"Kancelaria" Helen Phillips

Muszę przyznać, że do tej pory nie wiem co popchnęło mnie do tego by sięgnąć po akurat tę powieść. Ani nie jestem wielbicielką Kafki (wstyd się przyznać, ale przeczytałam jedynie najgłośniejszą książkę tego autora i to tylko dlatego, że była lekturą) ani nie za bardzo przemawia do mnie motyw realizmu magicznego wykorzystany w literaturze dystopijnej. Zresztą fakt, iż głównym zajęciem naszej bohaterki, jest codzienne wklepywanie informacji do zwiększającej się bazy danych, nie jest dla mnie niczym "fantastycznym" , gdyż jest zbyt zbliżone do tego, co robię w mojej pracy. Zapewne jakiś wpływ na mój wybór była zachęta autorstwa Ursuli Le Guin, która pojawiła się na okładce książki. Autorka to mnie nigdy nie zawiodła, więc chciałam wierzyć, iż znając się na literaturze fantastycznej i będąc doświadczoną twórczynią, potrafi rozpoznać talent i dobre pióro. Teraz, kiedy siedzę i piszę tę recenzję muszę powiedzieć, że nie żałuję iż posłuchałam wewnętrznego głosu, który mnie do niej przekonał. Już pierwszy paragraf sprawił, że się zakochałam i zatraciłam bez reszty. Potem uczucie to tylko się pogłębiało. 

Josephine i Joseph uciekają z głębokiej prowincji, aby szukać szczęścia w wielkim mieście. Tam jednak życie okazuje się niewiele lepsze. Josephine zatrudnia się w iście kafkowskim biurze. Zamknięta w odosobnionej klitce w posępnym, betonowym gmachu ma tylko jedno zadanie: wprowadzać do bazy danych imiona, nazwiska i datę. Zawsze tę samą. Jutrzejszą... 

"Kancelaria" to w rzeczywistości opowieść jednego bohatera, a konkretnie bohaterki, którą jest Josephine. Muszę przyznać, iż wydawca (zarówno polski, jak i zagraniczny) niespecjalnie nas zachęca do zainteresowania się akurat tą lekturą.A przynajmniej nie w notce wydawniczej. Wielu z moich znajomych, recenzentów, blogerów czy po prostu moli książkowych, po prostu przegapiło tę niepozornych rozmiarów książkę. Długo zastanawiałam się czy tej recenzji (lub chociaż pierwszych kilku akapitów) nie napisać dużymi literami, by zwrócić tym waszą uwagę. Uważam bowiem, iż dzieło Helen Phillips, jest solidnym kawałkiem dystopijnej literatury fantastycznej, będąc jednocześnie dobrą obyczajówką i mrocznym thrillerem. 
Josephine i jej mąż Joseph, to bohaterowie, których poznajemy za pomocą detali, przemycanych pomiędzy wierszami informacji, przebłysków i urywków rozmów. Autorka ani nie buduje szczegółowych profilów psychologicznych, ani nawet nie jest nimi szczególnie zainteresowana. Zależy jej na tym by jej postaci były jak najbardziej niespersonalizowane i mogły symbolizować każdego z nas. Jeśli bliżej się im przyjrzymy to z pewnością dostrzeżemy wiele cech wspólnych. Większość z moich znajomych pracuje w wielkich korporacjach, gdzie nie ma miejsca na zażyłość czy przyjaźń. Większość z nich padła ofiarą unifikacji i uniformizacji. Jeżdżą do pracy na tę samą godziną, czytają te same wiadomości, jedzą to samo jedzenie i po siłowni wracają do podobnych mieszkań. Jeśli żyją w związkach to nie są one ani szczególnie szczęśliwe ani nieszczęśliwe. Po prostu są. Niektórzy mają dzieci, inni się dopiero starają. Takich osób, które co tydzień przeżywają kolejny miesiąc miodowy, na wakacje wybierają się na wycieczkę na Mount Everest a na przekąskę serwują sobie żabnicę, która może okazać się śmiertelnie trująca, jest naprawdę niewiele. W rzeczywistości nasze życia są do siebie bardzo podobne i różnią się jedynie detalami. To właśnie chciała nam przedstawić Phillips i doskonale się jej to udało. W przerażający, pozbawiony nadziei i niezwykle sugestywny sposób zobrazowała życie ludzie XXI wieku. Ludzi, którzy stracili sens w życiu, którzy egzystują z dnia na dzień, borykając się z niewygodną dorosłością. Jeśli zostałabym poproszona o zekranizowanie "Kancelarii" to z pewnością byłby to film czarno-biały, lub w stylu produkcji inspirowanych komiksami Marvela, jak "Sin City", gdzie jedynie niektóre szczegóły wyróżniają się czerwoną barwą. Właśnie w ten sposób autorka grała, bawiła się z czytelnikami. Zamiast kreślić rysy psychologiczne i budować skomplikowane osobowości, swoich bohaterów oznaczała jedną cechą lub detalem, który miał ich charakteryzować. Tym czymś mogła być kolorowa koszula czy ogniście rude włosy. Muszę przyznać, iż takie pozbawienie naszych bohaterów osobowości miało sens i pozwoliło mi się skupić na tym, co stało się ich udziałem, w szerszym, międzyludzkich, kontekście. 

Wiecie czym jest "Mordor". Oczywiście nie chodzi mi o krainę z powieści Tolkiena. Mordor, inaczej Służewiec Biurowy, to dzielnica Warszawy, w której na przestrzeni kilku ulic ma siedzibę kilkaset firm, zatrudniających kilka tysięcy ludzi. Możecie sobie wyobrazić co się dzieje w metrze, kiedy te tłumy zmierzają do pracy. Bohaterowie naszej książki, co prawda nie mieszkają w stolicy Polski, jednak podobnie jak ich zagraniczni kuzyni, również dojeżdżają do pracy komunikacją miejską, również muszą w niej spędzić określoną liczbę godzin (plus nadgodziny) i również mają bardzo mało czasu na życie osobiste. Helen Phillips trafiła w punkt. Za pomocą skąpych dialogów i opisów pokazała nam, jak ubogie stało się nasze życie. I jak beznadzieje.Udało jej się odczłowieczyć człowieka, i sprowadzić go do roli leminga czy maszyny myślącej. Josephine codziennie przychodzi do biura, by na komputerze wprowadzać do systemu daty, imiona i liczby. Nie wiem po co, nie wie dlaczego i nie wie co się z tym dalej dzieje. Właśnie na tym polega dzisiejsza praca w korporacjach, każdy robi swoją część tortu a całością cieszą się w samotności, jak wypłacona zostaje premia. Nie ma tutaj miejsca na nawiązywanie przyjaźni, na wspólne jedzenie lunchów czy wyjście na papierosa . Ważne są limity, targety i deadliny. I mało tego, w większości korporacji poszukiwani są ludzie młodzi, najlepiej dwudziestoletni, ale muszą mieć doświadczenie, najlepiej dziesięcioletnie. Okazuje się jednak, że ich pracę, może wykonać każdy po odpowiednim przeszkoleniu. To rynek jest tak nasycony pracownikami, że wprowadzane są sztuczne i zawyżone bariery, byle tylko możliwy był jakikolwiek odstrzał nadmiaru kandydatów. 
Rzeczywistość jaką przedstawia nam Phillips jest przerażająca, jednak element fantastyczny który pojawił się w książce był rodem z horroru. Oczywiście, to do czego zmierza autorka, staje się jasne już w pierwszej połowie książki i każdy w miarę aktywny czytelnik jest w stanie się tego domyślić, jednak jak z tym co nieuniknione poradzą sobie bohaterowie, pozostaje dla nas zagadką. Zdradzę wam tylko, że w książce tej liczby mają bardzo duże znaczenie, to właśnie one decydują o naszym życiu i śmierci. 

Zawsze kiedy początkujący autor przyrównywany jest do klasyków czy innych wielkich twórców, jest to czymś miłym i niezwykle motywującym, jednak niesie ze sobą bardzo duże zobowiązanie. "Kancelaria" jest debiutem literackim Helen Phillips, choć autorka zdążyła się już wcześniej wykazać w formach krótkich, a mianowicie opowiadaniach. Kiedy wydana została jej pierwsza powieść, krytycy nie mogli wyjść z podziwu nad jej kunsztem literackim. Jej proza porównywana była do Saramago czy Kafki. Kiedy książka wyszła drukiem i trafiła do pierwszych recenzentów i czytelników, zaczęło się pojawiać więcej stonowanych, niekoniecznie entuzjastycznych opinii. Tak to jest, kiedy ludzie nastawią się na arcydzieło a okaże się, że trafili na książkę dobrą, pasjonującą, jednak do klasyki troszkę jej brakuje. Nie możemy bowiem oczekiwać, że młoda, początkująca autorka stworzy coś, co od razu dostanie Pulitzera, wejdzie do kanonu lektur i podbije wszystkie listy bestsellerów. Tak myśląc robimy krzywdę zarówno sobie, jak i autorowi. 

"Kancelaria" to dobra, ambitna i niezwykle współczesna powieść o ludziach, którzy nieświadomie, i zupełnie przez przypadek, odkryli sens istnienia i mechanizmy rządzące światem. To opowieść o ludzkich troskach i problemach, związkach, miłości, codzienności i rutynie oraz o tym jak ją przełamać. Okazuje się bowiem, że w powodzi dni zwyczajnych i schematycznych, może trafić się i taki, który diametralnie zmieni nasze życie, jednak czy będziemy mieć siłę by to zmienić? Czy pozostaniemy konformistami i zrobimy wszystko ku przywróceniu status quo?  
Muszę przyznać, iż Ursula Le Guin miała rację. "Kancelaria" to powieść-baśń jednocześnie piękna i pełna humoru a z drugiej strony smutna i przerażająca. Ale takie w końcu jest życie. Gorąco polecam.



Tytuł : "Kancelaria"
Autor : Helen Phillips
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 9 maja 2019
Liczba stron : 200
Tytuł oryginału : The Beautiful Bureaucrat



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


 
 
 
 
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

5 komentarzy:

  1. Brzmi intrygująco. Wprawdzie nie jestem wielbicielka realizmu magicznego ale może się przekonam. Pozdrawiam 😀
    www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję się zaciekawiona tym tytułem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Realizm magiczny zawsze przyciąga mnie do książki, więc muszę ją przeczytać:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kancelaria Chmurski i Trzebiatowski www.chmurski.com.pl/ - gorąco polecamy! Adwokat świetnie dał sobie radę w mojej sprawie. Polecam wszystkim niezdecydowanym.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger