"Milion smutnych atomów" Jagoda Wochlik

     Książek o miłości jest tyle ile rodzajów tego uczucia. Literatura klasyczna opiewa miłość tragiczną, współczesne powieści obyczajowe skupiają się na jej elemencie toksycznym, kiedy uczucie to wręcz zamienia się w obsesję. Jagoda Wochlik przedstawia nam miłość smutną, pełną a jednocześnie niespełnioną. Jest to miłość, która zamiast budować, niszczy. Powieść tej młodej autorki to ciekawie przedstawiony związek dwójki ludzi, którzy znaleźli się na zakręcie. W pewnym momencie nie wiedzą w którą stronę powinni iść oraz czy ich dalsza wędrówka razem ma jeszcze jakikolwiek sens. Dawno nie czytałam tak smutnej i nostalgicznej książki, która pozostawiła we mnie uczucie głębokiego niepokoju. Piękna w swoim smutku i otwierająca oczy. 

Ona, ekspedientka w księgarni, animatorka i blogerka, on, dyrektor domu kultury i autor bajek dla dzieci. Oboje, małżeństwo z trzyletnim stażem. Amelię i Józefa poznajemy w momencie kiedy ich związek przechodzi kryzys. Ci, którzy do tej pory wydawali się być dla siebie stworzeni, gubią wspólny język i coraz bardziej się od siebie oddalają. Ich mieszkanie powoli staje się dwubiegunowe z jednym łóżkiem w sypialni a drugim na kanapie. Kryzys ten zbiega się w czasie z wprowadzeniem się do mieszkania obok nowego sąsiada, który szybko, dzięki zamiłowaniu do książek, znajduje wspólny język z Amelią. Również Józef poznaje kogoś nowego. W Domu Kultury zatrudniona została nowa asystentka, śliczna i młoda kobieta, która wydaje się być zainteresowana swoim przełożonym. Czy małżonkom uda się odbudować związek czy też rzucą się w wir pozamałżeńskiej namiętności? 

Muszę przyznać, że jest to jedna z nielicznych książek, których tytuł w stu procentach oddaje ducha całej powieści. "Milion smutnych atomów" to tak przeraźliwie melancholijna, depresyjna, nostalgiczna, po prostu bardzo smutna opowieść o dwójce ludzi, którzy walczą na kilku frontach związku, który stworzyli. Jak mówi przysłowie "serce nie sługa". Człowiek nigdy nie wie kiedy trafi go strzała amora i z kim związany zostanie jego los. Światem rządzi chemia i symfonia zmysłów. Amerykańscy naukowcy podobno udowodnili, że za wzajemne przyciąganie odpowiedzialna jest gama feromonów, które tworzą specyficzny zapach wydzielany przez nasze ciało. To właśnie on sprawie, że stajemy się atrakcyjni dla pewnych konkretnych osobników. Brzmi to nieco jak z lekcji biologii jednak jestem skłonna poprzeć tę tezę. Mam swój określony typ mężczyzn, na których
częściej zawieszam oko: blondyni, z mocno umięśnionymi łydkami, długimi rzęsami i koniecznie z tatuażem. A im tych tatuaży więcej tym lepiej. Mój małżonek dla odmiany jest brunetem, sport jest gdzieś daleko na liście jego zainteresowań co ciało odczuwa, rzęsy ma raczej przeciętnej długości i boi się igieł co wyklucza wszelkiego rodzaju naskórne malunki. Co mnie do niego przyciąga jeśli nie specyficzne feromony? Tylko ja w przeciwieństwie do moich fikcyjnych bohaterów, trafiłam na osobę z którą dzielimy podobne zainteresowania i wspólną wizję przyszłości. Zasady i reguły dotyczące współżycia ustaliliśmy już na samym początku co sprawiło, że dziś, po kilku latach związku, nie jesteśmy rozczarowani.  Amelia i Józef są jak ogień i woda. Ona to zamknięta w sobie domatorka, której jedyną pasją są książki. Amelia nie lubi życia. Nie tylko swojego tylko w szerszym kontekście. Uważa, że przyszłe pokolenia nie zasługują na to by się narodzić w tym smutnym, pozbawionym przyszłości świecie. To postać niezwykle depresyjna, opryskliwa, pełna kompleksów, złośliwa,  trudna we współżyciu. Ponoć kiedyś była inna, niestety jako czytelnik nie jestem w stanie wyobrazić sobie Amelii z uśmiechem na ustach. Na drugiej stronie szali znajduje się Józef, tryskający optymizmem i humorem młody mężczyzna. Bohater pełen pomysłów, pasji i wiary w siebie. Kocha swoją rodzinę i to właśnie z najbliższymi pragnie podzielić się swoim szczęściem, drobnymi wydarzeniami z życia codziennego, które wywołały uśmiech na jego twarzy. Józef to mężczyzna, o którym marzy każda kobieta. Czuły, dający prezenty, pamiętający o rocznicach. Jednak dla Amelii jest on "niewystarczający". Choć na chwilę z żaby zamienił się w księcia to nadal wychodzi z niego odór szlamu i oblepiającej, wciągającej w bagno, mazi. Kobieta czuje się osaczona, ubezwłasnowolniona.  Znalazła się w pułapce własnej miłości.

"Milion smutnych atomów" to powieść zbudowana na zasadzie odbijania piłeczki. Narratorami są naprzemiennie Amelia i Józef, którzy dogłębnie analizują swój związek. Zmuszają nas byśmy stanęli po czyjejś stronie. Muszę przyznać, że mecz jest w miarę wyrównany. Oboje mają bród za paznokciami i parę grzeszków na sumieniu. Od samego początku się zastanawiałam jak ślepa musi być miłość, że połączyła ogień z wodą. I czy ta dwójka ludzi będzie w stanie ujrzeć się w dymie, który sami stworzyli. Miałam wrażenie, że piłeczka częściej znajduje się po stronie Józefa. To on "bardziej" kocha, bardziej się stara, rozumie. Potrafi wszystko wybaczyć. Jednak gdzieś w tyle głowy wciąż kołatała się myśl, że Amelia miała powody by być rozgoryczoną, że na jej miejscu zachowałabym się tak samo. Nasi bohaterowie znaleźli się w sytuacji, gdzie nie było wygranych. Oboje przegrali swoje życie i swój związek, kwestia tylko jak bardzo dostali po łapach od życia, jaki był wynik ich małżeństwa kontra rzeczywistość. Zastanawiam się, czy celowym zabiegiem było wykreowanie bohaterów, którzy zdawali się być zmęczeni życiem, typowych emerytów emocjonalnych, czy po prostu wyszło tak przypadkiem. Cały czas musiałam sobie powtarzać : oni mają tylko trzydzieści lat, 5 lat mniej niż Ty. Czy naprawdę nieudany związek potrafi postarzyć człowieka? Ja, spełniona w związku, matka dwójki dzieci, nadal czuję się jak nastolatka. 

"Milion smutnych atomów" to książka, którą warto przeczytać, chociażby ku przestrodze. Znam masę ludzi, którzy tkwią w związkach bez przyszłości. Ich spoiwem zazwyczaj są dzieci lub strach przed nieznanym. Niestety boimy się opuścić "comfort zone". Autorka na przykładzie swoich bohaterów pokazała, do czego może doprowadzić lęk przed podjęciem ostatecznych decyzji. Jest to książka, która w dogłębny i sprawiedliwy sposób analizuje psychikę naszych bohaterów. Ze względu na dwugłos niemożliwością było całkowite wyeliminowanie powtórzeń. Każde wydarzenie jest prześwietlane na wylot, rozmontowywane na części pierwsze, przedstawione z każdej perspektywy. Dialogi są oszczędne i rozwleczone w czasie. Odpowiedź na zadane pytanie może się pojawić kilka stron dalej. Akcja jest w zaniku, ważna jest retrospekcja. W teraźniejszości panuje marazm i zwątpienie. I nad wszystkim wisi pytanie : co dalej? 

Książka Jagody Wochlik to dobrze napisana powieść obyczajowa dwójki bohaterów, rozgrywająca się w obszarze ich umysłów. Fakt, niektóre wysnute przez nich wnioski, są trywialne jednak takie właśnie jest życie zwykłych szarych ludzi. Amelia i Józef mogą być naszymi sąsiadami. On siedzi na kanapie z piwem, ona robi sobie manicure. Choć razem wyglądają na zadowolonych z życia oglądając premiery teatralne, to teatr ich życia jest tragiczną pantomimą. "Milion smutnych atomów" to książka o miłości, sztuce, dobrych uczynkach i trudzie podejmowania decyzji. Smutna i przytłaczająca, jednak warta spędzonych nad nią godzin i wylanych łez. Polecam. 

Tytuł : "Milion smutnych atomów"
Autor : Jagoda Wochlik
Wydawnictwo : Replika
Data wydania : 20 lipca 2018

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :

 


https://replika.eu/







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger