musi się wydarzyć, żeby dorośli uwierzyli w krzywdę, jaką wyrządzono dziecku? 

Wstydzimy się mówić o pedofilii. Dla normalnych ludzi traktowanie nieletnich jako obiektów seksualnie atrakcyjnych, jest afirmacją poważnych zaburzeń psychicznych. Często nie możemy uwierzyć w to, iż nasze dzieci mogą w kimś wzbudzać tak potężne, skrajne emocje, że jest on gotowy do popełnienia przestępstwa. Właśnie przez tę niewiarę często bagatelizujemy problemu, uważając, że przecież on nas nie dotyczy. Niestety, drodzy państwo, to że zamkniemy oczy i odwrócimy się plecami nie zmieni rzeczywistości. Z pedofilami próbowano walczyć na wiele sposobów. Kiedyś ich kamieniowano i wypalano na skórze piętna, trafiali na krzesła elektryczne a w bardziej "cywilizowanych" społeczeństwach stosowano różnego rodzaju leki obniżające popęd seksualny. Niestety wszystkie te zabiegi nie przyniosły skutku i tych chorych ludzi z roku na rok jest coraz więcej. Dzięki powszechnemu dostępowi do internetu, gdzie "bywają" młodzi nastolatkowie i naiwne, nieświadome dzieci, zboczeńcy czują się jak w raju. Liczba potencjalnych ofiar jest nieograniczona. Jednak niebezpieczeństwo, które czyha na nasze dzieci, nie przychodzi jedynie z zewnątrz, o czym skutecznie przekonała mnie Magdalena Zimny-Louis. Akcja "Sonii" rozgrywa się bowiem w czasach kiedy globalna sieć była jeszcze w sferze fantazji a telefonia komórkowa w powijakach. Źli ludzie musieli bardziej się postarać a prawda, jak wychodziła na jaw, albo szokowała lokalną społeczność, albo była przez nią odrzucana. Mam w rodzinie ciotkę, której mąż popełnił samobójstwo. Ta kobieta odseparowała się od całego świata, unika znajomych i najbliższych a zakupy robi w sąsiednim mieście. Zrezygnowała nawet z telefonu stacjonarnego gdyż bała się zbytniego zainteresowania i wścibskich sąsiadów. Spadł na nią nimb hańby, a przynajmniej sama tak uważa, gdyż tak naprawdę w dzisiejszych czasach, mało kto interesuje się swoim otoczeniem. Ot facet się wyhuśtał, a życie toczy się dalej. Jednak ciotka jest kobietą starej daty i pewnych rzeczy nie da się jej wytłumaczyć. Dla niej mąż z ukochanego stał się grzechem, który uczynił ją czarną owcą w rodzinie, jednostką skazaną na samotność. My, gatunek ludzki, nie lubimy odmienności. Chcemy być tacy jak nasi sąsiedzi zza ściany czy koledzy z pracy. No może marzymy o lepszym samochodzie czy wakacjach w jeszcze dalszym, bardziej egzotycznym kraju ale nic ponad to. Oczywiście chętnie byśmy trafili do telewizji śniadaniowej, jednak jako celebryci a nie ofiary a nie daj boże sprawcy. W naszej rodzinie, naszym domu nie ma prawa dziać się nic złego, bo przecież takie rzeczy to dzieją się tylko w telewizji, w "Trudnych sprawach" czy "Wiadomościach". Właśnie taka znieczulica i (parafrazując naszego byłego prezydenta), "pomroczność jasna" dotknęła kilku z bohaterów niniejszej książki. Choć dostały dowody na to, że ich dzieci są molestowane, choć same dziewczynki dosłownie pokazały jakie "zabawy" rozgrywają się w ich sypialni, to nikt im nie uwierzył. Czytając tę powieść, zastanawiałam się nad tym, jakie to straszne, kiedy nasi właśni rodzice nam nie ufają, szczególnie w tak ważnych sprawach jak nasza krzywda. Niestety sytuacje, kiedy matka "przymyka" oko na, jak to nazywa, nieobyczajność swojego partnera względem córki, czy wręcz zwala całą winę na jej frywolny wygląd, nie należą do rzadkości. Zanim zaczniemy walkę z pedofilią na dobre, powinniśmy najpierw wyedukować społeczeństwo, oduczyć je wstydu. Musimy zacząć słuchać naszych dzieci i nie oglądać się na innych. Sąsiadów i przyjaciół zawsze można znaleźć nowych a krzywdy wyrządzone w młodości, pozostają w psychice człowieka już na zawsze. Żałuję jedynie, iż autorka potraktowała problem pedofilii nieco stereotypowo : oczywiście winnymi całego zła tego świata są księża, homoseksualiści czy ojczymowie. Niestety, zboczeńcy nie ograniczają się do tych grup społecznych. Sam fakt, że największa liczba pedofili znajduje się w środowisku nauczycielskim świadczy o tym, że znane nam stereotypy są przestarzałe i mogą okazać się bardzo krzywdzące. 

Oprócz pedofilii, autorka porusza również temat imigracji. Ci, którzy śledzą mojego bloga wiedzą, iż ponad dziesięć lat temu opuściłam nasz piękny nadwiślański kraj, i wyjechałam na studia do deszczowej, lecz jakże tajemniczej i uroczej, Irlandii. Nie martwcie się, nie zostałam wieczną studentką. Po otrzymaniu dyplomu postanowiłam zostać na zielonej wyspie i to właśnie tutaj jest dziś mój dom. Przez te lata emigracji poznałam bardzo wielu przybyszów z różnych zakątków naszego świata. Pracowałam i z Brazylijczykami i z Nepalczykami, ba trafił się nawet obywatel Wysp Wielkanocnych i Madagaskaru. Jednak wierzcie mi, to co mówią o emigracji polskiej, ze wszystkimi jej przywarami i kolorytem, jest jak najbardziej prawdziwe. Jesteśmy bardzo wyróżniającą się diasporą i niestety, nie zawsze darzą nas sympatią. Ja również miałam parę rozczarowujących i smutnych doświadczeń z przybyszami znad Wisły. W Irlandii sprawdza się powiedzenie, że prędzej pomoże nam obcy niż nasz rodak. Magdalena Louis sama jest emigrantką, na stałe mieszkającą w Wielkiej Brytanii, więc doskonale wie jak się sprawy mają. W swojej najnowszej książce postanowiła jednak odesłać naszych bohaterów jeszcze dalej, aż za ocean, by tam prowadzili intensywne życie "hamerykańskich" Januszów i Mariolek, wraz z ich Brajanami i Dżesikami. Muszę przyznać, że pomimo ciężkich tematów które porusza to książka, kilkukrotnie nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, jak czytałam o amerykańskiej Polonii. Bawiły mnie utapirowane blondyny w stylu Peggy Bundy i wystrojeni w kolorowe dresy podstarzali amanci, którzy po kilku latach za wielką wodą już zapomnieli rodzimego języka. Bawiła mnie ich hipokryzja i przemądrzałość, wywyższanie się i przechwalanie dolarami, które specjalnie rozmieniali na mniejsze nominały, by portfel wydawał się grubszy. Byli to ludzie, którzy wyjechali w pogoni za swoim "amerykańskim snem" jednak kiedy się z niego obudzili to okazało się, że po dziesięciu latach zostali na bruku ze startą ubrań zapakowaną w worek na śmieci. Nie dorobili się ani fortuny, ani domów, ani nawet zielonej karty. Podobał mi się kontrast, który stworzyła autorka, porównując jeszcze komunistyczną Polskę, do kolorowych, wyzwolonych i rozwiniętych technologicznie Stanów Zjednoczonych. Właśnie takich smaczków poszukuję w literaturze. Kiedy w kraju Gierka kupowało się meblościanki, piło oranżadę z saturatorów a łazienkę czyściło octem, tak u naszych przyjaciół za oceanem montowano klimatyzacje, pito coca-colę i opracowywano formułę na Domestos. Jakie to musiało być zarazem piękne i dziwne, wyjechać do kraju tak zaawansowanego technologicznie i próbować się tam odnaleźć. Muszę powiedzieć, że podziwiałam zarówno Marię , jak i Alę, które choć wybrały zupełnie różne ścieżki w drodze do sukcesu, to konsekwentnie po nich stąpały.

Zresztą "Sonia" to nie tylko książka o różnicach pomiędzy rozwiniętym Zachodem, a tym co pozostało za Żelazną Kurtyną, to również opowieść o przeszłości i teraźniejszości, i tym jak przez te trzydzieści lat zmieniło się nasze społeczeństwo. Z jednej strony gołym okiem widać co się zmieniło : technologia ruszyła z kopyta, granice się otworzyły, nastąpiła częściowa, a gdzieniegdzie nawet całkowita liberalizacja obyczajów. Z drugiej strony jednak, nadal żyją ludzie, którzy wychowali się w starym systemie, którzy pewnych rzeczy nie są w stanie zaakceptować. Żeby daleko nie szukać, weźmy pod lupę chociażby moją babcię, która zawsze się krzywi na widok tęczowej flagi i jest oburzona tym, co się wyprawia na Palcu Zbawiciela. Zawsze mówi, że Zbawiciel to się teraz w grobie przewraca. 
Głównym tematem naszej książki, który nawet przez samą autorkę jest sukcesywnie spychany gdzieś na peryferia fabuły, jest odnalezienie Sonii i dowiedzenie się, co takiego wydarzyło się w przeszłości. Jaka tragedia doprowadziła do rozbicia rodziny? Czy oskarżając dziewczyna mówiła prawdę czy też realizowała swój konkretny plan? Muszę przyznać, iż zakończenie powieści nie dostarczyło mi wyczerpującej odpowiedzi. Owszem była zaskakujące jednak mam wrażenie, że autorka nie do końca je przemyślała. A może po prostu zostawiła sobie otwartą furtkę do kontynuacji? Jeśli tak to chętnie ją przeczytam.

Magdalena Zimny-Louis umie pisać tak, by czytelnik był w stanie wiecznego napięcia. Muszę przyznać, że w przypadku powieści obyczajowych, jest to zadanie trudne i wymagające wielkiego zaangażowania. Styl autorki charakteryzuje pewien młodzieżowy "sznyt", który sprawia że jej dialogi są niezwykle współczesne, zabawne i takie jakich oczekiwałam po ludziach, którzy mogliby być moimi rówieśnikami. Louis nie boi się męskiego, brutalnego i dobitnego języka, lubi grać na emocjach, oburzać czy wręcz szokować czytelników. Nie często w końcu zdarza mi się czytać o masowaniu "księżych" genitaliów. Z chęcią przeczytam kolejne książki autorki, a jeśli nadarzy się taka okazja, to i poprzednie. Wam również polecam.

Tytuł : "Sonia"
Autor : Magdalena Zimny-Louis
Wydawnictwo : Świat Książki
Data wydania : 13 lutego 2019
Liczba stron : 336



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/

4 komentarze:

  1. Bardzo złożona tematyka ale na pewno w dzisiejszych czasach aktualna i ważna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wartościowa książka, będę chciała ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger