"Diablero" F.G Haghenbeck

Zazwyczaj jest tak, że jeśli jakiś producent decyduje się na ekranizację książki, to samo dzieło jest naprawdę tego warte. No bo po co ładować miliony w coś, co ma okazać się klapą? Serialu produkcji Netflix jeszcze nie widziałam, jednak książkę mam już za sobą. Muszę przyznać, że nie była ona do końca tym czego oczekiwałam. W moje ręce trafiło coś bardziej przypominającego "Buffy, postrach wampirów", niż mroczny thriller science fiction o polowaniu na diabły. Ale z jednym zgodzić się muszę, widowiskowość książki, epizodyczny sposób narracji i kolorowi bohaterowie, tworzą wprost doskonały scenariusz. To co czytało się raczej kiepsko, z pewnością odniesie sukces na ekranie. Choć nie jest to literatura wysokich lotów to jeśli macie ochotę na coś niezobowiązującego, komiksowego i nieco karykaturalnego to jest to książka idealna dla was. 


Po dramatycznej śmierci brata były więzień Elvis Infante, weteran wojny w Afganistanie, błąka się po podejrzanych dzielnicach Los Angeles, pracując jako diablero: łowca demonów, upadłych aniołów i innych nadprzyrodzonych istot, którymi handluje się na czarnym rynku i organizuje z ich udziałem nielegalne walki. Jest doskonale świadomy, że prędzej czy później nadarzy mu się sprawa taka jak ta: mocno skomplikowana, z udziałem księdza o uwodzicielskim talencie, bezlitosnej zabójczyni, która wygląda jak gotycka lolitka, oraz potężnej międzynarodowej organizacji związanej z owym nielegalnym handlem. 

Choć zazwyczaj tego nie robię, tym razem pozwoliłam sobie przytoczyć w oryginale notkę wydawniczą. Czytając taki skrócony opis książki, czytelnik ma prawo wierzyć, że w jego ręce wpadnie powieść, której fabuła aż kipi od akcji. Sam początek podtrzymuje tę tezę. Zaczynamy bowiem od sceny egzorcyzmów. Miejsce akcji : pokój w motelu, bohaterowie : łowca demonów Elvis, egzorcysta/ ksiądz zwany lifesaverem i miejscowa prostytutka. No i oczywiście, władający kilkoma językami, demon. Sama walka, choć wyczerpująca, trwa zaledwie chwilkę. Kiedy bestia, zamknięta zostaje w butelce, zakorkowanej ludzkim palcem (sic!), rozdział się kończy a czytelnik przeniesiony zostaje pięć lat wstecz w zupełnie inne miejsce, ba na zupełnie inny kontynent. Autor kolejną odsłonę fabuły, umieścił bowiem w Afganistanie, w jednym z kompleksów jaskiń, gdzie ukrywają się talibowie i...demony. Również i tutaj spotykamy Elvisa Infante, tym razem w roli żołnierza, kaprala w jednej z amerykańskich jednostek walczących z terroryzmem. Kiedy misja zostaje zakończona, znowu wybieramy się w podróż. Tym razem kilka lat do przodu. Elvis Infante znika a naszym narratorem zostaje rozczarowany życiem i Bogiem ksiądz. Moim zdaniem to właśnie ten czas fabularny, był najmocniejszą stroną całej książki gdyż jako jedyny opowiadał kompletną historię. W kolejnych rozdziałach poznajemy inne, często wręcz epizodyczne postaci, których jest dość sporo. Mnogość wątków, historii i postaci oraz ciągłe "podróże" w czasie sprawiają, że książka jest chaotyczna i trudna w odbiorze. Kiedyś czytałam jak wygląda leczenie amnezji. Pacjent podczas terapii zaczyna przypominać sobie pojedyncze wydarzenia. Proces ten pozbawiony jest chronologii, przebłyski pojawiają się znikąd, nie da się nimi sterować. F.G Haghenbeck stworzył coś podobnego. "Diablero" to kolaż myśli, wydarzeń, historii, nagłówków z gazet, cytatów i listów połączonych w jedną całość bez użycia żadnego klucza czy systemu. Na początku jeszcze miałam nadzieję, że doczekam się spójnej linii fabularnej, która zawiedzie mnie do punktu kulminacyjnego i sensownego zakończenia. Niestety nie doczekałam się. Powieść wydaje się być częścią większej całości, czymś wyrwanym z kontekstu. Autor wspomina o przeszłych wydarzeniach jednak nie są one opisane. 

Świat wykreowany przez autora nie jest niczym nowym. Przeważająca część fabuły toczy się w Los Angeles, które na pozór niczym nie różni się od tego znanego z telewizji. Ale to tylko pozory, bowiem w piwnicach, klubach, katakumbach i podziemiach tej wielkiej metropolii, jest inny świat, świat walczących istot niebiańskich, schwytanych przez ludzi demonów, aniołów z uciętymi skrzydłami i cherubów. Brzmi ciekawie prawda? Żałuję tylko, że autor nie skorzystał z potencjału własnego pomysłu. Owszem głównym założeniem książki było opowiedzenie o losach łowcy demonów, jednak nic złego by się nie stało gdybym choć w przybliżeniu wiedziała co z taką schwytaną istotą się dzieje jak już wejdzie do butelki? Jak wyglądają walki na ringu? Kto przychodzi je oglądać? Jaka stawka wchodzi w grę?  By uzyskać odpowiedzi na te, i więcej, pytań będę musiała niestety obejrzeć serial. Świat stworzony przez Haghenbecka jest karykaturalny i przerysowany. Z jednej strony mamy slumsy, które zamieszkuje agresywna biedota, z drugiej domy milionerów. Nie ma nic pomiędzy. Atmosfera kojarzyła mi się nieco z komiksowym Sin City. Było mrocznie, momentami strasznie, jednak od czasu do czasu pojawiały się jaskrawe elementy. Okładka książki bardzo dobrze oddaje jej naturę, tutaj zdecydowany plus. Kolejną rzeczą, która wzbudziła moje zainteresowanie były opisy egzorcyzmów i walk z demonami. Były one "realistyczne", filmowe, dynamiczne i zdecydowanie nadawały książce tempa. Sprawiły, że przestałam zwracać uwagę na fakt, iż autor przedstawił demony w sposób naiwny i nieco nonszalancki. Z jednej strony są potężne, mocne, brutalne i agresywne a z drugiej na tyle głupie, że bez zastanowienia idą za zapachem "świeżej" kosteczki. Polowanie w Afganistanie, opisy podziemnych jaskiń wykopanych tysiące lat temu przez poszukujących wody rolników, a nawet streszczenie smutnej historii tego kraju dodało książce smaczku. Książka ta pełna jest historycznych ciekawostek. 

Osoby bardzo religijne zdecydowanie powinny sobie odpuścić lekturę tej powieści gdyż momentami jest ona wręcz bluźniercza. Chociażby nazwanie ofiary opętania przez demona zabawką Boga, który stworzył ją jako naczynie na spermę dla diabłów. Również ksiądz Benedict, jedna z głównych postaci w książce, posiada wszystkie cechy, których dobry kapłan powinien być pozbawiony. Owszem doskonale zdaję sobie sprawę, że każdy może przechodzić kryzys wiary, jednak czy taka osoba od razu musi rzucać się w ramiona prostytutek czy sięgać po narkotyki i alkohol. Czasem miałam wrażenie, że autor za wszelką cenę starał się ośmieszyć religię, choć sama książka wiele z niej czerpie. "Diablero" to połączenie meksykańskich wierzeń z chrześcijańskimi obrzędami i muzułmańskimi egzorcyzmami. Występują tutaj zarówno demony znane z Biblii jak i te o których legendy przekazywane są z ust do ust przy plemiennych ogniskach. Jednak nie udało mi się nigdzie dopatrzyć wspomnianych w opisie z tyłu książki strzyg i duchów. Cóż może w kolejnej odsłonie. 

"Diablero" to książka, która  nie wymaga od czytelnika wielkiego zaangażowania. Jeśli właśnie wróciliście z pracy i jedyne o czym marzycie to usiąść w fotelu i poczytać o czymś przyjemnym, zabawnym i mało absorbującym umysł to zdecydowanie polecam. Jest to typowa powieść akcji rozgrywająca się w świecie science fiction.  Trzeba się tylko przyzwyczaić do nieco irytującego języka, którym posługuje się autor. Pełno tutaj obcojęzycznych wtrąceń, często są to całe zdania czy frazy. Jednak dla chcącego nic trudnego. "Diablero" mnie ani ziębi ani grzeje. Myślę, że za jakiś tydzień już o niej nie będę pamiętać. 

 
Tytuł : "Diablero"
Autor : F.G Haghenbeck
Wydawnictwo : Rebis
Data wydania : 11 grudnia 2018
Liczba stron : 208
Tytuł oryginału : El Diablo me obligò


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



Kings of the Wyld



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger