"Morderstwo ma motyw" Francis Duncan

     Muszę przyznać, że kiedy dowiedziałam się że książka "Morderstwo ma motyw" po raz pierwszy wydana została w 1940 roku, to nie mogłam w to uwierzyć. Dziś panuje bowiem moda na powieści retro, książki stylizowane na daną epokę. A tutaj proszę, trafiła mi się prawdziwa perełka, napisana przez autora który nie znał współczesnej kryminalistyki, dla którego daktyloskopia była nowością a o komputerach to słyszał jedynie w odniesieniu do wywiadu wojskowego. Francis Duncan to autor, który żył w czasach Agathy Christie, i co zadziwiające, jego twórczość bardzo przypomina prozę koleżanki zza kanału La Manche. Fabuła tej powieści również toczy się w znanej z historii o Herculesie Poirot, zamkniętej społeczności, pełnej tajemnic, kłótni, miłości i nienawiści. "Morderstwo ma motyw" to typowa książka z rodzaju "kto jest mordercą" , której autor postanowił zagrać czytelnikom na nerwach  i zamiast zaangażować w śledztwo inspektorów policji to stworzył postać emerytowanego właściciela sklepu z tabaką, którego pasją jest kryminalistyka. Jednak czy zakochany w romansach staruszek poradzi sobie z rozwikłaniem zagadki morderstwa? I do tego wielokrotnego? Zobaczcie sami.

Kiedy Mordecai Tremaine wysiada z pociągu na stacji Dalmering, morderstwo jest ostatnią rzeczą, która kojarzy mu się z sielankowym krajobrazem. Okazuje się jednak, że ta urokliwa angielska miejscowość skrywa wiele tajemnic.
Próby do amatorskiego przedstawienia teatralnego pod tytułem „Morderstwo ma motyw” idą pełną parą, lecz prawdziwy dramat rozgrywa się poza sceną. Jedna z organizatorek spektaklu zostaje znaleziona martwa i Tremaine, jako detektyw amator i gorliwy badacz ludzkiej natury, nie może się oprzeć pokusie, by pomóc policji w rozwiązaniu zagadki. 

Mordecai Tremaine jest jedną z najbardziej atrakcyjnych, oryginalnych i jednocześnie "dziwnych" postaci w literackiej "kryminalistyce" z jaką dane mi się było spotkać. "Morderstwo ma motyw" jest pierwszą częścią cyklu o tym bohaterze, jednak cały czas miałam wrażenie, że już w pierwszym rozdziale zostałam rzucona w sam środek większej całości. Na samym początku dowiadujemy się bowiem, iż Mordecai, który dla nas jest czystą kartą, tak naprawdę nie jest prawiczkiem i nowicjuszem, jeśli chodzi o temat morderstwa. Już kilkukrotnie pomagał inspektorom Scotland Yardu i nawet udało mu się zdobyć ich podziw i zaufanie. Co prawda autor nie opisuje wcześniejszych przypadków, jednak stwarza pozory, że mamy do czynienia z osobą doświadczoną, dla którego ociekające krwią zwłoki zdecydowanie nie są pierwszyzną. 
Muszę przyznać, iż czytanie tej książki, było dla mnie niczym przeniesienie się w czasie. Ostatnio oglądałam znakomity serial (zresztą książki również polecam) pod tytułem "Alienista". Opowiadał on o losach nadzwyczaj utalentowanego młodzieńca, oraz jego mentora, których zadaniem jest rozwiązanie zagadki morderstwa. Narzędziami, którymi mogą się posługiwać w śledztwie są : ich umysł oraz szkiełko i oko. Nie ma tam zaawansowanych technologii, wariografów, komputerów ani innych zdobyczy XX wieku. I właśnie to jest w tym serialu najpiękniejsze, że czytelnik widzi za czym polega prawdziwa policyjna praca i co jest w niej najważniejsze. Z tym samym mamy do czynienia tutaj. Nasz główny bohater ani nie skończył szkoły policyjnej ani żadnych kursów z zakresu kryminalistyki. Wszystkiego co wie nauczył się sam poprzez obserwację ludzkich zachowań i lekturę odpowiednich książek. Od razu widać iż kryminalistyka jest jego pasją. Jeszcze sto lat temu, podstawą każdego policyjnego śledztwa była szczegółowa analiza miejsca zbrodni oraz, co najważniejsze, obserwacja otoczenia oraz rozmowa z potencjalnymi świadkami bądź też mieszkańcami. I to właśnie jest to, czym w głównej mierze , zajmuje się Mordecai. Choć w miasteczku mieszka zapewne około setki lub nawet tysiąca osób (biorąc pod uwagę, że jest to miejscowość turystyczna), tak głównych bohaterów i tym samym podejrzanych, mamy zaledwie garstkę. Ofiara była osobą przyjezdną, która nie zdołała jeszcze poznać wszystkich mieszkańców. Jednak pomimo faktu, że potencjalnych sprawców jest zaledwie garstka, to miałam wielkie trudności ze zgadnięciem kto mógł mieć motyw oraz odwagę, do tego by zamordować młodą dziewczynę. Do samego końca autor trzymał mnie w niepewności, za co mu bardzo dziękuję. 

Bardzo podobało mi się to, w jaki sposób pracował nasz "hobbysta". Po pierwsze obserwował i dopiero potem wyciągał wnioski. W dzisiejszych czasach  policja za bardzo skupia się na dowodach rzeczowych, śladach, analizach komputerowych czy badaniach DNA. Czynnik ludzki staje się coraz mniej ważny. A to przecież ludzie popełniają zbrodnie i wystarczy ich wysłuchać, poobserwować i poddać zewnętrznej psychoanalizie by dowiedzieć się do czego są zdolni. Na pewno słyszeliście o czymś takim jak mowa ciała, kiedy skrzyżowane na piersi ręce świadczą o nieprzystępności a nadmierna gestykulacja o zdenerwowaniu? Okazuje się, że takich znaków dajemy więcej lecz tylko wprawny obserwator jest w stanie je wszystkie wychwycić. Mordecai nie dość, że ma "trzecie oko" do takich spraw, to jeszcze potrafi daną postawę połączyć z konkretnym wydarzeniem. Na jego korzyść działa również to, że ma znakomitą, niemalże fotograficzną, pamięć oraz nieziemską cierpliwość, która bardzo się przydaje w policyjnej robocie. Oprócz tego doskonale zna ludzkie słabości, potrafi przewidzieć zachowania oraz wie co powiedzieć , by wyciągnąć jak najwięcej faktów. Muszę przyznać, iż wybranie akurat tego niepozornego człowieka, na "głównego dowodzącego" było strzałem w dziesiątkę. W przypadku książek, gdzie bohaterami są policjanci, już na samym wstępie się spodziewamy, że szybko złapią przestępcę, przecież tak być musi, od tego są. My jako obywatele wierzymy w swoich stróży prawa. Jednak Mordecai nie jest gliną, jest zwykłym emerytem z niezwykłymi upodobaniami i hobby. Czy taka osoba będzie w stanie pojmać mordercę lub chociaż odgadnąć kto nim jest? Okazuje się, że chociaż nasz protagonista odwalił kawał dobrej roboty, to byli tutaj "inni" którzy mu w tym pomogli. Jak możecie się domyślać nie obyło się bez Scotland Yardu oraz dziennikarzy, a konkretnie jednego zdesperowanego przedstawiciela prasy. I to właśnie ta trójka, wspólnymi siłami, rozwiązała zagadkę "Morderstwa w trzech aktach". Każdy dołożył swoją cegiełkę i morderca został złapany. Muszę przyznać iż zakończenie było dla mnie szokiem, jednak mowa "końcowa" Mordecaia, w której wyłożył wszystkie swoje wnioski, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Jeśli ktoś przyrównuje tę książkę do powieści Agathy Christie, to (przepraszam bardzo autorkę) robi jej , książce oczywiście, bardzo wielką przykrość. Powieść Duncana jest o wiele bardziej złożona, kompleksowa i nieprzewidywalna. 

Uwielbiam kiedy fabuła powieści rozgrywa się w małych miejscowościach. Pewnie już niejednokrotnie pisałam, że kojarzą mi się one z miejscem gdzie mieszkała moja babcia u której spędziłam dużą część mojego dzieciństwa. Wtedy czułam się też najbardziej bezpieczna a wiecie dlaczego? Ponieważ każdy z mieszkańców wiedział wszystko, znał każdy krok małolatów. Starsze Panie siedziały na ławkach i nad robótkami na drutach obserwowały otoczenie a panowie pod pozorem zapalenia "fajki" wyglądali przez okno. Jak ktoś poszedł na "tory" to od razy zjawiał się ktoś z dorosłych, podobnie było z zapaleniem papierosa...nigdy nie udało się dopalić do końca. Taki urok małych miasteczek, pierdniesz na jednym końcu, zboże się położy na drugim. Francis Duncan, doskonale wie jak takie miejsce powinno wyglądać. Autorzy kryminałów, często zapominają o tym bym by nadać fabule swoich powieści odpowiednie tło. Liczą na to, że sama zagadka i morderstwo wystarczająco zaciekawią czytelników. W większości przypadków się to sprawdza, ja jednak sobie cenię to, kiedy twórcy wyjdą nieco poza oczekiwania gawiedzi. Tym razem się nie zawiodłam. Duncan zadbał o odpowiednią atmosferę i odmalował nam nadmorskie miasteczko jako miejsce przepełnione złem. Znajdziemy tutaj zarówno opisy przyrody i ozdobniki służące zbudowaniu scenerii , jak i typowe opisy "psyche" naszych bohaterów. Dzięki tej kompleksowości dzieło to jest pełne a bohaterowie wielowymiarowi.

Jak widzicie, dobrze jest czasem poczytać klasykę. Klasykę?? Pewnie się zdziwicie, że użyłam akurat tego słowa, ale okazuje się, że było to zamierzone. Francis Duncan napisał bowiem powieść, która wpisuje się w kanon rasowego, klasycznego kryminału. Nie jest to stylizowana, retro powieść ani nieudany eksperyment o jakie teraz łatwo na księgarnianych półkach. Autor żył w epoce w której rozgrywa się fabuła powieści, znał jej realia i wiedział jak powinno wyglądać ówczesne policyjne śledztwo, innego zresztą nie znał. Muszę przyznać iż sięgając po tę książkę nie miałam wielkich oczekiwań. Spodziewałam się opowiastki na miarę Agathy Chrisie, typowej intelektualnej zagwostki, która zajmie mój umysł na jeden wieczór. Okazało się, że dostałam zdecydowanie więcej. Jeśli ciekawią was małe nadmorskie miejscowości i ich kolorowi (a czasem mroczni) obywatele, jeśli lubicie klaustrofobiczną atmosferę i odrobinę sztuki to jest to powieść dla was. Ja zdecydowanie polecam.

Tytuł : "Morderstwo ma motyw"
Autor : Francis Duncan
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 20 maja 2019
Liczba stron : 312
Tytuł oryginału : Murder Has A Motive




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  




 
 
 
 
            Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

4 komentarze:

  1. Twoja opinia o tej książce bardzo mocno mnie zachęca. W szczególności zachowany realizm.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo nastrojowa okładka. Chętnie czasami sięgam po klasykę, więc i ta wydaje się być warta zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam przekonana, że napisała ją Agata Christie, bo już słyszałam o tym tytule. Ale zonk! :O

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję się zachęcona do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger