"Żona" Meg Wolitzer

     Książka "Żona", po raz pierwszy wydana w 2003 roku w Stanach Zjednoczonych, już wtedy poruszała bardzo ważne i aktualne tematy jakimi są równouprawnienie kobiet i potęga "żon" w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Meg Wolitzer to niezbyt znana w Polsce autorka i śmiało mogę powiedzieć, że powieść ta została przetłumaczona ze względu na jej ekranizację, która we wrześniu weszła na ekrany polskich kin. W roli głównej Glenn Close, która zagrała wprost fenomenalnie. Oskara jej! Sama książka, to dobrze napisana historia pewnego małżeństwa, z punktu widzenia tytułowej "żony". Autorka przyznała, że była to jej pierwsza powieść napisana w narracji pierwszoosobowej. Meg Wolitzer bowiem uważa, że zabieg ten powinien być stosowany jedynie wtedy, kiedy bohater ma naprawdę coś wartościowego do przekazania. Jest to jedna z tych książek, które skłaniają do przemyśleń i prowokują do dyskusji. 

Joan Castleman wraz z mężem, znanym i wielokrotnie nagradzanym pisarzem, podróżują samolotem do Helsinek, gdzie mężczyzna ma odebrać kolejną statuetkę. To właśnie tutaj, kilometry nad ziemią, kobieta postanawia powiedzieć "dość". Spędziła 40 lat wspierając męża, napędzając jego karierę i wszystko to kosztem własnego rozwoju. Dziś postanowiła postawić kropkę nad "i" i odjeść. "Żona" to wspaniała historia małżeństwa opowiedziana z perspektywy Joan. Autorka cofa nas ponad 50 lat wstecz do Greenwich Village, gdzie rozpoczął się romans dwójki książkowych bohaterów. Śledzi przebieg słynnego małżeństwa aż do "teraz" kiedy na jaw wychodzi skrzętnie skrywany sekret. 

Z pewnością młodsi czytelnicy będą otwierać szeroko oczy i marszczyć brwi, nie mogąc się nadziwić wyborom Joan. Wydadzą im się one "niedzisiejsze" i nieprawdopodobne. To dobrze. Świadczy to bowiem o tym, że cywilizacja ruszyła do przodu, a kobiety wywalczyły sobie prawa, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były w sferze ich marzeń. Prawo wyborcze, aborcja, samostanowienie, czy nawet możliwość posiadania konta w banku to "wynalazki" ostatnich lat, nawet w tak postępowym kraju jak Stany Zjednoczone. Coś co dla nas,  jest oczywistością i codziennością, czymś nad czym się nie zastanawiamy, dla naszych babek a często i matek, było nieosiągalne. To mężczyzna był najważniejszy, on pracował, on robił karierę. Miejsce kobiety było albo w kuchni, w przypadku tych mniej zamożnych, albo w połyskującym złotem salonie gdzie organizowała proszone herbatki dla gości małżonka. Lecz choć nie miała praw i często traktowana była jak piękny i egzotyczny dodatek do pana domu, to od setek lat siła "żony" i jej zakulisowe działania, miały wielki wpływ na mężczyzn. To właśnie te zahukane kobiety były ojcem niejednego sukcesu, matką niejednej kariery. Jednak historia o nich zapomniała. Meg Wolitzer postanowiła nam je przypomnieć. Zastanawiam się, czy utwór ten można zaliczyć do literatury feministycznej. Co prawda nie niesie tak wyraźnego przesłania jak książki Margaret Atwood, nie stara się na siłę indoktrynować czytelnika i nie piętnuje płci "brzydkiej". Choć dźwięczą tutaj nuty niezadowolenia w jaki sposób zbudowany jest współczesny świat, to nadal jest to książka o małżeństwie, o długiej drodze do dorosłości i decyzjach, na których podjęcie możemy czekać niemal całe życie. "Żona" jest przekrojem przez ponad 50 lat drogi do równouprawnienia kobiet. Moim zdaniem jest to ważna książka, poruszająca niezwykle istotne tematy również z zakresu literatury. Mówi o miłości, sile, sławie i związku, który może jednocześnie budować i niszczyć człowieka. 

Nie sposób nie pokochać Joan, szczególnie jeśli jesteście "żoną", bo choć książka napisana została dobrych kilka lat temu, a historia którą opisuje jest jeszcze starsza, to choć na papierze panuje równouprawnienie, tak życie różnorako to prawo kobiet interpretuje. Wychodząc za mąż, nasza bohaterka, doskonale zdawała sobie sprawę w co się pakuje. Joseph Castelman od samego początku był nikim więcej tylko dużym chłopcem, zapatrzonym w siebie, narcystycznym artystą, dla którego pisanie i sława były ważniejsze od własnej rodziny. Joan wielkodusznie objęła rolę żony, pocieszycielki, kochanki i opiekunki i nigdy nie żądała za to pochwał ani nagród. Swoim dzieciom za wszelką cenę starała się wynagrodzić brak zainteresowania ojca, okazując im troskę, czułość i bezgraniczną miłość. Wyszła daleko poza to, czego od niej oczekiwano. Jednak nawet wtedy, kiedy przekroczyła wszystkie swoje granice, nie dostała nic w zamian, nawet prostego słowa "dziękuję". Joseph był najbardziej egocentrycznym i samolubnym bohaterem literackim jakiego spotkałam na mojej drodze i muszę przyznać, że zastanowiło mnie dlaczego dopiero po kilkudziesięciu latach żona postanowiła go opuścić. Być może łatwo mi powiedzieć, jednak ja zrobiłabym to o wiele szybciej. Joan w imię miłości postanowiła porzucić własne marzenia, własną pisarską karierę, by jej mąż mógł taplać się w blasku chwały. Ona sama nigdy nie nazywa siebie ofiarą. To, że wiernie trwała przy mężu, wspierając go i motywując do działania, było jej własnym wyborem, którego nie żałuje. Dopiero pod sam koniec książki zdaje sobie sprawę z tego, co być może straciła. Jednak czy już jest za późno na zmiany?

Meg Wolitzer ma bardzo charakterystyczny styl. Z jednej strony jej proza jest prosta i łatwa w odbiorze dla statystycznego czytelnika, a z drugiej jej język pełen jest ozdobników i metafor, które powieści autorki stawiają o jeden stopień wyżej od swoich koleżanek z gatunku. Choć temat jest mało przyjemny, mowa tutaj w końcu o rozstaniu, jest zabawnie, momentami nawet bardzo. I choć śmiejemy się lub chichoczemy w rękę, to gdzieś z tyłu głowy drapie nas myśl, że to wcale nie jest śmieszne, że mowa tutaj o poważnych, życiowych tematach, wewnętrznym dramacie, który rozgrywa się w duszy naszej bohaterki. Akcja książki jest dość powolna i odarta została z aury tajemniczości. Nie będzie chyba ani jednego czytelnika, który nie domyśli się zakończenia. Zresztą autorka zdradza je dość prędko. Był to zabieg celowy, gdyż nie ważne jest jak to wszystko się skończy tylko co do tego doprowadziło. Momentami wkradały się dłużyzny i typowe "wypełniacze" czyli zdarzenia wprowadzane na siłę, byle tylko dodać powieści mięsa (czytaj długości).

Autorka porusza jeszcze jeden bardzo ważny temat a mianowicie obraz świata wydawniczego po II Wojnie Światowej. Mamy XXI wiek, kobiety zyskały prawa wyborcze, panuje równouprawnienie, lecz jeśli spojrzycie na listę laureatów najważniejszych nagród literackich, to nadal będę tam królować męskie nazwiska. Upłynie jeszcze dużo wody w rzece zanim się to zmieni. I choć płeć piękna coraz częściej zdobywa Pulitzera i inne równie ważne nagrody, to przy zwycięskim stoliku pucharem dzielić się muszą z kolegami po fachu. To mężczyźni piszą te powieści nazywane "ambitnymi", epickimi. Nie boją się badać nowych terenów i ryzykować klapy, często nawet ośmieszenia. Kobiety bardzo rzadko opuszczają swoją "comfort zone", trzymają się gatunków które znają. Zresztą najlepiej to widać na przykładzie polskiej sceny literackiej gdzie prym wiodą miałkie powieści dla znudzonych kur domowych. 

Jeśli pasjonują was historie o pisarzach i ich karierach, nie odrzuca was wchodzenie komuś do łóżka i lubicie tajemnice, to jest to powieść dla was. Nie była to jedna z tych książek, których nie sposób odłożyć na półkę, jednak bardzo przyjemnie się wracało do lektury. Meg Wolitzer pokazuje nam jak zmieniła się rola kobiet i relacji damsko-męskich w ostatnich dziesięcioleciach. Niestety uświadamia nam również, jak dużo pozostało do zrobienia by byśmy byli naprawdę równi. Polecam i książkę i film, który może nie jest wiernym odwzorowaniem historii, ale zdecydowanie oddaje jej klimat. 

Tytuł : "Żona"
Autor : Meg Wolitzer
Wydawnictwo : W.A.B
Data wydania : 5 września 2018
Liczba stron : 256
Tytuł oryginału : The Wife



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :




https://www.gwfoksal.pl/
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger