"Słownik języków zwierzęcych" Heidi Sopinka

     Bardzo rzadko zdarza mi się trafić na książkę, której ani jedna recenzja jeszcze nie pojawiła się na portalu lubimyczytać.pl. Szczególnie w kilka tygodni po premierze. Czyżby nikogo nie zaciekawiła piękna okładka i niepokojący opis wydawcy ? W końcu wnuczki nie pojawiają się znikąd. Okazuje się jednak, że "Słownik językow zwierzęcych" nie jest typową powieścią która łatwo poddaje się zaopiniowaniu  i analizie. To trudna, momentami męcząca, ambitna i skomplikowana powieść o zmarnowanym życiu, nieszczęśliwej miłości i nadziei , która umarła jako pierwsza. To czym kusi nas wydawca jest jedynie ułamkiem  tego co ma do powiedzenia autorka. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że znajdzie się jedynie wąskie grono czytelników, którzy wysłuchają  tego do końca. Ja tak uczyniłam  i nie żałuję. Po lekturze tego debiutu czuje się pełniejsza,  mądrzejsza  i ...bardzo smutna.

Ivory Frame, buntowniczka pochodząca z bogatej rodziny mieszkającej w północnej Anglii, ucieka do Paryża okresu międzywojnia. Pochłania ją tam sztuka i przyjaźń z grupą błyskotliwych surrealistów oraz wielka miłość do żonatego rosyjskiego malarza. Rozdarta między ogromnym uczuciem a własnymi ambicjami artystycznymi decyduje się na ucieczkę z ogarniętej drugą wojną światową Europy, zostawiając wszystko, co najważniejsze.
Obecnie ponad dziewięćdziesięcioletnia Ivory pracuje nad swoim ostatnim największym dziełem – które rozpoczęła jeszcze w Paryżu – kompendium wiedzy o językach zwierzęcych, które rejestrowała między innymi na skutej lodem północy. Pomaga jej w tym bystry naukowiec, Skeet.
Kobieta niespodziewanie otrzymuje wiadomość, z której dowiaduje się, że ma wnuczkę, mimo że nigdy się nie wyszła za mąż, nie miała rodziny, ani dziecka.



Na wstępie pragnę się skupić na tym co skłoniło i jednocześnie zainspirowało autorkę do napisania tej powieści. Otóż, choć wydawca o tym nie wspomina, bezpośrednią inspiracją była postać słabo w Polsce znanej, surrealistycznej malarki i pisarki pochodzenia brytyjskiego, Leonory Carrington. Obie kobiety, i fikcyjna bohaterka Ivory Frame i pani Carrington, mają ze sobą bardzo wiele wspólnego lecz jednocześnie sporo je dzieli. Urodziły się w Anglii, uczęszczały do szkół przyklasztornych, przez długi czas mieszkały w Paryżu gdzie studiowały malarstwo oraz wplątały się w burzliwy romans. Tutaj podobieństwa się kończą. Podczas II Wojny Światowej, Leonora Carrington wyjechała do meksyku gdzie wraz z poznaną tam Remedios Varo opracowywały iście surrealistyczne przepisy kulinarne, które miały wywoływać erotyczne sny czy też prowokować sny o zostaniu królem Anglii. W latach 70. XX wieku stała się meksykańskim symbolem feminizmu. Ivory Frame wybrała inną drogę. Po zakończeniu działań wojennych porzuciła marzenia o pozostaniu malarką i zajęła się gromadzeniem odgłosów zwierząt, by w przyszłości móc wydać "słownik języków zwierzęcych". Nigdy nie wyszła za mąż i do końca , do dnia w którym ją poznajemy, z tęsknotą i nostalgią wspomina jedyną, prawdziwą miłość swojego życia Lwa, rosyjskiego malarza, który zmuszony został do opuszczenia własnego kraju i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Pomimo burzliwego romansu, który połączył dwójkę naszych bohaterów, ich drogi się rozeszły. Ivory do końca życia nie może pogodzić się z tym jak potoczyło się jej życie. Dziś, mając 92 lata, patrzy w przeszłość i poddaje je analizie. 
Pewnie nie raz widzieliście filmy, w których bohaterowie, leżąc na łożu śmierci, przypominali sobie najważniejsze fragmenty ze swojego życia. Wydarzenia te przewijały się przed oczami widzów niczym kryształki w kalejdoskopie. Heidi Sopinka, przedstawia nam życie naszej bohaterki, właśnie za pomocą takich "przebłysków" z przeszłości. Na samym początku próbowałam w prozie autorki, doszukać się jakiegoś klucza czy chronologii. Człowiek jest istotą, która z natury dąży do ładu i porządku, źle się czujemy kiedy otacza nas chaos. Niestety, zamierzenie Sopinki było inne. Porzuciła wszelkie normy, zasady i konwenanse i stworzyła powieść, która wymyka się próbie skatalogowania i analizy. Obrazy, które autorka maluje przed naszymi oczami są jak rozrzucone na stole zdjęcia, wyjęte z rodzinnego albumu. Są wymieszane, niektóre więcej zakrywają niż zdradzają, jednak jedno jest pewne : każde z nich opowiada jedną, ważną historię. Tutaj rolę tych zdjęć pełnią rozdziały. Każdy z nich nazwę wziął od zwierzęcia, owada czy ptaka, których sylwetka jest w jakiś sposób wspomniana w tekście. Sylwetka i głos, dźwięk i język. I to jest jedyna część stała w całej książce. To w którą stronę potoczy się narracja, w jakim miejscu kuli ziemskiej wylądujemy, czy z kim się spotkamy, pozostaje jedną, wielką tajemnicą. Autorka skacze z przeszłości w teraźniejszość i na odwrót. Raz jesteśmy wśród paryskiej bohemy, raz w małej, zapuszczonej chatce, gdzieś na półwyspie Jukatan. Raz pada na nas rzęsisty angielski deszcz, raz nasze włosy wybiela lizbońskie słońce. W pewnym momencie, zamiast doszukiwać się w tych skokach jakiegoś klucza, postanowiłam traktować je jako osobne opowieści, historie o miłości i pożądaniu, stracie i nadziei, marzeniach i winie. Pod sam koniec książki już widziałam, kim tak naprawdę była nasza bohaterka i jednocześnie narratorka. Poczułam się jak bym wyszła z jej głowy i zaczerpnęła oddechu. Nie da się ukryć iż panował tam więcej niż artystyczny nieład. 

 Ci, którzy pokuszą się o napisanie recenzji tej książki, z pewnością podzielą się na wielbicieli i przeciwników stylu, którym operuje autorka. I to właśnie on stanie się głównym elementem wszystkich opinii. W swoim życiu przeczytałam parę książek, których głównymi bohaterami są artyści, malarze, pisarze a nawet tancerze i muzycy. Większość z autorów tych powieści uważa, iż nie wystarczy nakreślić ich sylwetki i wymyślić dobrą historię czy też odwzorować rzeczywistość. Żeby książka taka była wiarygodna, trzeba jeszcze użyć lirycznego, artystycznego języka, pełnego przenośni, metafor i wszelkiego rodzaju figur stylistycznych, jakie akurat znajdują się pod ręką i pasują do danego fragmentu. Jeśli ktoś lubi taki kwiecisty, liryczny i niezwykle bogaty styl, to czytając prozę Sopinki, będzie zachwycony. Ci, którzy preferują język prosty i łatwy w odbiorze, nie zapałają do tej książki sympatią. Wywoła ona u nich frustrację, która poskutkuje brakiem zrozumienia i zawodem. "Słownik języków zwierzęcych" jest powieścią, której autorka (w moim odczuciu) nieco przesadziła z formą przekazu. Rozumiem, że główną narratorką jest artystka, a wiadomo że artyści myślą innymi kategoriami i używają innego języka. Są zdecydowanie bardziej skomplikowani, elokwentni i humanistyczni. Często trudno ich zrozumieć, zarówno w sferze wyglądu, zachowania jak i poglądów. Heidi Sapinka zdecydowanie powieliła wszystkie stereotypy, które kojarzą nam się z ludźmi sztuki. Ivory jest wyzwolona, ambitna, nieco szalona i próżna. Wie jaką drogą chce podążać jednak z góry skazana jest na cierpienie. Coś jak Faust, czy dowolny z bohaterów romantycznych. Muszę przyznać iż spodziewałam się czegoś bardziej współczesnego i łatwiejszego w odbiorze. Książki, której nie trzeba ustawicznie analizować, której lektura będzie przyjemnością a nie intelektualnym wyzwaniem. Okazało się jednak inaczej. Czytanie narracji Ivory było ciężkim i dość męczącym przeżyciem, szczególnie że konkluzja do jakiej doszła autorka, jest nieco rozczarowująca. Cały czas czekałam na wielki finał, na dowiedzenie się kim jest wnuczka bohaterki. Prawda okazała się zbyt banalna. Spodziewałam się rewelacji, a dostałam zwykłą, smutną historię, jakich wiele wydarzyło się w czasach powojennych. W czasach kiedy niezamężne kobiety traktowane były z wrogością i jawną niechęcią. "Słownik języków zwierzęcych" to świadectwo lat minionych, których echo nadal odbija się w naszej zbiorowej świadomości. 

Nasza główna bohaterka poświęciła ponad 50 lat życia na nagrywanie, analizowanie, spisywanie i utrwalanie głosów i dźwięków wydawanych przez zwierzęta. W jej zbiorze można było znaleźć szum skrzydeł ważki, śpiew godowy słowików, wycie wilka czy nawet dźwięk wydawany przez falujące uszy słonia kiedy wychodzi z burzy. Muszę powiedzieć, że zawód biologa akustycznego był mi do tej pory nieznany, zresztą nawet sama Wikipedia, choć nie jest najlepszym źródłem informacji, na ten temat myśli. Ivory przez ponad pół swojego życia chodziła w słuchawkach po lesie i pustyni, łąkach i wrzosowiskach i nagrywała naturę. Odgłosy te zapisywała w specjalnym notatniku i w wersji analogowej wysyłała do Instytutu, który płacił za jej badania. Muszę przyznać, iż nie mam zielonego pojęcia jak można słowami opisać dźwięk, szelest czy odgłos skradania się. Jakich słów użyć na lot ważki a jakich do opisania kota który wylizuje własną sierść? Autorce udało się wzbudzić moje zainteresowanie na tyle, że czekałam na każdą nawet najmniejszą informację, na temat jej profesji. Niestety, poza jednym wywiadem z dziennikarką, temat ten był konsekwentnie pomijany. Owszem, Sopinka zdradziła nam powody dla których Ivory zbierała "głosy i dźwięki" (po to by ocalić wspomnienie po gatunku, który jest na krawędzi wymarcia) , jednak jak to robiła, jak zbierała i zapisywała, pozostało dla mnie tajemnicą. 

"Słownik języków zwierzęcych" to książka o życiu w całej jego krasie. O życiu kobiety inteligentnej, która do samego końca pozostała outsiderką. Matka jej nie kochała, bracia nie rozumieli a nauczyciele nie wspomagali. Dla przyjaciół była kolorowym dodatkiem, kimś z kim można poszaleć, upić się i pośmiać, mężczyźni traktowali ją przedmiotowo. Paryż, który pokochała, potraktował ją jak obcą a sztuka, którą tworzyła nie była rozumiana. Kiedy cały świat odwraca się do nas plecami, nie pozostaje nam nic innego jak podnieść wysoko głowę i pokazać mu figę. Ivory Frame tak właśnie postąpiła. Wkroczyła na drogę samotności, sprytnie połączyła sztukę z nauką. Zamiast kochać i być kochaną całkowicie poświęciła się pracy, dla zwierząt chciała zrobić coś, czego nikt nie zrobił dla niej : dać im możliwość bycia zapamiętanym. 
Choć książka Sapinki jest lekturą trudną, wymagającą cierpliwości i poświęcenia, choć momentami nuży, to nadal uważam iż warto ją przeczytać. Może wy dostrzeżecie w niej kolejne warstwy, które mi umknęły? Bo założę się, że autorka jeszcze nie jednym nas zaskoczy. Polecam.


Tytuł : "Słownik języków zwierzęcych"
Autor : Heidi Sopinka
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : 15 maj 2019
Liczba stron : 320
Tytuł oryginału : The Dictionary Of Animal Languages


Za możliwość przeczytania książki i jej zrecenzowania serdecznie dziękuję wydawnictwu :  

https://www.czarnaowca.pl/



Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html

2 komentarze:

  1. Piękna okładka i ciekawy temat powieści. Nieco przeraża mnie ilość stron i chaotyczny styl.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger