"Słodkie i gorzkie migdały" Elise Volmorbida

     Jak byłam dzieckiem, a później nastolatką, bardzo często wraz z rodzicami, jeździłam do Włoch. Latem odwiedzaliśmy gorące plaże Calabrii, zimą wypadaliśmy na narty do "lodowcowej" Cortiny D'Ampezzo. Dziś, kiedy sama mam własną rodzinę, która składa się z bojącego się latania męża i dwójki bardzo absorbujących dzieci, jedyne podróże jakie odbywam, to te na papierze. Jeśli wpadnie mi w oko, książka której akcja toczy się w Italii, to od razu wiem, że muszę ją przeczytać. Elise Valmorbida przeniosła mnie do Włoch jakie pamiętam, na górskie stoki owiewane fenem i pola prażone słońcem. Jednak była to nie tylko podróż z jednego miejsca na drugie, autorka przeniosła mnie również w przeszłość, aż do czasów II Wojny Światowej, czasów Mussoliniego, wojny i głodu. Aż ciężko uwierzyć w to, że ten tak szczęśliwy, uśmiechnięty i pozytywny naród, ma za sobą tak przerażającą i krwawą historię, że dziadkowie tych śmigających na skuterkach chłopców, podrywających blondwłose turystki, należeli do Czarnych Koszul, które z zimną krwią mordowały swoich rodaków. To był naprawdę gorzki "migdał" do zgryzienia, gdyż w pewien sposób runęło moje wyobrażenie o tym kraju. 

Jeśli myślicie, że aranżowane małżeństwa i posagi, to zamierzchła przeszłość lub coś co zdarza się obecnie jedynie w krajach muzułmańskich, to jesteście w błędzie. Do tej pory w niektórych częściach Europy, to rodzice wybierają odpowiedniego kandydata lub kandydatkę dla swoich dzieci. Oczywiście nie mówi się o tym głośno, gdyż żyjemy w demokratycznym świecie, jednak miejscami tradycja zwyciężyła z nowoczesnością. To, że kobiety mogą głosować, a nawet kandydować w wyborach i decydować o swojej przyszłości, jest rzeczą tak naprawdę nową. W wielu krajach europejskich jeszcze 70 lat temu, przedstawicielki płci pięknej były jedynie o szczebel wyżej od wołu. Zawsze w drugim szeregu, bez prawa głosu i możliwości samostanowienie, były zależne najpierw od swoich ojców i matek, potem od mężów i braci. Elise Valmorbida zależności te pokazuje w nieco prowokujący jednak niezwykle przekonujący sposób. Nasza główna bohaterka Maria Vittoria ma już 25 lat i uznawana jest za "starą". Co z tego, że ma dobre zęby, krzepkie ciało i siłę młodej klaczki, jak powoli kończy się dla niej najlepszy okres reprodukcyjny. Ponieważ do tej pory nie znalazł się żaden chętny kawaler to ojciec dziewczyny musi pójść w "świat" i najoględniej mówiąc, dziewczynę po prostu sprzedać. Myślicie, że to Arabowie nie szanują kobiet, bo kupują je za dwa wielbłądy i dywan? Okazuje się, że my, Europejczycy, wcale nie jesteśmy lepsi. Ba, często taki muzułmanin, którego stać na zapłacenie za żonę, zapewni jej lepsze warunki bytowe niż polski czy włoski szlachcic. W "Słodkich i gorzkich migdałach" sytuacja była jeszcze gorsza, gdyż jej ojciec nie dość, że na niej nie "zarobił" to jeszcze musiał do tego całego interesu dopłacić. Jedyną łyżką miodu w beczce dziegciu był fakt, że Marii trafił się zdrowy, robotny i nawet przystojny mężczyzna, z planami na przyszłość. O takich, szczególnie w czasach toczącej się wojny, było naprawdę ciężko. Jak możemy się domyślać pomiędzy dwojgiem małżonków miłości nie było, jednak wykształciło się coś innego : odpowiedzialność i poświęcenie, może nawet przyjaźń. Skoro zmuszeni byli na spędzenie całego życia razem, to trzeba było zrobić wszystko by to życie uczynić w miarę znośnym. Prawie sto lat temu, mało kto miał okazję lub odwagę zmienić swój los. Córki nie sprzeciwiały się rodzicom, żony mężom a matki nie opuszczały swoich dzieci. Królował patriarchat i mogło się wydawać, że tak już zostanie. Paradoksalnie to właśnie wojna sprawiła, że mężczyźni stracili swój "złoty tron". A dlaczego? Gdyż ich po prostu zabrakło. Większość zginęła w wyniku działań wojennych, część była niezdolna do pracy ze względu na odniesione rany. Dlatego nie dziwi nas, że to właśnie kobiety musiały wziąć sprawy we własne ręce, a wiadomo jak raz zakosztuje się wolności to bardzo ciężko jest ją oddać. Najlepszym przykładem na to, jak poprawiła się sytuacja kobiet po drugiej wojnie światowej, jest córka Marii, Amelia, która wbrew woli rodziców sama wybiera własną przyszłość. 

My, Polacy, jesteśmy narodem, który za sporty narodowe uznaje narzekanie i użalanie się nad sobą. Kochamy martyrologię i powroty do przeszłości, kochamy dziadków z Wehrmahtu, listy Wildsteina i wszystko co tylko może oczernić i umniejszyć naszych sąsiadów, znajomych czy nawet członków rodziny. Wstyd się do tego przyznać, ale lubimy patrzeć na cierpienie innych. Jako imigrantka wiem, że prędzej pomoże mi obcy, niż mój rodak. Oczywiście generalizuję, jednak po 12 latach mieszkania za granicą mam wyrobiony pewien wizerunek "Janusza i Mariolki". Muszę przyznać, że nigdy, w całym swoim życiu, nie widziałam Polaka, który z przejęciem, troską i smutkiem, wypowiadał by się o setkach tysięcy zwykłych obywateli Niemiec, którzy również cierpieli w wyniku II Wojny Światowej. Dla nas Niemcy to naziści. Koniec i kropka. Sami na siebie sprowadzili ten los. Z Włochami jest zgoła inaczej. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Mussolini nie doczekał się takiej nienawiści? Dlaczego Włochów kochamy i myśląc o nich, nie pojawia nam się przed oczami słowo "faszyści"? Odpowiedź na to pytanie jest prosta : ponieważ nie znamy zbyt dobrze historii, nie wiemy co się działo we Włoszech  w latach 40-tych XX wieku, gdyż wszystkie podręczniki do historii skupiają się tylko na Hitlerze, reszta to tylko zmanipulowane przez niego marionetki. Muszę przyznać, iż sama zapomniałam o tym, jakich metod chwytał się włoski Duce , byle tylko zaimponować swojemu sojusznikowi, ilu ludzi zabił a ilu skazał na głód i pracę ponad siły. Rodzina Marii była w komfortowej sytuacji, gdyż posiadała swój własny sklep spożywczy. jednak i oni by przeżyć musieli jeść jaszczurki i oszukaną polentę. Było ciężko. Sklepik nie przynosił zysku, gdyż trudno było o towary, część z mieszkańców miasteczka brała na kredyt, którego nie było jak spłacić. Ubrania nosiło się "po kimś", cerowane i wielokrotnie przerabiane. Maria musiała zrobić wszystko by utrzymać swoją rodzinę, szczególnie kiedy zabrakło jej głowy. Zawsze na wojnie jest tak, że najbardziej nieświadomi i najbardziej niezaangażowani, cierpią też najbardziej. Właśnie tę niechęć do władzy, strach przed wojną, brak zrozumienia i lęk przed nieznaną przyszłością, przedstawiła nam autorka. Pokazała nam jak wyglądało włoskie społeczeństwo z małych miejscowości w czasach wojennej zawieruchy. Uzmysłowiła nam ich niewiedzę i społeczne zacofanie. Był to lud prosty, lud rolników i drobnych rzemieślników, ludzi dla których celem w życiu było wydanie za mąż swoich córek i ożenienie synów, by ziemia nie pozostała bez pana. Choć wojna była dla nich czymś odległym, tak i oni musieli jeść jej krwawe owoce. 

Muszę przyznać, iż styl Valmorbidy, nie każdemu przypadnie do gustu. Jest on liryczny i opisowy, co w przypadku książek historyczno-obyczajowych, może okazać się przekleństwem. Tak, momentami naprawdę było nudno. Doskonale rozumiem, że za pomocą scenek rodzajowych autorka pragnęła jak najwierniej odtworzyć nam realia epoki, jednak niektóre z nich były zbyt obrazowe i szczegółowe, jak chociażby moment świniobicia. Na wierne opisywanie czynności i scenerii możemy sobie pozwolić, wtedy kiedy dalsza część będzie pełna zwrotów akcji i niepokojących wydarzeń, jeśli fabuła jest powolna i mało dramatyczna, zabiegi takie jeszcze bardziej ją spowolnią. Ja to nazywam "chłopizacją" powieści, oczywiście neologizm utworzony od "Chłopów" Reymonta, którzy są doskonałym przykładem przerostu formy nad treścią (hejterzy zostawiam wam pole do popisu). Jeśli nie lubicie rozległych, momentami poetyckich opisów, to by przeczytać tę książkę musicie uzbroić się w cierpliwość. Ale wierzcie mi naprawdę warto, chociażby dla samej historii i dla ważnych tematów, które powieść ta podejmuje, a najważniejszym z nich jest "macierzyństwo", które momentami jest wyzwaniem, momentami świętością a najczęściej lękiem podszytym miłością. 

Elise Valmorbida, na portalu lubimyczytac.pl wygląda na debiutantkę, gdyż do tej pory nikt nie dodał reszty jej, wydanych w obcych językach, powieści. Jak przeczytacie "Słodkie i gorzkie migdały" to jednak szybko się zorientujecie, iż autorka jest doświadczoną, zorientowaną na czytelników pisarką, która ma bardzo dużo do przekazania, i robi to w ambitnej formie. Książka ta podejmuje się wielu ważnych i (choć trudno w to uwierzyć) nadal współczesnych tematów. Mowa tutaj o roli kobiety w społeczeństwie , aranżowanych małżeństwach, zdradach, związkach bez miłości, dynamice rodziny i wojnie, która niszczy wszystko co stanie jej na drodze. Jest to powieść o Włoszech które jednocześnie wydają nam się bardzo bliskie a z drugiej strony pokazują, obcą, złowieszczą twarz. Choć wydawać by się mogło, że "Słodkie i gorzkie migdały" to powieść o miłości, to tak naprawdę jest jej tutaj jak na lekarstwo, jest chęć przetrwania, są pozory, jest odpowiedzialność i przywiązanie, jednak reszta została zniszczona wraz z małżeńskim kontraktem podpisanym ręką rodzica. Polecam.


Tytuł : "Słodkie i gorzkie migdały"
Autor : Elise Valmorbida
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Data wydania : 7 maja 2019
Liczba stron : 448
Tytuł oryginału : The Madonna of the Mountains


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


 
 
 
 
Książka bierze udział w wyzwaniu czytelniczym :


http://www.posredniczka-ksiazek.pl/2019/01/olimpiada-czytelnicza-2019-zapisy.html



4 komentarze:

  1. Nie słyszałam jeszcze o tej książce ale byc może kiedyś na nią się słyszę 😀
    Pozdrawiam 😀
    www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiłaś mnie. Będę miała tę książkę na uwadze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba przekonam się, czy mi przypadnie do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię takie książki, które poruszają ważne tematy. Na pewno przeczytam.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger